Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5: Breaking the Habit

Taehyung zamknął drzwi samochodu Jaehwana z o wiele większą siłą, niż było to potrzebne. Stare szkło zatrzęsło się w swoich ramach. Chłopak podążał za ożywionymi krokami kuzyna, przechodząc przez garaż, wprost do głównej części budynku.

Nie wiedział, dlaczego był tak zdenerwowany. Nie wiedział też, dlaczego jego ciało gotowe było wpaść w szał z powodu tego, co w nim leżało, ale był pewien konsekwencji tego czynu. Nie wiedział. Po prostu nie wiedział.

Ta sytuacja nie była nowa - to było pewne. To nie miały być jego pierwsze łowy. Ale to pierwszy raz, gdy Taehyung kogoś tak wystawił. To pierwszy raz, gdy ujawnił czyjś sekret. Kogoś, kto był z całą pewnością niewinny. Sekret, za który prawdopodobnie przypłacą życiem.

Sprawiło to, że jego krew się zagotowała. Emocje, które trzymał pod przykrywką przez prawie dziesięć lat, zaczęły unosić się na powierzchnię, a myśl mówiąca: "Nie, przestań, to jest złe, nie powinniśmy tego robić!" powtarzała się z tyłu jego głowy jak mantra, krzyczała na niego, aby pomyślał, przestał, zrobił cokolwiek.

Ale nie zrobił niczego. Nie zatrzymał Jaehwana, kiedy stanęli przed biurem jego ojca. Nie zatrzymał go przed zapukaniem do drzwi i nie powstrzymał go przed wejściem do środka, zostawiając Taehyunga za sobą, efektywnie zatrzaskując mu drzwi przed twarzą.

Tae miał wrażenie, że wewnątrz niego rozpętała się prawdziwa burza. Jego serce nie przestało bić w niezdrowym tempie, od kiedy usiadł na miejscu pasażera, jego klatka piersiowa była tak ciężka, jak tego ranka, kiedy obudził się oblany zimnym potem.

I tak naprawdę miał wrażenie, że znowu zwymiotuje.

- Weź się w garść, Taehyung - powiedział sam do siebie, a jego głos był łamiącym się szeptem, gdy przejeżdżał dłońmi po twarzy, włosach i zatrzymał je na swoim karku, wpatrując się w sufit.

Pomijając fakt, że nie rozumiał, dlaczego cała ta sytuacja sprawiała, że reagował tak strasznie intensywnie, pytał siebie, czemu tak ważnym było odkrycie, że Jeongguk i Seokjin to Zmienni. Z jakiego powodu było to tak ważne dla Jaehwana, skoro od razu poinformował o tym ojca? Szczególnie, gdy ani Jeongguk, ani Seokjin nie zwracali na siebie uwagi przez bycie zbyt agresywnymi lub coś w tym stylu.

To nie miało sensu. Byli niewinni.

W przeszłości zabijał niewinnych Zmiennych, ludzi. Taehyung był tego świadomy. Zbyt świadomy.

Nagle żółć pojawiła się w jego gardle, a on musiał usiąść, osuwając się po ścianie, przyciągając kolana mocno do ciała i chowając twarz w dłoniach.

Zdawało mu się, że pływał, obrazy przelatywały mu przed oczami, ukazując każde zwierzę, z którym kiedykolwiek miał do czynienia; które zabił. Zamordował.

Szloch wyrwał się z jego ust. Bolała go głowa.

Za każdym razem, gdy wytropili i zabili wilka, Taehyung czuł się fizycznie chory. Nawet po tym, jak koszmary ustały, ból, bliski fizycznemu, nie ustał, a mdłości ogarniały go za każdym razem, gdy ze zwierząt, które zastrzelił, uchodziło życie. Przeważnie był w stanie to ignorować, zachowywał się tak, jakby nie czuł tych ostatnich trzech dni jedzenia ponownie podchodzących mu do gardła. Przeważnie.

A teraz czuł się tak, jakby zwariował.

Usłyszał głosy - teraz bliskie drzwiom od biura i skoczył na nogi, a jego dłonie niedbale przetarły oczy, mimo że to kompletnie nie miało znaczenia. To jak czerwone i opuchnięte były od razu sygnalizowało stan, w którym się znajdował.

- -dobra, w porządku, poczekam - powiedział Jaehwan, wychodząc tyłem z biura, zamykając za sobą drzwi. Odwrócił się i spojrzał na Taehyunga, a zadowolony uśmiech rozciągnął jego przystojne rysy. Dla Tae wyglądał on trochę groteskowo.

- Wygląda na to, że było to niezłe odkrycie - odparł później, przeczesując swoje ciemnobrązowe włosy, a Taehyung przełknął z trudem.

Nie chciał tego słuchać. Nie chciał słuchać o tym, że prawdopodobnie przypieczętował przyszłość swojego dawno straconego przyjaciela z dzieciństwa i członka jego watahy, który w stosunku do niego ukazał jedynie dobroć. W stosunku do nich.

- To twój przyjaciel, hyung - odezwał się Taehyung, dopiero teraz go olśniło. - Seokjin-hyung to twój przyjaciel. Dlaczego powiedziałeś o tym ojcu?

Uśmiech zniknął z twarzy Jaehwana, a zamiast niego pojawiła się twarda maska.

- Ponieważ, jako łowca, moim obowiązkiem jest chronienie ludzi przed tymi potworami.

Taehyung był gotowy wyrwać sobie włosy, uderzyć głową o ścianę, zrobić wszystko, by udusić złość, która chciała się z niego wydostać. Ponownie przejechał dłonią przez włosy, by zająć ją czymś.

- Hyung, oni nawet nic nie zrobili, nie ma na to żadnego powodu. Są prawdopodobnie niewinni - wyjaśnił. Jego głos był niestabilny, a sam Taehyung poczuł się zawstydzony, kiedy nie mógł zapanować nad delikatnym drżeniem, a potem odezwał się ponownie:

- A Seokjin jest twoim przyjacielem.

- Jest Zmiennym, Taehyung, wilkiem. - Jaehwan prawie wypluł to z buzi i podszedł do niego o krok bliżej, a Tae odsunął się do tyłu, uderzając o ścianę. - Potrzebujesz jakiegoś powodu?

Jaehwan spojrzał na Taehyunga jeszcze raz, czymś pomiędzy zniesmaczeniem a zawiedzeniem zmieszanym ze zmrużonymi brwiami, a następnie zostawił go samego w korytarzu.

Kiedy Jaehwan zniknął w pokoju, Tae wypuścił głęboko powietrze.

Oczywiście.

Jaehwan i jego młodszy brat, Hongbin, także stracili rodziców, bratową Sungjina, na wskutek oszalałej watahy Zmiennych wiele lat temu, kiedy wciąż byli dziećmi. Byli tam, prawie sami umarli. Jaehwan chronił swojego młodszego brata. Blizny na jego plecach widoczne były po dziś dzień, rozciągnięte i białe, przecinające jego opaloną skórę, a cudem było to, że przeżył atak.

Taehyung wiedział, jak bardzo Jungho pobudzał ich nienawiść, karmił ich opowieściami, wypełniał ich uprzedzeniem i kłamstwami, dopóki bracia, przygarnięci przez jego wuja Sungjina i jego zmarłą żonę, nie stali się tacy jak on. Lub prawie.

A Tae nigdy nie wiedział, dlaczego to nie wpłynęło na niego tak bardzo jak na innych. Dlaczego wciąż czuł współczucie, empatię. Dlaczego nie mógł się od nich kompletnie odciąć. Od uczuć.

Od głosów w swojej głowie. Niezrozumiałych, ale będących tam.

Kiedy Taehyung szedł trochę później w kierunku swojego pokoju, bez kolacji lub jakiegokolwiek spotkania z innym człowiekiem, wciąż był zdenerwowany. Sen odmawiał przyjścia, a on przewracał się na łóżku z boku na bok, aż do czasu wczesnych, porannych godzin. A kiedy wreszcie zasnął, nie był to przyjemny sen.

Znów miał poranną zmianę w pracy, więc kiedy jego budzik zadzwonił o 5:00, Tae czuł się tak, jak gdyby zasnął dopiero parę minut temu.

Kolejna noc minimalnego odpoczynku.

Jego ciało było ciężkie, kiedy sunął do łazienki, a gdy spojrzał w lustro zauważył swoje oczy i ciemne okręgi pod nimi, zaś zdrowa, złota skóra teraz kolorem przypominała popiół.

Z tak wielką siłą woli, jaką z siebie wydobył, Taehyung oparł się pragnieniu, by wrócić do łóżka.

Praca była wolna. Niesamowicie i koszmarnie wolna.

Taehyung siedział za swoim biurkiem, a dźwięk otwartej przestrzeni był dla niego zwykłym szumem. Patrzył się na ekran komputera przez ostatnie pół godziny. Czy minęła już godzina?

Tae nie wiedział.

Tylko przewijał raporty świadków, które miał przeanalizować, wyciągnąć z nich ważne kawałki i momenty, zestawić je i położyć na biurku wuja przed południem. Lub coś w tym stylu. Miał być produktywny. Mieli więcej spraw niż śledczy, więcej trupów niż przez ostatnie 5 lat, a miasto powoli zamieniało się w stan śmierci i przemocy, prawdopodobnie spowodowanej przez Zmiennych.

Lub nie?

Taehyung nie był pewien. Już niczego nie był pewien.

Wczoraj jego dawno utracony przyjaciel Jeongguk naprawdę wrócił do jego życia, tak jak wspomnienie przebijające się przez podświadomość. Nie jak przypuszczenie. Nie jak przeczucie. I był Zmiennym. Wilkiem. Wilkiem, którego jego ojciec poprzysiągł zabić. Wkrótce.

Ta myśl poruszyła coś w Taehyungu, coś, o czym dawno zapomniał, rozbrzmiewając w jego głowie i krzycząc, by coś zrobił. A on jęknął cichutko, opuszczając głowę pomiędzy swoimi podpartymi łokciami, jego dłonie opadły na głowę, leżącą na chwiejnej stercie papierów.

Był zmęczony. Tak niesamowicie zmęczony.

Oślepiająca biel dokumentów znajdujących się na ekranie komputera sprawiła, że oczy Taehyunga się zaszkliły, oczy, z którymi walczył o niezamknięcie się, a po chwili uderzył czołem parę razy o drewnianą powierzchnię biurka, mając nadzieję, że ból lub drżenie oczyści jego umysł, obudzi go. Cokolwiek.

- Hej, Tae. - Głos przebił się przez huk w jego głowie, będąc tylko delikatnym szeptem. - Wszystko w porządku?

Taehyung podniósł pulsująca z bólu czaszkę, próbując zlokalizować źródło głosu, a jego oczy napotkały te Wonshika, który patrzył na niego zza pustego biurka. Zaniepokojenie wszyło się w wyraz jego twarzy.

Oczywiście odpowiedzią na to pytanie była głośne i oczywiste „Nie, oczywiście, że nie." Ale Taehyung stwierdził, że niebezpiecznym byłoby powiedzenie Wonshikowi o swoim wewnętrznym konflikcie, pamiętając o tym, co stało się, gdy Jaehwan został w to wmieszany. A Jaehwan nie mówił o tym nikomu innemu, tylko jego ojcu, co stało się wczorajszego wieczora. Jungho sam chciał poinformować klan, kiedy uznał czas za odpowiedni.

Taehyung uśmiechnął się boleśnie, co nawet jemu wydało się fałszywe, a mięśnie w jego policzkach nie za bardzo poddawały się jego rozkazom.

- Jest dobrze, Wonwon - rzekł, a jego głos był trochę zachrypnięty, napięty. Przezwisko nie zsunęło się z jego języka tak, jak robiło to przeważnie. - Po prostu jestem bardzo zmęczony.

Wonshik spojrzał na niego, naprawdę na niego spojrzał, a Taehyung udawał, że tego nie widział. Już i tak miał wrażenie, że wszystkie jego sekrety wyszły na jaw pod dociekliwym spojrzeniem jego kuzyna i wiedział, iż jeszcze chwila, a zdradziłby mu wszystko. Ale nie. Tak się nie stanie.

Więc Taehyung po prostu tam siedział, patrząc na ekran swojego komputera, udając, że był produktywny poprzez przewijanie dokumentów na swoim pulpicie.

- Powinieneś iść na przerwę - odezwał się nagle Wonshik, a Taehyung się wzdrygnął.

- Co? - Rzucił okiem na kuzyna, który wciąż wpatrywał się w niego zbyt intensywnie. Zakuła go szyja.

- Powiedziałem, że powinieneś iść na przerwę. Napić się kawy. Odetchnąć świeżym powietrzem. Wyglądasz jak Śmierć na wakacjach.

Tae przewrócił oczami i westchnął, a Wonshik uśmiechnął się na to, lecz ten grymas nie dotknął jego oczu.

- Dobra - odparł Tae i odepchnął się od biurka. - Wrócę za 15 minut.

- Nie śpiesz się - zawołał za nim Wonshik, podczas gdy Taehyung powoli szedł w stronę pokoju przeznaczonego na przerwy, a jego nogi były ciężkie jak ołów. Na autopilocie włączył ekspres, patrząc jak cienka czarna ciesz powoli napełniała jego kubek. Biały kubek. Z małymi biedronkami.

Powietrze w pomieszczeniu było duszne, a chłopak zadecydował się skorzystać z sugestii kuzyna, wyjść na dwór, odetchnąć, pozwolić zimnemu listopadowemu powietrzu oczyścić jego umysł i może trochę go obudzić.

Więc skierował się w stronę windy, poczekał aż drzwi się otworzyły i wszedł do środka. Gdy już tam stanął zerknął na guziki różnych poziomów, guzik prowadzący do kostnicy nagle zaczął go oślepiać.

Uderzyła w niego myśl i zamiast naciśnięcia guzika na parter, wcisnął ten pod nim.

Kiedy winda ruszyła Taehyung, patrzył jak numerki na ekranie powyżej przycisków zmniejszały się, jego palce wygrywały dźwięk na jego porcelanowym kubku, a zęby delikatnie przygryzały dolną wargę. Ludzie wsiadali i wysiadali z windy, podczas gdy ta zjechała aż na sam dół, a jego serce nagle zaczęło szalenie uderzać o żebra.

Nie wiedział, co zastanie tam, na dole. Jedyne, czego był pewien, to to, że Jaehwana jeszcze nie będzie. Taehyung wiedział, że miał późne zmiany, które zaczynały się około południa.

Ale czy zastanie tam Seokjina? Czy będzie tam teraz, skoro wiedział, że w Departamencie Policji siedziała paczka łowców, którzy teraz znali jego tożsamość i polowali na tyłek członka jego watahy oraz prawdopodobnie na niego samego?

Taehyung tylko w połowie się tego spodziewał, ale wciąż był zaskoczony, gdy zastał kostnicę pustą, nie licząc jednej osoby, która nie była ani Jaehwanem ani Seokjinem.

- Hej, mogę w czymś pomóc? - Kobieta w białym kitlu i niechlujnym brązowym kucyku powitała go z szerokim uśmiechem na twarzy i odzianymi w rękawiczki dłońmi, pokrytymi krwią, po nadgarstki zanurzonymi w otwartej klatce piersiowej.

Taehyung spojrzał na ciało, na wciąż uśmiechającą się kobietę stojącą za stołem do badań, a potem przełknął ślinę.

- Szukam Kim Seokjina, będzie tutaj dzisiaj?

Kobieta popatrzyła na niego, delikatnie wydymając wargi i wyciągnęła dłonie z jakiegokolwiek organu, w którym przed chwilą je trzymała.

- Okej - mruknęła, spoglądając na chłopaka trochę drażniąco, trochę figlarnie. - Ale czy nie wydaje ci się, że przedstawienie się najpierw byłoby bardziej właściwe? Nie znam ani twojego imienia, ani z jakiego wydziału przychodzisz. - Na to Taehyung czuł jak zażenowanie pokolorowało jego policzki czerwonym rumieńcem.

- Przepraszam - odparł, a ciepło rozpłynęło się po całym jego ciele, gdy spojrzał na wyłożoną kafelkami podłogę. Czubki jego butów stały się nagle bardzo interesujące. - Nazywam się Kim Taehyung i pracuję w Zabójstwach. - Zazwyczaj bardzo dobrze obchodził się z ludźmi, dzisiaj po prostu coś mu nie wychodziło. Lub przez cały tydzień. Miesiąc, może.

Kobieta się zaśmiała, a następnie Taehyung usłyszał pęknięcie jej gumowych rękawiczek i dźwięk płynącej wody.

- Cóż... - zaczęła, a Tae w końcu podniósł głowę, widząc, jak podeszła do niego. Jej szpilki stukały o kafelki. - Miło mi cię poznać, Taehyung-ssi. Jestem Lee Yeejin i jestem tymczasowym zastępcą Seokjina.

- Zastępcą? - spytał Tae, ale domyślenia już sprawiły, że jego umysł pędził milę na minutę. Yeejin kiwnęła głową i założyła ręce na piersi.

- Tak - westchnęła i oparła się o pusty stół. - Zadzwonił dzisiaj rano i powiedział, że na nieokreślony czas bierze chorobowe. Chodziło o coś w rodzinie, nie wiem do końca, jednak było to niejasne i mało precyzyjne. - nie odrywała wzroku od chłopaka, oceniając jego reakcję, ale ten stał w miejscu, tylko niemo przytakując. Jego twarz była tak pusta, na jaką tylko było go stać.

Potem Yeejin uśmiechnęła się i klasnęła, mówiąc:

- Ale tak to już jest z rodziną. Nie można kontrolować tego, co może się stać. Pomijając to... - przekrzywiła głowę i prawie uśmiechnęła się złośliwie do Taehyunga - to nie moja sprawa, by znać więcej detali. Jestem tutaj tak długo, jak mnie potrzebują i dopóki Seokjin nie będzie czuł potrzeby, by wrócić.

Tae musiał się z tym zgodzić, mimo że mógł wypełnić szczegóły swoimi własnymi informacjami. Tak jak się spodziewał, Seokjin zdystansował się od SMPA, ponieważ wiedział, że zbyt dużo ludzi pracujących tutaj grało rolę prawdopodobnego zagrożenia dla niego samego, jak i jego watahy.

To było logiczne. Z tego, co Taehyung zaobserwował wczoraj - a były to w większości oczy Seokjina w kolorze głębokiej szkarłatnej czerwieni - mężczyzna był Alfą. A pracą Alfy i jego najwyższym priorytetem było zapewnienie watasze bezpieczeństwa, nie zważając na jego cenę. Jeśli to znaczyło zrezygnowanie z pracy - zrobiłby to.

- Jeszcze z czymś mogę ci pomóc, Taehyung-ssi?

Tae pokręcił głową, bo słowa Yeejin dość nagle przerwały jego burzę mózgu, a kobieta spojrzała na niego z uniesionymi brwiami, jej ramiona wciąż były skrzyżowane.

- Nie - odrzekł. - Ja tylko... Chciałem go tylko odwiedzić i... może porozmawiać. - Nawet dla jego własnych uszu brzmiało to dziwnie, ponieważ, cholera, naprawdę nie wiedział, co chciał załatwić tu na dole, pomijając to, że chciał sprawdzić, czy Seokjina nie było, tak jak to przewidywał.

I, niespodzianka, miał rację. Mężczyzny nie było w kostnicy. I nie będzie przez nieokreślony czas. To wszystko.

Nagle Tae poczuł, jak jego nastrój jeszcze bardziej spada w dół, a na ramiona spadł większy ciężar.

To on to spowodował.

To przez niego Seokjin, i prawdopodobnie reszta grupy, będzie musiała się ukrywać. Przez niego. Ponieważ najpierw wydał Jeongguka, a potem Seokjina.

- Ja... - odezwał się nagle, a jego palce ciasno objęły kubek. - Wrócę do pracy. - Taehyung zdobył się na uśmiech, kolejny, który nie dosięgnął jego oczu, a Yeejin popatrzyła na niego z czymś podobnym do sympatii.

- Witamy w SMPA, Yeejin-ssi. Mam nadzieję, że będziesz się tu dobrze bawić.

Jeśli jego głos wydawał się jej tak automatyczny jak jemu, nie skomentowała tego. Natomiast uśmiechnęła się ciepło do Taehyunga i zachęcająco klepnęła go w plecy.

- W takim razie do zobaczenia!

Tae dosłownie wypadł z autobusu, kiedy znalazł się na miejscu, a światło schylało się ku horyzontowi. Z powodu namów swojego wuja opuścił pracę wcześniej, zmęczony i praktycznie w połowie martwy.

- Idź do domu, prześpij to, co na tobie ciąży - powiedział Sungjin, gdy Taehyung stanął przed jego biurkiem z opuchniętymi oczami i ciemnymi kołami pod nimi, zbyt wykończony, by nawet ziewnąć.

Nie protestował. W jego ciele nie było żadnej woli walki, więc po prostu kiwnął głową, wziął swoje rzeczy i wyszedł. Sungjin zaoferował wezwanie dla niego taksówki, ale Taehyung zbył go machnięciem ręki, przekonując, że był w stanie jechać autobusem.

Więc teraz stał na krawężniku, a ludzie mijali go, pędząc w różnych kierunkach. Usłyszał ryk silnika autobusowego, koła, które zaczęły się obracać, a już po chwili wszystko to oddaliło się.

A Tae stał tam, z jednym paskiem od plecaka na ramieniu, który mocno ściskał.

- Wyglądasz okropnie.

Taehyung uniósł na to głowę, znajomy głos dobiegał z tylko parę metrów przed nim. I tak, kiedy ponownie skupił swoje oczy, zauważył Jeongguka, który stał przed nim, z dłońmi w kieszeniach skórzanej kurtki, jednym ramieniem opierając się o znak z rozkładem jazdy autobusów.

- Jeongguk - odezwał się Tae, mrugając parę razy, a Jeongguk uśmiechnął się do niego lekko. - Co tutaj robisz?

- Tak jakby chciałem zobaczyć, jak się trzymasz - wytłumaczył, po czym wyprostował się i podszedł kilka kroków w jego stronę. - I chciałem dowiedzieć się, czy moje życie lub to członka mojej watahy jest w niebezpieczeństwie.

Tae nie wiedział, jak na to odpowiedzieć. Spojrzał na chłopaka, który oddał jego wzrok, solidnie. Jego wzrok był błagalny i delikatnie przepraszający.

- Jestem łowcą, Jeongguk - oświadczył Tae po chwili, czując się lekko pokonanym. - Co sprawia, że wydaje ci się, iż nie powiem moim bliskim o tym, że cię znalazłem i że nie zabijemy cię w ciągu następnej godziny? Mieszkam w tym sąsiedztwie. Wszyscy stąd mogliby być uzbrojeni w ciągu paru minut.

Jeongguk spojrzał na niego, a mały uśmiech pojawił się na jego ustach.

- Po prostu wiem, że tego nie zrobisz.

Niewiele mówiło to Taehyungowi. Wręcz przeciwnie. Jego pozbawiony snu mózg nie mógł tak naprawdę przetworzyć tej wiadomości, więc po prostu wzruszył ramionami.

- Okej, na twoją odpowiedzialność.

Tae czuł się jawnie obnażony. Podszedł trochę bliżej, złapał Jeongguka za łokieć i zaczął iść.

- Chodź - rzekł, kiedy Jeongguk spojrzał na niego skołowany. - Przejdźmy się trochę.

Zaczęli iść i dopiero teraz zimne popołudniowe powietrze uderzyło Taehyunga z całą siłą, a on zadrżał, unosząc kołnierzyk swojego płaszcza i trochę mocniej zaciskając szal. Jeongguk wyglądał na niewzruszonego.

Normalnie Tae przeszedłby drogą, którą w piętnaście minut dochodził do domu. Tym razem, z Jeonggukiem na doczepkę, zdecydował się na inną trasę.

Sąsiedztwo samo w sobie było ciche, znajdowali się na peryferiach Seulu, a nawet będąc tak blisko głównej ulicy i publicznego transportu nie spotkali wielu ludzi. Taehyung zadecydował, by pójść z Jeonggukiem do pobliskiego parku. Do miejsca, gdzie z pewnością nikt ich nie zauważy.

Słońce zachodziło w momencie, gdy weszli na żwirowaną ścieżkę, otoczeni przez mokrą trawę i nagie drzewa. Każdy z nich miał coś do powiedzenia, a cisza między nimi strasznie się przedłużała. Jednak teraz, gdy Taehyung miał Jeongguka obok siebie, podążającego za nim, nie do końca wiedział, co rzec.

Po paru minutach chodzenia w ciszy, w towarzystwie własnych oddechów i chrzęstu w połowie zamarzniętej ziemi pod nimi, Taehyung się zatrzymał.

Plac zabaw.

Cóż. Jeśli tak można nazwać zestaw huśtawek, małą piaskownicę i zardzewiałą zjeżdżalnię, która na pewno widziała dni świetności tego placu zabaw. Obok nich przebiegł samotny biegacz.

Taehyung upuścił plecak na ziemię i upadł na jedną z huśtawek, patrząc na Jeongguka, który zatrzymał się parę kroków przed nim.

- Więc, dlaczego myślisz, że sekretnie nie knuję twojej śmierci? - spytał Tae i zaczął się delikatnie bujać. - Jeśli bym chciał, mógłbyś leżeć martwy nawet zaraz.

Wcale nie planował śmierci Jeongguka. Było wręcz przeciwnie. Teraz, kiedy wiedział, że Zmienny i jego wataha znajdowali się na liście Poszukiwanych jego ojca, był dość zdeterminowany, by do tego nie dopuścić. Pod żadnym pozorem.

Jeongguk nie odpowiedział mu wprost.

- Nie wiesz, że psy mają możliwość odróżnienia złych ludzi od tych dobrych? - zapytał, a Taehyung tylko spojrzał na niego, zmieszanie było widoczne na jego twarzy. Jeongguk nie zwracał na niego uwagi. - Tak samo jest z nami. Wiem, że nie stanowisz dla mnie zagrożenia. Łowca czy nie.

Taehyuncg chciał się kłócić. Pragnął mu powiedzieć, że nie, jeśli Jeongguk chciał użyć tej analogii, musiał wiedzieć, że Taehyung nie zaliczał się do "dobrych ludzi". W ogóle. Nawet trochę.

- Nie zrobisz mi krzywdy.

Przekonanie w głosie Jeongguka kompletnie pozbawiło wiatru żagli Taehyunga. I, ponownie, był zbyt zmęczony by się kłócić.

- Dobra - mruknął. - Jak tam sobie chcesz.

Cisza zapadła między nimi, a niedaleko w nadciągającej ciemności zapaliły się uliczne lampy, niebo było zabarwione pomarańczami i fioletami. Jeongguk patrzył na Taehyunga, gdy ten powoli się bujał, do przodu i do tyłu, nie wnosząc się za wysoko, robił to tylko po to, by mieć się czym zająć.

- Chciałeś zobaczyć, jak się trzymam - odezwał nagle Tae, a Jeongguk kiwnął głową, zakładając ramiona na piersi. Taehyung westchnął ciężko. - Cóż, twoje specjalne zmysły mogły ci już to powiedzieć, ale tak szczerze czuję się okropnie.

I próbowałem zabić cię w moim śnie, więc hej! Wszystko ma się doskonale!

- Tak - odparł Jeongguk, oczywisty brak aprobaty kolorował jego głos. - Nie potrzeba zmysłów wilka, by zauważyć, że jesteś na skraju omdlenia.

- Źle sypiałem w ostatnim tygodniu - odpowiedział Tae, przewracając oczami, nie gotowy na pyskowanie. - A mój ojciec miał prawdziwy ból dupy, więc tak, to dość oczywiste, że potrzebuję wakacji i przynajmniej trzech miesięcy snu.

- Twój ojciec poluje na mój tyłek, prawda? - spytał Jeongguk po kolejnych paru chwilach ciszy. Taehyung chciał włożyć swoją głowę w piasek w tej piaskownicy, która była za nim.

- Wydaje mi się, że tak - powiedział. - Ale nie mam żadnych informacji, kiedy i gdzie. Powiedziałbym ci, ale nic nie wiem. Nie ufa mi.

- Nie ufa ci?

Taehyung pokręcił głową.

- Nigdy nie ufał, nigdy nie zaufa.

Nie chciał zagłębiać się w zbyt wiele detali o tym, jak Jungho myślał, że jego babcia zaśmieciła mu umysł jej pacyfistycznymi sposobami na rozwiązanie problemów i hipisowską miłością. To byłoby niepotrzebne i za bardzo bolało.

- Zdałem sobie sprawę z tego, że to nastąpi, prędzej czy później - odezwał się potem Jeongguk, odrzucając głowę do tyłu i patrząc na niebo, obserwował samotne chmury, które przesuwały się po pomarańczowo-niebieskim gradiencie.

- Co masz na myśli? - zapytał Tae i przestał się huśtać. Metalowe łańcuchy zapiszczały cicho.

Jeongguk widocznie miał problem z tym, co chciał powiedzieć. Taehyung widział to w sposobie, w jakim Zmienny odwracał swój wzrok, drapał się po szyi, przejeżdżał dłonią przez włosy.

- Jestem ostatnim żyjącym członkiem mojej watahy - rzekł w końcu, a Tae nie mógł za nim nadążyć. Jeongguk zauważył to i westchnął, ponieważ wow, naprawdę nie chciał o tym rozmawiać. Ale to robił.

- Prawie trzynaście lat temu moja wataha została zaatakowana przez twojego ojca i członków jego klanu - kontynuował Jeongguk. Taehyung wziął ostry oddech. Ale słuchał, a jego palce wbijały się w materiał jego spodni. - Większość z nas mogła uciec, zanim nas dopadli. Byłem ranny, przywlokłem się do wioski. Tam mnie znalazłeś.

Taehyung znów to widział, tym razem wyraźnie. Zranionego szczeniaka pod wyschniętymi krzakami, jego futro zabarwione krwią, kwilącego, płaczącego. Jeongguk mówił dalej.

- Prawdopodobnie zabili twoją mamę z powodu zemsty - powiedział, kręcąc głową, wciąż patrzył w niebo a serce Taehyunga boleśnie ścisnęło się za żebrami. - Co sprawiło, że twój ojciec wytropił resztę mojej watahy, mojej rodziny. By ich zabić. By pomścić twoją mamę, tak przypuszczam.

Na twarzy Jeongguka malował się ból. Ból spowodowany trzymaniem tej wiedzy w sobie przez tyle lat. Ból samotnego dorastania, po doświadczeniu czegoś takiego.

- Jestem ostatnim żyjącym członkiem mojej watahy - powtórzył, teraz patrząc na Taehyunga. - I jestem pewien, że twój ojciec nie da sobie spokoju, dopóki nie zabije i mnie.

Taehyung nie wiedział, co odpowiedzieć. Wiedział, że to prawda. Jeongguk wierzył w to, nie wiedząc o niczym, ale Taehyung miał tę świadomość. Wiedział, że jego ojciec zawsze mówił o znalezieniu ostatniego, o zabiciu ostatniego. Jak mówił, że jego mama wreszcie spocznie w spokoju.

Pamiętał rozmowę, którą przeprowadzili parę dni temu, tą, w której Jungho oświadczył, że znalazł ślad, że był bardzo, bardzo, bardzo blisko dopadnięcia go. Wyglądało to tak, jakby Taehyung zaserwował mu Jeongguka na srebrnym talerzu.

- Masz rację - przytaknął Tae, patrząc na swoje stopy, którymi kopał piach pod sobą. Jeongguk spojrzał na niego, pytająco przekrzywiając głowę w bok. - Szuka ciebie, jest na twoim tropie. A teraz tylko kwestią czasu jest to, kiedy oficjalnie przeprowadzi proces łowiecki.

Jeongguk widocznie przełknął. A Tae widział, jak starał się pozostać opanowanym. Nie mógł go winić. Gdyby był Jeonggukiem, byłby przerażony.

- Nie opuszczę swojej watahy, jeśli o to ci chodziło - powiedział Jeongguk, zanim Tae ponownie otworzył swoje usta. - Wiem, że chcesz, bym stąd wyjechał, opuścił miasto, czy co tam jeszcze. Ale nie. Nie zrobię tego.

- Domyśliłem się. - Taehyung uśmiechnął się smutno, wstając z huśtawki z większym problemem, niż normalnie. - Tak byłoby najlepiej, ale wiem wystarczająco dużo o Alfach, aby zrozumieć, że wolałbyś umrzeć niż zostawić członków i członkinie swojego stada.

Jeongguk wyprostował się na to widocznie, tak jakby całe jego ciało chciało powiedzieć: „Taehyung, oczywiście, że chciałbym!" Więc się nie kłócił.

- Po prostu chcę, żebyś był bardzo ostrożny - oświadczył finalnie i westchnął, nie za bardzo wiedząc, co mógłby dodać. - Powiedz swojej watasze, by nie wychodzili sami. Po prostu... uważaj.

Zrobiło się ciemno. Lampy uliczne były jedynym źródłem światła dookoła nich. A Jeongguk spojrzał na Taehyunga uważnie, prawie zaciekawiony.

- A co z tobą?

- Huh? Ze mną? - zapytał, zakładając plecak na ramię.

- Tak, co zrobisz? - odezwał się ponownie, tym razem ciszej, a Taehyung naprawdę musiał wyostrzyć swój słuch, by go usłyszeć. - Czy jeszcze cię zobaczę?

Taehyung poczuł, jak ciepło rozlało się po jego klatce piersiowej. Jednak w tym samym momencie musiał zmierzyć się z rzeczywistością. Rzeczywistością, której nie obchodziła dwójka młodych dorosłych, która kiedyś była przyjaciółmi i która dopiero spotkała się ponownie po wielu latach. To spotkanie prawdopodobnie zakończyłoby się krwią, śmiercią i bólem.

- Nie wiem - odpowiedział szczerze. - Chciałbym powiedzieć, że tak, ale nie wiem.

Jeongguk kiwnął głową, zrozumiał.

- Okej.

Po tym rozeszli się w swoje strony. Taehyung w kierunku swojego domu, a Jeongguk z powrotem na przystanek autobusowy. Kim pytał siebie, czy serce Jeongguka było tak samo ciężkie jak jego.

Taehyung siedział na podłodze w kuchni, przeprowadzając konkurs na spojrzenia z piekącą się pizzą, kiedy Wonshik wszedł do pokoju, sapiąc. Był pokryty potem.

- Co robisz? - zapytał go kuzyn, a potem kontynuował łapczywe picie wody z butelki, którą przed chwilą wyciągnął z lodówki.

- Czekam na jedzenie - wymamrotał Tae, nie zwracając uwagi na Wonshika.

Jego kuzyn po prostu tam stał, obok zamrażarki, wciąż ciężko oddychając. trzymając butelkę w dłoni.

- Wiesz... - zaczął Wonshik po chwili ciszy, podczas gdy jedynym dźwiękiem pomiędzy nimi był szum piekarnika. - Właściwie to wróciłem z biegów w parku.

Taehyung delikatnie przekręcił głowę, patrząc na Wonshika będącego w przepoconym stroju do biegania.

- I? - spytał, nie myśląc, że było to coś nadzwyczajnego, skoro Wonshik zawsze biegał po parku, gdy wrócił z pracy. Zawsze. Bez dnia przerwy. Szalony drań.

- I - powtórzył Wonshik, przecierając twarz ręcznikiem - przypadkiem usłyszałem dość interesującą rozmowę.

Taehyung zmrużył oczy i obserwował drugiego mężczyznę - to jak bardzo skupione na jego twarzy były oczy Wonshika, jak uniesione były jego brwi, a jego wyraz twarzy był wręcz dociekliwy. Taehyung nie wiedział, o co chodziło, więc nie mówił nic, teraz przeprowadzając konkurs na wzrok z Wonshikiem, zamiast z pizzą.

Kiedy Tae nic nie powiedział, a zdezorientowanie było widoczne na jego twarzy, odezwał się Wonshik, jego ton był cichy, ale ostry.

- Tak, usłyszałem dość ciekawą rozmowę - powtórzył, zakładając ramiona na piersi - i wciąż pytam siebie dlaczego, dlaczego, na Boga, mój kuzyn miałby spotkać się ze Zmiennym i powiedzieć mu, że jego klan planował wytropienie i zabicie go?

Taehyung czuł się tak, jakby Wonshik właśnie wylał na niego kubeł lodowatej wody.

- C-Co? - zapytał, jąkając się. Jego głos był nagle za ciężki na użycie, a język nie robił tego, co powinien. Taehyung był niespokojny pod dociekliwym wzrokiem Wonshika, jego założonymi ramionami i uniesionymi brwiami.

- Słyszałeś mnie, Taehyung - powiedział Wonshik, a jego ton był przesiąknięty zawodem. - Widziałem cię ze Zmiennym i żądam wyjaśnień.

Ponownie Tae nie miał pojęcia, co odrzec. Wonshik żądał czegoś, odpowiedzi. Odpowiedzi, której on sam nie znał.

- Zapomniałeś, kim jesteś? Czym jesteś? Czym on jest? - spytał Wonshik, kiedy Taehyung tylko patrzył na niego z podłogi, jego duże oczy były szeroko otwarte. - Jesteś łowcą, Taehyug. A on jest Zmiennym. Wiesz, jak to działa.

W głowie Tae był guzik, który aktywował się, gdy tylko Wonshik to powiedział. Podniósł się na nogi, prawie wracając z powrotem na podłogę, bo trzęsły mu się nogi, tak samo jak dłonie.

- Wiem, jak to działa, hyung - wysyczał Taehyung, jego dłonie zacisnęły się w pięści. - Wiem, jak to cholernie działa. To nie znaczy, że pasuje mi zabijanie kogoś niewinnego.

Był zły. I zawiedziony. Zawiedziony, bo pozwolił sobie opuścić ochronę, pozwolił swojej emocjonalnej stronie nim zawładnąć. Zawiedziony, ponieważ zawsze myślał, że Wonshik był inny niż reszta rodziny. Inny niż jego ojciec. Bardziej po jego stronie.

- Niewinny - powtórzył Wonshik - niewinny. Skąd to wiesz? Skąd wiesz, że jest niewinny, skoro cała jego wataha zarżnęła twoją matkę?

Taehyung był blisko postradania zmysłów, czuł mocne pragnienie, by bić głową o ścianę lub ugodzić się kuchennym nożem. Lub zrobić to samo z Wonshikiem, nie był tak naprawdę pewien. Czy wybredny.

- Ponieważ zasługuje na przywilej wątpliwości - wykrzyczał Taehyung. - Bo był tylko szczeniakiem, gdy to się stało! Bo jest normalnym Zmiennym, który pilnuje swoich własnych spraw!

- Złożyłeś przysięgę, Taehyung - odparł Wonshik, jego głos też znacznie się uniósł. - Kiedy zostałeś przyjęty do klanu, kiedy zostałeś łowcą-

- Znam tę pieprzoną przysięgę, hyung, musiałem wyryć ją w sercu, tak jak ty, i znam swoje obowiązki jako łowca! - Po paru krokach Wonshik znajdował się w przestrzeni osobistej Taehyunga. On nawet się nie ruszył.

- W takim razie, dlaczego lekceważysz Kodeks Łowców? Dlaczego postępujesz przeciwko woli swojego ojca? Głowy naszego klanu?

Taehyung zaśmiał się, ale nawet dla jego uszu brzmiało to nieznajomo. Zimo. Obojętnie. Fałszywie.

- Kodeks Łowców - powiedział, a jego usta ułożyły się w cienką linię. - Odkąd pamiętam, Kodeks mówi, by 'Tropić tych, którzy cię tropią i chronić tych, którzy nie mogą ochronić samych siebie.' - Serce biło mu w piersi, był bliski poddania się furii, szalejącej w jego ciele. Ale trzymał się spokoju, który uczepił się jednej nitki.

Twarz Wonshika stała się jeszcze bardziej ponura, jego brwi złączyły się ze sobą, a usta były mocno zaciśnięte. Taehyung powoli pokręcił głową, jego oczy nigdy nie opuściły tych należących do jego kuzyna.

- Nie wiem, w którym miejscu dotyczy to Jeongguka - powiedział potem, cicho - skoro ani nie poluje na nas, ani nie rani kogoś, kto nie może się obronić.

- Co... - zaczął Wonshik, patrząc na Tae wyzywająco. - Więc mówisz mi, że teraz solidaryzujesz się ze Zmiennymi?

- Właśnie, Taehyung - powiedział głos z wejścia do kuchni, a Tae spytał sam siebie, czy istnieje dzisiaj jakaś ważna rozmowa, której nie będą słuchać wszystkie nieodpowiednie osoby. Jego ojciec wszedł do kuchni, jego ciało było napięte, a twarz prawie całkowicie wyprana z emocji. - Też chciałbym to wiedzieć.

Wonshik odwrócił się błyskawicznie, patrząc to na Tae, to na Jungho, w tą i z powrotem, w tą i z powrotem, tak jakby obserwował dziwaczny mecz tenisa. A Taehyung wiedział. Widział to w twarzy swojego kuzyna, że Wonshik nie chciał lub zmierzał do tego, by to się stało.

- Też pragnę wiedzieć, dlaczego zdradzasz rodzinę, mówiąc temu brudnemu pchlarzowi, że go ścigamy - powiedział Jungho, powoli podchodząc bliżej Taehyunga, odpychając Wonshika na bok, bo zasłaniał delikatnie młodszego mężczyznę, nieświadomie znajdując się pomiędzy nimi.

- Chciałbym wiedzieć, czy zapomniałeś, co stało się z twoją matką - kontynuował Jungho, stojąc teraz w przestrzeni osobistej Taehyunga, który odszedł do tyłu, lędźwiami uderzając blat.

Wiedział, że nawalili. Że on nawalił. Naprawdę mocno. Wiedział, że to było niebezpieczne, ten spokój, który ogarnął jego ojca, jego beznamiętna twarz, ale jego fizyczna obecność go przytłaczała, był za blisko, o wiele za blisko. A w środku Taehyung panikował, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że jego ojciec był o krok od piekielnego wybuchu. Jego opanowanie praktycznie nie istniało.

Ale w tym samym momencie Taehyung miał dość. Bardzo dość. Dość tego wszystkiego. I nagle jego panika zamieniła się w złość. Złość, którą tłumił w sobie zbyt długo, a która teraz groziła ujawnieniem się.

- Nie zapomniałem tego, co stało się z mamą - odparł., a jego głos był trochę głośniejszy niż mamrot. - Lubiłeś mi to przypominać z każdą sprzyjającą ku temu okazją. - Brew Jungho poruszyła się niespokojnie. Taehyung widział, jak naprężają się ścięgna w jego szyi. Stąpał po cienkiej linii. Ale tak naprawdę w ogóle go to nie obchodziło.

- Ale pozwól mi coś powiedzieć, ojcze. - Prawie wypluł to słowo, które obrzydliwie brzmiało w jego ustach. - Że nie ma znaczenia to, ilu niewinnych Zmiennych zabijesz, ile wilków pochowasz w ogrodzie. - Wonshik, stojący za Jungho, nerwowo pokazywał Taehyungowi, by skończył, by przestał mówić, zakończył to, co teraz robił. Ale Tae udał, że go nie widział.

- Mama nie żyje. I nic, co zrobisz, jej tego życia nie przywróci.

Cisza, która po tym nastała była jeszcze bardziej przerażająca, bardziej niebezpieczna niż jakikolwiek wcześniejszy wybuch złości jego ojca. Napięcie w kuchni było grube, prawie namacalne. Taehyung myślał, że gdyby wyciągnął rękę, mógłby go dotknąć. Ale nic się nie stało.

Nikt nie krzyczał. Nikt nie popychał go na szafki. Nie bił. Nie mówił ostrych słów. Nic.

Zamiast tego Jungho spojrzał na niego, jego oczy były zimne i wyrachowane, ciało nagle dziwnie zrelaksowane.

- Zawsze myślałem... - zaczął płasko i monotonnie, a potem zatrzymał się, przekręcił głowę i kontynuował - zawsze myślałem, że jesteś ponad to.

Taehyung zamrugał, nie rozumiał. Jungho miał to gdzieś, spojrzał na Taehyunga, swojego syna, tak jakby był czymś obrzydliwym, czymś wstrętnym.

- Ale, jak widać, byłem w błędzie. - Potem Jungho przerwał ich kontakt wzrokowy i odwrócił się, wychodząc z przestrzeni osobistej Taehyunga. Odszedł parę kroków dalej, zatrzymał się i powiedział:

- Powinienem był zostawić cię z twoją babcią. Pozwolić, byś stał się jednym z nich. - Obrócił się dookoła, a w jego oczach było tyle nienawiści, że Taehyung mimowolnie się wzdrygnął.

- Nie jesteś moim synem.

Następnie Jungho wyszedł z kuchni nakazując Wonshikowi pójście za nim. Jego kuzyn podążył za nim, nie oglądając się za siebie. Kiedy zniknęli nogi Taehyunga zapadły się pod nim, a on upadł na podłogę. Wciąż czuł swoją pizzę, która przypalała się w piekarniku, ale teraz nie mogła go ona bardziej nie obchodzić.

Po tym incydencie nastąpiły trzy dni niekomfortowej ciszy, a Taehyung czuł się tak, jakby był nieznajomym we własnym domu. Ojciec na niego nie patrzył, udawał, że go w ogóle nie było. Wonshik i jego wuj Sungjin spoglądali na niego z litością i takim samym zawodem, co sprawiało, że jego wnętrzności się skręcały. Jeahwan, oczywiście, nie wiedział, jak się przy nim zachowywać. Za każdym razem, gdy znajdowali się w tym samym pokoju, patrzył na Tae jak jeleń, którego oświetlają światła samochodu, odwracał się na pięcie i wychodził.

To było naprawdę zabawne. Sprawiało, że Taehyung był jednocześnie zły i zawiedziony. W pracy było tak samo, naprawdę. Skoro był w tej samej drużynie, co jego wuj i Wonshik, musiał się z nimi komunikować. W pewien sposób. Jednak to działało, z racji tego, że byli profesjonalistami i przynajmniej w pracy ich mała sprzeczka rodzinna mogła pójść w niepamięć. Ale tylko tam.

Taekwoon i Hakyeon byli w rozterce. Wiedzieli, co się działo, znali wszystkie szczegóły. Słowo szybko podróżowało w ich rodzinie. Ale byli tak przyzwyczajeni do opiekowania się Taehyungiem, że nierozmawianie z nim, bo coś spieprzył, było dla nich widocznie trudne. Ale i w ich oczach widział osąd, za każdym razem, gdy myśleli, że nie patrzył.

To bardzo frustrowało Taehyunga. Pomimo że jego relacje z ojcem zawsze były... napięte, z braku lepszego słowa, reszta jego rodziny i klanu zajmowała się jego emocjonalnymi potrzebami. Ale wyglądało na to, że już tak nie będzie.

Taehyung rzucił się na swoje łóżko, twarzą do przodu.

Na dworze już było ciemno, zbliżał się wieczór. Długie dni pracy i brak emocjonalnego kontaktu z innym człowiekiem sprawiły, że był i emocjonalnie, i psychicznie wykończony. A wciąż pojawiał się nierozwiązany problem łowów, które nastąpią prędzej, czy później. Z Jeonggukiem jako celem.

Taehyunga znowu ogarnęły mdłości.

Nagle usłyszał jakieś szuranie nóg za drzwiami, coś kliknęło. Przyciszone głosy. Potem jeszcze więcej szurania stopami, ale w innym kierunku, następnie cisza.

Ze ściągniętymi brwiami Taehyung usiadł, a jego wzrok przyklejony był do drzwi, tak jakby oczekiwał, że ktoś wpadnie za parę sekund do jego pokoju. Nic się nie stało.

Powoli wstał z miejsca, podchodząc do drzwi na paluszkach, starając się nie hałasować. Nacisnął klamkę od drzwi. Nic. Drzwi nie chciały się otworzyć. Ktoś musiał go zakluczyć.

- O co chodzi? - krzyknął, szarpiąc za klamkę, która wciąż nie chciała się ruszyć. - Hej! No dajcie spokój, to nie jest zabawne!

- Taehyung? - spytał głos na zewnątrz, przytłumiony przez drzwi, ale Taehyung niemal od razu rozpoznał w nim Hongbina.

- Hyung - odpowiedział. - Hyung, cholera, dlaczego zamknąłeś mnie w pokoju? - Ponownie szarpnął za drzwi, irytacja zaczęła przejmować nad nim kontrolę. Po drugiej stronie drzwi Hongbin westchnął.

- Ja... - powiedział, najwidoczniej szukając słów. - Wuj Jungho kazał mi to zrobić. Przepraszam, Taehyung.

- Ale dlaczego? - Taehyung tego nie rozumiał. Tak, wiedział, że jego ojciec wciąż był zły, wściekły. Ale zakluczenie go w pokoju i postawienie Hongbina na straży? To było trochę drastyczne.

Hongbin westchnął po raz kolejny.

- Wyjeżdżają na polowanie, Tae - rzekł, a oczy Taehyunga rozszerzyły się, puls przyspieszył. Nie. Nie, nie, nie, nie, nie, nie.

- Kurwa! - wrzasnął, uderzając pięściami o drzwi, walcząc ze strachem pojawiającym się na dole jego żołądka. - Do cholery, nie!

- Przepraszam, Tae - ponownie usłyszał Hongbina, a dźwięki szurania stóp na twardej, drewnianej podłodze mówiły mu, że jego kuzyn odchodził, zostawiał go samego.

Taehyung odwrócił się i oparł plecami o drewno, powoli zjeżdżając na podłogę.

Wyjechali, by złapać Jeongguka. Teraz.

A jego ojciec wydał im rozkaz, by zamknęli go we własnym pokoju, sprawiając, że w żaden sposób nie będzie mógł zainterweniować, jak jakiś Disneyowski złoczyńca. Taehyung prawie się zaśmiał. A chęć zrobienia czegoś, tym razem zainterweniowania, przejęła nad nim kontrolę, wypełniła każdą szczelinę jego umysłu.

Pomyślał, pozwolił, by instynkty łowcy przejęły go, by lata doświadczenia go poprowadziły.

Co zrobiłby jego ojciec w sytuacji takiej jak ta? Mając na celowniku młodego mężczyznę, studenta. Taehyung spojrzał na zegarek, była chwila po piątej po południu. Wciąż była możliwość, że Jeongguk jeszcze miał lekcje. Lub właśnie je skończył. Cokolwiek by to nie było, wciąż musiał być poza domem. Taehyung miał nadzieję, że Jeongguk rozważył jego słowa i miał kogoś przy sobie. Nie, żeby to zatrzymało Jungho przed atakiem, ale działałoby na korzyść Zmiennego.

Myśl, Taehyung, myśl.

Przejechał dłońmi przez twarz, włosy i ułożył je na karku.

Miał siedmiu łowców. I najprawdopodobniej rozdzielił ich na trzy drużyny. Sungjin siedział sam w samochodzie, jak zawsze, Jungho chodził z Taekwoonem i Hakyeonem. Kolejną grupę tworzyli Jaehwan, Sanghyuk i Wonshik. To było ich zwyczajne ustawienie, Hongbin przeważnie dołączał do drużyny jego ojca lub do tej, gdzie znajdował się on i Jaehwan.

W pewien sposób było to zabawne, zabieranie ze sobą tylu łowców na jednego Zmiennego. Ale tym razem było to ważne. Jeongguk był sprawą osobistą Jungho. Chciał go odpowiednio wykończyć. Taehyung poczuł się chory.

Myślał jeszcze mocniej.

Jedna grupa podążałaby za Jeonggukiem miastem, zagoniła go do wyludnionego obszaru, zdobyła pewność, że nie może zadzwonić do watahy po pomoc. Podaliby mu słabe narkotyki? Użyliby nadajników ultradźwiękowych, by zakłócić jego słuch, zdezorientować go? Jedno z dwóch. Narkotyki były bardziej prawdopodobne. Inni Zmienni w ten sposób mieli mniejsze szanse na odgadnięcie, co się dzieje i na przyjście na pomoc Jeonggukowi.

Kolejna drużyna czekałaby we wskazanym miejscu. Upewniłaby się, że nie będzie tam żadnych ludzi. Może rozstawiłaby pułapki, jeśli byłby potrzebne.

Nie. Żadnych pułapek.

Jeongguk nie będzie w swojej wilczej formie. Prawdopodobnie. Zmienni w swojej ludzkiej formie byli łatwiejsi do zabicia, nie potrzebowali żadnych pułapek.

Broń?

Taehyung zmierzwił swoje włosy, dotykając czołem kolan.

Tak. Broń dla pierwszej grupy. Łatwo będzie je schować, gdy będą gonić Jeongguka przez miasto. Dla drugiej drużyny prawdopodobnie byłyby to łuki i strzały. Ciche i efektywne. Taehyung wiedział, że jego ojciec nie lubił używać strzelb. Były zbyt głośne i niechlujne. Bez klasy.

Taehyung prawie się na to zaśmiał. Prawie.

Ale tak. To mogłoby być najbardziej zbliżoną projekcją do ich realnego planu.

Taehyung wiedział, że musiał się stąd wydostać. Tak szybko, jak to tylko możliwe. Nie wiedział, jak dawno temu wyruszyli, nie wiedział, czy zakluczyli go przed wyjściem z domu, czy zostawili Hogbina, by zrobił to chwilę później.

Wstał i zaczął grzebać w kieszeniach swojego płaszcza, dopóki nie znalazł telefonu. Dobrą rzeczą było to, że zawsze podczas łowów trzymali przy sobie jakiś nadajnik GPS. Sungjin namierzał ich i ich ruchy z samochodu i mógł monitorować wszystko poprzez ich telefony. Chwała technologii.

I wystarczająco szybko ich lokalizacja pojawiła się na małym ekranie, małe kropki na wielkiej mapie Seulu, każda z przeznaczonym jej nazwiskiem.

Miał rację co do grup, co napełniło go pewnym rodzajem ponurej satysfakcji. Ale zbladł, kiedy zauważył ich lokalizację - obie grupy były bliżej celu, niż się tego spodziewał.

Narodowy Uniwersytet Seulski.

Taehyung szybko przeskanował mapę, zaciskając usta. SNU było postawione raczej na odludziu. Umiejscowione pomiędzy stromymi wzgórzami, które pokrywały lasy. Takie otoczenie pasowało łowcom. To było niesprawiedliwe. Odizolowanie Jeongguka będzie proste jak bułka z masłem, szczególnie przy ich liczebności.

Ponownie spojrzał na kropki na ekranie telefonu, oceniając dystans, obserwując ich ruchy. Około godziny minie, zanim obie grupy się spotkają, co oznaczało pewną śmierć jednego - Jeon Jeongguka.

Wiedział, że musi działać.

Taehyung nie miał żadnego sprzętu w swoim pokoju, pomijając jego ciuchy. A podczas, gdy on sam wciskał swoją nogę w grube i silne skórzane spodnie, jego umysł myślał nad jedynym środkiem transportu, jaki mógłby użyć. Uśmiechnął się. Jaehwan prawdopodobnie by go zabił, ale no cóż. Jego ojciec i tak chciałby trzymać jego głowę na srebrnej tacy.

Narzucił swoją skórzaną kurtkę na czarną bluzę z kapturem i nagle, zdał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie pomyślał o tym, jak uratować Jeongguka. Po prostu... zrobił to. Stworzył plan, uszykował się. Nie rozwodził się nad tym.

Uśmiech rozciągnął się na jego twarzy, kiedy wiązał swoje glany, dziwne uczucie radości zawładnęło jego zmysłami.

Już żaden niewinny Zmienny nie zginie z jego rąk.

Taehyung schował telefon do kieszeni, założył skórzane rękawiczki i podszedł do parapetu. Spojrzał przez okno, światło niedalekiej lampy oświetlało przód ich domu. Znajdował się na pierwszym piętrze, musiałby wysoko skoczyć, ale wiedział, że da sobie radę. Trenował to więcej razy, niż potrafił zliczyć, więcej razy - niż chciałby pamiętać - miał zwichnięte kostki czy złamane ręce.

- Okej - wymamrotał, odpychając na bok przeźroczyste firany i otwierając okno. - Uratujmy tyłek Jeongguka.

To bolało mniej, niż się spodziewał. Wylądował na obu nogach w delikatnym przysiadzie, jego kolana wzięły na siebie większą siłę upadku.

- Cóż - powiedział sam do siebie, otrzepując uda z kurzu. - To było trochę rozczarowujące.

Przebiegł parę metrów, zatrzymując się przy garażu. Wiedział, że teraz musiał się śpieszyć. Więc wpisał kod, dzięki któremu otworzyły się drzwi, kołacząc i niemal boleśnie wolno. I, oczywiście, po chwili górna połowa ciała Hongbina pojawiła się w jego otwartym oknie.

- Cholera, Tae, co ty robisz?

Taehyung uśmiechnął się do niego i zasalutował drwiąco, a potem dał nura pod w połowie otwartymi drzwiami do garażu. Wiedział, że została mu mniej niż minuta, dopóki Hongbin nie wyjdzie z domu.

I oto stał on w całej swojej okazałości. Ukochany motocykl Jaehwana. Gładki i czarny, był wszystkim, czego Taehyung teraz potrzebował. Wiedział, jak na nim jeździć. Kuzyni dobrze go tego nauczyli.

Nie znalazł kasku Jaehwana, więc zrezygnował z niego. Nie miał czasu, żeby go szukać. Może będzie go to kosztować głowę, może nie. Taehyung nie myślał teraz nad szczegółami.

I, oczywiście, klucze. Były przy właścicielu tej ślicznotki lub gdzieś w sypialni Jaehwana. Więc Tae zrobił kolejną rzecz, na której się znał i uruchomił go poprzez zwieranie kabli.

Garaż stał teraz otwarty, a ponieważ nie było w nim dużej ciężarówki, miał łatwe wyjście na zewnątrz. Kopnął motocykl w silnik akurat w momencie, gdy drzwi otworzyły się z hukiem, ukazując Hongbina, który stał w nich, sapiąc i szeroko otwierając oczy. Tae wiedział, że Hongbin będzie musiał przyjąć później nauczkę od jego ojca. Za to, że pozwolił mu uciec.

- Przepraszam, hyung - Taehyung przekrzyczał dźwięk motocykla, a potem zwiększył obroty silnika, włączył światła i wyjechał na zimne wieczorne powietrze, a Hongbin krzyczał za nim przekleństwa.

W pewnym momencie Taehyung porzucił motocykl. Po lawirowaniu przez późnowieczorne korki, przejechaniu na paru czerwonych światłach i rozzłoszczeniu przynajmniej dziesięciu innych kierowców, dotarł na kampus uniwersytetu. Znów sprawdził swój telefon, kropki na jego ekranie były teraz niebezpiecznie blisko.

Nie miał dużo czasu, zostało mu około dziesięciu minut. Zaparkował motocykl i resztę drogi przebył na nogach. Tak było o wiele łatwiej i ciszej. Z tego, co rozszyfrował, reszta zjechała właśnie z głównych ulic, wyprawiając się do lasu. Motocykl byłby tylko przeszkodą, Jaehwan szybko by go usłyszał, wiedział jak rozpoznać swoją miłość. A jeśli nie, cóż, peszek.

Na pierwszy rzut okaz szczęście było dziś po stronie Taehyunga. Niebo było czyste, a pełen księżyc oświetlał las tajemniczy światłem, małe górki śniegu i lodu ułatwiały widoczność, nawet bez noktowizora.

Jeszcze raz sprawdził telefon i zauważył, że był blisko. Ale kropki przestały się ruszać, stały teraz w półokręgu, cała siódemka.

- Kurwa - wymamrotał Taehyung i puścił się biegiem przez las.

Nie miało znaczenia to, czy go usłyszą. Tak naprawdę byłoby to korzystne, mogłoby odwrócić ich uwagę.

Był blisko. Widział światła ich samochodu, stojącego na małej polanie. Widział innych, trzy naciągnięte i uniesione strzały. I widział Jeongguka, klęczącego na ziemi i kurczowo trzymającego się za głowę, prawie wyrywającego sobie włosy.

Taehyung miał rację, odurzyli go.

Furia kręciła się w jego żołądku i widział, jak jego ojciec zasygnalizował coś Jaehwanowi, a ten kiwnął głową, bardziej precyzyjnie wymierzając strzałę, jeszcze bardziej naciągając cięciwę swojego łuku.

Taehyung wyskoczył z krzaków prosto na polanę w momencie, w którym Jaehwan miał wypuścić strzałę.

- Stop! - krzyknął i zatrzymał się przed Jeonggukiem, rozciągając swoje ręce, a jego twarzy wyrażała determinację. - Nie możecie go zabić. Nie pozwolę wam. - Jego oddech był przyśpieszony, a nogi paliły go od całego tego biegu.

- Tae - powiedział Wonshik, zaskoczenie barwiło jego głos i to on był pierwszym, który opuścił swój łuk, Jaehwan i Sanghyuk chwilę później zrobili to samo. - Co ty tutaj robisz?

- Już nie pozwolę wam zabijać niewinnych ludzi - wyszczekał Taehyung z taką srogością, że nawet sam nie wiedział, że ją posiada, a jego kuzyni spojrzeli po sobie, potem na niego. Zmieszanie było widoczne w ich postawie. - Nie pozwolę wam złamać naszego Kodeksu i celu naszej egzystencji.

Popatrzyli na niego tak, jak gdyby nigdy przedtem go nie wiedzieli. Obok niego Jeongguk stęknął wyczerpany.

- Ty idioto - odezwał się, patrząc na niego z jednym zamkniętym okiem. Brązowy kolor jego soczewki mieszał się z ciemnym brązem i szkarłatem w nierównych odstępach. - Co ty robisz? Dlaczego tu jesteś? - Jedna ręka wciąż trzyma część jego twarzy. Narkotyki musiały powoli tracić swój efekt. Taehyung wiedział, że nie trzymały za długo.

- Ratuję twoją dupę - odpowiedział, nie patrząc na niego. - Znowu.

Jeongguk wysapał pełen boleści śmiech, przemieszczając się na swoich nogach i powoli wstał.

- Naprawdę nie myślałem, że tak szybko przyjdą mnie wykończyć.

- A mówiłem ci, żebyś sam nigdzie nie wychodził. Niedocenianie mojej rodziny jest naprawdę niemądre - wysyczał Taehyung przez zęby, jego oczy skupiały się na jego ojcu, który jeszcze ani razu nie otworzył ust i nie zrobił nic innego poza wkopywaniem swojego syna wzrokiem w ziemię.

- Patrzcie, kogo my tu mamy - powiedział finalnie Jungho. - Zdrajcę próbującego uratować chodzącego trupa.

Jeongguk wydał z siebie warknięcie, które tylko Taehyung mógł usłyszeć i napiął obok niego całe swoje ciało.

Potrzebowali czasu. Jeszcze chwila, a narkotyki całkowicie stracą swoje właściwości. Wtedy głowa Jeongguka znów będzie czysta, będzie mógł się zmienić i uciec. Tae potrzebował trochę więcej czasu. Odrobinkę.

Więc zaczął ich zbywać.

- Wydajesz się wiedzieć strasznie dużo na temat tego, kto zasługuje na śmierć, a kto nie - oznajmił z fałszywą brawurą. - Jak na dowódcę Wydziału Zabójstw, dość szybko oceniasz, biorąc pod uwagę to, jak mało dowodów masz przeciwko niemu.

Jungho spojrzał na niego, a Tae wiedział, że jeśli wzrok mógł zabić, leżałby martwy. Ale wzrok nie mógł tego zrobić. I zamiast padać na ziemię, Taehyung pewnie na niej stał, podczas gdy twarz Jungho zmieniła wyraz na wściekły grymas.

- Także krew twojej matki jest na jego rękach - wypluł Jungho, a Taehyung zaśmiał się bez humoru.

- Na litość boską, był wtedy szczeniakiem! - krzyknął, zaciskając dłonie w pięści i nie czuł niczego innego oprócz nieskażonej nienawiści płynącej przez jego ciało skierowanej w stronę mężczyzny, który przed nim stał. - Był szczeniakiem i nawet nie wiedział, jak kogoś zabić, a już tym bardziej kobietę, która pomogła uratować mu życie!

Jungho spojrzał na niego tak, jakby Tae postradał zmysły.

- O czym ty do cholery mówisz?

- Trzynaście lat temu - krzyczał dalej - znalazłem go na poboczu, na granicy pieprzonej śmierci. - Czuł, że Jeongguk się na niego patrzył, jednak wilk nie poruszył się, stojąc nieruchomo. - Znalazłem go, a mama pomogła mi go opatrzyć i przywrócić do zdrowia, kiedy ty byłeś na jednej ze swoich zabójczych hulanek.

Taehyung był wściekły, jego całe ciało było spięte i jednocześnie stało w ogniu. Szturm wspomnień, których teraz nie potrzebował, ugryzł go z pełną mocą.

- A ona wiedziała, kim byłeś, co robiłeś - kontynuował, jego głos prawie się łamał, nagle brzmiąc ochryple, a Taehyung nawet nie zdał sobie sprawy z tego, ze zaczął płakać. - Wiedziała to i wysłała nas obu do babci, by chronić Jeongguka! Ponieważ wiedziała, że ty byś go zarżnął! Go! Pieprzonego szczeniaka! - Załkał, czując się beznadziejnie z powodu tego, że w taki sposób stracił swoje opanowanie.

- Potem? Zmieniłeś mnie w cholernego potwora - wrzasnął Taehyung. Reszta łowców patrzyła po sobie, czując się niekomfortowo. Tae nie zdawał sobie sprawy z tego, że Wonshik też płakał. - Wszystkich nas zamieniłeś w potwory i po co? Huh? Po co, Jungho?

Jungho wyglądał tak, jakby był gotów zniszczyć Taehyunga tu i teraz. Jawny brak szacunku przecinał jego opanowanie jak najostrzejsze noże. Ale nic nie powiedział. Jeszcze. Taehyung wiedział, że jego ojciec niedługo straci nad sobą panowanie. I, będąc szczerym, nie wiedział, czy to niezamierzony efekt spowodowany sytuacją jego i Jeongguka. Ale w tym momencie nie był w stanie skończyć. W ogóle.

- Wiesz, co jest najgorsze w tym wszystkim? - wypłakał potem Taehyung, silnie trąc swoje oczy, ocierając łzy z policzków. - Najgorsze jest to, że ona i tak cię kochała. Do samego końca.

Na łące nastała cisza. Nawet wiatr przestał wiać, podczas gdy Taehyung i Jungho patrzyli na siebie, zapomnieli o innych stojących dookoła, zapomnieli o łowach, o Jeongguku. O wszystkim. A Jungho patrzył na Taehyunga z całą nienawiścią przeznaczoną dla Zmiennych, dla watahy, która zabiła Mikyung. A teraz w tym samym stopniu znienawidził jego.

- Ty - powiedział Jungho, jego głos był ostrożnie spokojny, gdy sięgnął do swojej skórzanej kurtki i wyciągnął swoją broń, pokrytą tłumikiem. - Nie masz zielonego pojęcia, o czym, do cholery, mówisz. - Nakierował broń w ich kierunku i odblokował ją z ostrzegającym kliknięciem.

- Nic nie wiesz o tym świecie, naszym lub ich - kontynuował Jungho i przekrzywił głowę w kierunku Jeongguka. Westchnął, fałszywa irytacja ozdobiła jego twarz. - Próbowałem cię tego nauczyć. Ale ty nigdy tak właściwie nie chciałeś słuchać.

Jego palce zacisnęły się na uchwycie broni, palec wskazujący ulokowany był na spuście.

- A teraz się odsuń.

- Nie.

- Odsuń się, Taehyung!

- Nie!

- Chcesz umrzeć za tego beznadziejnego kundla? - Jungho teraz krzyczał tak jak Taehyung, jego głos roznosił się echem po lesie.

- Może, jeśli to pokaże, jak bardzo popierdolonym idiotą jesteś!

Wiele rzeczy wydarzyło się w tym samym czasie. I tak samo, jak wtedy w lesie, gdy Taehyung zabił wilka, czas zdawał się zwolnić.

Widział szaleństwo w oczach swojego ojca, tak jakby coś w jego głowie wreszcie pękło, jego zęby były obnażone w brzydkim wyrazie wściekłości.

Widział paniczne ruchy swoich kuzynów, Wonshik krzyczał coś, czego nie słyszał, próbował złapać Jungho w desperackiej próbie powstrzymania go przed pociągnięciem za spust. Jaehwan upuścił swój łuk na ziemię, jego oczy otworzyły się szeroko w przerażeniu; Taekwoon i Hakyeon nagle skierowali swoje bronie na Jungho, krzycząc by przestał, Sungjin wybiegł z samochodu.

Poczuł dłoń Jeongguka, który próbował popchnąć go w bok, kiedy Jungho pociągnął za spust, a pocisk opuścił lufę, prawie w ogóle nie wydając dźwięku. Ale najwidoczniej było za późno.

Taehyung nie wiedział, czy celowanie Jungho było nieprecyzyjne dlatego, że celował w Jeongguka za nim, czy dlatego, że ten zdążył go odepchnąć.

I na początku nic nie poczuł, kiedy pocisk przeszedł przez jego lewe ramię, pomyślał, że jego ojciec musiał chybić. Co byłoby w pewien sposób zabawne, ponieważ Jungho nigdy nie chybił. Ale potem spojrzał w dół i tak, w jego kurtce była dziura. A z rany wypływała ciemna, czerwona ciesz, płynąc wzdłuż jego ramienia ciepłymi strumykami. Zdał sobie sprawę, że to krew.

Nagle zaczęło go boleć. Bolało go tak bardzo, że Taehyung upadł na kolana, ponieważ jego nogi nie były w stanie podtrzymać jego wagi. Miał wrażenie, że ktoś dźga go gorącym drążkiem, ciągle wbijając się w jego ciało.

Krzyknął.

Adrenalina rozpłynęła się po jego ciele, a ból nagle zmniejszył się do tępego pulsu. Wiedział, że ogarniał go szok, uczył się wszystkiego o procesie postrzelenia. Ale teraz, kiedy doświadczył go na własnej skórze, nie mógł zrobić nic, mógł mu się tylko poddać.

Prawie nie zauważył oślepiających świateł kolejnego samochodu, prawie nie słyszał Jeongguka krzyczącego "Cholera, wreszcie!", nie czuł rąk dookoła swoich ramion, które pomagały mu stać prosto.

Słyszał, jak inni łowcy krzyczeli, Sungjin krzyczał "Odwrót! Odwrót!" i "Wsiadaj do środka!", kiedy dźwięk dużych łap uderzających o ściółkę leśną dotarł do jego uszu, a trzy wielkie wilki przebiegły obok nich - jeden czarny, drugi biały, a kolejny srebrny. Oświetlane przez światło księżyca czerwone i żółte oczy świeciły w ciemnościach, kiedy zwierzęta biegły w stronę zawracających łowców.

Taehyung słyszał głosy, głos Jeongguka i głos osoby, której nie znał. Słyszał ich tak, jakby znajdowali się daleko stąd.

- Jeongguk, Jeongguk, nic ci nie jest? Jesteś ranny?

Ktoś ukląkł obok nich, miał puszyste brązowe włosy i miękki głos.

- O Boże, został postrzelony?

- Wiem, Jimin, pomóż mi wnieść go do środka!

Osoba nazwana „Jimin" dotknęła twarzy Tae, sprawdzając, czy był przytomny.

- Okej, wciąż jest świadomy - powiedział chłopak o imieniu Jimin. Taehyung chciał coś odpowiedzieć, jednak z jego ust wydostał się tylko dziwny bulgot.

- Hoseok, otwórz drzwi! - To był głos Jeongguka.

Słyszał uruchomienie silnika i startujące auto. Potem usłyszał wycie, po którym nastąpiły jeszcze dwa inne.

Taehyung czuł, jak ktoś podnosił go z ziemi, ciepło otoczyło go jak gruby koc. Był śpiący. Bardzo śpiący.

Potem znowu usłyszał łapy na leśnej ziemi, tworząc skrzypiący dźwięk. Szczek.

- Tak, mamy go, został postrzelony, ale żyje; będzie dobrze. - Znów usłyszał głos Jeongguka, spięty i zirytowany. Prawdopodobnie z powodu holowania tyłka Taehyunga do ciężarówki. Lub przez bycie odurzonym jakiś czas temu.

Położono go na tylnym siedzeniu, głowę trzymał na kolanach Jimina. Patrzył, jak Jeongguk usiadł na miejscu pasażera, kierowcą był inny mężczyzna o czarnych włosach. Ciężarówka zadrżała, trójka wilków wskoczyła na otwartą przyczepę z tyłu.

- Okej, hyung, jedźmy - powiedział Jeongguk, a samochód zaczął się poruszać. Taehyung odpłynął w stronę ciemności.


ktoś? coś? spodziewaliście się tego?

może chcecie coś powiedzieć?

tak w ogóle to wesołych mikołajek perełki! <3 zjedzcie duuużo słodkiego i miejcie wspaniały oraz udany dzień ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro