Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4: Strawberry Fields Forever

Taehyung stał pod pozbawionym chmur mocno niebieskim niebem, słońce ogrzewało jego ciało tak, jak gdyby chciało go podpalić. Wrażliwe pięty jego stóp dotykały ciepłej ziemi, na której stał, z jakiegoś powodu wilgotnej, pomimo panującego ciepła. Poruszył swoimi stopami, poczuł jak piasek dostawał się pomiędzy jego palce, liście krzaków truskawek łaskotały jego kostki i łydki, a jego nos został zalany przez zapach dojrzałych owoców.

Rozejrzał się dookoła. Na horyzoncie powietrze falowało z powodu ciepła, tańcząc nad szerokim oceanem ciemnej zieleni i miękkiej czerwieni, jego oczy nie widziały nic innego niż te truskawki dotykające nieboskłonu i prawdopodobnie ciągnące się jeszcze dalej.

W powietrzu wisiała dziwna cisza, prawie namacalna i ciężka. Naciskała na Taehyunga, sprawiając, że jego krótkie i patykowate kończyny zachwiały się w świetle słońca, kiedy próbował się ruszyć. Jego małe stopy ciągnęły się po miękkiej ziemi. Pot spływał mu po plecach, sprawiając, że jasnoniebieska bluzka, którą miał na sobie, niekomfortowo przyklejała się do jego skóry.

Tae wierzchem dłoni otarł swoje czoło i skronie, ale nie przyniosło to żadnych korzyści. Jego skóra wciąż była lepka i wilgotna, a kropelki wody podróżowały przez jego czoło, a potem w dół, po bokach jego twarzy.

Był zmęczony. I chciał iść do domu.

– Hyung!

Wysoki głos dotarł do jego uszu, przecinając panującą ciszę. Był to głos dziecka, a głowa Tae uniosła się. Dźwięk wydawał się dochodzić z daleka, a po nawoływaniu słyszał dziecięcy chichot.

– Hyung!

Ten sam głos rozbrzmiał ponownie, tym razem w akompaniamencie wysokiego szczeku. Taehyung odwrócił się, starając się znaleźć jego źródło, jednak nic nie zauważył. Wszystko, co widział, to truskawki, truskawki, truskawki.

– Hyung, no dalej, pobawmy się!

Głos dobiegał z jego prawej strony, a Tae znów się przekręcił, tym razem wolno, tak jakby każdy mięsień w jego ciele musiał poruszyć się osobno, a w tym samym momencie kolejne podekscytowane szczeknięcie dotarło do jego uszu.

Parę metrów za nim – Tae znów musiał zmrużyć oczy, bo słońce boleśnie je raziło – stał mały szczeniak z miękkim futrem w różnych odcieniach brązu i z kremowo-białymi nogami, jego ogon kiwał się na boki w podekscytowaniu, a przednie łapki wyciągnął przed siebie.

– No dalej, no dalej, hyung! Pobawmy się!

Szczeniak zaszczekał, przyspieszając ruchy swojego ogona i podskoczył w ekscytacji. Taehyung uśmiechnął się, a jego oczy utworzyły półksiężyce, gdy szczeniak znowu szczeknął, domagając się więcej uwagi z jego strony. Tae ponownie zaczął poruszać swoim ciałem, jego nogi były dziwnie za krótkie, stopy za małe, a pies zaczął się oddalać, ujadając wesoło.

Próbował go dogonić. Naprawdę próbował. Ale nieważne jak szybko poruszał nogami, nogami dziecka, lub jak duże kroki stawiał, nigdy nie dotarł do szczeniaka.

– Hej – krzyknął Taehyung, a jego głos był o wiele wyższy niż normalnie. – Poczekaj na mnie!

Małe zwierzę biegło i biegło, nie zwiększając dystansu między nimi, ale też nie zmniejszając go, lecz wciąż czekało, odwracało się i patrzyło na Taehyunga z wysoko postawionymi uszami, a mały różowy język wypadał z jego buzi. Zaszczekał raz jeszcze, a dziecięcy głos jeszcze raz zabrzmiał w uszach Tae.

– No dalej, Tae-hyung! Dostaniemy ciasto truskawkowe! Pośpiesz się!

Pies znów zaczął biec, a tym razem odległość między jednym a drugim zaczęła się powiększać. Jego małe łapki uderzały o ziemię, na wskutek czego niewielkie chmurki dymu unosiły się nad powierzchnią.

– Czekaj! – zawołał Tae, powoli mając trudności z utrzymaniem tempa. – Poczekaj na mnie!

Jednak pies wciąż biegł, tak samo jak Taehyung, a dystans między nimi wciąż robił się większy i większy.

W momencie, w którym Taehyung myślał, że zgubił szczeniaka, zauważył, iż znajdował się w ogrodzie swojej babci. Poznawał to otoczenie. Dookoła niego przechadzało się parę kur, dziobiąc w ziemi w poszukiwaniu ziaren. Dom wyrósł zaraz przed nim, prawie wyraźnie mówiąc mu, by wszedł do środka.

A on się posłuchał.

Drzwi otworzyły się, kiedy podszedł bliżej, tworząc małą szparę, jednak na tyle dużą, by widać było wnętrze budynku. Taehyung powoli wszedł do środka, znajome otoczenie domu jego babci pojawiło się przed jego oczami, a uczucie bezpieczeństwa i komfortu zalało go całego.

– No dalej, hyung! Wejdź do środka!

Powietrze, które go uderzyło, było zimne i przyjemne, a pot trzymający się skóry Taehyunga zniknął w chwili, w której postawił swoje stopy w korytarzu, oświetlanym przez miękkie światło słoneczne. Bez pośpiechu zaczął iść do przodu, a utrzymujący się w powietrzu zapach świeżo upieczonego ciasta sprawił, że pociekła mu ślinka.

Z kuchni dochodził śmiech – bez wątpienia była to jego babcia – i, ponownie, wesołe szczekanie szczeniaka, wciąż nawołującego go, by do nich dołączył. Małe łapki chodziły po drewnianej podłodze, tworząc przyjemne dla ucha dźwięki.

Powoli Taehyung wszedł w głąb korytarza, a deski podłogowe zrobione ze starego i zużytego twardego drewna skrzypiały pod jego gołymi stopami. Widział drzwi do kuchni i już prawie w niej był, miał ją na wyciągnięcie ręki, gdy nagle zmieniła się atmosfera. Po jego plecach przebiegł dreszcz, a w jego brzuchu zadomowił się strach. A Taehyung poczuł nagłą ochotę, by się odwrócić i uciec, biec tak szybko, jak tylko mógł. Jednak jego ciało zdawało się rozwinąć swój własny umysł, pewnie zbliżając się w stronę kuchni.

Śmiech zniknął, wesołe szczekanie się zatrzymało. Zamiast tego słyszał czyjś płacz. Dźwięk był przytłumiony tak, jakby ta osoba chowała twarz w swoich dłoniach. Światło w korytarzu nagle się zmieniło, jaskrawe czerwienie i pomarańcze zachodzącego słońca wpadały przez okno. A Taehyung nie był już w stanie poczuć ciepłego i komfortowego zapachu świeżo upieczonego ciasta. Poczuł coś ciężkiego, cierpkiego i metalicznego, ze słodkim zabarwieniem, które mógł wyczuć na swoim języku i które sprawiło, że jego żołądek się zacisnął.

Krew.

Taehyung czuł, jak serce obijało się o jego klatkę piersiową, jak zaciskało się jego gardło, a oddech stał się ciężki i płytki. I mimo że chciał się zatrzymać, wciąż nie potrafił. Jego stopy nadal prowadziły go na przód. Na przód, dopóki nie dotarł do drzwi i przeszedł przez nie.

Krew. Tak dużo krwi.

Czuł ją pod swoimi bosymi stopami. Ciepłą i klejąca się. Jego oddech jeszcze bardziej spowolnił.

Na podłodze leżała jego mama. Martwa, ubrana w tę samą letnią sukienkę, którą miała na sobie wiele lat temu. Miękka, żółta tkanina nasiąknęła czerwienią – zabarwiona, skażona.

A Mikyung wciąż tam spoczywała – na plecach, z jednym ramieniem wyciągniętym w bok, tak jakby po coś sięgała, natomiast drugie leżało na jej brzuchu. Jej oczy, te głęboko brązowe i niemożliwie ciepłe oczy, spoglądały na niego. Teraz zimne i przyćmione, nieskupione, jednak w tym samym czasie patrzące dokładnie na Tae.

Taehyung chciał krzyczeć, ale żaden odgłos nie wyrywał się z jego buzi, jego głos prawie boleśnie utknął w gardle.

Był tam także wilk. Duży, dorosły wilk, a jego oczy rozświetlały się głębokim szkarłatnym kolorem w popołudniowym słońcu, jego futro było w różnych odcieniach brązu, a nogi pokryte były jego miękkim kremowym odcieniem.

Spojrzał na Taehyunga, nie ruszając się. Mama chłopaka leżała między nimi.

A Tae przeczesał ręką włosy, teraz długimi już palcami i zrogowaciałymi dłońmi, po czym osunął się na kolana, płacząc. Łzy spływały po jego polikach, podczas gdy gwałtowny szloch wstrząsał jego ciałem.

– Mamo...

Nagle jego babcia znalazła się zaraz przed nim, obejmując jego policzki i zasłaniając obraz wilka i jego mamy. Jej twarz uśmiechała się ciepło i... och, jak delikatnie.

– Taehyung-ah... – Głos Kyungji był uprzejmy i cierpliwy, przebijał się przez ostatnie szlochy Taehyunga. Jej pomarszczone ręce głaskały jego policzki. – Wszystko będzie w porządku, dobrze? Wszystko będzie w porządku.

Słyszał to już wcześniej, dawno temu i nagle Kyungji już nie było, tak samo jak ciała jego mamy i krwi. W kuchni pozostał tylko Taehyung i wilk.

Zwierzę spojrzało na niego jeszcze raz, a potem odwróciło się i wybiegło przez otwarte tylne drzwi, wychodzące z kuchni do ogrodu.

Na drżących nogach Taehyung podniósł się, zataczając się za wilkiem, prawie przewracając się przez własne kończyny, które nagle stały się dla niego zbyt długie, na skutek czego wypadł przez drzwi, ponownie lądując na dłoniach i kolanach prosto w śniegu. Śnieg. Było zimno. Podobna do proszku substancja pokrywała wszystko.

Znów znalazł się na pokrytych śniegiem polach truskawek, wciąż skąpanych w świetle zachodzącego słońca. Zobaczył wilka, stojącego parę metrów przed miejscem, w którym wciąż klęczał. Pokazywał mu swój profil, silną budowę jego ciała, pewnie stojąc pomiędzy krzakami truskawek – ich owoce były dojrzałe i pachnące pod śniegiem.

Po drugiej stronie wilka znajdowała się kolejna osoba, również pokazująca Taehyungowi swój bok. Wysokie i umięśnione ciało przylegało pewnie do ziemi, w dłoni znajdował się łuk i strzała, cięciwa była mocno naciągnięta, a ostry stalowy czubek strzały skierowany prosto na wielkie zwierzę.

Jego ojciec, Jungho.

– Nie – wyszeptał Taehyung, a wilk obrócił swoją głowę, by spojrzeć na niego tymi szkarłatnymi oczami, tak jakby go usłyszał.

Jego ojciec jeszcze bardziej naciągnął cięciwę, a wilk skierował łeb w stronę swojego przeciwnika, jego ciało było zrelaksowane i spokojne.

– Nie!

Tym razem głos chłopaka był głośniejszy i wydawał się przyciągnąć uwagę jego ojca w stronę Taehyunga. Ale kiedy mężczyzna odwrócił się by na niego spojrzeć, jego prawa dłoń była mocno pociągnięta do tyłu, a pióra znajdowały się pomiędzy palcami rękawiczki. To nie twarz ojca patrzyła na niego, lecz jego własna. Jego oczy były niebezpiecznie zachmurzone, a uśmieszek wykręcał jego rysy.

Taehyung prawie się udławił, próbując złapać oddech, podczas gdy potykał się, idąc na przód na kolanach, ponownie nie zbliżając się do swojego celu, czymkolwiek on był.

– Nie... – Robił wszystko, tylko nie krzyczał, jego głos łamał się, a jego drugie ja odwróciło od niego głowę, znów skupiając się na wilku, który nadal stał przed nim, nie ruszając się, jednak pewnie patrząc na drugiego Taehyunga.

Z ostatnim poszerzeniem swojego uśmieszku wypuścił cięciwę i razem z nią strzałę, a Tae rzucił się biegiem.

– Jeongguk!

Taehyung obudził się oblany zimnym potem. Gwałtownie otworzył oczy, nie mogąc złapać oddechu, walcząc, by rozplątać się z prześcieradła, które owinęło się dookoła jego nóg przez zbyt gwałtowne szamotanie się. Kiedy odrzucił koc i przerzucił swoje nogi przez krawędź łóżka, Taehyung prawie się potknął, niemal upadł na twarz. Jego oddech był za szybki, serce biło zbyt pośpiesznie. Kręciło mu się w głowie, a na jego klatce piersiowej znajdował się ciężar, którego nie mógł z niej zrzucić.

Kaszląc i ciężko oddychając, wpadł do małej łazienki znajdującej się w jego pokoju. Dał radę włączyć oślepiające światło, zanim upadł tuż przy toalecie, zwracając wczorajszą kolację.

Wymiotował i odczuwał torsje, dopóki nic innego nie chciało już z niego wyjść. Kwas boleśnie palił jego nos i gardło, a nieregularne bicie serca nie zwalniało, nawet gdyby od tego zależało jego życie.

Nogi chłopaka okropnie się trzęsły. Powoli wstał i podszedł dwa kroki do zlewu, czyszcząc swój nos i palące gardło zimną wodą, ochlapując nią twarz, próbując się uspokoić. W pewnym momencie osiągnął sukces, jego puls powoli wrócił do swojej normalnej prędkości, serce nie groziło wypadnięciem z jego klatki, a oddech się wyrównał.

Kiedy spojrzał na swoją twarz w łazienkowym lustrze, jego dłonie wciąż ściskały krawędź zlewu dla wsparcia. Zobaczył, że jego skóra była biała, usta prawie pozbawione koloru, a oczy szklane. Draśnięcie i siniak na jego policzku był jeszcze bardziej widoczny na jego jasnej karnacji, a rozcięta warga bolała nieznośnie przez kwas z żołądka.

Z jękiem opadł na podłogę, opierając plecy o toaletę, a dłonie położył na swoich podciągniętych kolanach.

Dopiero chwilę później przestało mu się kręcić w głowie, jego kończyny nie były już takie ciężkie, a serce wreszcie odnalazło spokojny rytm. Jednak mimo to przytłaczające uczucie, które obciążało jego klatkę piersiową, nie zniknęło.

Znał już takie sny. Nie był to pierwszy raz. Jednakże pierwszy od dłuższej chwili, pierwszy od lat. Taehyung miał już takie sny w przeszłości, za każdym razem zabijał Zmiennego. Otoczenie zawsze było inne, jednak zakończenie wciąż takie samo i zawsze budził się z krzykiem, płacząc i drżąc.

Czasami Wonshik przychodził do jego sypialni – słyszał wrzaski Tae, bo jego pokój znajdował się zaraz za ścianą. Głaskał go po plecach, kiedy ten trzymał się sedesu, płacząc i wymiotując. A czasem Taehyung wkradał się do łóżka kuzyna, próbując znaleźć trochę komfortu w samej obecności kogoś obok, by nie musiał być sam z tymi wszystkimi uczuciami i myślami.

Kiedy Jungho się o tym dowiedział, skrzyczał ich obu, mówiąc Taehyungowi, by zmężniał i zakazał Wonshikowi interweniować, pozwalając Tae samemu się tym zająć.

Więc tak zrobił. Po pewnym czasie zaczęło działać, grzebiąc głęboko w jego podświadomości wszystkie pozostałości empatii w stosunku do zwierząt, które zabił, dopóki nie był w stanie czuć czegokolwiek, gdy jego strzała zatapiała się w ciele. Zabrało to pewną chwilę. Ale w razie czego dał radę.

Teraz Taehyung po prostu siedział tam, ciche łzy spływały po jego twarzy, a on czuł się tak, jakby cały jego świat obrócił się wokół swojej osi, z tym snem, z tym momentem jego słabości. Ten sen był intensywny. Bardziej niż te, które miewał kiedyś i wciąż wyraźnie widział go w swojej głowie, jak ilustrowaną opowieść przepełnioną krwią, śmiercią i strachem.

Taehyung westchnął i niedbale przetarł swoje oczy rękawami bluzki od piżamy. Jego głowa uniosła się szybko, gdy usłyszał alarm dochodzący bez uprzedzenia z szafki obok jego łóżka i, mamrocząc przekleństwo, wstał, wciąż na drżących nogach, chwiejąc się na swojej drodze, by wyłączyć bezustanne pikanie.

Z westchnieniem opadł na łóżko, zamykając oczy.

Wilk w jego śnie był tym, który zeszłej nocy uratował go w parku. Tyle zapamiętał. I nie był pewien dlaczego, ale fala nostalgii nagle odbiła się od niego, sprawiając, że coś skręciło się mocno w jego żołądku i, to zawstydzające, ale prawie znowu zaczął płakać.

– Weź się w garść, Tae – powiedział do sufitu i przejechał dłonią po swojej twarzy, drgając z bólu, kiedy jego palce spotkały się z siniakiem. Naprawdę nie mógł pozwolić sobie na załamanie emocjonalne, kiedy musiał naszykować się do pracy. A jeśli nie chciał, by ojciec dowiedział się o jego małym wypadku, musiał to wykonać. Teraz.

Więc tak zrobił.

Kiedy wszedł do kuchni pół godziny później, umyty, ubrany ze świeżymi bandażami i kawałkami białej gazy, które przykrywały jego rany, zauważył Sungjina i Wonshika siedzących przy stole i jedzących śniadanie. Jego ojciec był trochę dalej od nich, pił kawę i czytał codzienną gazetę. Cała reszta już wyjechała lub jeszcze spała.

Światło w kuchni było słabe, tylko lampa nad stołem została włączona, by rzucać subtelną poświatę na pokój, sprawiając, że wrażliwe oczy lepiej się do niego przystosowywały.

– Dobry – wymamrotał Taehyung i podniósł banana z koszyczka z owocami, nie był za bardzo głodny, ale wiedział, że lepiej nie opuszczać domu bez czegoś w żołądku.

– Woah, Tae, co ci się stało? – spytał Wonshik, zamiast go przywitać i nagle wszystkie oczy znalazły się na twarzy Taehyunga, na jego pękniętej wardze i rozcięciu na policzku.

– Uch... – zaczął, patrząc na nich tak, jak jeleń oświetlony lampami samochodu. A przez sekundę naprawdę myślał o wyjawieniu im prawdy. Ale wtedy coś z tyłu jego głowy tknęło go, mówiąc mu „nie", a kiedy spojrzał na uniesione brwi swojego ojca i usta wykrzywione w grymasie, porzucił ten pomysł.

– Poślizgnąłem się na lodzie, gdy wracałem wczoraj do domu. W parku – oznajmił, a kłamstwo wydostało się z jego ust łatwiej, niż się tego spodziewał.

Jego wujek Sungjin sapnął, słysząc to i wziął kolejny łyk swojej porannej kawy.

– Wygląda na to, że miałeś niezły upadek – stwierdził i przeniósł wzrok na zdarte kostki Taehyunga.

– Tak – odpowiedział Tae i przełknął. – Miałem. – Zaśmiał się nerwowo, a jego ojciec zaszeleścił papierem i ponownie całą swoją uwagę zwrócił na cokolwiek, co czytał. Wonshik pokręcił głową i kontynuował wpychanie do buzi gulaszu oraz ryżu.

Tae zrelaksował się i próbował nie dać nic po sobie poznać. Nie wiedział, dlaczego wybrał kłamstwo. Szczególnie skoro został zaatakowany i byłby już martwy, gdyby nie pomoc drugiego wilka.

Huh.

Może to dlatego. Inny wilk. Ten, który był przyjazny oraz opiekuńczy i pojawił się znikąd, ratując jego tyłek. Taehyung powstrzymał ochotę pokręcenia głową, wciąż nie będąc w stanie uwierzyć, jakim szczęściarzem był zeszłej nocy i jak bardzo dziwna była ta cała sytuacja.

– Okej – mruknął jego wuj, odkładając pusty kubek do zmywarki. – Taehyung, możesz jechać dzisiaj z Wonshikiem, muszę coś wypełnić, zanim skieruję się do SMPA. Nie musisz dzisiaj rano jechać sam.

Tae spojrzał na kuzyna, a Wonshik mrugnął do niego przyjacielsko, biorąc swój plecak z blatu kuchennego, a on za nim podążył, widząc, jak ojciec obserwował go katem oka.

Wnętrze rozpadającego się auta Wonshika było niekomfortowo zimne, a okna pokrywał poranny lód. Siedzieli w samochodzie przez parę minut, pozwalając ogrzewaniu wypełniać swoją pracę, jaką było roztopienie cienkich płatów lodu, ponieważ Wonshik był zbyt leniwy, by je zeskrobać.

– Więc... – zaczął, poprawiając swoje czarne włosy pod wełnianą czapką. – Poślizgnąłeś się na lodzie i upadłeś na twarz. – Wonshik wyglądał prosto przez przednią szybę, z której lód zsuwał się wielkimi kawałkami.

Taehyung oblizał usta, patrząc, jak jego dłonie zaciskały się na kolanach, a potem pokiwał głową, co było prawie niedostrzegane.

– Tak. Dokładnie.

– Mhm. – Oczywiście, Wonshik nie był przekonany. Taehyung zdawał sobie z tego sprawę. Jednak Wonshik wiedział, by na niego nie naciskać, chciał tylko, by Tae był świadomy, że miał szansę, opcję, by porozmawiać o tym, co naprawdę się wydarzyło. Ale odrzucił ją, a to było w porządku. Na razie.

– W takim razie powiedz mi. – Głos Wonshika był teraz bardziej miękki, pojrzał na Taehyunga, którego oczy wciąż trzymały się jego, ubranych w rękawiczki, dłoni. – Znowu miałeś jeden z tych koszmarów? Słyszałem cię w łazience, gdy się szykowałem.

Taehyung oparł swoją głowę o zagłówek, zamknął oczy i westchnął. Oczywiście, że Wonshik to słyszał. Ich łazienki były zaraz obok siebie. Nawet, jeśli Taehyung zbyt entuzjastycznie wypuściłby bąka, Wonshik by to usłyszał.

Na początku nic nie powiedział, ignorując przez chwilę dociekliwy wzrok kuzyna. Potem otworzył oczy, wpatrując się w sufit.

– Tak – powiedział w końcu. – Miałem. – Nie miał szansy temu zaprzeczyć, nie kiedy jego kuzyn słyszał jak wypluwał swoje płuca.

– Hm – odpowiedział prosto Wonshik, gdy Taehyung nie popatrzył na niego, również spoglądając na roztapiający się lód. – Od ostatniego razu minęło dużo czasu. Lata.

Taehyung pokiwał głową, a jego gardło nagle się zacisnęło.

– Dokładnie.

– Przychodzi ci na myśl coś, co mogło je wywołać?

Tak.

– Nie. Nie mam pojęcia – oznajmił, przecierając swoje oczy, by nie musiał patrzeć na Wonshika, który spoglądał na niego. Zmartwienie było wypisane na jego twarzy. – Nie mam zielonego pojęcia.

– Okej – odpowiedział starszy, a potem odpalił samochód, wycierając resztę lodu z przedniej szyby. – Okej.

Zostali wywołani, jak tylko dotarli do swoich biurek. Mimo że Sungjin miał coś do załatwienia przed pracą, był w biurze, zanim Taehyung i Wonshik dotarli na miejsce. Przywitał ich przepraszającym uśmiechem.

– Przepraszam, chłopcy, ale wygląda na to, że mamy dzisiaj dużo roboty.

A potem nie tracili ani chwili i podążyli do lokalizacji wspomnianej w nagłym wezwaniu. W pobliskim parku znaleziono mężczyznę. W tym samym parku, w którym zeszłej nocy zaatakowano Taehyunga.

Na miejscu już zebrała się grupka ludzi, pracowników biur i studentów, próbujących cokolwiek zobaczyć, podczas gdy oficerzy policyjni odpychali ich, rozwijając żółtą taśmę. Było tam też parę ludzi z Wydziału Miejsc Zbrodni, którzy robili zdjęcia, zaznaczali ciało – lub to, co z niego zostało – na ziemi...

Taehyung był ostatnim, który schylił się pod żółtą taśmą i pokazał swoją odznakę oficerowi nadzorującemu.

– Wow – wymamrotał Wonshik, a Taehyung poczuł, jak w jego gardle rośnie gula, gdy spojrzał na ofiarę, rozerwaną nie do poznania, z otwartą klatką piersiową, zaginionym ramieniem i nogą, które tak naprawdę leżały parę stóp dalej, z twarzą nie do zidentyfikowania.

Musiał leżeć tak przez dłuższą chwilę, ponieważ krew albo wyschła na betonie, albo została zamrożona przez zimno. Zimno powstrzymało także ciało przed nadmiernym rozkładem, więc zapach był prawie do zniesienia. Słyszał, jak ktoś wymiotował w krzakach.

– Co o tym myślisz? – spytał Wonshik, kiedy jego ojciec ukucnął, by spojrzeć na rozerwany tors.

Sungjin nie ruszał się przez dłuższą chwilę, lampy błyskowe migotały dookoła nich, niektórzy ludzie wkładali porozrywane kawałki ubrań do plastikowych toreb, badali ślady stóp na ziemi. Po chwili Sungjin wyprostował się i spojrzał na Taehyunga i Wonshika.

– To – powiedział, jego głos był cichy – był wilk. Bardzo duży osobnik. Widzieliście te? – Sungjin wskazał krawędź otwartego torsu. Wonshik i Taehyung pokiwali głowami.

– Tak – odpowiedział po chwili Wonshik, a jego brwi były zmarszczone w koncentracji. – To na pewno robota wilczej paszczy.

– Według nich, od ilu godzin nie żyje? – zapytał Taehyung, jego głos był gruby. Sungjin wzruszył ramionami.

– Około ośmiu godzin?

Dreszcz, który przebiegł po jego plecach, nie miał nic wspólnego z zimnem, dotyczył za to faktu, że to on mógł leżeć na tej ziemi. On, który byłby okaleczony aż do stanu, w którym stałby się nierozpoznawalny.

Wonshik przestąpił z nogi na nogę, widocznie czując się niekomfortowo. Potem odezwał się, a jego głos był tak cichy, że nikt w ich otoczeniu nie byłby w stanie go usłyszeć.

– To już, który, trzeci w tym tygodniu? Czy to nie wychodzi trochę ponad normę, nawet jak dla nich?

Dłonią odzianą w rękawiczkę Sungjin przeczesał swoje, powoli siwiejące, włosy, a potem pokręcił głową.

– Będąc szczerym, nie wiem, co o tym myśleć – oznajmił, a jego oczy zatrzymały się na zaschniętej krwi na ziemi. – Nigdy w życiu nie widziałem serii ataków, które byłyby tak krwawe. Lub tak częste.

Nagle Taehyung znów poczuł, jak kręci mu się w głowie, a jego wizja delikatnie się rozmazała, kiedy odszedł na bok po wymamrotaniu "Sorry na chwilę, muszę coś sprawdzić." Przeszedł przez powoli rozpraszającą się widownię – oczy jego kuzyna podążały za nim – skierowany plecami w stronę zbrodni i wziął parę drżących oddechów, dopiero teraz zauważając zimny pot, który uformował się na jego czole i sprawił, że jego koszula przykleiła się niemiło do jego pleców.

Tak bardzo chciał w tym momencie wrócić do domu. Nagle nic nie kusiło go bardziej niż jego łóżko i ciemność pokoju. Ale Taehyung nie mógł tego mieć. Głos ojca rozbrzmiał w jego głowie, mówiąc mu, by uporał się z tym jak mężczyzna, a on sam sapnął na to, prawie śmiejąc się z samego siebie i tego, jak żałosny był.

Kiedy się odwrócił z powrotem w kierunku miejsca, które właśnie opuścił, coś lub może ktoś przyciągnął jego uwagę. Wysoka figura, która stała dobre dwadzieścia metrów od niego, opierająca się o latarnię, trzymająca dłonie w kieszeniach czarnej, skórzanej kurtki założonej na golf w tym samym kolorze, z plecakiem przerzuconym przez ramię. Jasny dżins jej spodni był podarty, a nogi Taehyunga zmarzły od samego patrzenia. Lecz kiedy zauważył twarz tej postaci, przystojną twarz, nawet mimo że jego silne brwi były ściągnięte, a usta tworzyły grymas, wciąż rozpoznał tę osobę.

– Jeongguk. – Jego imię wypowiedziane szeptem opuściło usta Tae.

Jakby na zawołanie Jeongguk odepchnął się od lampy, stanowczo patrząc na Taehyunga. Odsunął się o parę kroków, a potem przerwał kontakt wzrokowy, odchodząc w przeciwnym kierunku. A Taehyung zaczął się zastanawiać, dlaczego spotkał tego młodego mężczyznę w najmniej oczekiwanych momentach, rozmyślał, po co ten przyszedł tu akurat teraz.

Potrząsnął głową, pozostawiając te myśli do zbadania na kiedy indziej. Lub wtedy, gdy nie będzie wołany przez wuja, by ruszył swój leniwy tyłek i wrócił do pracy. Tak. Może na kiedy indziej.

Taehyung ostatni raz spojrzał na znikającą postać Jeongguka, a potem uniósł kołnierz swojej czarnej kurtki marynarskiej i wrócił do pracy.

Taehyung pokochałby możliwość zostawienia pracy w pracy. Kochałby wyjście z budynku SMPA, myśląc o tym, co zje na obiad, jakie seriale musi nadrobić lub co będzie robił w nadchodzący weekend.

Kochałby możliwość wyłączenia swojego umysłu czasem, pracując jak zegar, sprawiając, że niemożliwym byłoby zostawienie za sobą tego, czego doświadczył w biurze. Szczególnie, gdy budziło to więcej pytań niż odpowiedzi.

Wilki błąkały się po okolicy w nocy, zabijając ludzi. To było oczywiste. Na początku nie było tak wielu ofiar. Jedna lub dwie na miesiąc, tak powiedział Sungjin. Potem stały się częstsze. Jedna ofiara co tydzień. Dwie. Teraz po raz pierwszy zdarzyły się trzy morderstwa. A to wszystko działo się w odosobnionych obszarach miasta. Miejscach, nie za często odwiedzanych w nocy. Miejscach, gdzie nikt nie zauważyłby osoby brutalnie rozrywanej przez wilka.

To było dziwne. Nie krył się za tym żaden wzór. Żadna logika.

Cóż, jeśli jego ojciec miałby cokolwiek do powiedzenia na ten temat, wyglądało to tak jakby czekał, aż coś takiego się wydarzy. Czekał, aż Zmienni pokażą swoje prawdziwe oblicze.

I mimo że przez ostatnie dziesięć lat Jungho wysilał się, by zrobić Taehyungowi pranie mózgu, aby myślał tak samo – nie osiągnął sukcesu. Nie, kiedy lata wcześniej jego mama i babcia nauczyły go, że nikt nie był zły z natury i tego, że miłość oraz współczucie zawsze były najefektywniejszą bronią.

Taehyung znalazł dobre miejsce pośrodku tego, by jego rozsądek został nietknięty.

Więc nie, nie wierzył, że był to akt zła, nawet mimo braku wątpliwości, że Zmienni byli za to odpowiedzialni.

Wciąż zbyt wiele rzeczy nie miało sensu, brakowało zbyt wielu kawałków układanki.

– Zostawmy to czasowi, klan coś wymyśli – Tae wymamrotał do siebie (w jego głosie słyszalna była pewna gorzkość), szukając w swojej torbie batonika, którego wkładał tam rano. – Zawsze coś wymyślają.

Sapnął i zatrzymał się, przez co prawie trójka ludzi na niego wpadła.

– Nie widzicie, że tutaj się chodzi? – Taehyung usłyszał bardziej niż poirytowany głos kobiety, parę metrów za sobą, a za nim podążył dźwięk rzeczy spadających na ziemię. – Idiota.

Odwrócił się i zobaczył ciemną postać znikającą w alejce zaraz za nimi.

– Hm.

Pokręcił głową, wreszcie trzymając w dłoni batonika, a potem zaczął iść dalej.

Jednak wyczuł, że coś było nie tak. Dziwne uczucie siedziało na podstawie jego szyi, unosząc malutkie włoski.

Taehyung zadrżał i zaczął iść szybciej, próbując jak najprędzej dołączyć do tłumu, jednak tym razem jego całe ciało wyprostowało się, a zmysły się wyostrzyły.

Wciąż patrzył prosto przed siebie, ale wiedział jedno. Ktoś go śledził.

Lata treningu łowieckiego wyostrzyły jego zmysły, przez co w moment wychwytywał coś nienaturalnego w swoim otoczeniu. A jego instynkty były wyostrzone. Zawsze były troszkę bardziej efektywne, niż te innych.

Zawsze dobrze ich używał. Tak jak robił to teraz.

Taehyung kłócił się sam z sobą. Czy powinien zanurkować w tłumie i kompletnie ich zgubić? Ale nie wiedział, kto to jest. Czego chce.

Czy to człowiek? Zmienny? Przyjazny? Wrogi?

Cóż, jeśli wciąż będzie tak za nim podążać i nie podejdzie do niego bezpośrednio, prawdopodobieństwo tego, że był nieprzychylny było o wiele większe niż to, że był przyjazny.

Zadecydował się z nim zmierzyć. Jego wnętrze mówiło mu, że mimo iż nie znał osoby podążającej za nim, jego życie nie było zagrożone. Przynajmniej teraz.

Musiał go odizolować. Znał otoczenie, wiedział, jak odejść od tłumu i znaleźć się w ledwo zaludnionych alejkach. Właśnie teraz obok Taehyunga znajdowało się wiele osób, więc skręcił.

Osoba wciąż podążała za nim, nawet po tym, jak Taehyung skręcał jeszcze parę razy.

Miał rację.

Próbowała się z tym kryć, nie skracając dystansu pomiędzy nimi, okazjonalnie poszerzając go. Ale Taehyung nie był głupkiem. Wiedział, gdy ktoś go śledził.

Chłopak zdawał sobie sprawę z tego, że jakoś musiał zgubić swojego prześladowcę. Przynajmniej na chwilę. Tylko po to, by mógł przyjąć swoją pozycję i skonfrontować go od tyłu. Ponownie wiedział, że nie miał przy sobie żadnej broni, czy czegoś podobnego. Jeśli był to człowiek, to nie miał problemu, Taehyung był wytrenowany. Zmienny przyniósłby mu o wiele więcej kłopotów, ze swoją fizyczną siłą górującą nad tą normalnego człowieka, z bardziej wyostrzonymi zmysłami, niż on sam.

Ale cóż, nigdy nie był osobą, która odrzuciłaby wyzwanie. Mogło to poprowadzić go do przedwczesnej śmierci, ale Taehyung i tak wolałby podjąć ryzyko.

Zobaczył ją parę metrów przed nim. Restaurację na boku ulicy, do której często przychodził z Wonshikiem, gdy jeszcze studiowali. Było tam wiele kontenerów, zapewniających ukrycie przez parę sekund.

Więc skręcił i prawie skoczył za metalowe pojemniki.

Podążyły za nim kroki, słyszał je, jak nagle się zatrzymały. Szurały, tak jakby osoba obracała się dookoła, prawdopodobnie szukając go.

Potem powoli osoba zaczęła się poruszać, suchy żwir alejki chrzęszczał pod jej ostrożnymi stopami. Taehyung miał nadzieję, jeśli byłby to Zmienny, że ostry zapach otaczających go śmieci zapewni mu pewnego rodzaju schronienie, maskując jego zapach na tyle długo, by mógł mieć element zaskoczenia po swojej stronie.

Odgłos kroków nasilił się, a Taehyung wiedział, że osoba była zaraz przy zakręcie.

Więc skoczył.

Jego prześladowca krzyknął zaskoczony, gdy Taehyung popchnął go na przeciwległą ścianę i zauważył, że byli prawie tego samego wzrostu, a on sam zbudowany był jak ceglana ściana. Jeśli moment niespodzianki nie byłby po jego stronie, nie miałby tej przewagi.

– Kim, do cholery, jesteś i dlaczego mnie śledzisz? – spytał, ale w chwili, gdy dokładnie przyjrzał się tej osobie, opadła mu szczęka, a on sam prawie ją puścił. – Jeongguk?

I naprawdę to był Jeongguk, Uroczy Chłopak, osoba, która pozornie podążała za nim jak cień, wpadając na niego w najbardziej nieoczekiwanym momencie lub natykając się na niego prawie celowo.

Jeongguk spojrzał na niego, jego oczy były szeroko otwarte, oddychał ciężko. Jego żebra widocznie się unosiły, kiedy Taehyung trzymał swoje lewe ramię przy jego gardle, sukcesywnie przytrzymując go w miejscu.

Nie powiedzieli nic, tylko wpatrywali się w siebie, a jedynym dźwiękiem było ich ciężkie oddychanie.

Taehyung był zdezorientowany, zagubiony i nie wiedział co zrobić, ponieważ to uczucie nie było mu znane.

Dlaczego Jeongguk go tak śledził? Próbował się ukrywać, skradał się, prawie niedostrzeżony, podczas gdy mógł... po prostu go zapytać.

Coś było zdecydowanie podejrzane. W tym wszystkim.

Szczególnie, odkąd Jeongguk nie odezwał się ani słowem, tylko patrzył na Taehyunga tymi wielkimi oczami, a jego tęczówki były koloru ciemnego szkarłatu.

Chwila.

Koloru ciemnego szkarłatu?

Jak tylko ta myśl przeszła przez głowę Taehyunga, oczy Jeongguka rozszerzyły się jeszcze bardziej, a potem zamrugał nimi szybko, a kolor wrócił do ciemnego brązu tak, jakby nic się nie stało.

Ale Taehyung widział wystarczająco dużo, a jego uścisk na Jeongguku poluzował się jeszcze bardziej.

Jeongguk wykorzystał jego chwilowe zmieszanie, by zrobić jedyną sensowną rzecz. Rzucił się do ucieczki. Ze stęknięciem wyrwał się z uścisku Taehyunga, a on mógł dokładnie zobaczyć ostre kły wystające zza jego górnej wargi, widział jego paznokcie o wiele bardziej twarde i ostre.

Nie wszczął walki, gdy Jeongguk popchnął go do tyłu, a on odbił się od jednego ze śmietników, a zaskoczenie, które wcześniej odczuwał, dopiero teraz ugryzło go w tyłek. Nawet nie patrzył, gdzie Jeongguk biegł, dźwięk jego stóp uderzających o cement szybko rozmył się w oddali.

A Taehyung po prostu siedział tam, osunął się na ziemię w zszokowanej ciszy.

Jeongguk był Zmiennym. Alfą.

Tae nie miał czasu, by zastanawiać się, dlaczego Jeongguk nie walczył z nim, tylko uciekł.

Nie.

Coś zupełnie innego zajmowało teraz Taehyunga.

Kiedy wciąż miał 10 lat, podczas tej jednej zimy, wziął za ogromny zbieg okoliczności to, że i szczeniak i chłopiec, z którym się bawił, mieli na imię Jeongguk. Patrząc na to, że było to dziwne imię dla psa.

Tylko, że teraz, kiedy wiedział trochę więcej o ludziach i nie-ludziach stąpających po tej ziemi, nie wyglądało to jak przypadek, w który wierzył tyle lat.

Prawdę mówiąc, miało to wiele sensu.

Wciąż nie miał żadnego dowodu, ale uczucie, że Jeongguk był oboma Jeonggukami z jego dzieciństwa, było prawie nie do zniesienia, Taehyung nie mógł go z siebie wyrzucić lub uwierzyć czemuś innemu.

Patrząc na to, że te oczy mówiły wszystko.

Powoli Taehyung wstał na nogi, jego kolana były niemożliwe słabe, ale dał radę, otrzepał z kurzu swoje spodnie, płaszcz. Złapał swój plecak, który wypuścił parę minut temu.

Poszedł w stronę najbliższego przystanku autobusowego, o którym wiedział, kręciło mu się w głowie, a myśli przepływały przez jego umysł tak szybko, że nie mógł za nimi nadążyć.

To musi być...

To z pewnością on.

Bez wątpienia.

Prawda?

Jakby lunatykował, Taehyung wszedł do autobusu i dojechał do domu. Potrzebował dobrej nocy pełnej snu. Tak. To mu pomoże. Na pewno.

Na pewno.

Następny dzień był dla Taehyunga prawdziwym piekłem. Po nocy przewracania się z boku na bok i naprawdę niespokojnych dwóch godzinach snu, zaczął swoją zmianę o ósmej rano. I czuł się jak zombie, zasypiał na chwilę za każdym razem, gdy siadał za biurkiem na więcej niż pięć minut. Co działo się często, skoro był praktycznie przywiązany do biurka, patrząc na zdjęcia dowodowe i protokoły z przesłuchań świadków.

Było późno, gdy Taehyung wreszcie skończył swoją zmianę. Wonshik i jego wujek Sungjin skończyli ją dwie godziny wcześniej, ale Taehyung obrał za swój obowiązek sprzątnięcie i uporządkowanie niektórych plików, nawet mimo że zmęczenie odczuwał w kościach i mógł zasnąć na stojąco.

Jednak wiedział, że się ociągał, ociągał się z pójściem do domu, ociągał się, by nie musiał iść ponownie samemu przez park. I próbował uniknąć konfrontacji. Ponieważ Wonshik obserwował go przez cały dzień, Taehyung czuł wzrok kuzyna na sobie, lustrujący go jak jastrząb. Mogło to być wywołane jego ''poślizgnięciem się na lodzie'', kolejnym koszmarem, nocnym niepokojem lub pójściem pięć razy do łazienki.

Naprawdę Taehyung próbował z całych swoich sił być swoją normalną, radosną wersją, nawet mimo że miał nastrój na klapnięcie w kącie i zniknięcie lub podpalenie samego siebie. Albo spanie przez pięć lat. A może był podejrzewany przez to, że za bardzo się starał.

Albo to wina wyostrzonych instynktów Wonshika. Nie wiedział.

Więc, Taehyung siedział tutaj już tak długo, iż miał nadzieję, że mógł po prostu zejść na dół i spytać Jaehwana, czy chciał wrócić do domu razem, zabierając auto starszego. A Jaewhan zaczął swoją zmianę parę godzin po Taehyungu, więc ten scenariusz nie był aż tak niemożliwy.

Tae spojrzał na zegarek, po czym zamknął komputer i założył swój płaszcz. Była chwila po ósmej, Jaehwan prawdopodobnie właśnie się pakował. Więc założył swoją torbę na ramię i pożegnał się z współpracownikami, którzy zaczynali nocną zmianę, a potem zjechał na dół do wydziału kryminologii, by odebrać Jaehwana. Dobry plan. Pewny plan.

Kiedy wszedł do windy, jego umysł zaczął owijać się dookoła tych samych pytań, które cały dzień zawracały mu głowę.

Dlaczego Jeongguk go śledził? Nie tylko wczoraj, ale najwidoczniej także wiele razy przedtem? Dlaczego nic nie powiedział, jedynie uciekł?

Czy wiedział, że Taehyung był łowcą? To wyjaśniłoby jego ucieczkę, jak tylko Tae zauważył jego czerwone oczy i kły.

Ale to wciąż nie tłumaczyło, dlaczego w ogóle go śledził.

Cóż, jeśli tylko ten Jeongguk naprawdę był Jeonggukiem, z którym Taehyung zaprzyjaźnił się tyle lat temu. I jednym, i drugim, ściśle mówiąc.

Pomijając pytania dotyczące Jeongguka, wciąż istniały inne, które potrzebowały odpowiedzi. Nie każde z nich bezpośrednio go dotyczyło. Dlaczego przedwczoraj zaatakował go wilk, a kolejny wilk go obronił? Dlaczego ostatnio było tak wiele śmierci wywołanych przez Zmiennych i dlaczego były tak brutalne? Czy były przypadkowe? Czy połączone? Dlaczego po tylu latach nawiedził go ten sen?

Pytania się nie kończyły, a Taehyung miał odpowiedź na dokładnie żadne z nich, nie miał nawet własnych teorii, a po chwili poczuł, jak zaczynał się kolejny ból głowy, idąc przez jego szyję, napięte ramiona i zdrętwiałe mięśnie. Mogłoby to być skutkiem tego, że przez parę nocy ledwo spał, a kiedy już zasnął, był zasypywany przez koszmary lub budził się przez najmniejszy dźwięk.

Świetnie. Odjazdowo.

Kolejną rzeczą, która zaprzątała jego głowę bez końca, był wilk w jego śnie. Nie szczeniak, wiedział, że to prawdopodobnie Jeongguk. Nie. Ten duży wilk. Ten, którego zastrzelił.

Taehyung poczuł jak dreszcz przebiegł po jego plecach, a w głowie pojawił się obraz jego samego z łukiem w ręku, ze strzałą na pozycji i mocno naciągniętą cięciwą, twarzą wykrzywioną w brzydkim grymasie groźnego triumfu.

A wilk...

Wilk wyglądał jak ten, który uratował go w parku. Czy to dlatego pojawił się w jego śnie? Ponieważ uratował mu życie? Lub czy to jego podświadomość ułożyła tę układankę, mówiąc mu, że to także był Jeongguk?

Co nie było całkowicie niemożliwe, skoro wiele, na pierwszy rzut oka, niemożliwych czynników okazywało się być faktycznymi prawdopodobieństwami. Jak to, że młody mężczyzna Jeongguk był i szczeniakiem, i małym chłopcem oraz jego wybawcą.

Więc dlaczego...

Pociąg myśli Taehyunga został przerwany dotarciem windy do kostnicy, co oznajmił jej jasny dźwięk i otwierające się drzwi. Tae natychmiast stamtąd wyszedł, podążając przez teraz znajomy korytarz prosto do wydziału kryminologii.

Ponownie, nikogo nie było. Może Jaehwan był już w drodze do domu, nie wiedząc o planie Taehyunga, ponieważ oczywiście go o nim nie poinformował. Powinien był wiedzieć, że robienie czegoś na wyczucie nigdy nie było jego najlepszym pomysłem.

– Pieprzyć to – wymamrotał i usiadł na jednym z wolnych stołów badawczych, wyciągając telefon, by czas czekania zleciał mu szybciej. Dał mu dziesięć lub piętnaście minut. Jeśli Jaehwan do tej pory się nie pojawi, Taehyung odejdzie sam.

Właśnie zaczął czytać nowy rozdział swojego ulubionego webtoonu, gdy usłyszał dźwięki dochodzące z biura Seokjina. Głośne głosy. Słyszał, jak Seokjin krzyczał, jednak nie mógł usłyszeć tego dokładnie przez cienkie, mleczne, szklane drzwi. Potem kolejna osoba, odpowiadając w tym samym tonie, zdradziła swoją obecność.

Taehyung obserwując uważnie i wsłuchując się w miarowo unoszące się głosy za drzwiami, próbował wychwycić szczegóły ożywionej wymiany zdań, ale nie udało mu się to. Więc kontynuował zajmowanie się swoim telefonem, decydując, że to nie podobne do niego, by wtykać nos w nie swoje sprawy.

Po około dziesięciu minutach drzwi się otworzyły.

– Hyung, dlaczego cię to nie obchodzi? Nie chodzi tylko o mnie, ale o wszystkich.

Głos brzmiał błagająco i tylko delikatnie zdesperowanie, a Taehyung zobaczył, jak Seokjin ciągnął swego brata za ramię, a jego twarz wykrzywiona była w złości.

– Obchodzi mnie to, Jeongguk. Ze wszystkich osób ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej – wysyczał starszy mężczyzna, jego głos był ostry, tak bardzo różnił się od jego zwyczajnego miękkiego głosu. – Teraz idź już. Porozmawiamy o tym w domu.

– Ale, hyung – zaczął Jeongguk, ale Seokjin tylko zacieśnił swój uścisk na jego ramieniu, coś pojawiło się w jego oczach, przez co Jeongguk natychmiast zamilkł. Po plecach Taehyunga przebiegł dreszcz, mimo że siedział po drugiej stronie pokoju, nawet nie patrząc na mężczyznę.

– Powiedziałem – oświadczył Seokjin przez zaciśnięte zęby, a jego ton był tak niezwykle wymagający, że Taehyung odczuł potrzebę poddania się mu, uklęknięcia nisko nawet nie patrząc mu w oczy, mimo że jego słowa skierowane były do innej osoby – Idź już. Porozmawiamy o ty w domu.

Taehyung był zaskoczony, gdy Jeongguk nie próbował się wyrwać. Widocznie zmalał sam w sobie, jego ramiona były delikatnie opuszczone... i czy to było skomlenie? W ciemnych oczach Jeongguka wciąż było jeszcze trochę wyzwania, ale kiedy Seokjin ponownie na niego spojrzał, unosząc jedną perfekcyjnie wyregulowaną brew, zamknął je, poddając się.

– Dobra – wymamrotał. – Pójdę.

– Dobrze – przytaknął Seokjin, puszczając ramię Jeongguka i odwracając się na pięcie, biały kitel zatrzepotał za nim jak peleryna. – Zobaczymy się w domu. – Zamknął drzwi z tak głośnym trzaśnięciem, przez które obaj mężczyźni obecni w kostnicy podskoczyli.

Jeongguk zamknął oczy, masując grzbiet swojego nosa, wypuszczając przez niego ciężkie oddechy.

– Ciężki dzień? – spytał Taehyung, przerywając ciszę panującą w kostnicy, a Jeongguk podskoczył, słysząc jego głos.

– Co?

– Pytałem, czy miałeś ciężki dzień – powtórzył, patrząc na Jeongguka, a serce biło w jego gardle, gdy sceny z poprzedniego dnia zaczęły odtwarzać się w jego głowie. Jeongguk wyglądał tak, jakby to samo działo się mu, miał szeroko otwarte oczy i delikatnie otworzoną buzię.

Nie odpowiedział, a Taehyung jako pierwszy spojrzał gdzie indziej, zatrzymując wzrok na swoich dłoniach.

– Nie myślałem, że spotkam cię po tym, co stało się wczoraj, a już szczególnie nie tutaj – wyznał, ponieważ dlaczego nie? Dlaczego nie wybrać ścieżki szczerości? Jeśli ten Jeongguk naprawdę był tym Jeonggukiem, którym Taehyung myślał, że był, nie powinien próbować go zwieść.

Jeongguk wykorzystał chwilę, by uporządkować swój zdrowy rozsądek, jego ciało rozluźniło się i nie wyglądał już tak, jakby ktoś miał naskoczyć na niego w każdej chwili. Jego twarz również się rozluźniła, ale nie spojrzał na Tae.

– Ja- – zaczął, zatrzymał się i przeczesał ręką włosy. – Przepraszam.

Taehyung popatrzył na niego, zamrugał parę razy, a Jeongguk wciąż wydawał się obserwować kolby stożkowe, które stały na pobliskim stole.

– Co? Dlaczego przepraszasz?

Między nimi wciąż była przerwa przynajmniej czterech metrów. Taheyung siedział na pustym stole do badań, a Jeongguk stał przed biurem Seokjina. Żaden z nich się nie ruszył.

Jeongguk westchnął i w końcu zerknął na Taehyunga.

– Ponieważ wczoraj musiało być... dość dziwne.

Na to Taehyung prychnął, zirytowany.

– To bardzo wielkie niedopowiedzenie.

Jeongguk uśmiechnął się do niego koślawo.

Potem znowu nastała cisza.

– Więc... – zaczął Taehyung, przeciągając sylabę, a Jeonguk przestał obserwować nieistniejący brud za paznokciami, patrząc na niego. – Dlaczego mnie śledziłeś? To nie pierwszy raz, prawda?

Ponownie Jeongguk nic nie powiedział. Wyglądał jakby pogrążył się w myślach, a Taehyung czekał, obserwując go. To jak stał tam, z ramionami założonymi na klatce, patrząc na sufit, a potem na podłogę.

– Teraz wiesz, kim jestem, prawda?

To pytanie zbiło Taehyunga z tropu. Jeongguk celowo patrzył na niego, tak jakby znał odpowiedź na to pytanie, ale chciał usłyszeć ją od samego Taehyunga. Tae przełknął, czuł jak jego serce zaczęło szybciej bić w nagłym napadzie nerwów.

– Wiem, że jesteś Zmiennym – wymamrotał, ostrożnie i uważnie przypatrywał się reakcji Jeongguka. W tym momencie jego twarz była bez wyrazu, tak jak twarz Taehyunga. – I wierzę w to, że już się spotkaliśmy. Dawno temu.

– Racja – odrzekł Jeongguk, uśmiechając się do niego powściągliwie. – To wszystko to prawda.

Taehyung wypuścił oddech, który wstrzymywał, potem wziął kolejny i go wypuścił.

– Więc jesteś oboma Jeonggukami, których poznałem jako dziecko? Szczeniakiem, z którym bawiłem się przez prawie rok i chłopcem, którego poznałem na ostatniej przerwie zimowej z babcią?

Twarz Jeongguka zapadła się delikatnie na to, a wspomnienia ich ostatniego spotkania najwyraźniej były dla niego tak świeże, jak dla Taehyunga. Potem kiwnął głową, nie patrząc na niego.

– Tak – powiedział cicho, delikatnie. – To byłem ja.

Pewnego rodzaju ulgą było usłyszenie tych słów z ust Jeongguka, przeczucie, które Taehyung nosił w sobie przez parę dni, wreszcie się potwierdziło. A patrząc na Jeongguka, nagle ponownie widział w nim małego, chudego chłopca z króliczymi zębami i półksiężycowymi oczami, z pluszowym królikiem pod pachą i w za dużych ciuchach.

– To ty – powiedział, pomyślał, Taehyung nie był pewien. – I to ty uratowałeś mnie dwie noce temu, prawda?

Tak naprawdę nie zauważył, jak mocno zacisnął palce na krawędzi stołu, na którym siedział, jego kostki zrobiły się białe od siły. A Jeongguk spoglądał na niego, celowo, na początku nic nie mówiąc. Potem kiwnął głową, a jego oczy nigdy nie opuściły tych Taehyunga.

– Tak – powiedział, jego głos brzmiał na trochę zachrypnięty.

– Dlaczego? – Taehyung prawie wyszeptał, jeszcze mocniej zaciskając palce na stole. – Dlaczego mnie uratowałeś? Nie znasz mnie. Nie wiesz, czym jestem, co robiłem, więc dlaczego mnie uratowałeś?

Zauważył, że w jego głosie była odrobina desperacji, ale nie obchodziło go to. Jeśli to prawda, jeśli Jungkook naprawdę był tym, za którego się podawał, jeśli naprawdę go wtedy uratował, wiedział kim lub czym był Taehyung.

To dlatego za nim podążał, prawda? By dowiedzieć się, kim się stał. A jeśli Taehyung nie mylił się w swoich podejrzeniach, to Jeongguk był wtedy w lesie, na tyłach jego domu. Kiedy trenował strzelanie z łuku. Wiedział. Musiał wiedzieć.

Więc dlaczego go uratował?

– Ponieważ chciałem – odpowiedział prosto. I mimo że była to prawdziwa odpowiedź, Taehyung wciąż był tak zagubiony jak przedtem.

Ponieważ dlaczego? Dlaczego, dlaczego, dlaczego?

– Ja... – zaczął Taehyung, chciał zapytać o więcej rzeczy, chciał się więcej dowiedzieć, dziwne uczucie nostalgii i ponownego zjednoczenia kompletnie zalało mu umysł. Ale właśnie w tym momencie drzwi do biura Seokjina otworzyły się, a mężczyzna wyszedł z pomieszczenia, zirytowanie gościło na jego przystojnych rysach.

– Co się tutaj dzieje? – spytał, masując swoje czoło. – Mówiłem ci, żebyś szedł do domu, Jeongguk.

Taehyung spojrzał na Seokjiina tak, jakby widział go po raz pierwszy w życiu, ale jego oczy były szeroko otwarte. Coś kliknęło w jego umyśle.

– Więc... – jego głos drżał. – Jesteś w sforze z Jeonggukiem, prawda? Tez jesteś wilkiem. – Nie wiedział, co zmusiło go do powiedzenia tego i zaczął żałować swoich słów, gdy tylko te opuściły jego usta, ale to, co się stało, już się nie odstanie.

Nagle wszystkie kolory odpłynęły z twarzy Seokjina, a na jego twarz wkroczył zdziwiony wyraz, usta były szeroko otwarte, tak oczy. W każdej innej sytuacji wyglądałoby to zabawnie. Ale nie teraz.

– Jeongguk, o co tutaj chodzi? – spytał Seokjin ponownie, bacznie wpatrując się w Taehyunga. Jeongguk nie odpowiedział. Jego tęczówki wyrażały zdziwienie, jak Tae, gdy powoli patrzył na niego i Seokjina.

– Jesteś łowcą – powiedział Jin, a uświadomienie sobie tego przyćmiło jego twarz. – To ciebie szukał Jeongguk.

Taehyung naprawdę lubił Seokjina. Naprawdę. Starszy mężczyzna nie pokazał mu nic innego oprócz uprzejmości przez te parę tygodni, od których tu pracował, starając się ze wszystkich sił pomóc Taehyungowi się zadomowić i odnaleźć.

I mimo tego, jak bardzo uprzejmy dla niego był, umiał pokazać ludziom, że był wszystkim za wyjątkiem tego. Szczególnie kiedy ktoś z Wydziału Miejsc Zbrodni coś spieprzy i dostarczą martwe ciało zbyt późno. Taehyung nie był na miejscu tego, który doświadczał jego wściekłości. Więc kiedy przystojne rysy twarzy Seokjina, który poprzednio tylko zaciskał szczękę, zmieniły się w czystą furię, Taehyung poczuł jak jego wnętrzności się przekręcają.

Chciał zapytać, skąd wiedział, że był łowcą, skąd wiedział, że Jeongguk go szukał. Ale nie mógł, bo nagle Seokjin stał tuż przed nim, jego oczy lśniły głębokim szkarłatem, a jego usta obnażały jego długie i spiczaste kły. Burknięcie opuściło jego usta, choć brzmiało ono bardziej jak warknięcie, a Taehyung poczuł jak został złapany za kołnierz koszulki i wzniesiony w powietrze.

– Hyung!

Głos Jeongguka przecina napięcie, a on znalazł się już przy boku członka swojej watahy, łapiąc go za ramię, próbując zmusić go do puszczenia Tae, podczas gdy on sam krzyknął ze strachu, łapiąc się nadgarstków Seokjina, czując jak jego stopy wiszą w powietrzu parę centymetrów nad ziemią.

– Łowca – wyszczekał Seokjin, a Taehyung w swojej głowie przebiegał przez wszystkie scenariusze, które nie obrazują go martwego na ziemi po paru sekundach, w trakcie gdy Jeongguk wciąż próbował zmusić Seokjina do puszczenia go.

– Co tu się dzieje?

Taehyung jeszcze nigdy nie czuł takiej ulgi, słysząc głos Jaehwana. Nigdy.

Nagle otoczenie dookoła nich zwolniło tempo, a Taehyung spojrzał na swojego kuzyna, ubranego w zimowy płaszcz, oczywiście gotowego, by jechać do domu.

– Co się tutaj dzieje? – zapytał znowu ostrożnie, podchodząc bliżej, otwierając szeroko oczy, a Taehyung zauważył jak jego ciało się napięło, przygotowując się do interwencji.

– Jin? – Zmieszanie na twarzy Jaehwana było prawie namacalne i słyszalne w jego głosie, kiedy zatrzymał się tylko parę metrów od nich, unosząc ostrożnie dłonie. Seokjin nie odpowiedział, tylko odwrócił swoją głowę, by spojrzeć na swojego przyjaciela i współpracownika. Jaehwan syknął, gdy zauważył czerwone oczy i widoczne kły.

– Wilk – wysyczał przez zaciśnięte zęby, a przez jego twarz w sekundę przepłynęło miliard emocji.

Seokjin przekrzywił głowę na bok, a jego oczy odzyskały swój ciepły brązowy kolor, gdy puścił Taehyunga na ziemię, a on prawie upadł, lecz podtrzymał się stołu badawczego. Jeongguk wyglądał tak, jakby chciał mu pomóc, chciał coś zrobić, ale Taehyung pochwycił jego wzrok i pokręcił głową.

– Łowca – warknął Seokjin, wyglądając na zranionego. Zdradzonego.

Racja, pomyślał Taehyung. Jaehwan i Seokjin byli bardzo bliskimi przyjaciółmi.

Tae wiedział, że ta sytuacja może jedynie bardziej się rozwinąć. A jeśli znaleźliby się w tym pokoju z przynajmniej jednym, dorosłym wilkiem, wiedział, jak to wszystko by się skończyło. Nie miał pojęcia, co zrobi Jeongguk, drugi Zmienny obserwował tę całą sytuację, trzymając jeden z bicepsów Seokjina.

Taehyung pociągnął Jaehwana za ramię.

– Hyung, no dalej, chodźmy – powiedział. Jego głos był niski, a wzrok trzymał na dwóch Zmiennych, Seokjin widocznie hamował swój gniew, a wyraz twarzy Jeongguka przedstawiał coś podobnego do desperacji. – Chodźmy do domu.

Jaehwan przestał patrzeć na Seokjina, by spojrzeć na Tae i coś w wyrazie twarzy młodszego musiało trafić w jego słaby punkt, ponieważ jego wyraz twarzy momentalnie złagodniał, a on sam pokiwał głową w zgodzie.

– Okej – odparł, posyłając dwójce wilków kolejne ostre spojrzenie. – Wynośmy się stąd.

Trzymając rękę na jego plecach, Taehyung wyprowadził wciąż wściekłego Jaehwana z kostnicy, prowadząc go prosto do windy. Zaryzykował jeszcze jednym spojrzeniem do tyłu i zauważył, że Seokjin zniknął. Tylko Jeongguk wciąż stał w tym samym miejscu, patrząc na nich, a jego twarzy nie było sposób teraz rozczytać.

Coś szarpnęło wnętrzności Taehyunga, jakieś dziwne złe przeczucie, którego nie mógł właściwie umieścić lub nazwać. W końcu odwrócił się, wchodząc do winy, zostawiając dwa wilki za sobą.

Kiedy wyszli na parking dla personelu Jaehwan, wyciągnął swój telefon.

– Hyung, co robisz? – Spytał Taehyung, a dziwne złe przeczucie znowu w nim wezbrało.

– Dzwonię do wuja Jungho – powiedział, nie patrząc na Taehyunga, pewnie wpatrując się w ekran telefonu. Taehyung już słyszał dźwięk wybierania numeru, a Jaehwan przyłożył telefon do ucha. – Musi być gotowy, gdy wrócimy do domu, muszę natychmiast to zgłosić.

– Nie, hyung, nie rób tego – Taehyung prosił i nie wiedział dlaczego, ale czuł, jak każda komórka ciała mówiła mu, by nie wciągać w to jego ojca. Jaehwan spojrzał na niego z czymś pomiędzy zirytowaniem a zmieszaniem, a Taehyung gwałtownie pokręcił głową. Jednak bez skutku.

– Wuju Jungho – powiedział Jaehwan, a Taehyung słyszał głos swojego ojca po drugiej stronie linii. – Jesteśmy w drodze do domu. Odkryłem coś bardzo interesującego i musisz natychmiast o tym usłyszeć. – Cisza, a potem – Tak, za trzydzieści, czterdzieści minut, jeśli nie będzie korków.

Taehyung czuł jak panika rodziła się w jego gardle, gdy powstrzymywał ochotę wybicia telefonu z dłoni swojego kuzyna.

– Nie – oznajmił Jaewhan. – To nie rozmowa na telefon. Ale bardzo ucieszy cię to, co powiem.

Jungho powiedział coś jeszcze, coś czego Taehyung nie usłyszał, a potem połączenie zostało zakończone. Jaehwan spojrzał na Taehyunga z uśmiechem na ustach.

– Dobrze się spisałeś, Tae – oświadczył, a Taehyung musiał naprawdę walczyć ze słowami, które zbierały się w jego klatce piersiowej, chciał powiedzieć swojemu kuzynowi, że nie, absolutnie nie spisał się dobrze. Ale nie mógł. Wszystkie wyrazy utknęły mu w gardle, a mocne uczucie strachu ponownie zagościło w jego żołądku.

Absolutnie nie spisał się dobrze. 





kto się tego spodziewał? lub nie?  :)

miłego czwartku!

p.s. możecie niecierpliwie wyczekiwać 5, bo będzie się działo~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro