Rozdział 26
Wymieniliśmy z Georgem spojrzenia, pełne niemalże tęsknoty, ale ja zacisnęłam dłonie w pięści i wymijając go bez słowa, wkroczyłam do sali.
Mój brat westchnął, zły na siebie samego i chwycił mnie za ramię, chcąc porozmawiać, ale wyrwałam się i zamknęłam mu drzwi przed nosem.
Cała sala była biała, a na suficie zamontowane były lampy, rzucające jasne światło na całe pomieszczenie.
Na łóżku leżał Tom, który najwyraźniej spał, a ja ciężko usiadłam na krześle pod ścianą. Wpatrywałam się w jego spokojną twarz i w moich oczach pojawiły się łzy.
Zdałam sobie sprawę, że to wszystko przeze mnie. Uratował mnie i zapłacił za to wysoką cenę. Czułam się okropnie, gorzej niż okropnie. To wszystko mogło potoczyć się inaczej.
Przysunęłam krzesło bliżej jego łóżka i delikatnie przykryłam jego dłoń swoją. Poruszył się lekko, ale po sekundzie na jego twarzy pojawił się grymas bólu.
Powoli otworzył oczy i popatrzył na mnie.
- Aileen... - szepnął cicho, zaciskając swoje palce na mojej dłoni.
Posłałam mu uśmiech, choć był to chyba najsmutniejszy uśmiech na świecie. Tom chyba zauważył moje łzy, bo stwierdził:
- Nie jesteś szczęśliwa.
- Jak mogę być szczęśliwa, wiedząc co ci zrobiłam? - spytałam, a po moim policzku spłynęła pojedyńcza łza.
- To nie ty. To zamachowcy.
Spuściłam głowę. Jego słowa niezbyt mnie pocieszyły.
- Aileen...
Mój narzeczony lekko dotknął mojego policzka, wycierając z niego łzę i uniósł moją twarz w taki sposób, aby bez problemu mógł spojrzeć mi w oczy.
Przyglądał mi się przez chwilę, a potem jego dłoń z powrotem opadła na łóżko. Drugą ręką chwycił moją dłoń i delikatnie zsunął z mojego palca pierścionek zaręczynowy.
- Co ty robisz? - zapytałam, ale nie próbował go powstrzymać.
- Nie chcę ci niszczyć życia - odparł drżącym głosem i jego oczy też stały się błyszczące i wilgotne.
- O czym ty mówisz? Oddaj mi pierścionek - zarządałam stanowczo, ale on pokręcił głową z uśmiechem.
- Tom, nie możesz! Czemu tak nagle zmieniłeś decyzję?! Jeszcze jakiś czas temu byłeś ze mną szczęśliwy!
- Ale ty nie byłaś!
Podniósł głos i niemalże krzyknął, ale potem syknął z bólu i zacisnął powieki.
Starając się opanować wybuch płaczu, pochyliłam się i musnęłam jego usta. Gdy chciałam pogłębić pocałunek, on odepchnął mnie od siebie.
- Odejdź, Aileen...Zakochaj się, tak prawdziwie. Tak jak ja w tobie - szepnął, odwracając głowę i przenosząc wzrok na pochmurne niebo za oknem.
- Tom... - wydusiłam i zakryłam twarz dłońmi - Możemy...
- Nie możemy! Nic nie możemy! To koniec! Koniec tej maskarady, zwanej zaręczynami! Odejdź! - wrzasnął.
Drzwi do sali otworzyły się, a stanął w nich Mycroft.
- Coś się stało? - spytał, widząc mnie całą zapłakaną i skuloną na krześle.
- Zabierz ją stąd - warknął Tom do Holmesa, ale ja sama podniosłam się z krzesła.
- Nie trzeba - mruknęłam.
Rzuciłam mu ostatnie, pełne rozgoryczenia spojrzenie i odepchnęłamMycrofta, stojącego w drzwiach, żeby móc wyjść na korytarz.
George chodził w kółko nerwowo; sama nie wiem dlaczego. W porównianiu z moimi zmartwieniami, jego były tylko błahostkami.
Ruszyłam z powrotem w stronę windy, nie oglądając się nawet za siebie. Pustym wzrokiem wpatrywałam się w odległy koniec korytarza, a moje szpilki wystukiwały równy rytm.
Tajemniczy ochroniarz z pistoletem chciał iść za mną, ale drzwi windy zamknęły mu się przed nosem.
Zjechałam na dół i ujrzałam kolejnych mężczyzn w czarnych strojach, którzy cały czas na rozkaz Mycrofta pilnowali wejścia do szpitala.
Nie próbowali mnie zatrzymać, gdy rozwścieczona opuściłam budynek i wsiadłam do samochodu. Nie obchodziło mnie, jak Mycroft wróci do domu.
- Tam, skąd przyjechaliśmy - rzuciłam do kierowcy, próbując opanować drżenie głosu.
Byłam wściekła i załamana zarazem. Miałam ochotę zemścić się na Tomie i jednocześnie wrócić i go przeprosić. Ale jak narazie, musiałam być dawną Aileen. Spokojną, nieznającą strachu i, przede wszystkim, poważną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro