24
Ashley właśnie poszła się kąpać. Ja siedzę w pokoju dla bliźniaków i skręcam te przeklęte łóżeczka. Jest tu pierdyliard śrubek. Nie żebym nie umiał przykręcać, tylko są one ponumerowane. Nie wiem jak mam to ogarnąć sam. Chyba zadzwonię po Niall'a.
- Część Niall. Co robisz?
- Część. W tej chwili? W sumie to nic. A co?
- Mógłbyś wpaść i pomóc mi w składaniu tego gówna?
- No spoko. Zaraz przyjdę.
- Dzięki stary ratujesz mi dupę.
- Nie ma sprawy.
Dzięki Bogu. Przyjdzie i pomoże mi z tym. Zastanawiam się tylko, dlaczego wziąłem się za to tak późno. Ona może lada moment urodzić, a ja nie zawiozę jej do szpitala bo co robię? Skręcam łóżeczka. Nie no. Dla niej i dla dzieci rzuciłbym wszystko.
***
Do pokoju weszła właśnie Lola. Usiadła na krzesełku i patrzy uważnie na to co robimy.
- Tatusiu?
- Tak królewno?
- A czy przypadkiem łóżeczko z napisem Lauren nie powinno stać po stronie różowej, która jest po prawej ścianie?
- No tak. A coś jest nie tak?
- Wszystko. Napis będzie po stronie ściany. Mamusia chciała, żeby był widoczny. Źle złożyłeś.
- Kurwa. Przepraszam kotku nie chciałem tego powiedzieć. Niall rozkręcamy. Dziękuję ci skarbie, że to nam powiedziałaś, bo mamusia byłaby bardzo zła.
- Dlaczego byłabym bardzo zła. Harry dlaczego źle złożyłeś łóżeczko? Czy ty nawet w najprostszych rzeczach nie możesz sobie poradzić. Jesteś ciota czy mężczyzna.
- Oczywiście, że mężczyzna.
- To nie rób tego jak ciota. Dobrze? Nie chcę się denerwować. No chyba, że chcesz, aby twój syn miał na imię Lauren, a córką Luke?
- Nie, nie chce. Wszystko będzie dobrze. Już się nie denerwuj. Idźcie spać. My sobie z tym poradzimy. Naprawdę. Damy radę.
- No dobrze. Dobranoc.
***
Ósma. Sobota. Mogłabym pospać dłużej, gdyby nie dźwięk dochodzący z pokoju dla dzieci.
- Co tu się dzieje?- pytam zaspanym głosem.
- Składamy łóżeczka.- mówią wszyscy w tym samym czasie.
- Całą noc to robiliście?- pytam, patrząc na każdego z osobna.
- Nie zupełnie. Z Niallem robiłem do pierwszej w nocy. Później zadzwoniłem do Liama, a o piątej zawołalismy Lou.- tłumaczy mi.
- I jeszcze tego nie zrobiliście. Cioty jesteście. Zostawcie to. Później zrobię to sama. Udowodnię, że nie potrzeba czterech par rąk do poskładania jednego łóżeczka.
- Dwóch.
- Nie łap mnie za słówka.
- Dobrze.
- A teraz powiedzcie mi co chcecie na śniadanie. Jajecznicę czy naleśniki?
- Naleśniki. - odpowiadają zdodnie. - I kawę. Dużo kawy.
- Dobrze. Chodźcie na dół.
Co za dzieciaki. Nie mogę po prostu. Jak można nie umieć złożyć łóżeczka. Robili to całą noc, a ja z Nat złożyliśmy je w ciągu trzech godzin. Przypominam, że mam w brzuchu dwójkę dzieci. Dobra. Wybaczę mu to. Jest może teraz przejęty tym, że za chwilę mogę urodzić. Nie wiem w sumie czego on się boi, bo to ja będę tam krzyczeć i cierpieć, ale dobra.
Teraz idę zrobić coś na obiad. Ale najpierw muszę wysłać Harry'ego po zakupy. W naszej lodówce jest tylko światło.
- Makaron, pomidory, mięso mielone, pieczarki, masło, mleko, przecier pomidorowy, ser żółty, twaróg, chleb, pomidory, rzodkiewka. To wszystko?
- Tak. Tylko proszę cię, nie zapomnij niczego.
- Dobrze. W razie jakby coś się działo dzwoń.
- Tak, wiem. Idź już. Pamiętaj o wszystkim.
- Pamiętam. Buziaki. Pa.
- Pa.
Lola jest u Nat. Mogę chwilę poleżeć. Zdrzemnę się...
- Ash? Ash?! Ashley?!
- Co? Przecież nie śpię.
- Chyba wiesz gdzie jest toaleta?- mówi Harry pokazując na mokrą plamę na moich spodniach i kanapie.
- O kurwa Harry. To nie mocz.
- A co? O Boże wody ci odeszły.
- Harry kurwa wody mi odeszły.
- Jedzie do szpitala. O Boże wody jej odeszły. Będę ojcem. Wody jej odeszły. O Boże.
Postanowiłam, iż dodam dzisiaj drugi rozdział. W końcu na świat przyjdą bliźniaki. Rodzice trochę spanikowali, ale wszystko chyba się ułoży. Buziaki. Do następnego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro