Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23 ☀️ tak musiało być

  Gdy Eijiro był mały, zapytał kiedyś rodziców, czym właściwie jest miłość. Siedzieli na czerwonej kanapie w ich przytulnym, choć nieco ciasnym salonie, i oglądali jakąś bajkę o bohaterach, gdzie dumny z siebie główny bohater ratował ukochaną z rąk swojego największego wroga. ,,Miłość przezwycięży wszelkie zło!", tak powiedział.

  Rodzice wymienili zdezorientowane nieco spojrzenia.

  — My się kochamy — odezwała się pierwsza mama. — Kochamy ciebie. I babcie, i dziadków. I króliki wujka na wsi.

  — Miłość jest bardzo skomplikowana, Ei — mruknął tata. — Możesz kochać sport albo muzykę, albo pomaganie ludziom. Możesz kochać świat.

  — Mogę — przyznał Eijiro nieco rozdrażniony brakiem konkretniej odpowiedzi. — Ale co to jest?

  Przecież wiedział, że kocha mamę i tatę i swoją nową figurkę Crimson Riota. I skarpetki w ananasy. Wiedział, ale nie rozumiał, dlaczego przez coś, co powinno chyba go tak uszczęśliwiać, tak często płacze. Gdy tata się rozzłościł. Gdy mama kazała mu posprzątać pokój, figurka spadła i prawie się rozbiła, a w prawej skarpetce zrobiła się dziura.

  — Miłość jest ciężka. Czasem bardzo boli, a i tak chce się kochać. Zrozumiesz, gdy będziesz większy. — Mama poddała się po krótkiej wymianie zdań z tatą. Zawsze tak między sobą szeptali, myśląc, że nie rozumie.

  Chyba nie wiedziała wtedy, jak bardzo się pomyliła.

☀️

  Eijiro od dobrej godziny rozmawiał cicho z Renem, starając się zrobić wszystko, żeby ten tylko nie musiał robić tego z nikim innym. W temacie rozmowy na pewno zaraz pojawiłaby się albo zmarła babcia, albo jego młodsza siostra, która przecież za kilka miesięcy miała przyjść na świat. Shigeru Koyama zadbał, żeby na pogrzebie jego matki zaproszeni często poruszali temat nowego życia (jego żona pomagała, wciąż trzymając dłoń na tylko lekko zaokrąglonym brzuchu), mając w poważaniu uczucia swojego jedynego syna.

  — Wy w ogóle pojechaliście tutaj z Katsukim? Nie widzę go — mruknął Ren, mrużąc nieco oczy, a Eijiro uniósł brwi.

  — No przyjechaliśmy, gdzieś tam stoi pewnie, był tuż za mną... — Ale gdy pobieżnie się rozejrzał, zobaczył, że jego chłopaka faktycznie nie ma nigdzie w pobliżu. Trudno. Rozległy się natomiast głosy przynaglające do ostatniego pożegnania ze zmarłą, bo już za kilka minut powinno się zabrać trumnę.

  Ren pobladł na twarzy, a Eijiro w niemym geście wsparcia położył mu dłoń na ramieniu.

  — Dasz radę?

  Jego przyjaciel skinął głową, ale Eijiro widział, że jego zaciśnięte w pięści dłonie drżą, a on sam szybko mruga, żeby przegnać napływające do oczu łzy. Ruszył przodem, lawirując między ludźmi w czarnych ubraniach, a Eijiro za nim, wprost ku trumnie, gdzie wciąż stali rodzice Rena, na których jednak ten tym razem nie zwracał uwagi. Wziął głęboki wdech, a Eijiro wreszcie razem z nim miał okazję, żeby ostatni raz przyjrzeć się zmarłej.

  Pośmiertnie nałożyli jej makijaż. Powinien upiększać zwłoki, ale, zdaniem Eijiro, tylko pogarszał sprawę. Uwydatniał stężałe rysy twarzy, odkrywał grubymi liniami wszystkie zmarszczki. Jak popękana biała maska z porcelany. I te oczy pociągnięte ciemnym cieniem do powiek, oczy, które już miały się nie otworzyć.

  Eijiro spojrzał na Rena i złapał go za rękę. Może nie było to zbyt mądre posunięcie, zważywszy na obecność Shigeru Koyamy, który niewątpliwie momentalnie się oburzył, ale jego przyjaciel tego potrzebował. Jeden rzut oka na jego wykrzywioną bólem twarz i już widać było, że ledwo się trzyma.

  — Chodźmy na świeże powietrze — mruknął cicho Eijiro, a Ren wziął głęboki oddech i skinął głową, pozwalając mu się prowadzić. Chyba płakał, ale był przy tym bardzo cichy, bo Eijiro nic nie słyszał, gdy przechodzili przez salę pełną ludzi do wyjścia, a potem korytarzem na parking. Schody były mokre i brudne, więc nie mogli na nich usiąść. Oparli się o ściany budynku.

  Tym razem żaden z nich nic nie mówił. Przestali też trzymać się za ręce, bo Ren chciał otrzeć policzki rękawem marynarki, ale Eijiro podał mu chusteczki. Po dziesięciu minutach przed budynek wyszli państwo Bakugo... i Katsuki.

  Jeden rzut oka i Eijiro już wiedział, że coś jest nie tak. Jego spojrzenie było chmurne, brwi ściągnięte. Może przeżywał w ten sposób śmierć babci, ale... Nie, to coś innego. Miał złe przeczucia.

  — Musimy się już zbierać... — mruknęła pani Mitsuki nieco przepraszającym tonem, mówiąc chyba do Rena. — Jakby coś się działo, zawsze możesz zadzwonić...

  — Za przeproszeniem, ciociu, ale co to da? — parsknął cicho Ren, kręcąc głową, po czym odepchnął się od ściany. Nie podniósł głowy, oczy pewnie wciąż miał czerwone od płaczu. — Pa, Eijiro. Dziękuję — dodał cicho, po czym szybkim krokiem wszedł do środka.

  No tak. Zanim się znowu spotkają, pewnie minie mnóstwo czasu.

  — Martwię się o niego... — westchnęła cicho pani Mitsuki, zakładając ręce na piersi, ale zaraz pokręciła głową, gdy jej mąż położył jej rękę na ramieniu. — Jedźmy już.

  Eijiro wolałby zostać, ale nie mógł przecież narzekać, poszedł więc grzecznie za nimi i zajął swoje miejsce na tylnym siedzeniu obok Katsukiego. Spojrzał na niego ukradkiem, ale zauważył tylko, że ten odsunął się na drugi koniec kanapy, jakby chciał się trzymać jak najdalej.

  Przez całą drogę znów nie zamienili ani słowa.

☀️

  Pożegnawszy się z rodzicami Katsukiego, Eijiro szybko zauważył, że jego chłopak wyraźnie chce zniknąć mu z oczu. Ale... czemu? Najpierw zaszył się gdzieś na pogrzebie, teraz znów uciekał...

  — Katsuki... Kats, czekaj! — Pobiegł za nim, zauważając jedynie kątem oka nieco zdziwionych ich nagłym wejściem Tokoyamiego i Jiro, na których jednak nie zwrócił zbytniej uwagi. Swojego chłopaka dorwał dopiero w drzwiach jego pokoju, łapiąc go za rękaw narzuconej luźno marynarki, przez co ta spadła na podłogę, a Katsuki obrzucił go groźnym spojrzeniem.

  — Czego chcesz? — burknął, podnosząc ubranie z ziemi i natychmiast rzucając je na swoje łóżko. Trafił, ale materiał nieszczęśliwie ześlizgnął się z narzuty i znowu wylądował na podłodze. — Kurwa!

  — Porozmawiać tylko — mruknął Eijiro, sięgając po marynarkę i wieszając ją na oparciu obrotowego krzesła.

  Katsuki posłał mu spojrzenie spode łba. Chyba był zły. Smutny pewnie też, w końcu wrócił z pogrzebu. Eijiro chciał jakoś pomóc, ale, nie wiedzieć czemu, miał jakieś dziwne opory przed choćby dotknięciem go...

  — Bo chciałem... zastanawiałem się... — zaczął w końcu, starając się pozbierać myśli. Podczas jazdy doszedł do wniosku, że na nękający go problem Rena rozwiązaniem może być pogodzenie się z Katsukim, więc... Gdyby tak... — Chcę pomóc Renowi.

  — Och, wow, nie spodziewałem się. — Katsuki otworzył szeroko oczy w udawanym zdumieniu, a Eijiro wzdrygnął się. Skąd ten jad w głosie? — Też mi kurwa nowina.

  — Nie, no bo... Chcę, żebyś ty też mu pomógł. To twój kuzyn w końcu. I byliście kiedyś blisko. Więc wypadałoby spróbować...

  Coś w minie Katsukiego, może ten paskudny grymas niedowierzania, powiedział Eijiro, że chyba posunął się za daleko.

  — Kurwa, nie wierzę. Weź się już zamknij, dobra?!

  — Ale o co ci chodzi? — Atmosfera zrobiła się napięta i Eijiro zacisnął dłonie w pięści. Niezrozumiały gniew Katsukiego zaczął się mu udzielać, łącząc się jeszcze ze strachem o przyjaciela i smutkiem po jego stracie... — Ren potrzebuje pomocy po śmierci babci, on...

  To chyba było decydujące słowo. W oczach Katsukiego, nie. w całej jego postawie, pokazała się czysta furia i wrogość. W trzech krokach pokonał dzielącą ich przestrzeń i stanął naprzeciw Eijiro, wyglądając tak, jakby chciał go co najmniej uderzyć. Zaczął krzyczeć.

— MAM TEGO PO DZIURKI W NOSIE! CAŁY CZAS TYLKO TEN JEBANY REN! REN TO, REN TAMTO, KURWA, TO BYŁA TEŻ MOJA BABCIA, WIESZ?! — W jego oczach zabłysły łzy wściekłości, ale gwałtownym ruchem starł je, zanim zdążymy popłynąć po policzkach. — A PRZEZ TEN CAŁY CZAS, PRZEZ CAŁY JEBANY POGRZEB, ANI JEDNEGO JEBANEGO RAZU, NIE POPATRZYŁEŚ NA MNIE! STAŁEŚ Z NIM, NAWET MNIE NIE SZUKAŁEŚ! MIAŁEŚ W DUPIE, JAK JA SIĘ CZUJĘ! BO WAŻNIEJSZY JEST ON, TAK?! MAM DOŚĆ!

  Zapadła cisza. Eijiro słyszał i czuł wyraźnie, jak szybko galopuje mu serce. Oddychał ciężko, mimo że to nie on krzyczał, a w uszach słyszał coś na kształt głośnego pisku. To, co powiedział Katsuki... To wszystko była prawda, ale... ale, kurwa mać...

— Jak możesz być tak samolubny? — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Teraz będziesz mi odstawiał sceny zazdrości? Bo to o to chodzi, tak? W takiej chwili? Wiesz, myślałem, że na ciebie akurat mogę liczyć. Właśnie dlatego, że to też twoja babcia i twoja rodzina! On cierpi, nie widzisz tego?! Czy naprawdę tak trudno jest wyjrzeć dalej niż za czubek własnego nosa, Katsuki?!

  — Wyjdź.

  — Co?

  — WYNOŚ SIĘ! WYNOŚ SIĘ I KURWA NIE WRACAJ, JEBANY HIPOKRYTO, WYNOCHA! NIE CHCĘ CIĘ KURWA ZNAĆ, WYPIERDALAJ!

  Eijiro nie myślał trzeźwo, ale ta jedna myśl przedstawiła się klarownie w motłochu innych. Jeśli posłucha, jeśli wyjdzie, to koniec. Już nie będą razem. Chyba już nie będą nawet przyjaciółmi, ale czy ich przyjaźń nie rozpadła się już kilka miesięcy temu, gdy zaczęli się kłócić o drobnostki? Czy wyjdzie, czy nie, to już chyba nic nie zmieni. A mimo to chciał podjąć tę decyzję.

  Wyminął chłopaka i podszedł do drzwi, kładąc rękę na klamce.

  — Brawo, Bakugo, dopiąłeś swego. Tylko kto cię teraz pokocha? — wyszeptał z goryczą w głosie.

  A potem wyszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro