Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31 ☀️ ciężko powiedzieć

  Eijiro wiedział, że w normalnych okolicznościach każda próba przekonania Rena do czegokolwiek może być nazywana syzyfową pracą, zważywszy na jego raczej trudny charakter, a co dopiero teraz, gdy przeżywał najgorszy okres w swoim życiu, i nawet prowadzenie zwykłej rozmowy z nim było naprawdę ciężkie. A teraz jeszcze, co chyba najważniejsze, chodziło przecież o nakłonienie go do pogodzenia się ze swoim kuzynem.

  — Raczej niewykonalne — westchnął, mimo to nie tracąc uśmiechu, gdy siedział na łóżku i, właściwie odnosząc sukces, starał się zmotywować się do kliknięcia w tę jedną małą zieloną słuchawkę, co chyba jeszcze nigdy nie było takie trudne. Już dawno postanowił, że nie będzie tworzył żadnych planów i myślał nad tym, jak rozmowa może się potoczyć, bo zwyczajnie był w tym bardzo kiepski. Różnego rodzaju strategie wolał zostawić takim zapalonym mózgowcom jak Midoriya na przykład, samemu obstawiając na siłę, którą w tym wypadku miała być jego spontaniczność.

  Niezbyt pewny siebie, ale z pogodnym wyrazem twarzy, zadzwonił.

  — Chcą odczytywać przy wszystkich testament. Katsuki ci nie mówił, nie? On, ciotka i wujek przyjadą do nas w ten weekend — wypalił Ren zaledwie kilka sekund później, zupełnie jakby ślęczał nad telefonem, czekając, aż Eijiro do niego zadzwoni.

  W sumie było to też całkiem prawdopodobne, zważywszy na to, jak duże problemy z okazywaniem zainteresowania czasem miał. Był jedną z tych osób, których myśli mogą godzinami krążyć wokół chęci rozmowy z kimś, ale i tak nigdy nie napiszą pierwsze. No i potrzebował mnóstwo uwagi. Eijiro go uwielbiał, ale czasami stawało się to naprawdę męczące, a ostatnio tylko się pogorszyło, bo jednak to właśnie sprawa z Renem tak bardzo pogorszyła jego relację z Katsukim... już pal licho związek, ale tej przyjaźni Eijiro naprawdę nie mógł przeboleć...

  — Musisz być przy tym obecny?

  — Na to wygląda. — No tak, pewnie babcia coś mu zapisała. Ciekawe, czy uwzględniła w testamencie syna i jego żonę? — Nie chcę.

  — Wiem — odpowiedział tylko cicho Eijiro, wiedząc również, że jakimś cudem Renowi to wystarczy, zawsze wystarczało. Chłopak westchnął tylko cicho i bardziej zagłębił się w swojej mięciutkiej pufie.

  — Po co dzwonisz?

  — Mówisz tak, jakbym kiedykolwiek miał jakiś ważny powód — parsknął Eijiro, a Ren zmarszczył brwi.

  — Teraz masz, nie? Wyglądasz na spiętego.

  Co? On, spięty? Pfff, skąd, w końcu to nie tak, że jego czas na przekonywanie właśnie został drastycznie ograniczony do weekendu. W takim raze chyba musiał odpuścić podchody i o wszystkim powiadomić Rena wprost. Co, należy wspomnieć, w jego głowie przedstawiało się naprawdę okropnie, choć z tą niedawno nabytą skłonnością to dramatyzowania, być może nieco przesadzał. W każdym razie Eijiro był oazą spokoju.

  Gdzie zniknął ten niepoprawny optymista, którym był jeszcze kilka miesięcy temu? Miłość chyba naprawdę zmienia ludzi.

  — No... jest taka jedna rzecz, którą mógłbyś dla mnie zrobić — mruknął nieco zbyt nieśmiało Eijiro, zaraz karcąc się za to w głowie.

  — Wal, cokolwiek. — Ren już kilka razy, mimo protestów Eijiro, chciał się mu czymś odwdzięczyć za całe wsparcie, jakie od niego otrzymywał. Jakby bezinteresowna przyjaźń i pomoc dla niego nie istniała.

  Cóż, było jeszcze kilka rzeczy, których Eijiro jak dobry starszy brat musiał go nauczyć.

  — To nic strasznego, po prostu... Wiesz, jak ostatnio jest między mną i Katsukim.

  — No wiesz, patrząc na to, ile o nim mówisz...

  — Tak, tak, cicho. — Eijiro z trudem powstrzymał uśmiech, a zaraz potem musiał powstrzymać się od otworzenia szeroko ust, bo zauważył, że Ren, widząc to, sam się uśmiechnął! — Stało się dzisiaj coś dobrego? — zapytał od razu, całkiem się rozpraszając. Są rzeczy ważne i chwilowo ważniejsze!

  — Ach, um. — Ren nieco się speszył. — No wiesz, teraz nie mamy gosposi, więc musiałem iść sam do sklepu i spotkałem tam panią Otake...

  — Super! Co u niej?

  — Mówiła, że teraz ma więcej czasu dla swoich wnuków, ale bardzo za mną tęskni i, no, jest ze mnie jakby dumna, że sobie jakoś radzę, wiesz, te pierdoły. — Ren wywrócił oczami, ewidentnie próbując ukryć, ile ,,te pierdoły" dla niego znaczyły.

  Eijiro uśmiechnął się szeroko. Od zawsze wiedział, że pani Otake była aniołem.

  — Coś jeszcze?

  — Zaprosiła mnie do siebie w poniedziałek po szkole. Chyba przyjdę. Wiesz, mam wtedy trening z ojcem, ale... — zawahał się na chwilkę — tak, chyba przyjdę.

  Eijiro promieniał z dumy. To mały kroczek, ale jednak Ren powoli zaczynał się przełamywać!

  — Zajebiście, musisz mi potem powiedzieć, jak było!

  — Jasne. — Ren posłał mu nieśmiały uśmiech. Ewidentnie bał się konsekwencji, ale skoro i tak sam podjął decyzję... to naprawdę duży postęp! — A o co chciałeś mnie poprosić?

  Och.

  — W sumie to... jeśli chodzi o Katsukiego... — Ren uniósł brew, Eijiro przełknął ślinę. To przecież jego przyjaciel, jeszcze w wyjątkowo dobrym humorze, na litość, to nie powinno być takie trudne! — W sensie wiem, że między wami jest okropnie i w ogóle, ale nie mam pojęcia, co u niego, a on mnie unika, więc... Może gdybyś na tym odczytywaniu testamentu jakoś delikatnie do niego zagadał...

  Ren milczał przez chwilę, co Eijiro oczywiście odebrał jako dobry znak, bo spodziewał się natychmiastowej odmowy. Mimo to nikt przecież nie mógł nie zauważyć grymasu, który niemal natychmiast pojawił się na jego twarzy...

  — Jak ty to sobie niby wyobrażasz? — mruknął w końcu, a Eijiro powstrzymał uśmiech, który już wręcz cisnął mu się na twarz. — Przestań się szczerzyć, wcale się nie zgodziłem.

  — Wiem.

  — Jesteś okropny, naprawdę beznadziejny.

  — To też wiem. Ale co ci szkodzi? Najwyżej na ciebie warknie raz czy dwa. — Teraz już faktycznie się uśmiechnął, a Ren spojrzał na niego ze zmęczeniem w oczach. Widać przez chwilę prowadził intensywną bitwę w myślach, aż w końcu się poddał.

  — Niech będzie. Spróbuję.

  — Jesteś najlepszy. — Gdyby tylko mógł, Eijiro uściskałby go z całej siły.
 
  — Mhm. — Ren chyba nieco się speszył, ale zrezygnowany nawet nie próbował tego ukryć. — Ale po tym już nigdy więcej o nic mnie nie proś.

  — Tak, tak, jasne — zapewnił szybko Eijiro, w duchu jednak śmiejąc się serdecznie.

  Jeszcze mi za to podziękujesz.

☀️

  — O Boże, ale o co ci w ogóle chodzi? — zapytał zirytowany Katsuki, a siedząca przed nim na jego łóżku Marie westchnęła ciężko, chowając twarz w dłoniach i zaczynając coś mamrotać pod nosem. Przekleństwa po francusku, znając ją.

  — Ugh, po prostu... No wiesz, pomyślałam, że może byłoby ci łatwiej znieść to spotkanie, gdybyś nie warczał na swojego kuzyna dwadzieścia cztery na siedem. Więc gdybyś postarał się być dla niego milszy...

  — Ale po co?

  Katsuki może i nie był najlepszy w odczytywaniu emocji, ale wiedział, że w tym momencie dziewczyna, która wbijała w niego wzrok tak intensywny, że nim samym mogłaby przyszpilić niejednego w miejscu, najprawdopodobniej chciała go zabić. Wskazywały na to również jej źrenice, które zmniejszyły się do rozmiaru wąskich kresek, jak zwykle, gdy była wściekła.

  W normalnych warunkach pewnie chciałby nieco załagodzić sytuację, z racji tego, że aktualnie była jedyną osobą, która chciała z nim rozmawiać i z którą on sam chciał rozmawiać, ale tym razem naprawdę, naprawdę miał jej dość, więc jego talent do psucia swoich relacji z przyjaciółmi dawał o sobie znać.

  — Kurwa no, ile razy mam ci jeszcze powtarzać?! — krzyknęła w końcu, zrywając się z łóżka i zaczynając nerwowo krążyć po pomieszczeniu. Dzisiaj ubrała się w golf, mimo że nawet na zewnątrz było dość ciepło, a co dopiero w pomieszczeniach (widać jej tendencja do przesiadywania w dusznych miejscach i gotowania się żywcem dawała się we znaki).

  — To wytłumacz to po ludzku, kretynko!

  — Przecież próbuję! — Faktycznie od prawie godziny, gdy to w wybitnym humorze bez zapowiedzi zjawiła się w akademiku i, zaraz po tym jak powiedział jej o odczytywaniu testamentu, zaczęła go maglować, non stop mówiła o Renie, Renie i tylko zakichanym Renie, a Katsuki poważnie zaczął się zastanawiać nad tym, czy jego kuzyn nie założył mu jakiegoś podsłuchu i nie zaczął systematycznie szukać internetowego kontaktu do jego znajomych, by potem ich mu odbijać.

  — Jakoś mnie to nie przekonuje? Weź się zamknij po prostu, zaczynasz gadać jak pieprzony Kirishima, chuj wam wszystkim w d...

  — Nie mam siły, très sainte mère, tak się nie da na trzeźwo...

  Och, dobrze wiedziała, że nienawidził, gdy piła albo nawet wspominała o alkoholu w jego pobliżu. Chwytała się ostatnich desek ratunku, a Katsuki wciąż nie mógł pojąć, czemu jej tak na tym zależało, na tyle, że zirytowana przestała używać swojego zwykłego tajemniczego tonu i zachowywała się zdecydowanie... normalniej niż zwykle.

  — Co ty, zabujałaś się w Renie czy jak? Ty go w ogóle na oczy widziałaś?

  — Nie, ale jeśli wygląda choć trochę jak ty, dandin, nie byłoby na to najmniejszych szans — wycedziła przez zaciśnięte zęby, stając w dramatycznej pozie z dłonią na biodrze i posyłając mu pogardliwe spojrzenie spod długich rzęs.

  — Przypomnieć ci, kto próbował mnie...

  — Doprowadzasz mnie do szału, zamilcz — rozkazała, a on wywrócił oczami, dusząc parsknięcie śmiechu w zarodku, bo choć wciąż był zły, oglądanie dziewczyny w tym stanie było naprawdę fascynujące.

  — Zmuś mnie. — Uśmiechnął się drwiąco i spojrzał jej prosto w oczy, a Marie podjęła wyzwanie, w mgnieniu oka doskakując do łóżka, na którym wciąż siedział, przy czym wciąż nie zrywała kontaktu wzrokowego.
 
  Nachyliła się blisko, a potem pocałowała go mocno, zostawiając na ustach smak truskawkowej pomadki, którą ostatnio używała. Katsuki uśmiechnął się triumfalnie, kładąc ręce na jej talii i przyciągając ją bliżej. Jak zwykle nieco otumanił go zapach jej mocnych perfum, i to może dlatego przez głowę przemknęła mu myśl, że chyba ten jeden raz posłucha i faktycznie spróbuje być milszy dla młodszego kuzyna, jeśli jakimś cudem nawiąże się między nimi rozmowa.

  Tak, to zdecydowanie przez te perfumy.

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro