35
16 lat później.
- Nienawidzę go, rozumiesz?- krzyczy Luke, który właśnie wbiega do kuchni.
- Ej ej. Może najpierw opowiedz co się stało, a dopiero później wyrażaj swoje zdanie.- próbuje uspokoić syna. Widzę, że coś jest nie tak. Jeszcze nigdy się tak nie zachowywał.
- Pomyślmy. O kogo może chodzić? Hmmm? Może o ojca? Otóż to. Nienawidzę go. Wszystko niszczy.- naprawdę nie wiem co mam robić. Coś w niego wstąpiło. Nigdy nie kłócił się z Harry'm. Wręcz przeciwnie byli przyjaciółmi.
- Synu. Jeśli już go nienawidzisz, to dlaczego?- próbuje wyciągnąć od niego jakieś informacje.
- Betty.- mówi Luke.
- Co ma z nim wspólnego dziewczyna, która ci się podoba?- pytam.
- Zapytałem ją dzisiaj czy nie miała by ochoty pójść do kina.- zaczyna. Bardzo cieszy mnie to, że moje dzieci nie wstydzą się opowiadać nam o różnych sprawach dotyczących tematów sercowych.
- To chyba dobrze. Zgodziła się?- pytam podekscytowana.
- Zgodziła, ale pod jednym warunkiem.- mówi, na co jego mina od razu przeradza się w coś, co nie wróży nic dobrego.
- Jakim warunkiem?- pytam. Próbuję być spokojna.
- Że pozna ojca. Rozumiesz? Umówiła się ze mną tylko i wyłącznie dla tego, że jej matka jest wielką fanką One Direction i byłaby dumna gdyby jej córka umawiała się z jego synem.- mówi. W pewnym momencie zaczynam się śmiać. - I co cię tak śmieszy?- pyta zażenowany.
- Chodź tutaj. Siadaj.- mówię, pokazując ruchem ręki, żeby usiadł obok mnie na kanapie. - Słuchaj skarbie. Kiedy byłam w twoim wieku i jeszcze nie chodziłam z twoim ojcem to również planowałam, że jeśli mi się nie uda, to moje dzieci na pewno będą umawiały się z jego dziećmi. Tak to już jest z fankami.- mówię.
- Boże, jesteście psychiczne. Lauren też się tak zachowuje. Tylko Tayler tu, Tayler tam. Już mi się niedobrze robi jak tego słucham.- mówi, na co ja również wybucham śmiechem.
- Synuś, czy ja mam ci zacząć wypominać co ty gadasz o Betty cały czas.
- Mamo. Bo ja już zgłupiałem. Mam się z nią umówić czy nie?
- Umów się. To twoja wielka miłość. Jak nie wyjdzie, to znaczy, że nie jest ciebie warta. Mówię ci.- przytulam syna.
- To ja lecę się szykować. Kocham cię.- mówi, po czym daje mi szybkiego buziaka w policzek.
- Hej, a gdzie zgubiłeś siostrę?- mówię głośniej, aby usłyszał, bo jest już w połowie drogi do swojego pokoju.
- Taylerowe przedszkole.- odpowiada, na co ja wszystko już rozumiem. Taylerowe przedszkole to nazwa spotkań Lauren z przyjaciółkami. Tylko Luke tak na nie mówi, ale za to wszyscy się z tego śmiejemy.
***
- Mamo, mamo, mamo, mamo!!!- krzyczy moja córka, wbiegając jak poparzona do pokoju.
- Słucham? Co się stało?- pytam niezbyt zdziwiona jej dziwnym zachowaniem.
- Czy. Ty. Widziałaś. To. Zdjęcie.- mówi z przerwą po każdym słowie.
- Skarbie, na tym zdjęciu nawet nie ma Taylera.- mówi, śmiejąc się pod nos z Lauren.
- Mamo, ale on zrobił to zdjęcie. ROZUMIESZ?- mówi z wielkim naciskiem na ostatnie słowo. Tak bardzo bym chciała teraz przeprosić moją mamę za te wszystkie moje odpały. Niestety jest już za późno.
- No rozumiem, rozumiem.- powtarzam.
- Co tam robisz?- dopytuje.
- Natchnęło mnie i postanowiłam, że zaprojektuję coś nowego. Za niedługo macie bal, więc może wyjdzie mi z tego jakaś sukienka.- mówię.
- Świetnie ci idzie mamuś. Kiedy Lola przyjeżdża? Dzwoniłaś dzisiaj do niej? Jak się czuje?
- Tak, dzwoniłam. Powiedziała, że może przyjadą za tydzień,ale nie jest to jeszcze pewne, bo Zac ma dużo pracy przed urlopem. A czuję się bardzo dobrze. Rosną.- mówię. Już nie mogę się doczekać kiedy ujrzę wnuka. Jestem taka dumna z Loli, że radzi sobie w życiu. W sumie nie ma chyba osoby, która kiedykolwiek myślała, że moja córka sobie nie poradzi.
- Tęsknię za tatą.- mówi, po czym ja również czuję się przygnębiona. Harry'ego nie ma już prawie dwa miesiące. Są w trasie. Kolejnej. Od trzynastu lat jeżdżą w trasy. Co prawda to tylko cztery miesiące w roku, ale dla mnie to aż cztery miesiące w roku. Tęsknię za mężem.
- Ja też skarbie. Nawet bardzo. Ale wiesz co mam pewien pomysł. Powiem wam przy kolacji, raczej tobie, bo Luke jest na randce.- mówię, po czym Lauren zaczyna się śmiać w niebo głosy.
- On i dziewczyna. Nie mogę. Pewnie z tą jego Betty. Już mam dość. Betty tu, Betty tam. Chce mi się wymiotować jak o niej słyszę.- nie wierzę po prostu. Oni nawet mają taki sam tok myślenia. Przecież jakies trzy godziny temu Luke powiedział mi to samo o Lauren.
- Nie da się ukryć, że jesteście bliźniakami.- śmieję się.
- Aj przestań. Dobra, nie będę ci przeszkadzać. Idę do siebie.- mówi, po czym opuszcza moje biuro.
***
Harry.
Kolejny pełen wydarzeń dzień w trasie. Mam już dość łóżek w tourbusie. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale teraz doskwiera mi ból pleców, więc nie jest zbyt przyjemnie. W końcu czterdziestka to dojrzały wiek. Za tydzień robimy wielką niespodziankę naszym kochanym rodzinom. Już się stęskniłem za moją żoną i dziećmi. Louis przed chwilą przekazał nam informacje, że został dziadkiem. To wspaniała wiadomość. Ja również za będę miał wnuka za trzy miesiące i trzynaście dni. Tak bardzo nie mogę się doczekać, że zaznaczyłem sobie przewidywany termin w kalendarzu. Oj pamiętam ten dzień jak Lola się urodziła. Owszem byłem przerażony, ale mojego szczęścia jakie mi również towarzyszyło nie da się opisać.
***
Ashley.
- Za tydzień chłopcy dają koncert w San Diego. Nie mamy daleko. Pojedziemy tam i zrobimy tacie niespodziankę.- mówię, córce.
- Bardzo dobry pomysł. Tak się za nim stęskniłam, że mogłabym pojechać na drugi koniec świata.- mówi,a ja czuję ściśnięcie w sercu. Tak bardzo kocham moją rodzinę.
- Ja tak samo skarbie. Ja tak samo.- powtarzam.
***
- Gotowi?- krzyczę z dołu do dzieci, które zbierają swoje rzeczy. Jedziemy zaraz do San Diego.
- Chwila.- odpowiadają w tym samym czasie.
- Dobrze.- mówię. Chce iść do kuchni, ale w połowie drogi, słyszę dzwonek do drzwi. Ciekawe kto to. Kiedy otwieram drzwi, nie mogę uwierzyć własnym oczom. Zaczynam piszczeć i skakać z radości.
- Część kochanie.- mówi Harry. Nie wiem co on tutaj robi, ale jestem taka wdzięczna dzieciom za ich guzdranie się, bo gdyby nie oni to byśmy się z nim minęli.
- Ale co ty tutaj robisz? Przecież macie koncert.- mówię, po chwili słyszę pisk Lauren. Po niej na dół zbiega Luke. Wszyscy wieszamy się na szyi mojego męża.
- Tak to prawda. To znaczy wszyscy tak myślą, ale postanowiliśmy,że kończymy trasę szybciej. To jest już męczące. Będziemy grali koncerty tylko w pobliżu. Koniec z wyjazdami. Będę w domu. Tak bardzo się za wami stęskniłem.- mówi,aha zaczynam płakać. Ze szczęścia.
- Tak się cieszę.
- A gdzie wy się wybieracie?- pyta, zaraz po wejściu do domu. Zauważył walizki.
- Mieliśmy zamierza zrobić ci niespodziankę, ale byłeś pierwszy.- mówi Lauren.
- To prawda.- dodaję.
- Kocham was, wiecie?- mówi Luke.
- Wiemy.- odpowiadamy zgranie - po chwili wszyscy trwamy w mocnym rodzinnym przytulasku.
Mam nadzieję,że podoba wam się pomysł z kilkanaście lat później. Nie miałam już pomysłu na rozdziały z tamtego czasu. Myślę, że ten rozdział jest całkiem dobry. Piszcie w komentarzach co sądzicie. Pozdrawiam. Buziaki. Xoxo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro