Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 39

Ważna notka pod rozdziałem!

Czułem pustkę, zupełnie jakbym dryfował w czymś na wzór próżni. Nie miałem w ogóle kontaktu ze światem zewnętrznym, kontroli nad swoim ciałem, nad tym co się teraz z nim dzieje oraz co aktualnie robi. Jednym słowem byłem jedynie biernym obserwatorem swoich własnych czynów i ta perspektywa coraz bardziej mnie przerażała. Przecież mogłem zrobić komuś krzywdę!

Powoli jednak docierał do mnie fakt, że Venom jest we mnie. Powoli zacząłem łączyć wszystkie swoje objawy z tym, co powiedział mi Tony i nie było zbyt ciekawie. Osłabienie, zaniki pamięci, te oczy, czerń, która mnie zregenerowała po pocięciu się szkłem. Boże.. to nie może być prawda. Nie może! Przecież ja zagrażam wszystkim tutaj zebranym i zupełnie nic nie mogę na to poradzić. Nie mogę im się odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobili, jakoś przestrzec czy cokolwiek.. jak jeszcze wysoki poziom beznadziejności osiągnę?

Nagle zdałem sobie sprawę, że poruszyłem lekko ręką. Ale.. ale jak? Przecież nic nie zrobiłem..

-Cicho, chyba budzi się. -usłyszałem niepewny głos kogoś obok mnie.

Wolno, jakby dopiero co się budząc ze snu, który tak naprawdę nigdy nie nastąpił, otworzyłem oczy i delikatnie marszcząc przy tym brwi spojrzałem na każdego tutaj obecnego. Wokół mnie byli między innymi Clint, Bruce, Steve oraz Tony. Ich miny jednoznacznie mówiły, że są przerażeni tym, w jakim stanie mnie widzą, ale też jakby szczęśliwi.. że żyję? Tego nie wiem, ale chciałem krzyknąć do nich, aby w tej chwili szybko uciekali, ale próba wydobycia z siebie jakiegokolwiek dźwięku nie przyniosła żadnego rezultatu. Znów mogłem tylko biernie obserwować i próbować zapobiec katastrofie, która wydaje mi się, że będzie nieunikniona. W końcu od zawsze wszystkich zawodziłem.. dlaczego teraz miałoby być inaczej?

-Gdzie ja jestem?

Momentalnie zerwałem się na dźwięk własnego, lekko zachrypniętego głosu. Nic nie powiedziałem przecież, więc jak.. chwila, chwila.. on musiał już całkowicie kontrolować moje ciało. Agr.. muszę.. muszę spróbować walczyć, pokonać go, aby nie skrzywdził moich bliskich. Cholera, przecież jestem im to winien za każdy błąd, który popełniłem, każde przewinienie, każdą poświęconą mi chwilę, które jak widać poszły tylko i wyłącznie na zmarnowanie.

-Spokojnie Peter. Jesteś w.. -zaczął pan Stark złamanym głosem, ale przerwałem mu szybko.

-.. w laboratorium, tak? -on spróbował poruszyć moją dłonią, a gdy nie dało to żadnego rezultatu, to podniósł głowę.

Dzięki temu mogłem zobaczyć, że moje ciało otaczał tuzin grubych na pięć centymetrów pasów. Uff, może uda mi się ich nie skrzywdzi.. zaraz, zaraz.. czemu czuję taką dziwną satysfakcję? Dlaczego czuję to samo, co ten potwór?! Dlaczego usatysfakcjonowało go przebywanie w laboratorium?

-Dlaczego..? -zapytałem płaczliwym głosem, czując w oczach łzy.

Co za skurwysyn, bierze ich na litość, żeby myśleli, że to ja. O nie, nie, nie, tak się bawić nie będziemy.

Halo! Halo?! HALO?! Panie Stark, tutaj jestem! Proszę go nie słuchać, to oszust!

-Dla bezpieczeństwa. -odpowiedział mi, wyciągając delikatnie rękę w stronę mojej głowy. -Twojego i naszego.

Moim pierwszym odruchem byłoby obrócenie głowy tak, aby mnie nie dotknął, jednak Venom miał inny plan. Spokojnie, patrząc mu prosto w oczy, czekał. Mogłoby się wydawać, że obmyśla swoje następne posunięcie, jednak nie wykazywał typowego dla mnie zachowania, co może dać szansę Avengersom. Oby tak dalej! Brunet dokładnie obserwował całe moje ciało, zwłaszcza ręce, jakby mając jakąś delikatną obawę przed czymś. Jednak ja nic nie robiłem.. znaczy moje ciało i stwór, który nad nim panował.

Mężczyzna w ostatniej chwili cofnął rękę i jeszcze raz spojrzał na mnie.

-Coś mi tu nie pasuje. -stwierdził ostrożnie.

To Venom, nie ja!

Tony spojrzał po wszystkich tu zebranych i zaczął analizować w głowie każde moje dotychczasowe zachowanie, najpewniej szukając tych charakterystycznych gestów, które zaobserwował w przeciągu kilku tygodni. Błagam, oby zauważył, że to tak naprawdę nie jestem ja zanim będzie za późno.

-Nie ufasz mi? -zapytałem, już nie kryjąc łez. -Wiedziałem.. wiedziałem, aby trzymać się od ciebie z daleka! Kłamałeś mi cały czas i to prosto w oczy, dając tylko złudną nadzieję!

Moje policzki zalewały się hektolitrami łez, a głos łamał się coraz bardziej z każdym słowem. Musiało go to bardzo mocno zaboleć, bo na jego twarzy oprócz szoku widziałem również strach, nadzieję, radość i złość. Z dziką satysfakcją oglądałem, jak sprzeczne emocje rozrywają Starka na kawałeczki. Boli go to i doskonale o tym wiem.. tylko że ja tego nie chciałem. Nie chciałem zranić Tonego. Nie chciałem czuć tego, co ten potwór ze mną robi. Nie chciałem odbierać żadnych bodźców, a jednak przez to cholerne połączenie byłem do tego zmuszony.

-Peter.. Młody, to zupełnie nie tak.. -starał się usprawiedliwić, kładąc rękę na swoim reaktorze.

-A niby jak?! Myślałeś, że uwierzę ci?! W bajeczkę o pomocy, o lepszym życiu.. to miałeś cholerną rację, uwierzyłem. -pociągnąłem nosem, nie zwracając uwagi na jakieś zamieszanie przy drzwiach. -Chciałem wyjść na prostą.. ale ty złamałeś mi w tym momencie serce. JESTEŚ BEZCZELNYM KŁAMCĄ!

Błagam, nie mów tak.. proszę, ja tak nie myślę.. ja nie chciałem.. ja.. PRZEPRASZAM PANIE STARK.

-Pet.. -wyszeptał zrozpaczony.

-Już za późno.. pozwól mi po prostu umrzeć, zabij mnie, czy coś. I tak to wszystko jest tylko i wyłącznie twoją winą..

Widziałem, jak płacze, jak jego ręce się trzęsą, oddech zamiera w gardle, a atak paniki już puka do drzwi. Był kruchy, w tej chwili może nawet bardziej ode mnie, bo poczucie winy zżerało go od środka, co nie raz mówił pozostałym członkom drużyny.

Zraniłem go. Wiedziałem, że tylko potrafię krzywdzić innych. Wiedziałem, że wcale nie powinienem się pojawiać tutaj.. wiedziałem, że najlepszym rozwiązaniem byłby umrzeć, ale zawsze za słabo przykładałem żyletkę, za wcześnie zaczynałem bandażować.

-Wpuśćcie mnie! Clint, ty chuju jebany trzeba było mi o tym nie pisać! Co ty myślisz, że nie przyszłabym tu?!

Moja głowa powoli, jakby w celu badawczym, a nie z ciekawości obróciła się w stronę drzwi, w których to już ujrzałem moją Ash. Krople potu spływały jej po czole, sklejając przylegające do twarzy włosy. Najwidoczniej musiała biec tutaj najszybciej, jak tylko umiała, bo rozkład autobusów jak zawsze nie był dopasowany do potrzeb. Natomiast ton głosu oraz postawa wyrażały coś więcej niż złość i furię.. wyrażały troskę. Ona nie chciała, aby coś mi się stało.

Jednak było już za późno.

Złapałem z nią sekundowy kontakt wzrokowy, ale czułem, że nie przekazuję jej tego samego, co ona. Oczy dziewczyny zdawały się mówić: "Nie martw się, będzie dobrze", a moje: "Spierdalaj".

-Bo nie widziałem, że tak zrobisz! -krzyknął na nią Barton.

-To bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje. -szepnęła Natasha.

Czułem, jak jakaś nadludzka siła zaczyna się we mnie kumulować. Próżnia, w której się znajdowałem powoli wypełniała się obślizgłą, doskonale znajomą mi mazią. Chciałem uciec gdziekolwiek, byleby tylko znów nie dostać się w łapy tego drania, ale nie kontrolowałem tego, co robiłem. W realu byłem bezsilny, w swoim umyśle tak samo. Bezczelny glut otaczał mnie z każdej strony..

On się zbliża.. uciekajcie!

Venom był coraz bliżej, coraz głębiej w mojej świadomości. Czułem, że przejmuje ją z każdym moim rozproszeniem niczym hektar ziemi na wojnie. Wojnie, którą przegrywałem. Jego ciało, które to wolno sunęło po ziemi zwanej też moim umysłem dziwnie wyróżniało się odcieniem czerni. Zupełnie jakby chciał mi pokazać, gdzie aktualnie się znajduje. Jednak to, że widziałem gdzie jest nie dawało mi żadnej przewagi, bo otaczał mnie z każdej strony. Z wschodu, zachodu, północy i południa. Mogłem mu się jedynie poddać.

Znów pokazuję, jak bardzo słaby jestem.. nawet im pomóc nie potrafię.

W końcu dotknął mojej stopy i po niej, zupełnie jak za pierwszym razem, zaczął się wspinać, wchłaniając się tym samym do mojego organizmu. Nie miałem już żadnych szans.

Ściskające mnie pasy zaczęły niebezpiecznie wrzynać się w skórę, gdy tylko maź zaczęła pokrywać moje ciało, zwiększając tym samym jego powierzchnie oraz objętość. W tej samej chwili wszyscy poświęcali uwagę Ash, która nie zdając sobie sprawy z tego, że fizycznie mnie tu już od sekundy nie ma, dalej chciała się przedrzeć przez Avengersów.

Ale było już za późno, bo pasy zaczęły głośno pękać, zwracając tym samym przerażone spojrzenia na mnie.

-Wolność. -powiedziałem, stając przed nimi w pełnej krasie.

Stanąłem na nogi i wyciągając ręce go góry przeciągnąłem się, cały czas mając na ustach kpiący uśmiech. Moje oczy rozszerzyły się właśnie do granic możliwości, gdy tylko zdałem sobie sprawę z tego, że przecież on chciał, aby tak to się potoczyło. On nie oddałby mnie im, bez jakiegoś konkretnego celu. Teraz, gdy połączył się ze mną nie tylko ciałem, ale także i umysłem, to znałem każdy jego, nawet najmniejszy ruch, najcichszą myśl. I w ogóle nie podobało mi się to. 

Dał się złapać po to, by zabić Avengersów.

Chciał ich zabić po to, żebym cierpiał.

Mam cierpieć tylko po to, aby mógł złamać ostatnią barierę mojej świadomości i żebym ja, Peter Parker stał się jego marionetką. Głupią lalką, bez myśli i uczuć.

O nie, będę walczył!

Jednak głupie słowa wykrzyczane w próżnię nic mi nie dały. Venom znał każdą moją myśl, każdą słabość i wiedział, jak to wykorzystać przeciwko mnie.

Nim ktokolwiek zdążył zareagować, w ciągu jednej, trwającej niemal wieczność sekundzie złapał każdego z obecnych tutaj Avengersów w swoje lepkie macki i wyginając klatkę piersiową do przodu, uderzył nimi o ściany podziemnego laboratorium. Gdy tylko ich ciała dotknęły betonu, to macki oderwały się od nich, zostawiając coś na wzór czarnej pajęczyny, która przyszpiliła ich do ściany. To był jeden wystrzał z zaskoczenia, który przesądził o walce w laboratorium. Teraz na linii ostatniej obrony została Ash, która była bliska utraty świadomości.

UCIEKAJ SKARBIE!

Krzyczałem.. nie, wręcz darłem się wniebogłosy, ale ona tak naprawdę nie była w stanie mnie usłyszeć. Strach widoczny w jej oczach sparaliżował każdą z kończyn, nie pozwalając wykonać nawet najmniejszego ruchu. Była już zupełnie stracona i doskonale o tym wiedziałem.

Venom wykorzystując moje ciało jako swój szkielet, powoli ruszył w jej kierunku, nie rzucając się jak to zawsze miał w zwyczaju na swoją ofiarę. Wiedziałem, że robił to wszystko powoli po to, abym nie pominął żadnego krwawego szczegółu. On chce, abym cierpiał, nie tylko dlatego, że mnie złamie tym.. on po prostu uwielbia krzywdzić innym.

-Dziewczynka się trochę zgubiła, prawda? -zapytał swoim niskim, ochrypłym tonem.

Kątem oka widziałem, jak Tony szarpie się, ale niestety pajęczyna Venoma była o wiele silniejsza. Nikt z zewnątrz ne mógł jej pomóc. Mimo wszystko starałem się zapierać piętami, aby ciało nie szło na przód, ale to nic nie dawało. Próbowałem również zatrzymać go siłą woli, ale to również nie zdało egzaminu. Naprawdę nie wiem, co mam robić..

Byłem coraz bliżej mojej dziewczyny, coraz lepiej widziałem bezcelowo wypływające z jej oczu łzy oraz te drżącą wargę.

-Proszę.. -szepnęła, krztusząc się własnymi łzami.

Błagam.. nie rób tego.. nie krzywdź jej. Ona nie zasłużyła na to.

Powoli wyciągałem swoją dłoń w jej kierunku, po to, by już po chwili mocno złapał jej delikatne ciało. Długimi pazurami otoczyłem jej talię razem z rękami, nie dając szansy na jakiekolwiek uwolnienie się czy nawet delikatną szarpaninę. Była już całkowicie zdana na łaskę Venoma.

-Twój chłoptaś darzył cię uczuciem.. więc twoja śmierć pozwoli mi go zamknąć na wieki. -powiedział wyraźnie, akcentując dobitnie każde słowo.

Nie zważając na przepełnione bólem krzyki nastolatki, ściskał ją coraz mocniej i mocniej. Co jakiś czas wyciągał do niej drugą dłoń, by swoimi szponami pociąć jej przedramiona, twarz czy bezwładnie zwisające nogi i napawać się widokiem powoli uchodzącej z niej krwi. O tak, ból i cierpienie to coś, co dawało mu siłę by żyć. Dosłownie czułem, jak jego ciało wręcz trzęsie się na widok krwi, chcąc jej spróbować, chcąc się nią nakarmić.

Obserwowałem to wszystko ze łzami w oczach, krzycząc najgłośniej, jak tylko umiałem. Ona odchodzi, bo ja nie umiem go powstrzymać. Ash.. dziewczyna, dzięki której żyję, która rozwiała ciemne chmury właśnie umiera, bo jestem zerem. Dlaczego nie zignorowałem jej zaproszenia?! Dlaczego jak ten ostatni debil musiałem pójść razem z nią, zamiast na dach.. bo prawda jest taka, że gdyby wtedy się zabił, dzisiaj ona by żyła i była po prostu szczęśliwa.

Czułem, jak Venom podnosi ją jeszcze wyżej i ściska o wiele mocniej niż dotychczas. Po pomieszczeniu roznosił się nieprzyjemny dźwięk łamanych kości i mdlący zapach krwi. 

I nagle stwór otworzył paszczę, wyciągając z niej swój długi, chropowaty jęzor. Oplótł nim szyję dziewczyny, która z każdą sekundą zaczynała być coraz bardziej sina na twarzy i pociągnął. Raz, ale konkretnie. Ciało nastolatki bezwładnie osunęło się na podłogę, wykrwawiając się do reszty, a głowa wylądowała w jego paszczy, którą niemal od razu z cichym pomrukiem zamknął. Zupełnie jakby nic się nie stało, Venom odwrócił się i obdarzył pogardliwym spojrzeniem resztę, która nadal była przyczepiona do ścian. Czułe, że myśli o czymś, ale przez swoją rozpacz nie mogłem dokładnie dowiedzieć się o czym. Po krótkim zastanowieniu porwał w swoje objęcia Natashę. A następnie uciekł, doskonale wiedząc, że reszta ruszy za nim jak tylko sieć się roztopi.

Ja natomiast byłem pogrążony w wewnętrznej żałobie. W chwili, gdy głowa Ash zniknęła w odmętach czarnej mazi upadłem na kolana i zacząłem szlochać tak głośno, jak nigdy dotychczas. Nic więcej mi nie pozostało.. nie zasługuję na życie. Cholera, nawet nie potrafiłem jej uratować, bo to cholerstwo było silniejsze. Nie potrafiłem nic zrobić w chwili, gdy ona była zagrożona. Nic nie potrafię i to kolejny dowód na to, że nie powinienem zniknąć na zawsze, by już nikt przeze mnie nie cierpiał. Dowód na to, że śmierć jest dla mnie najlepszym rozwiązaniem. W końcu i tak nikt by pewnie nie płakał za mną.

Gdy udało mi się choć na chwilę oderwać od mrocznych myśli, to zdałem sobie sprawę, że jestem na dachu.. na tym samym dachu, z którego mnie zabrali. Z Natashą.. przyczepioną do ściany. Jej twarz nie wyglądała najlepiej, gdyż była cała w lekkich zadrapaniach, widocznych siniakach oraz ze świeżymi ranami. Reszta ciała musiała wyglądać podobnie, bo kałuża nad jej wiszącymi nogami sama nie mogła się zrobić.

Ponownie załkałem, zdając sobie sprawę, do czego dopuściłem..

Błagam, niech ktoś mnie zabije.

~2259~

Tak, jak pisałam na swojej tablicy, rozdział jednak pojawił się szybciej ^^ mówię Wam, tak strasznie nie chce mi się pisać, ale jak już się zmuszę, to kufa piszę jak maszyna xDD poważnie.. czasem warto się do czegoś zmusić. Mam nadzieję, że efekt tej pracy Wam się spodobał ;*

Wiem, że piszę to ostatnio pod każdą notką, ale no cóż, chyba to jest w miarę istotne ;) finał (pt. "Nie chciałem was zabić..", możecie snuć teorie xD) będzie w czwartek. Tak W CZWARTEK, nie w niedzielę teraz, nie za tydzień tylko w czwartek. Mam w zwyczaju finał robić na ok. 3(moooże 4)k słów, więc potrzebuję ciut więcej czasu. W ten sam dzień będzie nowe opko o Peterze i tak dalej, i tak dalej.

Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał i to nie tylko dlatego, że jest szybciej (#koronaferie xD) nie przedłużając, do czwartku Kochani <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro