3: Wolf in sheep's clothing
Z cichym szumem strzała uderzyła w tarczę treningową, tworząc dziurę w zniszczonym plastiku, dokładnie w centrum najmniejszego kółeczka, zatapiając się głęboko w umieszczoną pod tarczą piankę. Taehyung sięgnął za siebie i wyciągnął kolejną strzałę, przykładając ją płynnie do cięciwy łuku, a jego oczy nie opuszczały celu, stojącego dobre pięćdziesiąt metrów od niego.
Wziął wdech.
Wycelował.
Wypuścił cięciwę.
Zrobił wydech.
Druga strzała zatrzymała się dokładnie obok pierwszej, tylko parę milimetrów dalej. A Taehyung powtórzył te ruchy, w kółko i w kółko. Sięgnął do tyłu, napiął łuk, puścił cięciwę, odetchnął. I ponownie.
Przez lata Taehyung przestał liczyć, jak wiele strzał wypuścił. Ale ćwiczenia zawsze były czymś, dzięki czemu jego umysł mógł wejść w stan błogiej nieświadomości, jego zautymatyzowane ruchy były prawie jak jego druga natura, wtedy jedyną rzeczą w jego głowie był zimny materiał jego czarnego łuku i lewa dłoń oraz gładka strzała pomiędzy palcami jego prawej ręki.
Oczywiście, było zimno. Listopad powoli zmieniał kolorowe liście na drzewach na brązowe, rozbierając gałęzie i pokrywając ziemię miękkim kocem umierającej ściółki. Ale Taehyunga to nie ruszało. Nie za bardzo. Przez szyję miał przewieszony czerwony szal, który tylko trochę go ograniczał, a czarna wełniana czapka siedziała na czubku jego brązowych włosów, podczas gdy parę warstw podkoszulków i swetrów utrzymywało jego ciało ciepłym.
Duży ogród ich starej rezydencji – tradycyjnie zbudowanego domu, przekazanego im przez przodków, delikatnie unowocześnionego z czasem – graniczył z lasem na obrzeżach Seulu, a ich sąsiedztwo było prawie typowo wiejskie. Populacja składała się głównie z emerytów i tych, którzy byli bliscy przejścia na emeryturę, dzięki czemu mogli robić, co chcieli. Taehyung zawsze miał wrażenie, że ich sąsiedzi myśleli, iż byli powiązani z jakimś podziemnym gangiem ( mimo że wszyscy domownicy pracowali w jakiś sposób dla policji), ale nie miał nic przeciwko temu. Przez sposób, w jaki zarządzał rodziną, Jungho zdawał się być szefem gangu.
Zatem było tutaj cicho, a ich ogród był na tyle duży, że żaden z bliskich sąsiadów nie mógł zobaczyć, co robili. Było perfekcyjnie.
Nikt nie zadawał pytań, kiedy chowali ciało kolejnego wilka.
Następna strzała Taehyunga ominęła cel i wbiła się parę centymetrów dalej.
Pomyślał o prochach, które musiał rozsypać w lesie, o tym, jak ich gryzący zapach drażnił jego nos, sprawiając, że tył jego gardła swędział.
Kolejna strzała, jeszcze dalej od poprzedniej.
– Cholera – wymamrotał Taehyung, zamykając oczy, tłumiąc obrazy krwi, przemocy i śmierci. Tak jak nauczył się tego lata temu.
Kiedy znów sięgnął ręką do kołczanu, zauważył, że był pusty. Cicho przeklął jeszcze raz z powodu zgubienia się w liczeniu. To nie powinno się zdarzyć. Wiedza, ile strzał zostało w kołczanie, była jedną z podstawowych umiejętności. Ta informacja mogła zadecydować o życiu lub o śmierci.
Gładkim ruchem Taehyung założył łuk na plecy i odszedł w kierunku tarczy treningowych, by zebrać swoje strzały na kolejną rundę. Liście, które zleciały z leśnych drzew chrzęszczały pod jego butami, wysuszone przez zimne powietrze.
Zbieranie strzał było najbardziej irytującą częścią ćwiczeń - wyciąganie ich z celu, a potem wkładanie z powrotem do kołczanu - jednak było to ważne. Tae zawsze próbował nie frustrować się, kiedy jedna z jego strzał została wystrzelona przy użyciu zbyt dużej siły, wtapiając się głęboko w piankę i będąc suką przy wyciąganiu.
Ale dzisiaj był blisko napadu złości, kiedy wydobył ostatnią strzałę, nie tak daleką od środka. Czuł się przez to zażenowany, gdyż wypuścił ją ze zbyt dużą siłą, tak, że jej czubek pokazywał się po drugiej stronie tarczy. Typowe błędy żółtodzioba.
Taehyung ze złością szarpał za nią, prawie rozrywając tarczę treningową i przeklinając pod nosem, kiedy usłyszał, jak coś całkiem blisko zaszeleściło w krzakach, a dźwięk ten na pewno nie był zasługą wiatru.
Przerwał swoje działania, zostawiając strzałę i skupiając wzrok na powoli zaciemniającym się lesie, znajdującym się tylko parę kroków od niego. Kolejny szelest przyciągnął jego uwagę, tym razem zabrzmiał on głębiej w lesie. Instynkty łowieckie Taehyunga obudziły się niemal natychmiast.
To nie mógł być mały gryzoń. Taehyung wiedział, jak one brzmiały. Szalenie. Ich szelest był ostry i szybki, podczas gdy przeczesywały liście, szukając jakiejkolwiek szczeliny, którą mogłyby użyć jako schronienie.
Nie.
To musiało być coś o wiele większego.
Nie spuszczając wzroku ze swojego otoczenia, Taehyung powoli sięgnął do tyłu, a jego palce ścisnęły znajomy zimny materiał swojego czarnego łuku. Prawie niezauważalnie zmieniła się cała postura jego ciała, kolana delikatnie się ugięły, a on sam lekko się zgarbił.
Tae podszedł powoli do przodu, przekraczając przez granicę lasu. Pojawił się kolejny szelest, tym razem jeszcze dalej, prawie niedosłyszalny dla niewytrenowanego ucha. Lecz głowa chłopaka odwróciła się w kierunku dźwięku, a oczy zmrużyły się do skupionych szparek.
Nic.
Nie zobaczył nic pomiędzy brązowymi liśćmi krzaków, a nadchodząca noc jeszcze bardziej utrudniła mu widzenie.
– Hej! Taehyung!
Osoba, która go wołała, sprawiła, że zaskoczony prawie wypuścił swój łuk i podskoczył, wydając z siebie niezidentyfikowany okrzyk.
Usłyszał kolejny szelest w krzakach, tym razem bardziej agresywny, i miękkie uderzanie dużych łap o unoszące się nad nimi martwe liście.
Taehyung zamarł w miejscu, a jego oczy nie opuściły miejsca, w którym – mógłby przysiąść – zniknęło chwilę temu miękkie, brązowe futro.
– Taehyung!
Ponownie ktoś wykrzyczał jego imię, a on, z sercem, które wciąż mocno biło za jego żebrami, odwrócił się i zauważył Wonshika, truchtającego w jego kierunku przez trawę, ubranego w grubą kurtkę nałożoną na szare dresy.
Taehyung odwrócił wzrok od miejsca, w którym przed chwilą zniknęło zwierzę. Jego serce wciąż szaleńczo biło, słyszał przepływ swojej krwi, a jego całe ciało było napięte i gotowe do... Gotowe do czego?
Zamrugał parę razy, zaś Wonshik podszedł bliżej, a on sam schował ręce do kieszeni swojej bluzy, próbując się uspokoić.
– C-Co? – wychrypiał, jego usta były niewyobrażalnie suche, zrzucając z siebie uczucie bycia obserwowanym.
Z sapnięciem Wonshik zatrzymał się na krawędzi lasu, parę metrów od Taehyunga i podniósł swoje ramiona do góry, efektywnie zanurzając twarz w grubym szalu.
– Cóż, twój ojciec chce cię widzieć. Teraz – powiedział przez wełnę, a Tae musiał powstrzymać się od przewrócenia oczami. – To chyba coś ważnego.
Chłopak sapnął z irytacji i podszedł do kuzyna, jego stopy uderzające o miękką ściółkę sprawiały, ze liście chrzęściły.
– Wiesz, że dosłownie wszystko jest ważne, kiedy czegoś chce – wymamrotał, pocierając swoje nagle bardzo zimne ręce o siebie. – Czy przynajmniej powiedział ci, co jest takie pilne?
– Nah – mruknął Wonshik, kręcąc głową. – Znasz go. Wychodzi ze swojego biura i woła cię, a gdy nie odpowiadasz, woła mnie i każe cię szukać.
Taehyung tylko kiwnął głową i przez chwilę szli w ciszy, Tae wciąż rozmyślał nad sytuacją sprzed chwili.
Tam było coś lub ktoś, co go obserwowało. Wilk. Był tego prawie pewien. Szelest liści, kiedy się poruszył, kępki futra prawie wtapiające się w otoczenie. Zagryzł dolną wargę, próbując wymyślić powód, dla którego jakikolwiek Zmienny obserwowałby go z lasu, w środku dnia i, co najważniejsze, nie zaatakował.
To po prostu... Nie miało żadnego sensu. To nawet nie próbowało ukryć swojej obecności, a wiedział, że jeśli Zmienny nie chciał zostać zauważonym, udawało mu się to. Ale słyszał szeleszczenie w krzakach. Widział futro. I co najważniejsze, prawie czuł jego obecność.
– Wszystko w porządku?
Tae prawie podskoczył, słysząc głos swojego kuzyna dochodzący z jego prawej strony, ale zdołał się powstrzymać. Patrzył wprost przed siebie, próbując ignorować jego pytający, prawie zaniepokojony wzrok.
– Tak, oczywiście, dlaczego pytasz?
Wonshik tylko wzruszył ramionami.
– Nie wiem, wydajesz się być trochę... nieobecny?
Taehyung trzymał swoje oczy na rezydencji, która nie znajdowała się już tak daleko i kopał parę liści pod stopami.
– Niee, wszystko w porządku – odparł, próbując uśmiechnąć się dla dodatkowego efektu. – Jestem trochę zmęczony, to wszystko.
Wonshik nie wyglądał na przekonanego, ale nie drążył tematu, znowu wzruszając ramionami.
– Skoro tak mówisz.
Taehyung prawie westchnął z ulgi. Okłamywanie kuzyna było dla niego zadaniem prawie niemożliwym. Dorastali razem, odkąd Tae miał dziesięć lat i znali drugiego niemal tak dobrze jak siebie.
– Ale... – zaczął ponownie Wonshik, a Tae poczuł, jak całe jego ciało ponownie się spięło. – Co tam robiłeś? Wyglądałeś tak, jakbyś czegoś szukał.
– Ja... – zaczął, nie za bardzo przekonany o tym, co miał powiedzieć. Bo przyznanie się do tego, że widział wilka na ich terenie, tak blisko domu, prawie na pewno postawiłoby każdego członka rodziny w gotowości. A skoro jego ojciec był w domu, wiedział, że nie spocząłby, dopóki nie dowiedzieliby się, co to było i najprawdopodobniej je zabiliby.
– Zgubiłem strzałę w lesie. Nie trafiłem w cel.
Jak tylko te słowa opuściły jego usta, Tae wiedział, że jego kłamstwo wyjdzie na jaw. Brzmiało jak słaba wymówka. Wonshik spojrzał na niego z uniesioną brwią i mimo że jego usta wciąż były zasłonięte szalikiem, Taehyung był pewien, iż jego kuzyn jest zszokowany.
– Ty – Wonshik próbował coś powiedzieć, ale najwidoczniej zabrakło mu słów. – Ty chybiłeś? Kim mogę zestrzelić lecące ptaki z zawiązanymi oczami Taehyung, nie trafiłeś nieruchomego celu?
– Uh, tak? Kichnąłem?
Taehyung wiedział, że Wonshik nie był za bardzo przekonany w momencie, w którym jego kuzyn zaczął się śmiać, ale nie drążył tego tematu.
– Okej, racja, nieważne, stary – powiedział Wonshik, wciąż śmiejąc się, gdy otwierał tylne drzwi do ich domu.
– Chciał tylko mnie widzieć? Żadnego z was? Nawet wujka Sungjina? – Taehyung spojrzał na swojego kuzyna ze zmarszczonymi brwiami, a Wonshik przestał się śmiać, oddając wyraz jego twarzy.
– Nie – oznajmił po chwili, przeczesując dłonią włosy. – Chce się widzieć tylko z tobą.
– Hm. Dziwne.
Kiedy dotarli do biura Jungho, rozdzielili się, a Wonshik zachęcająco poklepał kuzyna po plecach.
Wzdychając, Taehyung zapukał do drzwi, a chwilę później krótkie "Wejść." ojca dotarło do niego przez drewno. Bez zawahania się wszedł do biura i zauważył mężczyznę zgarbionego nad swoim dużym drewnianym biurkiem, na którego powierzchni rozłożone były zdjęcia i mapy. Nie spojrzał do góry, gdy Taehyung zamknął za sobą drzwi i podszedł bliżej, siadając na jednym z krzeseł.
Pomiędzy nimi zapadła cisza, Jungho wciąż zakreślał coś na czerwono na mapie, nie zwracając uwagi na swojego syna, który przed nim był.
Taehyung odchrząknął.
– Szukałeś mnie?
Na to Jungho podniósł wzrok znad papieru, unosząc brew.
– Tak – odpowiedział w końcu, zamykając pisak i odrzucając go niedbale na biurko. – Szukałem.
Kiedy nie odezwał się kolejny raz, tylko mierzył Taehyunga pustym wzrokiem, młodszy zaczął delikatnie wiercić się na krześle, a sytuacja, która wydarzyła się w lesie nie tak dawno temu, ponownie odtworzyła się w jego głowie jak stara kaseta wideo. Co by było, gdyby jego ojciec się dowiedział? Co, gdyby wiedział, że ten ktoś błąkał się po ich terenie? Co, jeśli–
– Pamiętasz dzień, w którym umarła twoja matka?
To pytanie zbiło Tae z tropu, a on sam otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak nie znalazł bardziej adekwatnej odpowiedzi niż proste "Tak."
Oczywiście, że pamiętał ten dzień. Oczywiście, że pamiętał, jak ojciec wpadł do jego pokoju, wyrywając go z łóżka. Oczywiście, że pamiętał babcię, jak upadła na kolana w ogrodzie i płakała, podczas gdy Jungho wyjeżdżał z długiego podjazdu, nie oglądając się za siebie. Oczywiście, że pamiętał–
Film, który odtwarzał się przed jego oczami, nagle został przerwany, kiedy Jungho znowu zaczął mówić:
– W takim razie myślę, że ucieszysz się, słysząc, że znalazłem ostatniego z nich.
Taehyung zamrugał, nie za bardzo nadążając za tym, co jego ojciec chciał mu przekazać.
Wyczuwając zdezorientowanie Tae, Jungho wstał i pochylił się nad biurkiem tak, by uważnie patrzeć na syna, a w jego oczach tliła się niebezpieczna iskra.
– Znalazłem ostatniego członka watahy, która rozerwała twoją matkę na strzępy.
Oddech, o którym Taehyung nie wiedział, że wstrzymywał, opuścił jego płuca, podczas gdy patrzył się ojcu w oczy swoimi szeroko otwartymi, a jego usta były nieco rozchylone.
– Z-Znalazłeś? – Tak naprawdę Taehyung nie był w stanie całkowicie przetworzyć tej informacji, jego mózg działał nagle na krótkich obrotach, a wachlarz sprzeczających się emocji walczył w jego ciele. Więc Tae tylko spojrzał na ojca, mając nadzieję, że ten nie zrozumie tego, co czuł.
– Tak – odpowiedział Jungho, a uśmiech, który nie obejmował jego oczu, rozszedł się po jego ostrych rysach twarzy, tak bardzo niepodobnych do tych Taehyunga. – Znalazłem go.
– Go – wychrypiał Taehyung, kręciło mu się w głowie. – Znalazłeś go. Nie wiedziałem nawet, że ich szukasz. Myślałem, że wszyscy już dawno nie żyją.
Jungho nagle się zaśmiał, a jego rechot pozbawiony był rzeczywistej radości.
– Taehyung – oznajmił, brzmiąc prawie irytująco protekcjonalnie. – Nigdy nie przestałem ich tropić. Nawet na jeden dzień.
Taehyung zwalczył ochotę zamknięcia oczu wtedy, gdy jeszcze więcej wspomnień tamtej nocy go ogarnęło. Słyszał głosy ojca i babci w korytarzu, na zewnątrz jego pokoju. To jak jego mama została zabita. To jak Jungho planował zabrać Taehyunga do Seulu. To jak bardzo chciał zmieść watahę z powierzchni ziemi. Każdego jej członka.
Jungho kontynuował mówienie i wyprostował się, ręce zakładając za plecami, prawie przechadzając się dookoła swojego biurka.
– Zdołaliśmy zabić większość z nich parę tygodni po tym zdarzeniu – powiedział, wciąż nie patrząc na Tae, który czuł się tak, jakby krzesło, na którym właśnie siedział, groziło mu pożarciem. – Ale wiedziałem, że i tak nie złapaliśmy wszystkich.
Mimo że jego gardło sprawiało wrażenie mogącego zablokować się w każdym momencie, Taehyung dał radę wydukać z siebie ciche "Jak?", a jego ojciec wreszcie na niego spojrzał.
– Na samym początku wataha miała czternastu członków. Trzy małe, trzy Alfy, pięć Bet i dwie Omegi – wytłumaczył Jungho, wciąż chodząc za biurkiem.
Taehyung zbladł, słysząc jego słowa. Młode? Szczeniaki? Mieli trzy młode, a oni i tak je zabili? Dzieci?
– Zabiliście też szczeniaki? – Głos Taehyunga brzmiał słabo nawet w jego własnych uszach, więc nie zdziwił się, gdy ojciec odwrócił się do niego z wyrazem twarzy pełnym dezaprobaty.
– Tak, Taehyung, zabiliśmy też młode – oświadczył, a Tae zmalał z powodu braku współczucia w jego głosie. – Ale zdołaliśmy zabić tylko dwójkę, jeden z nich uciekł.
Tak jak w każdej sytuacji, gdzie giną ludzie, nigdy nie słyszano o zabijaniu dzieci Zmiennych. Zawsze było to niepisaną zasadą dla łowców i mimo że Taehyung zabił tak dużo wilków w okresie wielu lat, że nie byłby w stanie ich zliczyć, nigdy nie skrzywdził dziecka. Nigdy.
Oczywiście, na samym początku, kiedy miał około szesnastu lat, a jego ojciec i wujek zabierali go na pierwsze polowania, pytał, co robił i dlaczego musiał to robić, jego moralność budziła się w nim, domagając się końca bezsensownego zarzynania w większości spokojnych Zmiennych. Lecz jego ojciec był bezlitosny, nigdy mu nie odpuszczając, zawsze zmuszając go do brnięcia dalej i dalej, dopóki zmysły chłopca nie zostały zagłuszone. Stępione.
Zadawanie pytań skończyło się w pewnym momencie, a Taehyung po prostu robił to, co do niego należało.
Lecz nigdy nie położył ręki na szczeniaku. Nigdy.
Ponownie został wyrwany ze swojego ciągu myśli, kiedy Jungho zaczął mówić, a jego głos przeciął jego wspomnienia.
– Oczywiście – rzekł, a oczy Taehyunga wróciły do jego twarzy – na początku ich zgubiłem. Na scenie zbrodni zostawili dużo śladów, jednak potem rozpłynęli się w powietrzu.
Jungho usiadł na biurowym krześle, zrelaksowany, tak jakby dyskutował z Taehyungiem o pogodzie. A potem kontynuował.
– Ale, jak dobrze wiesz, wróciłem do Daegu po pewnej chwili, razem z twoim wujem oraz paroma innymi ludźmi i znaleźliśmy ich. W przeciągu tygodni wszystkie kundle były martwe. – Mówiąc to obserwował swoje paznokcie, a jego głos był widocznie znudzony. Taehyungowi kręciło się w głowie.
– Wszystkie – odezwał się Jungho, a jego oczy spotkały się z tymi Tae – oprócz jednego.
Usta Taehyunga wciąż były suche jak papier, kiedy odezwał się, prawie niezdolny do wytrzymania mocnego wzroku swojego ojca.
– Ale skąd wiedziałeś, że wciąż żyje? Chodzi mi o to, że to prawie niemożliwe, by szczeniak przeżył sam, a tym bardziej znalazł inną watahę, która tak szybko by go zaakceptowała.
Na to Jungho tylko się zaśmiał, a Tae nagle pożałował, że w ogóle go o to zapytał, dźwięk jego śmiechu wstrząsnął nim tak jak piorun. Gdy jego ojciec odezwał się ponownie brzmiał na prawie rozbawionego.
– Och, nie wiedziałem, że wciąż żyje, ale miałem pewne... przypuszczenia – powiedział, a rozbawienie wciąż barwiło jego głos i uśmiech, który wydawał się prawie szczery. – Wracałem do Daegu co parę miesięcy, by potwierdzić te założenia i przeprowadzić głębsze śledztwo. Aż w końcu, parę tygodni temu, znalazłem trop, który zaprowadził mnie do niego.
– Jesteś pewien? – Taehyung wziął oddech, a jego place trochę mocniej zacisnęły się na podłokietnikach. Nie podobała mu się ta rozmowa. Nie podobało mu się to, co widział w oczach swojego ojca. A już na pewno nie podobała mu się rola, którą na pewno będzie musiał odegrać w tym przedstawieniu.
– Och, jestem, zaufaj mi, Taehyung – odparł Jungho, odchylając się na swoim krześle z najbardziej zadowoloną z siebie miną, jaką Taehyung kiedykolwiek widział.
W tym momencie chłopak wiedział, że jego ojciec nie chciał powiedzieć mu wszystkiego. Wiedział, kiedy był zwodzony i trzymany w niewiedzy. To nie pierwszy raz, gdy Jungho zatajał przed nim ważne informacje. Ale Taehyung zaakceptował to ze spokojem, nie zadając pytań, które byłyby zbyt szczegółowe, brał tylko to, co ojciec pragnął mu przekazać. Na razie.
Jungho założył nogę na nogę i podparł ręce na podłokietnikach, a potem kontynuował, niewzruszony.
– Jest teraz ze swoją nową watahą. Najwidoczniej żyje z nią od lat. Ale to nieważne. Wywabimy go z ukrycia i zabijemy.
Taehyung tylko kiwnął głową, nagle nie mogąc nic powiedzieć.
– Wataha, w której teraz jest, wygląda na małą, jak co udało mi się ustalić – oznajmił Jungho, gdy Tae się nie odzywał. – Nie widziałem jeszcze innych, ale nie może liczyć więcej niż od sześciu do ośmiu ludzi. Jest Alfą, ale nie głównym, więc nie powinno być z nim problemów.
Taehyung nie wiedział, jak na to odpowiedzieć. Kręciło mu się w głowie od wszystkich informacji i konsekwencji, i zdawał sobie sprawę z tego, że będzie potrzebował czasu, by przetworzyć to, co usłyszał. Oczywiście Jugho wyczuł jego dyskomfort, widząc jak nieugięte i zdrętwiałe było jego ciało na krześle naprzeciwko. Powoli pochylił się do przodu, przesuwając swoje ręce na zagraconą część biurka.
– Taehyung, chciałbym ci przypomnieć – mruknął, a jego głos był niebezpiecznie cichy – że zabijając go, wreszcie pomścimy twoją matkę. Byłaby szczęśliwa, widząc, jak zwyciężamy, a od ciebie dostanę najwyższe zapewnienie o tym, że tak właśnie będzie. Zrozumiano?
Wszystko wewnątrz Taehyunga krzyczało na to „nie", a on sam nagle zobaczył twarz mamy przed sobą, jej lekki uśmiech i łagodne oczy, jej jeszcze bardziej delikatne dłonie i niemożliwie miękkie serce. Ale chłopak nie miał wyboru, więc tylko kiwnął głową i połknął wszystkie swoje wątpliwości. Tak jak robił to przez tyle czasu.
– Zrozumiano.
Jungho wydał się być rozradowany i kiwnął głową w stronę Tae.
– Po tych wszystkich latach wreszcie może spoczywać w spokoju, Taehyung. Razem się o tym upewnimy – powiedział następnie z kolejnym pozbawionym życia uśmiechem.
Taehyung nie wiedział, co innego mógłby zrobić, więc tylko przytaknął. Potem, bez żadnego słowa, wstał i wyszedł z biura.
☾
Taehyungowi wciąż doskwierał ból głowy, kiedy wszedł do windy, by zjechać do kostnicy. Noc spędził na rzucaniu się po łóżku z jednej strony na drugą, nie znajdując satysfakcjonującego go snu. Ponieważ kiedy spał, śnił o swojej mamie, która leżała w basenie krwi na kuchennej podłodze.
Więc nie był zaskoczony, kiedy obudził się rano, mając wrażenie, że ktoś próbował roztrzaskać jego głowę młotem. A to uczucie nie zniknęło. Nawet teraz, trzy aspiryny później, wciąż nie wyglądało na to, że miało się skończyć. Zamiast tego był roztrzepany i niespokojny z powodu niezliczonej ilości kawy, którą wlewał w siebie od wczesnych godzin, by chodź trochę się obudzić.
Kiedy wszedł do kostnicy, nikogo tam nie było. Cóż, nikogo, kogo Tae chciałby lub, jak w tym wypadku, musiał zobaczyć. Nie było Jaehwana, nie było też i Seokjina. Była tu tylko jedna osoba, która pokazała mu swoje szerokie plecy ubrane w dżinsową kurtkę wyłożoną miękką, owczą wełną*, siedząc na jednym z nierdzewnych, stalowych stołów badawczych.
Musiał usłyszeć Taehyunga, ponieważ mężczyzna przestał zwracać uwagę na swój telefon, odwrócił się i popatrzył na niego pytająco.
– Hej – przywitał się Taehyung, zmuszając się do uśmiechu, mimo że nie miał na niego ochoty.
– Hej – odpowiedział nieznajomy, a miękki tembr jego głosu sprawił, że Tae znowu na niego spojrzał. Naprawdę na niego spojrzał.
– Och – mruknął, a jego oczy powiększyły się trochę, a potem poczuł, jak uśmiech formował się na jego ustach. To Uroczy Chłopak. Tae prawie wypowiedział to na głos, ale był w stanie powstrzymać się, zanim było za późno. – Nie sądziłem, że ponownie spotkamy się tak szybko.
Uroczy Chłopak zaśmiał się, a brzmiało to tak słodko jak ostatnio, jego nos delikatnie się uniósł, oczy zmarszczyły się w kącikach, a zęby można było podziwiać w całej swojej okazałości. Z jakiegoś powodu przypominał Taehyungowi króliczka. Bardzo dobrze zbudowanego króliczka.
– Czekasz na kogoś? – spytał, a Uroczy Chłopak pokiwał głową, chowając telefon do kieszeni, aby dać mu całą swoją uwagę.
– Tak – przytaknął. – Chciałem się widzieć z Kim Seokjinem, ale kiedy przyszedłem tu pięć minut temu, nikogo nie było.
– Ach, rozumiem. – Taehyung pokiwał głową i oparł się na dłoniach, a jego stopy kiwały się pod blatem stołowym. Wciąż patrzył na chłopaka, zapamiętując jego ubiór – dżinsową kurtkę, ciemne dżinsy, czerwono-czarną, flanelową koszulę. Na stopach miał znoszone Timberlandy, a na jego ciemnobrązowych włosach znów siedziała czerwona wełniana czapka**, prawdziwa estetyka drwala.
– Też tutaj pracujesz? – zapytał. – Nigdy nie widziałem kogoś, komu by pozwolono ubierać się tutaj tak zwyczajnie. – Uroczy Chłopak znów się zaśmiał, a Taehyung uznał to za sukces.
– Nie. Jestem tu tylko po to, żeby zobaczyć się z hyungiem. Studiuję na SNU***.
Taehyung zagwizdał, będąc pod wrażeniem.
– Jesteś jego przyjacielem?
– Nie, nie do końca.
– Och, jego chłopakiem? – Taehyung sugestywnie poruszył brwiami, a tamten spojrzał na niego z widoczną na twarzy mieszanką przerażenia i zniesmaczenia. W dodatku jego policzki znów uroczo zabarwiły się na różowo.
– Nie, zdecydowanie nie jestem jego chłopakiem – powiedział, a potem westchnął. – Jestem... jego bratem. Mniej więcej.
– Mniej więcej? Jak możecie być mniej lub więcej braćmi? – spytał Tae, a krótki śmiech uciekł z jego ust, jednak drugi chłopak popatrzył na niego takim wzrokiem, który uciszył go prawie natychmiastowo. Wyglądał na smutnego na wszystkie możliwe sposoby, a Taehyung chciał ugryźć się w język za brnięcie w temat.
– Zostałem zaadoptowany, więc... tak. Mniej lub bardziej bracia.
Zapadła między nimi niezręczna cisza, a wzrok Tae wypalał dziury w wyłożonej kafelkami podłodze, nagle nie był w stanie dłużej spoglądać na drugą osobę.
Mimo tego rozumiał. Jego rodzina wiele razy doświadczała śmierci swoich rodziców z powodu ich dziedzictwa. Tak jak Jaehwan i Hongbin, jego zaadoptowani kuzyni, przyjęci przez wujka Sungjina i jego żonę, których rodzice zginęli w ten sam dzień, gdy ta dwójka była jeszcze dziećmi.
Znowu pomyślał o swojej mamie, a jego żołądek nagle zrobił się bardzo ciężki.
Naprawdę to rozumiał.
Stali tak w ciszy, dopóki nie usłyszeli śmiechu dochodzącego z korytarza i obaj odwrócili się prawie w tym samym momencie tylko po to, by zobaczyć Seokjina i Jaehwana wchodzących do kostnicy, wciąż w swoich kitlach, z reklamówkami z jedzeniem na wynos w dłoniach.
– Och – powiedział Jaehwan, kiedy zauważył dwóch chłopaków siedzących na stołach z równie zdezorientowanymi minami. – Taetae, co tutaj robisz?
Taehyung zeskoczył ze stołu i otrzepał nieistniejący pył ze swoich spodni, a potem spojrzał na Jaehwana z drobną irytacją.
– Cóż, staram się pracować, hyung – odparł, mierząc wzrokiem dwójkę mężczyzn. – Ale wygląda na to, że przeszkodziła mi twoja druga przerwa na lunch.
– Och, Taetae, nie psuj zabawy. – Jaehwan odstawił swoje jedzenie na biurko. – Dzisiaj jest wyjątkowo nudno, więc Jinnie i ja pomyśleliśmy, że wyjdziemy kupić coś do jedzenia!
Tae przewrócił oczami, a drugi chłopak, wciąż siedzący na stole, prychnął.
– A co, nie ma wystarczająco dużo ludzi do pokrojenia?
Jaehwan delikatnie klepnął go w ramię, a Seokjin spojrzał na niego z czystym brakiem aprobaty ukazującym się w jego rysach. Taehyung tylko wzruszył ramionami, a Uroczy Chłopak zachichotał, naprawdę zachichotał, ale pozbył się rozbawienia z twarzy, gdy tylko Tae na niego popatrzył.
Obaj podskoczyli, gdy Seokjin nagle zaklaskał i powiedział:
– Dobra chłopcy, wróciliśmy, więc bierzmy się do pracy!
– Hyung – powiedział nieznajomy. – To wy byliście tymi, którzy wyszli na przekąski, marnując czas i zostawiając to miejsce bez żadnego nadzoru.
Taehyung przysiągł, że mógł zobaczyć żyłę, która pojawiła się na czole Seokjina, a starszy uśmiechnął się tak, jakby miał w planie zjeść drugiego chłopaka.
– Ach, mój kochany Jeonggukie, z jakim szacunkiem odzywa się do hyunga – mruknął i objął ręką ramiona młodszego, prawie go zgniatając. – No dalej, smarkaczu, czego chcesz?
Seokjin wziął ze sobą Jeongguka, najwidoczniej tak miał na imię, i wszedł razem z nim do jednego z pokoi obok, jego biura. Wzrok Taehyunga podążał za nimi dopóki nie zniknęli, a drzwi zamknęły się, blokując ich rozmowę.
– Więc... – zaczął Tae, odwracając głowę w stronę Jaehwana. – Ten chłopak, Jeongguk, jest bratem Jin-hyunga?
– Yep – odrzekł Jaehwan i klapnął na jedno z biurowych krzeseł, biorąc w dłonie papierowe pudełko i pałeczki. – Studiuje sztukę na Uniwersytecie Seulskim, ale spędza większość swojego wolnego czasu na nachodzeniu Jinniego w pracy.
– Ale dlaczego?
Jaehwan wzruszył ramionami, wkładając do buzi frytkę.
– Nie wiem? Może to jakieś dziwne zafascynowanie śmiercią, czy cokolwiek, co wy, dzieciaki, teraz lubicie?
Tae przewrócił na to oczami, ale i tak się uśmiechnął.
Ale była jedna rzecz, która nie dawała mu spokoju, odbijając się od tyłu jego głowy od czasu, gdy Seokjin nazwał Uroczego Chłopaka 'Jeonggukkie'. Wygryzała i wydrapywała swoją drogę na powierzchnię i nagle Taehyung nie mógł skoncentrować się na tym, co mówił Jaehwan, o czym, do cholery, mówił jego kuzyn.
Ponieważ niespodziewanie zobaczył małego szczeniaka z kremowo brązowym futrem, podskakującym w górę i w dół, gdy ten szczekał i wesoło machał ogonem, biegając pomiędzy krzakami dojrzałych truskawek.
A potem zobaczył chłopaka, małego i chudego z ciemnymi, orzechowymi włosami i okrągłymi, jelenimi oczami.
Taehyung pokręcił głową, próbując powiedzieć sobie, że nie, to tylko bardzo, bardzo duży zbieg okoliczności. Dużo chłopaków nazywa się Jeongguk, to bardzo spotykane imię w dzisiejszych czasach, prawda?
– -a potem po prostu powiedział mi, żebym włożył w to rękę. To było obrzydliwe, podobało mi się – powiedział Jaehwan i oczywiście, Taehyung nie miał żadnego kontekstu jego wypowiedzi, czy czegokolwiek, więc po prostu zmusił się do śmiechu, a Jaehwan spojrzał na niego tak, jakby był całkowicie szalony.
– Więc tak, nieważne – rzekł jego kuzyn i usiadł w swoim krześle. Taehyung nawet nie zauważył, że zawędrowali do biura Jaehwana. – Czego chcesz?
Tae potrzebował następnych paru chwil, by przypomnieć sobie, dlaczego tutaj zszedł. A potem zebrał swój zdrowy rozsądek do kupy i wrócił do trybu pracy.
☾
Taehyung miał wychodzić z kostnicy, trzymając w dłoni nową grupę plików, którą dostał od Jaehwana, kiedy drzwi do biura Seokjina otworzyły się gwałtownie, a Jeongguk wybiegł z pokoju. Jego twarz wykrzywiona była w gniewie.
– -a ty wiesz o tym, hyung. Znasz to – krzyknął, patrząc na starszego, który miał podobny wyraz twarzy, jego brwi były ściągnięte, a szczęka zaciśnięta.
Kiedy Tae spojrzał znad zdjęć, które oglądał parę chwil temu, jego oczy spotkały te Jeongguka, a on zatrzymał się i po prostu patrzył na Taehyunga z mieszanką złości, cierpienia i szoku, które tańczyły po jego rysach. Tak, jakby Taehyung natknął się na sytuację, której nie powinien być świadkiem.
To coś poruszyło się w podświadomości Taehyunga. Ponownie. I znowu poczuł ten dziwny mix emocji, który sukcesywnie pokonał godzinę temu, a który teraz uderzył go z podwojoną siłą. Po prostu kontynuowało siedzenie w jego głowie, tak jak nieprzetrawione jedzenie w żołądku.
Tae zamrugał, a zaklęcie uległo przerwaniu, Jeongguk sapnął i wybiegł z kostnicy prosto w stronę windy.
Z głębokim westchnięciem Seokjin opadł na swoje krzesło, pocierając oczy z irytacji.
– Wszystko w porządku? – spytał Jaehwan, nie odrywając wzroku od mikroskopu, którym się teraz zajmował. Seokjin wydał z siebie niezobowiązujący dźwięk i pokiwał dłonią.
– Tak – powiedział po chwili. – On po prostu... Przechodzi przez pewien etap, to wszystko.
☾
Tak jak prawie każdego dnia Taehyung musiał skorzystać z autobusu, by dostać się do domu. Pracowanie w tym samym miejscu co reszta rodziny nie pomagało, kiedy harmonogram każdego z nich rozkładał się na ponad 24 godziny każdego dnia. Więc dojeżdżał do rezydencji sam, co zabierało mu prawie dwie godziny. Gdy był dobry dzień.
Czasami szczęście na tyle mu sprzyjało, że zabierał się do domu z Taekwoonem i Hakyeonem, Jaehwanem lub nawet Wonshikiem w jego małej, starej i marnej podróbie samochodu. Przynajmniej miał samochód. Nie tak jak Taehyung, który całe życie polegał na komunikacji miejskiej.
Ale dzisiaj było późno, a korki na drodze uspokoiły się parę godzin temu, gdy Taehyung opuścił budynek SMPA. Dawno zapomniane światło dzienne barwiło niebo na ciemny niebieski, a ilość miejskich świateł sprawiła, że prawie niemożliwym było zobaczyć jakąś gwiazdę.
Taehyung nigdy nie był tym, który bał się ciemności. Nie w przeszłości, nie teraz. To tak, jakby przychodził z pracą, z wymogiem pracowania i węszenia dookoła ciemnych miejsc nie tylko jako łowca, lecz także jako oficer śledczy.
Więc, tak jak każdego dnia, użył skrótu, który prowadził na jego przystanek przez pobliski park, zaoszczędzając mu dodatkowych piętnastu minut podróży, idąc energicznym krokiem, okazjonalnie sprawdzając godzinę na swoim telefonie.
Chciał być już w domu. Tak szybko, jak to możliwe. Spotkał Uroczego Chłopaka, który okazał się nazywać Jeongguk, tak jak jego najlepszy zwierzęcy przyjaciel i ukochany ludzki przyjaciel z dzieciństwa. Z tymi samymi dużymi oczami, króliczymi zębami i oczami, które marszczyły się za każdym razem, gdy się śmiał.
To śmieszne. Na pewno był to bardzo głupi zbieg okoliczności. Los i Karma pracowały razem, by życie Taehyunga było jeszcze bardziej męczące i nieszczęśliwe, niż było.
Tęsknił za gorącym prysznicem. I swoim łóżkiem. I może za Chet Baker'em, który dźwiękami trąbki wprowadzał go w spokojny sen.
Taehyung nie chciał już rozmyślać o tych oczach. Miał nadzieję, że Jeongguk nie wróci już do kostnicy. Nawet, jeśli był uroczy. Jednak ściśnięte uczucia, które powoli podążały do góry, wychylając się z pudełka, o którym Taehyung myślał, że zamknął na zawsze, nie były tego warte. Nawet przy tak uroczym i atrakcyjnym mężczyźnie jak on.
O tej porze w pobliżu nie było nikogo. Ani ludzi wyprowadzających psy, ani nerwowych pracowników biura, którzy biegli na swoje kolejne zajęcia. Nie było bawiących się dzieci, plac zabaw był porzucony i pusty. Atmosfera była upiorna. Drobna warstwa mgły unosiła się nad ziemią, sprawiając, że Taehyung prawie czuł tą wilgoć w swoich kościach.
Cóż, jego fryzura będzie jednym wielkim bałaganem, to pewne.
Doszedł do tego momentu swojej drogi, gdzie szeroka ścieżka była wyłożona betonem, jednak otoczona wysokimi drzewami, a tylko parę lamp ulicznych oświetlało ją w ciemności. Kilka ławek pokrytych cienką warstwą wilgoci, która nadeszła z taką pogodą, było ustawionych w równej linii przez całą długość dróżki. Dreszcz przeszedł przez jego ciało, temperatury stawały się bardzo niskie podczas wieczornych godzin, a wszystkim, co Taehyung wziął dzisiaj rano ze sobą, była skórzana kurtka założona na bluzę z kapturem.
Kontemplował swoje wybory życiowe, kiedy coś usłyszał. Szelest w krzakach, które znajdowały się trochę przed nim.
Gdy tylko dźwięk dotarł do jego uszu, Taehyung zatrzymał się i próbował zlokalizować kierunek, z którego ów dźwięk dotarł, próbując przejrzeć ciemność lasu. Oczywiście przez świecące lampy uliczne nie widział nic więcej niż tylko parę metrów, a potem wszystko rozmywało się w jednolitą ciemność.
Uczucie déjà-vu otoczyło go, a on prawie się zaśmiał. Prawie.
Spróbował się skoncentrować, wyciszyć swój nagle nierówny oddech i szalejące serce, przeklinając tym samym każdą jednostkę, jaką znał, za nieposiadanie przy sobie żadnej broni. Nie miał nawet scyzoryka.
Bo dlaczego niby miałby wziąć nóż łowiecki do pracy? Do pracy, w której używali prawdziwej broni. A dlaczego miałby brać ze sobą nóż łowiecki, by mógł obronić się na drodze z i do pracy? Dlaczego miałby to robić?
Więc sens ma to, że był kompletnie bezbronny. Wciąż żałował wszystkich swoich życiowych wyborów.
Usłyszał jeszcze więcej szeleszczenia. Niskie „cholera" uciekło z jego ust, kiedy – około dwadzieścia metrów przed nim – z krzaków wyszedł wielki wilk, a jego oczy żarzyły się na złoto w świetle latarni. Beta. Ze srebrnym futrem przystrojonym w czarne i ciemnoszare plamki.
Był duży. Bardzo duży. Taehyung wyobraził sobie, że stojąc obok niego, sięgałby mu do pasa z silnymi nogami i jeszcze mocniejszą szczęką.
Wilcze oczy nigdy nie odwróciły się od jego, a Taehyung był zakorzeniony w miejscu, szybko kalkulował jakąkolwiek drogę ucieczki, finalnie nie wymyślając nic.
Niski warkot wydostał się z gardła zwierzęcia, a ono lekko pochyliło głowę, unosząc swoje obwisłe wargi, by ukazać ostre kły.
Tae wiedział, że był w dupie. Nie miał żadnej broni, by się ochronić, a z takiej odległości prawie niemożliwym byłoby nawet spróbowanie wyprzedzenia wilka, który niezaprzeczalnie zaatakuje go, jak tylko odwróci się do niego plecami.
Może mógłby wdrapać się na drzewo? Nie. Łodygi były zbyt miękkie, a same drzewa nie miały wystarczająco dużo gałęzi, których mógłby się przytrzymać i na których mógłby położyć nogi.
Wilk zbliżył się do niego, a Taehyung w tym samym momencie oddalił się, jego umysł wciąż się pracował, ale nadal nie wymyślił absolutnie niczego. Ręka instynktownie sięgnęła po jego łuk i strzałę, które trzymał na plecach, ale oczywiście tam też nic nie miał.
– Cholera – wydukał przez zaciśnięte żeby, podczas gdy wilk wciąż zmniejszał dzielącą ich odległość, a jego warczenie narastało. – Cholera, cholera, cholera, cholera.
I nadszedł moment, w którym wilk rzucił się naprzód, jego potężne nogi popchnęły go do przodu w prawie zawrotnej prędkości, a wielkie łapy uderzały o mokry beton.
Taehyung wiedział, że uciekanie było tylko stratą czasu, podczas gdy wilk znajdował się tyko parę sekund od niego. Więc próbował. Uniósł ramiona i skrzyżował je przed swoją twarzą tak, by odwrócić uwagę od swojej głowy, przynajmniej na jakiś czas. Następnie wilk wpadł na niego i został brutalnie popchnięty na beton, bok jego głowy wszedł w kontakt z twardym materiałem, tak jak jego ramię i biodro, a on sam odczuł ból przeszywający jego lewą rękę w miejscu, gdzie łapy wilka popchnęły go na ziemię.
I zobaczył je, zobaczył ostre kły w otwartej buzi zwierzęcia, które niebezpiecznie zbliżały się do jego twarzy i prawie dosłownie widział swoje życie przelatujące mu między oczami. Ale nagle usłyszał głośne wycie i krzykliwy łomot, a ciężar zniknął z jego ciała sekundę później.
Taehyung próbował usiąść, czując jak krew spływała mu po boku twarzy, a nieustające pulsowanie głowy sprawiało, że kręciło mu się przed oczami i wszystko widział niewyraźnie, przez chwilę był przekonany, że zemdleje.
Ale tak się nie stało.
Dał radę usiąść i podeprzeć się na łokciu, przez co nowa fala bólu przeszyła bok jego ciała i sapnął, a czarne plamki przez chwilę tańczyły przed jego oczami.
Potem to zobaczył. Drugiego wilka, który stał między nim, a tym pierwszym, jego sierść była najeżona, wszystkie cztery nogi delikatnie ugięte, tak jakby był gotowy do skoku w każdym momencie. Jego ogon unosił się w czystym przekazie dominacji, pomruk drgający całym ciałem sprawił, że po kręgosłupie Tae przebiegł dreszcz.
Dwa wilki stały tak, patrząc się na siebie; nowy wilk zaczął powoli podchodzić do przodu, warcząc, a Taehyung widział, jak drugi próbował to wytrzymać, ukazując swoje zęby i odpowiadając tym samym dźwiękiem.
Jednak nie doszło do walki.
Zamiast tego szary wilk, który zaatakował Taehyunga, cofnął się pomału, wolno chowając swój ogon między nogami, a jego uszy położyły się płasko na głowie i nieważne, jak bardzo by się starał, jego warkot zamienił się w skomlenie. Potem, po paru kolejnych chwilach, pierwszy wilk zawył, odwrócił się na piętach i zniknął w nocy.
Taehyung widział, jak wilk opuścił swoją skuloną postawę i stał teraz prosto, zamiast garbienia się tuż przed atakiem. Jego uszy były uniesione tak, jakby sprawdzał, czy tamten wilk zdecydował się na powrót, jego postura była uważna.
Nie wiedząc, co powinien zrobić, Taehyung nie ruszał się, przyglądając się dużej postaci przed sobą, otulonej płaszczem różnych odcieni brązu i kremowego futra na nogach. Bicie jego serca wciąż było niemożliwie głośne, sam mógł je prawie usłyszeć, a przerwy pomiędzy białymi chmurkami powietrza opuszczającego jego usta były bardzo krótkie.
Nagle wilk wydał z siebie sapnięcie i odwrócił się, by spojrzeć na Tae, który wziął ostry oddech, gdy zobaczył czerwone źrenice Alfy. To wytłumaczyło rozwiązanie tego spotkania bez rozlewu krwi. Alfa miał tak wielką przewagę nad Betą, która go zaatakowała, że ta poddała się bez wszczynania walki.
Mimo że to zwierzę z całą pewnością nie było wrogie, Taehyung nie ważył się ruszyć, kiedy wilk podszedł bliżej, ostrożnie, tak jakby chciał zapobiec dalszego straszenia Taehyunga.
Obserwując każdy jego ruch, Tae czuł, jak jego puls podwyższa się jeszcze bardziej, szeroko otwartymi oczami patrząc, jak Zmienny jeszcze bardziej przysuwał się, stawiając ostrożnymi i małymi kroki.
– Co- – wychrypiał, kiedy wilk zaczął węszyć jego kolano w miejscu, w którym jego dżinsy się rozdarły i krew przesączała się przez gruby materiał. Wilk zakwilił i podszedł jeszcze bliżej, badając łokieć Taehyunga i jego ramię, oba bolały jak cholera.
Podczas gdy zwierzę badało jego ciało, Taehyung nie śmiał drgnąć. Wiedział, że prawdopodobnie nie zostałby zaatakowany, ale wciąż odczuwał pewnego rodzaju niepokój. W końcu był to wilk. W dodatku bardzo duży.
Kiedy miękki, wilgotny nos dotknął skóry na jego szyi, policzku i boku głowy, chłopak wziął urwany oddech, nie wiedząc, co czuć. Oczywistym było to, że wilk nie chciał mu nic zrobić. Całkiem odwrotnie. Lecz Tae wciąż był ostrożny i próbował za bardzo się nie ruszać.
Kwilenie wilka stało się głośniejsze, kiedy natrafił na krew dekorującą czoło Taehyunga, na nacięcie na policzku i rozciętą wargę, przez co zaczął się jeszcze bardziej ocierać, a jego czoło opierało się o to Taehyunga, a chłopak widział delikatne falowanie jego puszystego ogona. Oczywiście próbował go pocieszyć, a Tae nie mógł nic poradzić na to, że uśmiechnął się na jego popisy.
–Yah – wymamrotał, jego głos był ochrypły. – Nic mi nie jest, nic mi nie jest, okej?
Wilk podniósł łeb i szczeknął cicho, tak jakby nie zgadzał się ze stanowiskiem Taehyunga, bo nie ulegało wątpliwości to, że coś mu dolegało.
– Tylko pozwól mi wstać.
Co było trudniejsze, niż oczekiwał. Ból w jego nogach był mocniejszy aniżeli się spodziewał i Tae skrzywił się, gdy wreszcie stanął, a ostry ból przeszył jego prawie kolano, które wzięło na siebie siłę upadku.
– Widzisz... – powiedział, kiedy wilk zaczął krążyć blisko niego, wąchając jego ciało, po prostu szukając więcej ran. – Żyję!
Taehyung próbował poruszyć ramieniem, skóra na jego kurtce była niemożliwie mocno podrapana, jednak nie podarta, a kolejne ukłucie przeszyło jego kości. Wzdrygnął się, sycząc, a wilk ponownie szczeknął, prawie karcąco.
– Okej, łapię, jestem ranny – oznajmił Tae. – I, nie kłamiąc, boli jak cholera.
Podniósł torbę, która została zrzucona z jego ciała, kiedy padł na ziemiĘ i przerzucił ją sobie przez tors, znów drgając z bólu. Wilk zaskomlał ponownie, podchodząc bliżej i liżąc delikatnie krwawiące kostki jego dłoni. Parzyło.
– Przestań – wymamrotał, gdy zwierzę zaczęło szturchać jego dłoń, na nowo kwiląc.
Kiedy Taehyung skończył ogarnianie się na tyle, na ile to możliwe, spojrzał na wilka, nie za bardzo wiedząc, co zrobić. Ta sytuacja była już wystarczająco dziwaczna.
– Wiesz... – zaczął, a wilk przekrzywił łeb na bok, unosząc uszy w oczekiwaniu. – Nie wiem, kim jesteś, jak mnie znalazłeś, ani dlaczego zrobiłeś to, co zrobiłeś. – Powoli wyciągnął swoją zdrową rękę i położył ją na czole wilka, głaszcząc miękkie futro na nim. – Ale dziękuję ci? Ocaliłeś moje życie.
Wilk docisnął swój łeb do dłoni Taehyunga, kiedy chłopak zaczął drapać go za dużymi uszami, a sam chłopak nie mógł powstrzymać uśmiechu rozciągającego jego usta.
– Jaki z ciebie duży, przerażający Alfa – uśmiechnął się, a wilk szczeknął wesoło. Taehyung zaśmiał się na to, głaszcząc go na pożegnanie.
Wilk spojrzał na niego po raz ostatni, potem ponownie sapnął i prawie pokiwał łbem, prawie, jakby uznając Taehyunga za wystarczająco zdrowego, by wznowił swoją drogę do domu. Odwrócił się i zniknął w ciemności, pozostawiając za sobą zmieszanego chłopaka.
*chodzi o taką kurtkę:
**czyli po prostu taka czapka (beanie):
***SNU - Narodowy Uniwersytet Seulski (Seoul National University). Skrót zostawiłam w oryginale
rozdział na miły piąteczek! :)
niedługo zacznie się taka prawdziwa akcja, więc czekajcie spokojnie (albo niespokojnie, jak wolicie)
jak myślicie, kto jest tym cudnym wilczkiem, który uratował naszego tae i kogo takiego znalazł jungho?
na chwilę obecną życzę wam miłego dnia w szkole/pracy/na uczelni i fajnego weekendu!
do zobaczenia, perełki! ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro