22 ☀️ w deszczu
Katsuki dowiedział się, że datę pogrzebu, czy też raczej kremacji, wyznaczono na pojutrze i Eijiro oczywiście jedzie z nimi. Plan był taki, że zostaną zwolnieni z lekcji, ale na noc bezproblemowo wrócą do akademika, a być może nawet wcześniej, żeby móc ewentualnie nadrobić zaległości z całego dnia.
— Nie mów nikomu, gdzie jedziemy — poprosił (choć zdecydowanie zabrzmiało to jak rozkaz) Katsuki Eijiro rankiem następnego dnia, chwilę po tym, jak poznali datę. Nie chciał wysłuchiwać żadnych kondolencji od ludzi pokroju Deku, a przecież podczas samej uroczystości miał się ich jeszcze nasłuchać tyle, żeby na spokojnie zdążyć serdecznie znienawidzić wszelakich tego typu uprzejmości.
— Wiem. — Poza tym jednym razem, gdy zadzwonił Ren, Katsuki już nie widział, żeby Eijiro płakał, ale od tamtego momentu tak naprawdę widzieli się może pierwszy raz. Jego chłopak chyba był tym nieco zawiedziony, ale trudno, to jego wina. Nawet teraz wciąż i wciąż zerkał na ten pieprzony telefon, który Katsuki z rozkoszą by rozwalił, gdyby tylko mógł. Gdyby tylko nie spotkały go za to wiadome konsekwencje gorsze niż finansowe odszkodowanie.
— Nie powiedziałeś do tej pory?
— Czemu miałbym? To nie ich sprawa. — Eijiro na nieco kpiący ton odpowiedział mu chłodnym spojrzeniem. Katsuki może i się nie speszył, ale nieco postanowił mu odpuścić. Chyba się starał. Przynajmniej tyle.
Już miał wyjść z pokoju Eijiro, gdy zatrzymało go pytanie:
— Jak się czujesz?
Złość wezbrała w nim jak na zawołanie, a wcześniejsza otępiająca go pustka błyskawicznie została nią zastąpiona. Głupie, idiotyczne pytanie, bo przez nie Katsuki faktycznie zaczął zastanawiać się, jak właściwie się z tym wszystkim czuje, a wiedział przecież, że nadmierne myślenie o tego typu sprawach może się skończyć tylko źle.
— Jak się czuje Ren? — odparował więc wściekły i choć było to z pozoru całkiem niewinne pytanie, w tonie Katsukiego wybrzmiało zdecydowanie zbyt dużo jadu, żeby można było właśnie tak je odebrać. Eijiro natychmiast przybrał defensywną postawę i widać to było nawet po jego w jednej chwili całkowicie nieufnym spojrzeniu.
— O co ci chodzi? — zapytał z pozoru spokojnie, prawdopodobnie gotów jednak krzyknąć. I dobrze, może powinien! Może gdyby się wywrzeszczał, przestałby być takim durniem!
Katsuki miał wielką ochotę kazać mu się jebać albo chociaż pokazać mu wulgarny gest, ale zamiast tego tylko prychnął głośno i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami, żeby unieść się z godnością.
Żałosne, w rzeczy samej.
Po południu przypomniał sobie o Marie Chatier. Gdy się rozstawali, mimochodem zasugerowała następne spotkanie słowami ,,jutro też będzie gorąco". Faktycznie było, więc teoretycznie mogliby się wybrać na spacer, ale niestety (bądź na szczęście, Katsuki bardziej niż zwykle miał ochotę unikać ludzi, a zwłaszcza takich, na których nawrzeszczenie mogłoby ewentualnie jakoś mu zaszkodzić) zaczęło strasznie lać i dziewczyna raczej na pewno wróciła już do domu. Ciekawe, czy jej namiot w ogóle był wodoodporny?
Do końca dnia nie zamienił więc z nikim praktycznie ani jednego słowa, a Eijiro omijał nawet wzrokiem, naprawdę nie chcąc prowokować kolejnej kłótni. Wciąż czuł to irytujące napięcie między nimi, rozciągnięte do granic możliwości niczym skakanka ciągnięta przez kłócącą się o nią dzieci. Raz przerwana, zrani ich oboje.
Jeszcze jedna kłótnia może ich sporo kosztować, więc lepiej wybrać milczenie, prawda?
☀️
Następnego dnia Eijiro ubrał swój najlepszy czarny garnitur i nie zjadł dużego śniadania, bo jego żołądek ze stresu odmawiał wzięcia ani kęsa więcej. Spotkanie z Renem tym razem nie mogło należeć do najmilszych, a chłopak szczerze bał się stanu, w jakim może zastać przyjaciela, zwłaszcza że ten przez ostatnie kilkanaście godzin ani razu nie odebrał telefonu. Może ojciec mu zabronił? Może sam czuł się zbyt źle, żeby to zrobić?
Państwo Bakugo czekali na niego i Katsukiego na parkingu przed szkołą. Eijiro przywitał się z nimi uprzejmie, ale nawet nie próbował zaczynać niezobowiązującej pogawędki, czując po prostu, że tym razem i w tej sytuacji będzie to po prostu nie na miejscu. Podczas jazdy również milczał, nie odzywając się do siedzącego obok niego chłopaka ani słowem. Nie miał pojęcia, co się dzieje z ich relacją, ale nie chciał też zaprzątać tym sobie głowy.
Godzina minęła bardzo szybko.
Wysiedli przed budynkiem, w którym podobno czekał już Ren, jego rodzice i gosposia. Po nocnym czuwaniu nadszedł ostatni moment na żegnanie się ze zmarłą, potrzebnie urny z prochami tradycyjnie dopiero po upływie trzydziestu pięciu dni. Eijiro zastanawiał się, czy i w tej uroczystości będzie dane mu uczestniczyć.
Gdy wchodzili do środka, zerknął przez ramię na ulicę. Wciąż strasznie padało, ludzie idący po chodniku ukrywali twarze pod ociekającymi wodą parasolami. Łatwo byłoby też się tak ukryć, ale chłopak wiedział, że musi jakoś pomóc swojemu przyjacielowi.
W milczeniu przeszli z korytarza do większego, wyłożonego od podłogi do sufitu drewnianymi deskami pomieszczenia, gdzie na środku sali stała trumna, a obok niej dość sporych rozmiarów tłum. No tak, w końcu to znana rodzina, przypomniał sobie Eijiro, nie poświęcając jednak tej myśli większej uwagi, rozpaczliwie próbując wychwycić spośród wielu twarzy tę jedną. Przy trumnie jednak zauważył tylko Shigeru Koyamę i jego żonę, pochłoniętych przyjmowaniem kondolencji z ust wielu gości. Zmarszczył brwi w konsternacji i wyciągnął szyję, a wtedy ktoś położył mu rękę na ramieniu.
— Tam stoi. — Pan Masaru ruchem podbródka wskazał na dalszy kąt pomieszczenia, gdzie Eijiro natychmiast ruszył, widząc znajomą sylwetkę.
— Ren — wyszeptał, gdy był już wystarczająco blisko, a wtedy chłopak drgnął i podniósł głowę, jasne loki jak zwykle opadły mu przy tym na oczy.
Pewnie nie spał od co najmniej doby, na to zresztą wskazywałyby ciemne sińce. Może miał koszmary, a może obawiał się je mieć. Usta lekko mu drżały, gdy uniósł wzrok na Eijiro, a z jego gardła wydobyło się ciche: ,,och".
— Przyjechałeś. — Delikatnie uniósł kąciki ust, ewidentnie starając się robić dobrą minę do złej gry. — Widziałeś ich? — Chyba nie chciał dopuścić Eijiro do głosu, spojrzał na swoich rodziców. — Są bardzo zadowoleni. Ważni ludzie się teraz nimi zainteresowali, ojciec nagle stał się szalenie interesującą głową rodziny. Puszy się jak pieprzony... — Choć wyraźnie usilnie starał się przegadać widoczny ból w swoich oczach, głos mu się załamał.
Eijiro nie czekał dłużej, przyciągnął do siebie młodszego chłopaka i zamknął go w mocnym uścisku. Czuł, że Ren drży, próbując powstrzymać łzy goryczy. Było mu tak przykro z jego powodu, że czuł się tak, jakby ktoś rozrywał jego serce na miliony kawałeczków...
— Czy on zrobił ci już coś złego? — zapytał cicho, mówiąc oczywiście o pieprzonym Shigeru Koyamie, który na pewno nie przepuściłby okazji, żeby wykorzystać oczywisty słabszy moment syna na własną korzyść.
— Tylko mówił. Że dramatyzuję i użalam się nad sobą. I że ona od dłuższego czasu i tak tylko przeszkadzała — wyszeptał zmęczonym głosem Ren, a oburzony Eijiro z trudem powstrzymał cisnące się na usta przekleństwo. — Zabronił mi zrobić sobie przerwę od treningów.
— Chyba się nie zgodziłeś? — Eijiro złapał przyjaciela za ramiona i odsunął go od siebie nieco, żeby móc spojrzeć mu w oczy, w których... malowała się rezygnacja.
— A co miałem zrobić? — parsknął cicho Ren, kręcąc głową. — Nie jestem tak silny jak ty i Katsuki. Nie potrafię.
— Bzdury, nie możesz się poddawać!
— Sam już nie wiem...
— Jak teraz odpuścisz i pozwolisz mu sobą pomagać, to zostanie tak do końca życia, Ren, on...!
— Eijiro. — Spojrzenie Rena nagle stwardniało, ale Kirishimie wcale nie spodobał się ton jego głosu. — Daj spokój. Nie chcę znowu o tym myśleć. — Zasłonił usta dłonią, żeby stłumić ziewnięcie.
Eijiro nagle zrobiło się bardzo głupio. Niby chciał dobrze, ale koniec końców chyba tylko jeszcze bardziej przygnębił chłopaka, który teraz zmartwień miał przecież aż nadto. Nie można było kazać mu się nie poddawać, jeśli... jeśli po prostu nie chciał. Może gdy poczuje się lepiej, zmieni zdanie, ale teraz...
— Przepraszam — mruknął cicho Eijiro, a Ren pokręcił głową, wpatrując się ponuro w swoje idealnie wypolerowane czarne buty.
— Nie trzeba. Dziękuję, że przyjechałeś.
— Chyba w to nie wątpiłeś?
Mały uśmiech, który posłał mu Ren, tym razem był szczery.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro