Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18 ☀️ ten główny powód

  W szpitalnej sali wcale nie było zimno, ale Ren, który co chwilę nerwowo pocierał o sobie obie dłonie, miał wrażenie, że gdyby tego nie robił, już dawno zamarzłyby mu na kość. Równocześnie jednak czuł, że pot spływa mu po karku i jest mu naprawdę duszno, nie chciał jednak otwierać okna bez wcześniejszego poproszenia o zgodę lekarzy. Bał się cokolwiek zrobić, bojąc się, że może przez głupi przypadek doprowadzić do tragedii.

  — Powinieneś już iść — odezwała się babcia leżąca na łóżku przy którym siedział. Jej głos drżał jak liść na wietrze i Ren bardzo nie chciał myśleć o tym, że takie liście mają to do rzeczy, że bardzo szybko odpadają. — Shigeru się wścieknie.

  Ren nie musiał na nią patrzeć, żeby wiedzieć, jak teraz wygląda. Siwe włosy zostawili jej rozpuszczone, bo w zwykłym dla niej ciasnym koku leżeć byłoby przecież niewygodnie. Założyli jej maskę na twarz; ,,żeby łatwiej się oddychało", tłumaczyli Renowi, jakby był małym dzieckiem. W ręce powtykali te wszystkie obrzydliwe rurki, równie przezroczyste co skóra babci, która teraz była tak blada, że każdy mógłby bez problemu policzyć malujące się pod nią żyły. Nawet surowy i pełen pasji blask w jej oczach przygasł i tego Ren już nie mógł wybaczyć.

  Patrzył więc wszędzie, tylko nie na nią. Na bladobłękitne, nieco brudne już ściany, na białe żaluzje, na kolorowe tabletki przynoszone przez pielęgniarki, na szare płytki i mały kolorowy dywanik, który był tak brzydki, że każdy szanujący się człowiek z choćby odrobiną dobrego gustu już dawno by go wyrzucił. Przede wszystkim jednak na swoje ręce, które wciąż pocierał, czasem bawiąc się też telefonem, co ostatnio również weszło mu w nawyk.

  — Trudno.

  — Twoja edukacja jest ważna. Jak nie będziesz się uczył, nie dostaniesz stypendium.

  Temat stypendium ostatnio poruszała bardzo często, tak samo jak i spadku, przez co Ren często miał ochotę zakryć sobie uszy i nucić coś pod nosem, mimo że normalnie wstydził się śpiewać. Babcia mówiła, że gdy dorośnie, ojciec na pewno wyrzuci go z domu, a wtedy poza spadkiem będzie potrzebował jeszcze innych środków do życia. Uczyła go wszystkiego jeszcze w tych ostatnich chwilach, które jej pozostały.

  Ren bardzo nie chciał jej wierzyć, gdy mówiła o ostatnich chwilach. Przecież nie umrze, nie zostawiłaby go. Przecież tylko żartuje, kpi sobie z niego, jak zwykle. Wie, że bez niej sobie nie poradzi, bo ona jest jedynym powodem, dla którego wytrwał do tej pory.

  — Nie ruszę się stąd.

  — Po kim ty masz ten upór... — westchnęła babcia ciężko, a Ren wywrócił oczami, bo kto jak kto, ale ona akurat dobrze wiedziała, że po niej.

  — Ojciec będzie musiał mnie wyciągnąć siłą.

  — Uważaj, bo naprawdę to zrobię. Do samochodu, już. — Znajomy głos Shigeru Koyamy natychmiast sprawił, że Ren cały się spiął i wyprostował, zbladłszy.

  — Nie zwracaj się do niego takim tonem — warknęła babcia, ale w jej głosie brakowało zwykłej stanowczości. Ren w myślach przepraszał ją za to, że znowu musi się za nim wstawiać. Niekończące się koło, bo znów nie był w stanie się odezwać.

  Tchórz.

  — Nic ci do tego. Zaraz i tak przyjdą tu lekarze, więc idziemy, Ren. Słyszysz, co do ciebie mówię?!

  Ren wstał powoli, wkładając ręce do kieszeni i zdobywając się na choć tyle odwagi, żeby posłać ojcu wściekłe spojrzenie. Nie poczuł się przez to lepiej, a już zwłaszcza nie wtedy, gdy zobaczył jego minę.

  — A jeśli znowu nie przyjdziesz na trening, zabronię ci tu przychodzić.

  Przerażenie cieniem padło na twarz Rena i Shigeru Koyama to zauważył, uśmiechając się szyderczo.

  — Masz dwie minuty. — Wyszedł, unosząc dumnie głowę i nie mówiąc matce nic na pożegnanie.

  — Bałwan — burknęła, a Ren mimo wszystko parsknął cicho, bo tyle razy przecież mówiła, że jako pani domu i damie wielu rzeczy nie wypada jej robić i mówić...

  — Przyjdę jutro — obiecał cicho, a babcia uśmiechnęła się delikatnie, kiwając głową.

  — Ale po lekcjach.

   — Mhm.

  Pomachał jej jeszcze na pożegnanie i wyszedł, już za drzwiami wzdychając ciężko. Strach znów wrócił, kusząc go, żeby jeszcze raz sprawdził, czy na pewno wszystko z nią w porządku. Wiedział, że to uczucie będzie mu towarzyszyć przez następną dobę, a potem kolejną i jeszcze jedną. Tak długo, jak babcia jest w tym pierdolonym szpitalu. Nic na nie nie pomoże, nawet jeśli Eijiro tak bardzo się stara.

  Ren ruszył pustym korytarzem do drzwi wyjściowych, znów nerwowo bawiąc się telefonem w kieszeni. Ojciec jest wściekły, więc jutro po treningu pewnie znowu będzie go wszystko boleć.

☀️

  Katsuki wcale nie czuł się winny, gdy z nieco głupią miną stał przed wejściem do namiotu i starał się udawać, że wie, co robi. Obok niego przycupnęła na wiadrze, które przytargała ze sobą, ta sama staruszka, którą widział poprzedniego popołudnia. Naprawdę wierzyła w ten kit, który z premedytacją i, jak sama przyznała, rozbawieniem, wciskała jej Marie Chatier? A może to było tylko jakieś rozpaczliwe szukanie sobie towarzystwa?

  Szczerze powiedziawszy, Katsuki miał to głęboko w dupie.

  — Widziałam cię wczoraj u wróżki, chłopcze. Co mówiły ci duchy? — wychrypiała po kilku minutach ciszy, gdy Katsuki zbierał się w sobie przed wejściem i równocześnie próbował sprawdzić, czy ktoś jest już w środku, żeby czasem nie wpaść w sam środek... czegoś.

  — Że umrę — odpowiedział beznamiętnie, a kobieta zbladła i trzy razy stuknęła w swoje wiadro.

  — Chcesz się teraz pewnie dowiedzieć, jak, co? Biedaczysko — wyszeptała przejęta, na co wywrócił oczami z irytacją. Tak głupi ludzie powinni mieć zakaz egzystowania w miejscach publicznych i w ogóle.

  Po niespełna dwóch minutach ciszy z namiotu z płaczem wybiegł jakiś wysoki, tyczkowaty mężczyzna w garniturze i z teczką w ręku, którego żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie posądziłby o korzystanie z takich... usług, a tu proszę.

  — Biedaczysko... — westchnęła znów staruszka, a wtedy z namiotu wysunęła się głowa Marie Chatier we własnej osobie, która natychmiast zauważyła Katsukiego i powiedziała, zwracając się do staruszki:

  — Duchy dziś nie są zadowolone. Może woli pani porozmawiać dzisiaj z żywym mężem dla odmiany? Na pewno żałuje waszej ostatniej kłótni.

  — Znacznie lepiej mi jest z jego martwą duszą — burknęła kobieta, a Katsuki już nie wiedział, co właściwie jest z nią nie tak. Żywy mąż z martwą duszą? Co, zaatakowała go jakaś parodia dementora z Harry'ego Pottera?

  — Która dzisiaj nie jest zachwycona. Więc nie będzie pani zadowolona — przekonywała nieco zirytowana już Chatier, najwyraźniej próbując kupić im trochę czasu na rozmowę.

  — Nie, nie, poczekam. Może jej przejdzie — trzymała uparcie na swoim staruszka, a Marie westchnęła ciężko.

  — Niech będzie. Ty chodź ze mną — odezwała się do Katsukiego, który nie mówił nic tylko dlatego, że był w zbyt złym humorze na jakiekolwiek przepychanki słowne. Być może powinien już wrócić do akademika i znosić w milczeniu nieobecnego duchem Eijiro... Nie, zdecydowanie nie.

  — Hm. Myślałam, że nie przyjdziesz. — Marie Chatier poprawiła swoje rozłożyste szaty i usiadła po drugiej stronie stolika ze szklaną kulą już w środku namiotu. Katsuki zajął miejsce naprzeciwko niej.

  — Co, żadnego przeczucia? — prychnął, a ona posłała mu chłodne spojrzenie.

  — Nie po to tłumaczyłam ci, jak to działa, żebyś się teraz głupio pytał.

  Nawet jeśli Katsuki poczuł się nieco głupio, nie dał tego po sobie poznać.

  — O co chodziło z tym facetem z wcześniej? — zapytał, a gdy uniosła brew pytająco, dodał: — Ten, co ryczał.

  — Och. Cipa straszna. Powiedziałam mu, że ma unikać staruszek, bo któraś może być reinkarnacją jego teściowej, a ten dureń akurat wtedy usłyszał gderanie tej wstrętnej baby na zewnątrz i nie zapłacił — mruknęła, wbijając zdenerwowany wzrok w kulę. Widać ona też nie miała najlepszego dnia. — Pewnie wróci jutro, ale i tak wolałabym mieć te pieniądze dzisiaj.

  — Trzeba było go gonić.

  — W tym? Żartujesz? — Spojrzała wymownie na swoje ubranie, a Katsuki parsknął śmiechem, zaraz jednak zakrywając usta dłonią. Co w niego wstąpiło?

  Marie chyba zauważyła jego speszenie, bo uśmiechnęła się zadziornie, kładąc łokcie na stole i nachylając się nieco bardziej.

  — Już miałam mówić, że humor znów ci chyba nie dopisuje, ale proszę, jednak promieniejesz.

  — Zamknij się.

  — W twoich snach — parsknęła, opadając z powrotem na stertę poduszek, na której wcześniej usiadła. — A teraz opowiadaj, co tak naprawdę cię tu przywlokło?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro