Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 35

W ZWIĄZKU Z UPRZEDNIM PYTANIEM (o datę wstawiania rozdziału, które było w notce pod poprzednim rozdziałem) INFORMUJĘ, ŻE ROZDZIAŁY BĘDĄ POJAWIAĆ SIĘ W NIEDZIELĘ (a nie jak to dotąd było, w poniedziałek).
Że tak powiem, przemówił głos większości. Godziny będą różne, ale przeważnie po 16. Mam nadzieję, że będzie Wam to odpowiadać 😘
Chciałam to ogłosić na tablicy, ale tutaj będzie to miało większy zasięg xD
Dziękuję za uwagę i życzę miłego czytania ❤️

    Z każdą chwilą było coraz gorzej.
    Z każdą chwilą czułem coraz większy, wręcz rozrywający moją głowę ból, który tylko nasilał się.
    Z każdą chwilą coraz trudniej mi się oddychało, coraz bardziej się dusiłem, coraz większy ścisk w płucach czułem, zupełnie, jakby ktoś je brutalnie ściskał.
    Z każdą chwilą mój głód rósł.
    Siedziałem tak już chyba z godzinę, ale pewności nie mam, bo przez doszczętnie przeszywający mnie ból całkowicie straciłem poczucie czasu. Wokół mnie było ciemno, na niebie nie było gwiazd ani księżyca, a do oczu docierała jedynie delikatna, wręcz niezauważalna smuga światła z latarni. Nadal opierając się plecami o betonowy dach, marzyłem tylko o tym, aby wrócić do poprzedniego, tego nad wyraz dobrego stanu. W końcu.. dlaczego muszę ciągle tak cierpieć? Dlaczego?! Ja wiem, zasłużyłem na to, byłem beznadziejny, głupi, bezużyteczny.. ale.. ale proszę.. chcę żyć dla niej. Chcę ją uszczęśliwiać, zabierać w różne miejsca, dbać o nią oraz dawać wszystko, co najlepsze. Moje istnienie dzięki niej w końcu nabrało sensu.
    Po chwili ból stał się wręcz nie do wytrzymania, dosłownie czułem, że jak zaraz czegoś nie zrobię, to umrę tu. Miałem wrażenie, że głowa to mi zaraz eksploduje, a płuca.. agr, miałem wrażenie, że ktoś dosłownie rozrywa je na strzępy. Nagle kątem oka zauważyłem, jak słabo błyska kawałek szkła, gruby, długi oraz cudownie ostry kawałek, który leżał i jakby mnie wołał.
    Zostaw to.
    Powoli oderwałem plecy od ściany i ignorując głos, zacząłem się czołgać w stronę mojego celu.
    Przestań! Przeszkadzasz mi!
-Pierdoli mnie to! -krzyknąłem wkurzony i gwałtownym ruchem pochwyciłem w bladą już dłoń ostrze.
    Bez zbędnych ruchów i z przerażającą precyzja wykonałem długie cięcie wzdłuż lewego przedramienia. Niemal natychmiast poczułem niewyobrażalną ulgę, a z ręki gęstą strugą zaczęła skapywać słodka, wręcz dziwnie podniecająca mnie krew.
    Chcę więcej.. chcę zabić.. ale jeszcze nie ciebie.
    Jak zahipnotyzowany patrzyłem za długą, na około trzydzieści centymetrów oraz niesamowicie grubą ranę, z której, ku mojemu zdziwieniu leciało coraz to mniej krwi. Ale zaraz, przecież to niemożliwe. Przecież przy takiej poważnej ranie to krew powinna uchodzić z mojego ciała niczym woda z kranu.. a jest wręcz przeciwnie. Wpatrywałem się w przedramię w szoku, dostrzegając co rusz nowe szczegóły. Moja regeneracja na pewno nie działa tak szybko, aby poszarpane przy cięciu krawędzie skóry już były wygładzone, rzekłbym niemal zrośnięte. Nagle z mojej rany zaczęła wypływać dziwna maź, niemalże identyczna, jak ta z mojego koszmaru. Wziąłem głęboki wdech i przerażony oraz zszokowany wpatrywałem się, jak to dziwne coś powoli okala moją rękę, pokrywając ją swoją czernią. Nie czułem bólu.. w sumie to nic nie czułem. Wszystko to trwało pięć sekund, po których upływie czarne coś, tak po prostu wsiąknęło ponownie we mnie.
    Tylko.. dlaczego ja mam tego gluta w sobie? Czy to też jakiś efekt mojej mutacji?
    Szybko jednak otrząsnąłem się i, jakoś tak odruchowo, spojrzałem na swoje odbicie w szkle.. byłem przerażony.. moje oczy.. one.. były całe białe i w cholerę duże! Przecież to kurwa nienormalne! Niewiele myśląc wstałem i z niewyobrażalnym strachem rzuciłem mocno kawałkiem szkła na podłogę, tak, że rozbił się na miliony maciupkich kawałeczków. Nie wiedząc, co się dzieje, jak najszybciej uciekłem z tego feralnego dachu, mając nadzieję, że wszystko co złe, zostawiam właśnie tam.
    Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz. Ja dopiero się rozkręcam.
    Pobijając chyba swój rekord prędkości w lataniu na sieci, dotarłem na szczyt wieżowca Starka, w którym wszystkie światła były pogaszone. Może jeszcze nie wrócili z misji, albo wrócili i poszli spać, nie wiem. Nadal rozpędzony wylądowałem na dachu wieży, hamując poprzez mocne uderzenie w ścianę, tuż obok drzwi. Ja to mam kurwa farta. Agr, ciężko zszedłem ze ściany i wszedłem do środka. Bezszelestnie więc, aby w razie czego nikogo nie obudzić, przeszedłem przez korytarz i udałem się w stronę swojego pokoju. W końcu przydałoby się może zmienić ubranie, bo to jest całe zakrwawione i nie czuję się w nim zbyt komfortowo. Pomimo ciemności, widziałem bardzo dobrze każdy nawet najmniejszy zarys wszelakich przedmiotów, więc nic dziwnego, że bez problemu dostrzegłem sporych rozmiarów kartkę, która niedbale była przyczepiona do drzwi od mojego pokoju. Jednym, sprawnym ruchem zerwałem ją i zmęczony oraz coraz mocniej głodny zacząłem czytać.

"Peter, wiem, że poszedłeś odprowadzić Ash. Co prawda inaczej planowałem ten wieczór, ale wypadła nam bardzo ważna robota. Potem Ci wyjaśnię, obiecuję. Wybacz mi ~ Tony"

    Machnąłem na to tylko ręką. W końcu czego mogłem się spodziewać po kimś, dla kogo jestem tylko bezwartościowym gówniarzem. Ehh.. na pewno trzyma mnie tu z litości i.. nie byłem w stanie nawet dokończyć myśli, bo po pustym korytarzy rozległo się głośne burczenie, które dochodziło z mojego brzucha. Skoro i tak nikogo nie ma, to nie muszę się przebierać! Z dziwną radością ominąłem swój pokój i ponownie czując ból, tym razem jednak spowodowany przez niewyobrażalny głód, udałem się od razu do kuchni.
    Tym razem zjedz więcej.
    Tu się zgodzę, tajemniczy głosiku, jestem głodny jak diabli. Mógłbym.. mógłbym zjeść dosłownie konia z kopytami i popchnąć to wszystko dorodnym słoniem. O taak.. wtedy na pewno bym się najadł. Nie próżnując wiec za długo, sprawnie przeskoczyłem przez barierkę i w ułamku sekundy znalazłem się na dole, w salonie, który to był połączony z moim aktualnym celem. Żwawym krokiem udałem się do kuchni i nie fatygując się nawet, by zapalić światło, zacząłem wyjmować z lodówki różne, smakowite potrawy, jakimi była między innymi pizza z wczoraj, jakaś niedojedzona chińszczyzna w pudełeczku, pół blachy ciasta upieczonego w ostatnich dniach przez Natashe, trzy czwarte pieczonego kurczaka z jakiejś butki obok, zimne frytki i.. O MÓJ BOŻE CZY TO.. CZY TO KARTON MLEKA!? Wyciągnąłem to wszystko na blat i nie cackając się w żadne sztućce czy talerze, po prostu zacząłem w niewyobrażalnym tempie jeść to palcami. Wszystko lądowało w moim brzuchu, każda frytka, każdy kawałek mięsa oraz słodkiego wypieku, wszystko zmiksowałem, wszystko połykałem prawie że bez gryzienia. Tak bardzo byłem głodny i nie myślałem nawet o niczym innym niż to, aby w końcu doszczętnie zaspokoić pierwotną potrzebę głodu.
    O taak.. karm mnie, karm, a może tym razem oszczędzę twoje płuca.
    Na koniec tej pożywnej kolacji, którą z trudem zjadłoby pięciu rosłych mężczyzn, zacząłem sobie wlewać cały katon mleka do ust Z cudownym uśmiechem popijałem to wszystko, gdy nagle gdzieś w połowie, zemdliło mnie. Ale tak porządnie, jak jeszcze nigdy. Odruchowo zakryłem dłonią usta, mając nadzieję, że w jakikolwiek sposób to pomoże. Nie pomagało, oj wcale nie pomagało! Błyskawicznie przeanalizowałem, gdzie jest najbliższa toaleta i skończyło się na tym, że z pomocą ścian oraz sufitu, w ciągu kilku sekund udałem się do swojego pokoju. W tym momencie liczyła się dla mnie każda sekunda.

Pov. Tony

    Wróciliśmy z miasta gdzieś tak koło trzeciej nad ranem i jak na złość w nie za dobrych humorach.
-A mówiłem, kurwa, żeby nie dawać tego Furyemu. -znów zaczął swoją gadkę Clint. -No spierdolił sprawę! Spierdolił!
-Język. -mruknął zmęczony Kapitan, rzucając się na jeden z wolnych foteli. -Nie jego wina, że to coś zwiało.
    Wywróciłem oczami i udałem się w swój ulubiony kąt w salonie.
-Venom. -rzekłem, stając przy barku i nalewając sobie do szklanki pierwszy z brzegu alkohol. -Nazwaliśmy to coś Venom, więc z łaski swojej używajcie tej nazwy, okey?
    Nie mam pojęcia, jak to się stało, że w tym momencie nawet nie miałem ochoty na jakiś nad wyraz wykwintny alkohol, jak to zazwyczaj bywa. Spojrzałem na szklankę i z dziwnym obrzydzeniem odsunąłem ją jak najdalej od ust. Nie miałem ochoty. Byłem zmęczony i niesamowicie wkurwiony całą obecną sytuacją. Ja pierdolę. Z głośnym westchnieniem opadłem na fotel znajdujący się tuż obok Steve i ruchem ręki zaprosiłem do tego resztę zebranych Avengersów. W końcu trzeba to przegadać na świeżo, przed snem.
    Aktualnie nasz skład wypadowy na dziś składał się oczywiście ze mnie, Clinta, Steve, Natashy oraz Wandy. Miał być również i Thor, ale wczoraj wybył w jakiejś ważnej sprawie do Asgardu. Nie wnikam. Tak więc celem dzisiejszej, a raczej wczorajszej misji było dokładne przeszukanie miasta pod kątem znalezienia tego pasożyta, którego wraz z Brusem ochrzciliśmy w czasie bezowocnych badań jako Venom. W końcu jaka inna nazwa pasowałaby do czarnej, nie robiącej nic pożytecznego brei?
-Nie wierzę, że to coś ma imię. -mruknęła rudowłosa, zarzucając nogę na nogę oraz krzyżując ramiona na piersi.
-Może zajmijmy się tą sprawą, co? -zaczęła Wanda. -W wieży tego nie ma, w mieście też, więc..
-Czyżby nasz problem sam się rozwiązał? -przerwał jej Clint swoim głupim pytaniem retorycznym.
    Przez chwilę w salonie nastała wręcz makabryczna cisza. Każdy był zdenerwowany, podirytowany i co najważniejsze zmęczony tym wszystkim. Tą sprawą.
-Tak, a ja nie byłem zamrożony. -sapnął z dużym opóźnieniem Kapitan.
-Widać, że sprawa jest poważna, bo jak już używasz sarkazmu to o ho, ho, klękajcie narody. -rzekła Natasha.
-Daj spokój. Każdy jest wkurzony, bo nic nie wiemy o tym czymś. -westchnęła Wanda, poprawiając swoją delikatnie przemokniętą od padającej mżawki bluzkę.
    I znów nastała cisza, w czasie której każdy patrzył na każdego. Tak to jest, każdy chciał zabrać głos, pomóc, ale nikt nie wiedział nawet, co powiedzieć. Nagle przyszło mi coś dziwnego do głowy, przez co zaśmiałem się i pokręciłem głową, przez co wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie.
-Wiecie, tak myślę.. szukaliśmy go w kanałach, uliczkach i różnych miejscach. Wykrywacz go nie znalazł.. bo może.. on już zdążył w kogoś, że się tak brzydko wyrażę, wejść. -stwierdziłem luźno.
    Nie zważając na poprzednie myśli, złapałem w dłonie uprzednio odstawioną szklankę i przechyliłem ją, tym samym przełykając orzeźwiającą ciecz. O tej sprawie nie da się myśleć na trzeźwo.
-Nie znamy jego słabych punktów, zamiarów, a on może być wszędzie.. jesteśmy w pierdolonej kropce! -krzyknęła zdegustowana Natasha, waląc z pięści w stół. -Jedyne, co wiemy, to to, że to coś może pasożytować na ludziach, czego kurwa od początku nie wzięliśmy pod uwagę! I chuja jasnego strzeliły nasze poszukiwania.
-Może po prostu się prześpimy, a jakieś logiczne rozwiązanie lub pomysł przyjdzie jutro? -zaproponował spokojnie Steve, na co reszta z widocznym zrozumieniem oraz zmęczeniem pokiwała głową.
    W końcu przeskanowaliśmy cały Nowy York, chodząc po różnych uliczkach. Nic więc dziwnego, że każdy z nas jest wykończony. A teraz się jeszcze okazuje, że to wszystko na marne. Ehh.
    Na słowa Mrożonki wszyscy, jak jeden mąż wstali i zaczęli iść w stronę schodów, tylko ja nadal siedziałem spokojnie i zmartwiony wpatrywałem się w taflę szkła znajdującej się na wprost mnie. Venom może poczekać, jeszcze muszę zobaczyć, czy z Pajączkiem wszystko dobrze.
-Idźcie, ja jeszcze zajrzę do Petera.
    Myślałem, że zignorują mnie lub pochłonięci w swoich myślach nie usłyszą, ale Natasha, która już stawiała stopę na ostatnim schodku, niemal od razu obróciła się na moje słowa.
-Martwisz się o niego, prawda?
    Spojrzałem na nią jedynie zmęczonym wzrokiem i ponownie westchnąłem.
-Jak cholera. Boję się.. naprawdę boję się, że go zniszczyłem. -wydukałem. -Wiesz.. poprzednim zachowaniem.
    Kobieta niepewnie podeszła do mnie i położyła mi swoją dłoń na barku w pocieszającym geście.
-Nie zapobiegniesz temu, co ma się wydarzyć. Przeszłość należy zostawić w spokoju i pracować nad lepszym jutrem. -szepnęła, po czym odwróciła się i tak po prostu wyszła.
    Analizując w głowie jej słowa, skierowałem się do kuchni, aby odłożyć brudną już szklankę do zlewu. Co prawda spodziewałem się, że może Peter zrobił sobie jakąś kolacje, po tym, jak zaczął normalnie jeść, ale.. to co tutaj po chwili ujrzałem zszokowało mnie. Na podłodze, blacie, a nawet na krześle były resztki, które do niedawna znajdowały się w lodówce. Tu leżała frytka, tam kawałek mięsa, a jeszcze gdzieś indziej dostrzegłem plamę mleka. Odstawiłem szklankę i prędko ruszyłem do pokoju szatyna, chcąc się dowiedzieć, co to ma znaczyć. Nie to, że jestem na niego zły.. ale nie powinien jeszcze jeść w takich dużych ilościach. To mu może zaszkodzić.
    Po kilku minutach znalazłem się pod jego drzwiami. Kurczę, powinienem tak o, wejść, czy może zapukać? Wypada, nie wypada, przestraszę go lub nie. Kurdę, nie wiem. Agr.. po jakiejś minucie narady z samym sobą w końcu delikatnie zapukałem do jego drzwi. Chwilę czekałem, a gdy nie usłyszałem żadnego głosu po drugiej stronie, to po prostu wszedłem do środka. Trudno, najwyżej go przeproszę za wścibstwo.
    W pokoju panował delikatny półmrok, gdyż okno przez które wpadało światło z zewnątrz było w połowie nie zasłonięte, przez co dostrzegłem, że panował tutaj względny porządek. Ale nie dojrzałem nigdzie szatyna. Niepewnie dotknąłem ściany po lewej stronie, gdzie znajdował się włącznik światła, które po chwil zapaliłem. Blask sztucznego światła rozproszył ciemność, ukazując moim oczom niebiesko czerwony pokój, po którym bez wahania się rozejrzałem. Mogłem tutaj znaleźć dosłownie wszystko, między innymi strój Spidermana, jakieś kable, książki, figurki, klocki Lego, ale niestety nie dostrzegłem obiektu moich poszukiwań. Skoro tutaj go nie ma, to gdzie może być? Na dachu? A może w..
-.. łazience.
    Kierowany dziwną myślą, udałem się do wspomnianego pomieszczenia i duszą na ramieniu otworzyłem na oścież dotychczas lekko przymknięte drzwi, przez które od razu przeszedłem. To, co tam zobaczyłem przestraszyło mnie doszczętnie.
    Peter Parker, dzieciak, którego adoptowałem, któremu obiecałem, że będzie już tylko lepiej leżał właśnie na podłodze w śmierdzącej rzygami łazience. I to z głową opartą o muszlę klozetową. Od razu rzuciłem się w jego kierunku, by jak najdelikatniej wyciągnąć go z muszli oraz położyć bezpiecznie na śnieżnobiałych kafelkach. Gdy cały chłopak znajdował się już na podłodze, to przyjrzałem mu się uważniej. Jego twarz ponownie była dziwnie blada, przez co widać na niej było każdą zmarszczkę czy niewielką bliznę. Jednak nie to mnie zaniepokoiło, bo w końcu od kiedy ten dzieciak ma mocno widoczne, niemalże czarne żyły na twarzy, szyi i rękach? Co prawda jest ich niewiele, ale i tak to niepokojące.
-Cholera jasna. Peter? Peter, obudź się, proszę.
    Chciałem zacząć klepać go po twarzy, jednak ledwo co zdołałem dotknąć jego policzka, a odkryłem, że jest on rozpalony. Normalnie jakby miał wysoką gorączkę, a jego organizm próbował walczyć z jakimś paskudztwem. Wirusem, bakterią, czy chuj wie czym.
-Hej, Peter, jesteś? -zadałem chyba najgłupsze pytanie, nadal niezrażony klepiąc nastolatka po twarzy.
    Po chwili jednak, ku mojemu zdumieniu, zaczął delikatnie marszczyć twarz, tym samym budząc się. Powoli, jakby z ogromnym trudem otworzył oczy i spojrzał na mnie z deczka niepewnie.
-Pan.. Stark? -zapytał drżącym ze strachu głosem.
    Kiwnąłem głową. Informacja ta dopiero po chwili dotarła do szatyna, który z przerażeniem w oczach poderwał się do góry, jakby chcąc natychmiast uciec. Nim zdołałem jakkolwiek zareagować, chłopak ponownie upadł na podłogę, wydając przy tym z siebie zduszony jęk bólu.
-Spokojnie Młody, pomogę ci, nie bój się.
    Nie chciałem, aby Pajączek źle odczytał moje zamiary, więc z delikatnym uśmiechem złapałem go jedną ręką i asekurując drugą, zacząłem pomagać mu wstać. Mimo jego początkowemu oporowi i istnemu strachowi w oczach, z sukcesem udało mi się go podnieść, a następnie wyprowadzić z łazienki i doprowadzić do łóżka. Nadal go asekurując, pomogłem mu położyć się, a następnie przykryłem go kołdrą po sam czubek nosa.
-Panie Stark.. -zaczął ociężałym głosem, zupełnie jakby mówienie sprawiało mu ogromny problem.
    Szybko więc uciszyłem go gestem dłoni i z przyjemnym uśmiechem przerwałem.
-Odpoczywaj Peter, musisz zbierać siły. Ja się wszystkim zajmę.
    Chłopak patrzył na mnie.. błagalnym wzrokiem? Nie rozumiem, o co może mu chodzić. Z resztą, pewnie jest bardzo osłabiony i chce po prostu położyć się spać. Nie widzę innego, bardziej logicznego wyjaśnienia. Obdarowałem chłopaka łagodnym spojrzeniem, a ten niepewnie kiwnął głową. Jednak po chwili przez jego twarz przebiegł grymas bólu.
-Coś się dzieje? -zapytałem zaniepokojony.
    Jego usta otworzyły się, by po sekundzie zamknąć się głośno. Bez żadnego ostrzeżenia podniósł się do siadu i złapał za skronie, jakby starając się zniwelować narastający ból. Coraz bardziej byłem zaniepokojony tym, co się tutaj dzieje. No bo przecież..
-Jest dobrze. -powiedział.. niższym tonem.
    Jego dłonie powędrowały z powrotem na prześcieradło, a twarz wymalowała się w wręcz makabrycznym uśmiechu. Co się, do cholery jasnej tutaj dzieje?!
-Wiesz, to pewnie przez ostatnie wydarzenia, organizm to jeszcze odreagowuje i w ogóle. -usprawiedliwił się, nadal mając nieznaną mi iskrę w oczach.
    Zupełnie jakby ktoś na chwilę przejął jego ciało. Tylko, że to nie jest możliwe.
-No dobrze, ale jutro Bruce weźmie cię ponownie na badania. Coś mi tutaj śmierdzi. -szatyn zignorował moje zdanie i położył się wygodnie, a ja zawahałem się na chwilę, jednak zdecydowałem, że muszę mu okazywać więcej uczuć.. w końcu może to jakoś mu pomoże? -.. dobranoc, Peter.
    Na sam koniec przykryłem go szczelnie kołdrą i pocałowałem go w czoło, mając cichą nadzieję, że dzięki temu przestanie po kryjomu postrzegać mnie jako zagrożenie i choć w minimalnym stopniu zaufa.
    Następnie, słysząc jego miarowy oddech, bez zbędnego pierniczenia się, wszedłem do jego prywatnej łazienki i spuściłem wodę, a następnie umyłem kibel. Sprzątnąłem również wymiociny, które znajdowały się wokół toalety, po czym nie chcąc obudzić chłopaka, wyszedłem na paluszkach. Wykończony całym dniem, udałem się do swojej sypialni, by zaznać choć trochę odpoczynku. Może dzięki temu uda mi się rozwiązać ten problem z Venomem oraz rozstrzygnąć, co może dolegać Spidermanowi.

~2750~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro