Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

  Poranne promienie łagodnie muskały moją odkrytą twarz, subtelnie dając mi znać, że mam ruszyć swoje zacne cztery litery z wygodnego oraz cieplutkiego łóżeczka. Niechętnie, ale delikatnie uchyliłem zmęczone powieki, wolno łapiąc ostrość, by móc ujrzeć godzinę na elektrycznym zegarku, który to znajdował się tuż na wprost mnie.
  Szósta dwadzieścia siedem.
-No chyba sobie jaja ze mnie robicie.. -szepnąłem niezadowolony, przecierając oczy.
  Jeśli ponownie je zamknę, to zasnę i się spóźnię. Znów. No nic, chyba trzeba będzie wstać kolejny raz ileś tam minut przed budzikiem.
  Z grymasem odrzuciłem kołdrę w bok i powoli, opierając się o lewą rękę, usiadłem. Dobrze, że moja regeneracja czasem działa cuda i lewy mięsień w ramieniu jest już całkowicie sprawny. A może to ta maść przyspieszyła to wszystko? Nie ważne, brak bólu, brak zmartwień i lepsze życie dla mnie, więc co ja się będę przejmował.
  Zmęczonym krokiem ruszyłem w stronę szafy i wyjąłem z niej czarne spodnie oraz jakąś pierwszą lepszą, nie śmierdzącą bluzkę. I tak założę na nią szarą bluzę i zapnę, więc nieistotne, jak będzie wyglądać. Po namyśle chwyciłem jeszcze ręcznik, czyste bokserki oraz świeży bandaż, po czym od razu udałem się do łazienki. W domu panowała zupełna martwa cisza, przerywana tylko pojedynczymi kroplami wody, które to w kuchni uderzały o metalowy zlew prosto z kapiącego kranu i tykaniem zegarka, więc ciocia musiała chyba dzisiaj jeszcze szybciej wyjść niż wczoraj. Jak wrócę popołudniu, to chyba usiądę i pogadam z nią poważnie na ten temat. Przecież nie musimy żyć w nie wiadomo jakich luksusach, grunt, że wiążemy koniec z końcem i bez jej dodatkowych godzin w szpitalu. Więc po co to?
  Jak zawsze bezszelestnym krokiem, który już dawno wszedł mi w nawyk udałem do łazienki. Niemal od razu po zamknięciu drzwi, zdjąłem górę od piżamy, by w lustrze uważniej obejrzeć.. głęboką ranę po kuli? Szrama ciągnęła się w połowie ramienia na jakieś pięć centymetrów szerokości i niecały centymetr głębokości. Kurde, wczoraj jak to oglądałem, to nie wyglądała aż tak poważnie, a do tego ponownie zaczęła z niej lecieć ciepła krew.
  Złapałem zakrwawiony bandaż, który to uprzednio upuściłem na podłogę i wyszedłem z łazienki. Szybkim krokiem skierowałem się w stronę kuchni, by z jednej z szafek wyciągnąć czystą igłę oraz jakąś tam, pierwszą lepszą nitkę, po drodze wyrzucając zużyty materiał. Co prawda mógłbym wziąć swoje igły, ale nie zdezynfekowałem ich po ostatnim zszyciu kostiumu.. i pomimo mojej odporności na wszelkie wirusy oraz bakterie.. jakoś tak brzydzi mnie szycie brudną igłą.
  Wziąwszy prowizoryczny zestaw do szycia, złapałem jeszcze po drodze kilka chusteczek i ponownie udałem się do łazienki. Bez wahania rozłożyłem wszystko w suchym zlewie i przystąpiłem do amatorskiej operacji.
  Środek dezynfekujący na chusteczkę, do rany, przetrzeć. Ponowić.
  Gdy po chwili widziałem krawędzie poszarpanej skóry, odłożyłem na bok zakrwawione chusteczki i spryskując igłę oraz uszykowany kawałek nitki, przystąpiłem do szycia. Nie można tego nazwać profesjonalnym szyciem, bo lekarzem ani chirurgiem nie jestem, ale najważniejsze, że ułatwi to mojemu ciału regenerację i zrośnięcie się.
  Po ciężkich minutach spędzonych na cichych, ale bolesnych jękach spojrzałem w lustro i z grymasem bólu pogratulowałem sobie w myślach. Nie jest źle.. nie krwawi, nie rozłazi się. Jednym słowem sukces. W sumie co się dziwić, już parę razy zszywałem swoje ciało. W końcu praca Spidermana nie jest łatwa i zdarza się jakieś dźgnięcie nożem, czy rozdarcie.
  Następnie wskoczyłem pod prysznic i błyskawicznie, aby znów się nie spóźnić do szkoły umyłem się dokładnie, uważając przy tym na świeże szycie. Potem zostało tylko zabandażowanie ręki i szybkie zatarcie krwawych śladów niedaleko zlewu, co nie zajęło aż tak dużo czasu. Mniej więcej ogarnięty wyszedłem zmarnowanym krokiem z łazienki, po czym bez zjedzenia śniadania udałem się do pokoju po plecak. Nie sprawdzając jego zawartości, złapałem go w dłonie i przerzucając przez ramię, wyszedłem z mieszkania.
  W głowie nadal miałem wczorajsze słowa pana Starka i ten jego ad wyraz zdenerwowany, momentami nawet zażenowany ton głosu.. jakby się wstydził tego, że w ogóle mnie zna. Jakby się wstydził i żałował tego. W końcu jestem tylko zwykła, ciężką kulą u jego bogatej oraz okrytej chwałą nogi. Nic nie wartą, wtrącającą się wszędzie kulą u jego nogi, której to bardzo chętnie by się pozbył. W sumie jak tak myślę, to żal mi samego siebie.
  Widząc bardzo wczesną godzinę na swoim telefonie, bo prawie dziesięć po siódmej, uznałem, że udam się pieszo do szkoły i jeszcze raz przemyślę wszystko to, co zrobiłem wczorajszej nocy. Może faktycznie popełniłem kilka błędów, których to jak zawsze nie widzę?
  Wyciągnąwszy z bocznej kieszeni w plecaku czarne słuchawki, włożyłem je w uszy i puszczając pierwszą lepszą piosenkę, skierowałem się w stronę szkoły. Można śmiało powiedzieć, że moje ciało kierowało się automatycznie w dobrze sobie znane miejsce, natomiast umysł zdawał się być gdzieś bardzo daleko stąd.
  Patrol. Mimo, że na początku go nie było, to przecież to rzecz u mnie standardowa, pan Stark nawet czasem mnie pyta, czy nadal to robię, bo to niby dla niego ważne. Pff.. wiadomo, przecież miasto jest bezpieczniejsze, mniej jakiś bandytów czy złodziei na ulicach, a oni, Avengersi mają czas na rzeczy dużo ważniejsze. Od błahostek jestem ja, jak to kiedyś pan Stark powiedział. Oh, pamiętam, jak wtedy Czarna Wdowa zgromiła go wzrokiem, ale nie skomentowała tego.. ciekawe czemu. Bynajmniej, sprawdzanie takich sytuacji jest u mnie normalne przecież i jasne było to, że bym to sprawdził. Przecież nie wiadomo czy to jedna z grubszych, czy chudszych akcji.
  Wejście do akcji, zaraz po usłyszeniu wybuchu. No.. teoretycznie nie mogłem wiedzieć, że ten gang wybierze sobie akurat w taki głupi sposób na "pozbycie się" rozstrzelonych ciał. Przecież w Nowym Yorku ciągle coś wybucha i się pali, przez co ciągle muszę wchodzić do akcji!
  Ludzie z bronią. Fakt, wtedy mogłem sobie odpuścić, bo może już no.. nie wiem, wiadome było, że to jakaś grubsza akcja? Stop, tam byli związani, bezbronni ludzie, zakładnicy. Przecież nie wytrzymałbym psychicznie, gdybym nie wkroczył do akcji.. on.. on miał już strzelać.. on.. mój nauczyciel od geografii.. on..
  Szybkim ruchem otarłem łzę, która nie wiadomo kiedy pociekła po moim lekko zaczerwienionym od chłodnego, porannego wiaterku policzku. Jakoś tak smutno mi się zrobiło, gdy tylko o nim pomyślałem. Ten człowiek zawsze był miły, wzbudzał sympatię wśród uczniów i.. nie wyobrażam sobie, aby on trafił za kratki, bo jest w jakimś tam gangu. To wręcz abstrakcyjne! Jego łagodne rysy twarzy wraz z delikatnym zarostem zawsze i w każdym uczniu wzbudzały ogromne zaufanie.. a do tego nigdy nikomu nie zrobił krzywdy!
  Z dziwnie sprzecznymi myślami w końcu wszedłem na teren szkoły po prawie półgodzinnym, szybkim marszu przez jak zawsze zatłoczone ulice. Powitał mnie pięknie wykoszony trawnik, którego to zdobiły kolorowe kwiaty, upiększające i nadające bardziej sympatyczny wygląd tej placówce. Od razu skierowałem się w stronę swojej lekko podrdzewiałej szafki, zaczynając tak jakby dopiero teraz myśleć o szkole oraz wszystkich lekcjach.. których to nie miałem nawet uzupełnionych. Ned mi je przyniósł wczoraj, ale tak jakoś wyszło, że miałem ważniejsze sprawy na głowie.
  W końcu, po małych przepychankach na korytarzy dotarłem pod szafkę, pod którą to nie wiadomo kiedy zmaterializował się Ned.
-Hej Pete. -przywitał mnie radośnie. -Nie uwierzysz, w końcu udało mi się dorwać na necie tą Gwiazdę Śmier.. -zatrzymał się na chwilę, by przyjrzeć mi się dokładniej. -Ej, wszystko gra?
  Nie patrzyłem na niego, tylko spokojnie z wręcz kamiennym wyrazem twarzy otwierałem szafkę, która to postanowiła jak na złość znów się zaciąć.
-Stary.. nie mów, że.. -już chciał zacząć mnie najpewniej opierniczać, ale szybko mu przerwałem.
-Miałem małą.. sprzeczkę z panem Starkiem. -powiedziałem prosto z mostu. -I jakoś tak.. tak po prostu nie mam po tym humoru. Tyle.
  Westchnąłem, po czym wziąłem książkę od chemii i jakiś ołówek, który to spoczywał gdzieś w kącie szafki. Po zatrzaśnięciu metalowych drzwiczek, przeniosłem wzrok na przyjaciela i obdarowałem go najbardziej błagalnym spojrzeniem na jakie było mnie w tej chwili stać.
-Nie pytaj o nic więcej. -szepnąłem bez entuzjazmu. -Po prostu chodźmy pod salę.
  Ten szkolny dzień można zaliczyć do jednych z lepszych. Zero kartkówek, zero niewygodnych pytań, zero żenujących wtop i przepisanie wszystkich lekcji w niecałe dziesięć minut. Przez to wszystko wydawać by się mogło, że w jakikolwiek sposób będę trochę bardziej szczęśliwy.. ale tak nie było. Bez dawnej radości w głosie prowadziłem na lekcjach oraz na przerwach rozmowy z Nedem na przeróżne tematy, od Star Warsów aż po fizykę kwantową, do której to znalazłem świetny podręcznik. Nic w tej chwili nie było w stanie mi poprawić humoru.
  W końcu, po siedmiu godzinach lekcyjnych i szybkim pożegnaniu się z przyjacielem, opuściłem tą jakże dzisiaj ponurą placówkę. Może na zewnątrz nie było tego widać, ale tak naprawdę pod warstwą obojętności i lekkiego zażenowania swoją postawą.. to w pewnym stopniu cieszyłem się z powrotu do domu. Ciocia w czasie lekcji napisała mi, że znów będzie późno, więc bez zbędnych tłumaczeń będę mógł błyskawicznie zjeść obiad, znów naprawić strój i pójść na relaksujący patrol. O tak, bujanie się na sieci między wieżowcami potrafi mnie zawsze uspokoić oraz oczyścić umysł z zbędnych myśli. Wtedy nie muszę wkraczać do akcji, bo sam powiew chłodnego powietrza i niesamowite widoki relaksują mnie dostatecznie. To jest taki jakby mój prywatny przycisk resetu, który to umożliwia mi ponowne przywrócenie dawnej życiowej radości.
  Po jakiś piętnastu minutach podróży zatłoczonym metrem oraz przejściu kilku metrów pieszo, nareszcie znalazłem się pod drzwiami do swojej klatki. Z nikłym uśmiechem zacząłem wchodzić po schodach, powoli znajdując się coraz bliżej kochanego mieszkania. Pod drzwiami zacząłem bez pośpiechu szukać kluczy w jednej z przegródek w plecaku, aż w końcu moim oczom ukazała się niebieska smycz z trzema kluczykami. Od dolnego zamka, górnego oraz szafki w szkole, bo od piwnicy i skrzynki na listy ma ciocia, bo ja bym ponoć je gdzieś zgubił. Westchnąłem i wolnym krokiem wszedłem do mieszkania, niemal natychmiast kładąc pod ścianę plecak. Nie mam tam nic w nim do ukrycia, więc może sobie spokojnie leżeć w tym kącie. Z telefonem oraz portfelem w kieszeni skierowałem się do kuchni i wyjąłem garnek z jakimiś warzywami w sosie i chyba ryżem. Nie mam pojęcia, co to dokładnie jest, ale grunt, że jest dobre. Nałożyłem więc sobie sporą porcję na talerz i niemal od razu wsadziłem go do mikrofalówki, w celu szybkiego podgrzania. W tym czasie schowałem garnek, by znów nie dostać opierniczu od cioci i nalałem sobie soku pomarańczowego do szklanki. Na szczęście, zanim ponownie pochłonęły mnie myśli dotyczące wczorajszego wieczoru, zapikała mikrofalówka, głośno oznajmiając, że posiłek jest już pogrzany. Zgodnie z jej poleceniem wyjąłem talerz i biorąc z szuflady widelec, zacząłem jeść.
  Z racji tego, że nie jadłem ani śniadania, ani żadnego lunchu w szkole, to byłem wręcz wygłodniały, więc ta cała potrawka warzywna zniknęła w zastraszającym tempie. Dosłownie po pięciu minutach cały talerz obiadowy wręcz został wypolerowany do czysta. Z uśmiechem na ustach oraz pełnym żołądkiem włożyłem talerz do zlewu i z uśmiechem udałem się do pokoju.
  Niestety, moje lenistwo zwyciężyło i postanowiłem darować sobie ponowne łatanie kostiumu. W sumie gdy ustawi się go pod odpowiednim kątem.. to nawet nic nie widać, tyle tylko, że jest w ciemniejszym kolorze. Założyłem więc go.. lekko przydymionego i ociupinkę zakrwawionego na siebie, po czym uważając na obserwatorów tego bloku, wyskoczyłem przez okno, kierując się najpierw w stronę centrum miasta.
  Ciekawe, co mnie dzisiaj czeka.

~1836~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro