Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

  Niewiele myśląc dałem Nedowi znak, aby się stąd jak najszybciej ewakuował, po czym wkraczając do akcji ponownie wypuściłem sznur białej sieć i niczym ptak wzniosłem się do góry, aby po chwili wylądować kawałek za rozpędzoną ciężarówką. Teraz liczyły się tylko sekundy, bo prędkość tej maszyny przekraczała sto kilometrów na godzinę, o czym łaskawie poinformowała mnie Karen. Poczułem dodatkowy zastrzyk adrenaliny i dokładnie w tej samej chwili mój umysł całkowicie wyłączył racjonalne myślenie, pozwalając przy tym działać tylko instynktowi.
  Za pomocą lewego sieciowodu, błyskawicznie przyczepiłem się do jednego z niedawno wybudowanych, betonowych bloków, a z drugiej ręki wystrzeliłem jedną z szerszych pajęczyn, która to oplotła rozpędzony pojazd. Siła jego pociągnięcia była na tyle gwałtowna, że poczułem jak mój kostium uszyty ze spandexu zaczyna się delikatnie drzeć na klatce piersiowej i ramionach, a moje ciało uniosło się na prawie dwa metry do góry. Szybko zacisnąłem obie dłonie na końcówkach nici i niemal od razu ugiąłem łokcie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, maksymalnie napinając mięśnie. Kiedy ciężarówka w końcu wyhamowała na tyle, by nie zrobić krzywdy niewinnym ludziom na chodniku, to puściłem sieci i z bólem oraz przyśpieszonym oddechem przycupnąłem sobie na asfalcie. Co jak co, ale to było naprawdę jedno z gorszych przeżyć, a łapałem samochody lecące z mostu i raz cały budynek się na mnie zawalił, więc jest do czego porównywać.
  Nagle tylne drzwi ciężarówki otworzyły się z hukiem i kątem oka ujrzałem wychodzących stamtąd trzech bandytów w maskach z Avengersami, których to ostatnio powstrzymałem przed napadem na jeden z większych banków w Nowym Yorku. Błyskawicznie zerwałem się na równe nogi, ignorując przy tym rozrywający ból w lewym ramieniu.
-Tym razem się nie wywiniesz, Spidey! -krzyknął gościu w masce z Hulkiem.
  A policja to czasem ich nie złapała? O mamusiu, chyba muszę częściej sprawdzać wiadomości, a nie skupiać się tylko na szukaniu co rusz nowych miejsc, w których to dzieje się coś złego i podsłuchiwania policyjnej stacji.
-Jak nie, jak tak. -odpowiedziałem roześmianym głosem i zacząłem podchodzić do nich lekkim, chociaż nadal czujnym krokiem.
  Mężczyźni wzięli do rąk czarne jak noc karabiny i bez wahania zaczęli strzelać w moim kierunku. Dzięki ogromnej ilości hormonu zwanego adrenaliną w tym momencie wszystko widziałem w zwolnionym tempie, więc nie był to problem, aby wyminąć każdy z lecących w moją stronę pocisków. Moja gibkość również tutaj się świetnie sprawdzała. Najpierw podskoczyłem i nachylony do ulicy pod kątem czterdziestu pięciu stopni, zrobiłem gwałtowny obrót, unosząc przy tym jedną nogę oraz rękę lekko w górę. Z perspektywy osoby trzeciej na pewno wygląda to jak jeden z lepszych piruetów wykonanych przez baletnicę. No ale co będę się ograniczać, przecież bądź co bądź nie chcę zostać dzisiaj zbytnio poturbowany. Sprawnie ominąłem wszystkie pociski, które głucho wbiły się w rozgrzany przez słońce asfalt i zacząłem się coraz bardziej do nich zbliżać. Nim doszli do wniosku, że nie ma sensu celować we mnie i skierowali lufę w nieopodal stojących ludzi, to ja bez ostrzeżenia wystrzeliłem siecią w ich broń, skutecznie wyrywając ją najpierw z rąk pseudo Kapitana Ameryki, który to miał już za cel obraną jakąś malutką dziewczynkę. Podobnie postąpiłem z Hulkiem oraz Iron Manem, po czym nie czekając na ich kolejne posunięcie, przyszpiliłem całe ich ciała pajęczyną do wnętrza ciężarówki tak, że nie mogli wykonać żadnego ruchu.
-Miło było was zobaczyć, panowie. -pożegnałem się uprzejmie i na przekór ich groźnym powarkiwaniom, pomachałem im radośnie ręką.
  Zanim na miejsce zdarzenia przyjechała policja, to ja zmyłem się do pierwszej lepszej, węższej uliczki, do której to nikt o zdrowych zmysłach by nie wszedł. Usiadłem koło jednego z kontenerów wypełnionych po brzegi na śmieci i delikatnie zacząłem rozmasowywać bolące miejsce.
 -Naderwanie włókna mięśniowego w lewym mięśniu dwugłowym ramienia. Czy mam poinformować o tym Tonego? -zapytał mnie głos sztucznej inteligencji, zwanej przeze mnie Karen.
  Na początku nie skupiłem się za bardzo na tym co do mnie mówi, mrużąc oczy z bólu, ale gdy po chwili powiedziała te cztery, przerażające słowa: "Wybieram numer Tonego Starka", to niemal od razu poderwałem się do góry i zacząłem machać rękami w zaprzeczającym geście.
-Nie, nie, nie! Nic mi nie jest, Karen, stój! -krzyknąłem w niemałej panice.
  Sztuczna inteligencja poinformowała mnie tylko, że Tony ma wyłączony telefon, na co odetchnąłem z niewyobrażalną ulgą. Ostatnio sam mi powiedział, żebym bardziej pilnował Karen, bo nie ma czasu za każdym razem odbierać ode mnie telefonów. Albo zagrożenie życia, albo brak telefonu. Trochę mnie to zasmuciło, ale fakt, że czasem w ogóle mogłem do niego zadzwonić i jeśli ten ma dobry humor i odbierze, co jest rzadkością nawiasem mówią, to nawet ot tak, po przyjacielsku można z nim porozmawiać. To jest Tony Stark, on musi być pełen sprzeczności i wręcz nie do ogarnięcia.
-Muszę trochę ci pogrzebać w plikach, Karen. -powiedziałem trochę do niej, trochę do siebie.
  To akurat prawda, trzeba by było ją w pewnym stopniu przeprogramować, a najlepiej to dodać kilka ulepszeń. Zaczynając od usunięcia głupiego trybu niańki, a kończąc na blokadzie ustawionych funkcji połączeń.
  Po paru minutach polegających na ogarnięciu swojego bijącego serca wstałem i zacząłem delikatnie ruszać lewą ręką. Ból był ogromny, ale nie taki już przeżywałem w swojej prawie dwuletniej karierze Spider-mana. O niektórych rzeczach nie warto wspominać. Skierowałem prawy nadgarstek w stronę krawędzi dachu i wystrzeliłem resztką sieci, która nie doleciała nawet do połowy tego budynku.
-Jak to.. płyn się skończył? -zapytałem zdziwiony samego siebie, po czym ze złością zacząłem wchodzić po ścianie niczym rasowy pająk. -A mogłem go od razu uzupełnić, to nie..
  W sumie dawno tego nie robiłem, więc to będzie miła odmiana. Jak byłem małym chłopcem, to razem z wujkiem Benem często robiliśmy tak zwane męskie wypady na ściankę wspinaczkową. Co prawda wujek miał lęk wysokości, ale zawsze mnie dopingował z dołu i upewniał się tysiąc razy, czy uprząż jest dobrze zapięta. Chyba dostałby zawału, gdyby zobaczył co teraz odwalam. Ehh.
  Nie minęły nawet dwie minuty, a ja byłem już na szczycie niedużego.. no pięciopiętrowego budynku, z którego to miałem idealny widok na zabezpieczoną już przez policję ciężarówkę. Szybko z tej perspektywy rozejrzałem się po tłumie, szukając w nim ciemnoskórego, niskiego chłopaka, jednak nikogo takiego nie zauważyłem. Oby tylko nic mu się nie stało. Już miałem kierować się po swój plecak, by szybko wyciągnąć z niego telefon i zadzwonić do przyjaciela, gdy nagle, kątem oka dostrzegłem tęgą rękę, która wręcz agresywnie machała w moją stronę. Niemal od razu podbiegłem do krawędzi budynku, rozpoznając przy tym Neda, który zapewne chciał pokazać mi, że jest cały i zdrowy. Dzięki wyostrzonemu wzrokowi dostrzegłem, że posyła mi pytające spojrzenie, zabawnie marszcząc przy tym lewy kącik oka. Z uśmiechem, którego niestety nie mógł zauważyć przez maskę pokazałem mu kciuka w górę, po czym jak gdyby nigdy nic przeskoczyłem na dach sąsiedniego budynku. Był on o prawie dziesięć metrów wyższy, ale co to za przeszkoda dla chłopaka chodzącego po ścianach? No właśnie, żadna.
  W ten sposób szybko dotarłem do swojego mieszkania, po drodze zgarniając plecak. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym o czymś nie zapomniał, więc jak tylko wszedłem przez okno do swojego na szczęście jeszcze pustego domu, to w kilka sekund przebrałem się w zwykłe ciuchy składające się z jasnych dżinsów i zwykłej, czerwonej koszulki na krótki rękaw, po czym zgarniając klucze z szafki, udałem się do piekarni na rogu po zamówiony tort. Mam niewyobrażalne szczęście, że May kończy dziś dopiero po piętnastej, więc bez problemu wszystko przygotuję, nawet jeśli wróciłem później niż zamierzałem.
  Po piętnastu minutach byłem już z powrotem w domu, tym razem mając już wszystko. Czekoladowy tort, który był pięknie ozdobiony w czerwone, różowe i białe róże z masy cukrowej położyłem w tekturowym opakowaniu na blacie i wyjąłem jeden z większych garnków, aby ugotować makaron do przygotowanego wczoraj przez May spaghetti. Kobieta pomimo swojej bardzo wymagającej pracy i wielu nadgodzin stara się robić jak najwięcej w domu, wliczając do tego gotowanie. Nie raz powtarzałem jej, że sam mogę w czymś pomóc, ale chyba niewielki pożar, do jakiego doprowadziłem parę tygodni temu zwyczajnie wstawiając wodę na herbatę nie bardzo ją do tego przekonuje. Przynajmniej pranie czy odkurzanie podług powierza mi bez zająknięcia..
  Makaron i sos już powoli się podgrzewały na małym gazie, a ja zacząłem szperać w lodówce w poszukiwaniu jakiejś maści przeciwbólowej. Owszem, przez tą mutację może i mam przyspieszoną regenerację, ale bez przesady, ból też czuję. Z grymasem sięgnąłem na najwyższą półkę, z której to wyjąłem znienawidzoną, białą maść o świetnych właściwościach. Zapominając o gotującym się makaronie udałem się do łazienki i z małymi problemami zdjąłem z siebie bluzkę. Stałem na wprost lustra, a w jego odbiciu ujrzałem zmęczonego nastolatka z licznymi, większymi lub mniejszymi bliznami na klatce piersiowej, które zostały po stoczonych walkach oraz od groma siniaków o szerokiej gamie odcieni fioletu, zieleni i żółci.
  Uśmiechnąłem się, co postać w lustrze również zrobiła i zacząłem wyciskać bezzapachową maść na uszkodzoną rękę. Poczułem wspaniały chłód, który niemal od razu zniwelował ciągnący się od dawna ból. Może to dla niektórych niezrozumiałe, dlaczego poświęcam często własne zdrowie dla obcych ludzi, ale mi to najzwyczajniej w świecie sprawia przyjemność. Po prostu jeden uśmiech człowieka przeze mnie uratowanego jest dla mnie najlepszą zapłatą i to się raczej nie zmieni.
  Od straty wujka Bena zrozumiałem, że jeśli jesteś zdolny, by uratować cudze życie, to należy to robić, bo taki obowiązek mają bohaterowie. I tak właśnie postępowałem, tak jak on. Do moich oczu napłynęły gorzkie łzy, które to już po chwili wylądowały na moich policzkach. Nie Peter, nie myśl o tym.. ale.. to moja wina. To wszystko, to moja pieprzona wina! Odruchowo ścisnąłem mocniej pięści zapominając przy tym, że mam w jednej z nich maść, która to po sekundzie wylądowała na podłodze.
-Ogarnij się, Pete. -powiedziałem do siebie. -Dla cioci..
  W błyskawicznym tempie sprzątnąłem podłogę w łazience i zakładając ostrożnie koszulkę, udałem się ponownie do kuchni. Jak gdyby nigdy nic przysiadłem sobie na wysokim blacie i złapałem w dłoń szklankę ze stojącym od rana sokiem pomarańczowym. Już miałem wziąć łyka tego cudownego nektaru, gdy nagle mój wzrok wylądował na kuchence gazowej.
-No nie wierzę.. -szepnąłem załamany i błyskawicznie znalazłem się przy kipiącym makaronie.
  Akurat w tej samej chwili do domu postanowiła wejść ciocia May. Cholera, czemu prędzej nie usłyszałem jej kroków na schodach! W błyskawicznym tempie ogarnąłem kuchenkę, oparzając sobie przy tym trzy palce, po czym z uśmiechem spojrzałem na wchodzącą przez drzwi ciocię.
  Nie zważając na nic podbiegłem do niej i biorąc od niej torbę z niewielkimi zakupami, przytuliłem ją do siebie.
-Wszystkiego najlepszego ciociu. -powiedziałem jej do ucha, przytulając ją jeszcze mocniej. -Kocham cię.
  Poczułem jak mięśnie twarzy May poruszają się, formując na jej twarzy szeroki uśmiech. Szatynka odwzajemniła uścisk, lecz po chwili szybko się ode mnie oderwała i pobiegła pędem do kuchni.
-Peter. -zaczęłam ze śmiechem, kręcąc dodatkowo głową na boki. -Szefem kuchni to ty nie zostaniesz.
  Spojrzałem na nią niezrozumiale, marszcząc przy tym swoje lekko krzaczaste brwi, ale po chwili zrozumiałem, o co jej chodzi. Przybiłem mocną piątkę ze swoim czołem, wywołując głośny plask, który to wywołało u May kolejną salwę śmiechu.
-Dużo się przypaliło? -zapytałem lekko przybity tym, że zapomniałem pomieszać sos.
  Ciocia tylko posłała mi przyjazny uśmiech i ponownie pokręciła głową.
-Starczy dla nas. -odpowiedziała pocieszającym tonem, odcedzając makaron.
  Przyglądałem się jej sprawnym, kuchennym ruchom, dokładnie zapamiętując ich kolejność.. chociaż i tak mi to nic nie da. Wolę zamknąć się w swoim pokoju z wygrzebanym przeze mnie ze śmietnika telewizorem, by nadać mu drugie życie lub rozebrać go na części, które mogą się przydać do czegoś innego, aniżeli stać przy garnkach i wszystkiego pilnować. Pierdolca można dostać.
  W końcu usiadłem przy stole przed talerzem pysznego obiadu i zacząłem wypytywać ciocię o jej dzień w pracy. Ochoczo mi opowiadała o tym, jak to z uśmiechem pożegnała ze szpitala piątkę całkowicie zdrowych już dzieciaków i z mniejszym entuzjazmem opisała dwójkę staruszków na wózkach, którzy żywi prawdopodobnie już nie opuszczą tej placówki. Z uwagą słuchałem każdej jej opowieści, aż w końcu oboje zjedliśmy całą zawartość swoich talerzy i tylko rozmawialiśmy.
  Kiedy skończyła szczegółowo streszczać mi cały swój dzień, to wstałem i dzieląc się z nią moim dniem, w którym to oczywiście nie uwzględniłem Spider-mana, bo dostałaby zawału na miejscu, zebrałem naczynia i włożyłem do zlewu. W drodze powrotnej zgarnąłem tort, widelczyki do ciasta, nóż oraz małe, deserowe talerze i podzieliłem się z ciocią tą małą pysznością, którą to oboje uwielbiamy. Starannie ukroiłem jej większy kawałek z czerwoną różyczką i obsypanymi startą czekoladą brzegami, podając go razem z widelcem, by następnie ukroić sobie o wiele mniejszy kawałek. No cóż, mutacja ma swoje wady, a doskonale wiem jak działa na mnie nadmiar cukru. Zamiast trybu zabójcy miałbym tryb dziecka z ADHD.
  Po zjedzonym cieście, którego biszkopt był mocno kakaowy, a dojrzałe maliny przyprawiały o przyjemne dreszcze i kolejnej ciekawej rozmowie w końcu wybiła godzina siedemnasta, a w kinie oddalonym o piętnaście minut drogi stąd niedługo zacznie się nasz film. Powoli zaczęliśmy się szykować do wyjścia, by po paru minutach w spokoju opuścić mieszkanie. Schodząc po schodach naszego bloku dostałem smsa, ale zignorowałem go, bo to dzień mojej cioci i zamierzam jej poświęcić trochę tego brakującego u mnie czasu.

~2135~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro