Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36 ☀️ istny armagedon

  Był ciepły jesienny wieczór, słońce już kryło się za horyzontem, a Eijiro Kirishima, co dwie minuty ciężko wzdychając, rozprawiał się z zadaniem domowym z matematyki. Już dawno obiecał sobie, że w piątki wieczorem będzie brał się za siebie i ciężko się uczył, a tu proszę, on wciąż myślał tylko o swoich przyjaciołach z klasy i spoza niej, którzy na pewno spędzali początek weekendu w inny, dużo ciekawszy sposób... Chociaż nie wszyscy, Ren pewnie też się uczył. Tyle że jemu przychodziło to łatwo jak oddychanie, a Eijiro przeżywał prawdziwe katusze.

  Ashido, Kaminari i Sero, którzy postanowili, że zaciągną Jiro i Hagakure do gry w Monopoly... (doskonale wiedząc, że Kaminari wygra, a potem się przyzna do oszustwa, ale i tak nie przeszkadzało im to w zabawie)... Todoroki, Uraraka i Midoriya gdzieś na romantycznym spacerku, może nawet w obrębie UA, bo starali się być odpowiedzialni. Na randce nie-randce we trójkę, bo jakżeby inaczej... Asui, Tokoyami, Oijiro i Koda oglądający filmy przyrodnicze, może w towarzystwie Sato z popcornem... Katsuki i Marie Chatier, którzy pewnie... tak, na to Eijiro nie miał pomysłu. Wciąż nie do końca rozgryzł ich relacji.

  W każdym razie możliwości było mnóstwo, a on nie mógł zastanawiać się nad nawet jedną, bo wiedział, że gdy już zacznie, nie będzie mógł przestać, a wtedy matematyka...

  — Jebać wszystko — burknął ze skwaszoną miną, po czym wstał od biurka i wyszedł na balkon, nie narzucając na siebie żadnej bluzy.

  Gdy tylko wyszedł z pokoju, zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Wiedziony instynktem spojrzał w bok i zobaczył Katsukiego, który przez ułamek sekundy patrzył na niego ze zdziwioną, nieco głupią miną, nim zdołał się otrząsnąć i zapytać:

  — Co tu robisz?

  — No wiesz, to jednak mój balkon — zauważył Eijiro trzeźwo, bo faktycznie dzieliła ich pewna przestrzeń. — Nawet nie będę nic mówił, słowo.

  Koniec końców nie dotrzymał obietnicy. Między nimi wszystko naprawdę zaczęło się układać, było niemalże jak przed feriami zimowymi, prawie znów byli najlepszymi przyjaciółmi i Eijiro znowu czuł się swobodnie, rozmawiając z Katsukim, i teraz naprawdę nie mógł zrozumieć, jak doszło do tych ich wszystkich okropnych kłótni... Może po prostu nie byli gotowi na związek, a odpowiedzialność ich przeniosła? 

  Eijiro westchnął, opierając się o barierkę z delikatnym uśmiechem na twarzy.

  — To mi coś przypomina — wyszeptał, zanim zdążył to przemyśleć. Mówił naturalnie o ich pierwszym pocałunku w nocy w schronisku, tyle że wtedy byli na jednym balko... — Co robisz?! — krzyknął zdziwiony, a Katsuki, który zdążył już za pomocą swojego Quirk błyskawicznie przerzucić się na drugi balkon, jego balkon, tylko parsknął.

  — Daj spokój, nic takiego nie zrobiłem. — Uśmiechnął się, a Eijiro nagle miał wrażenie, że coś się zmieniło, jakby przekraczając balkonowe barierki Katsuki przeskoczył jakiś mur między nimi i teraz wreszcie znowu byli po tej samej stronie...

   — Przepraszam — wyszeptał cicho Eijiro, a gdy Katsuki uniósł brew, dodał: — Za wszystko, Kats. Byłem dupkiem.

  — Byłeś, ja też — przyznał Katsuki, przypatrując mu się uważnie, a to, że właściwie tym sposobem przyjął przeprosiny, wzbudziło w Eijiro nadzieję.

  — Między nami już okej...?

  Przez chwilę słyszał tylko głośne bicie swojego serca. Czuł się tak jak przed pocałunkiem albo wyznaniem miłości czy czymkolwiek w tym stylu, tyle że tym razem chodziło o coś zupełnie innego, właściwie znacznie ważniejszego. Fundament.

  — Tak. Już okej.

  Katsuki się uśmiechnął i Eijiro pomyślał, że może faktycznie wszystko już było okej. Nie byli razem, ale byli przyjaciółmi, naprawdę, nareszcie znów byli przyjaciółmi. Wrócili do punktu startowego, a stąd... znowu można spróbować dobiec do mety, prawda?

  Nareszcie było naprawdę dobrze.

☀️

SZEŚĆ LAT PÓŹNIEJ

  — Eijiro, cholera jasna, spóźnimy się! — krzyknął Katsuki, trąbiąc głośno, przez co jego chłopak się skrzywił.

  — Hej! Mówiłem ci, żebyś nie ruszał kierownicy! Od tego masz swoje auto! — zawołał z drugiego końca garażu, z trudem łapiąc oddech, bo w biegu zakładał marynarkę i jeszcze ostatni raz sprawdzał, czy na pewno nie pomylił prezentu z niczym innymi. Nowa lalka, strój bohaterski Uravity, puzzle... — Może skoczymy jeszcze po kolorowanki?

  — Japierdole, nie, to dziecko pewnie i tak ma w chuj dużo zabawek, daj spokój.

  — Nie zapominaj, kto jest jej ojcem.

  — To nic nie zmienia. Ren miał w chuj dużo zabawek, gdy był mały.

  —  Figurek bohaterów, oczywiście?

  — Oczywiście — przyznał Katsuki, a Eijiro uśmiechnął się pod nosem, choć, gdy zajmował swoje miejsce za kierownicą, z nerwów wciąż delikatnie trzęsły mu się ręce.

  Na urodziny sześcioletniej Ai Koyamy, młodszej siostry Rena, zostali zaproszeni z miesięcznym wyprzedzeniem, dzięki czemu teoretycznie Eijiro miał mnóstwo czasu na denerwowanie się, ale w praktyce nigdy w takich przypadkach nie udawało mu się do końca rozładować napięcia. Dobrze wiedział, że nie jest w tym osamotniony - Katsuki też nie był zachwycony perspektywą zobaczenia swojego znienawidzonego wuja pierwszy raz od dwóch lat, momentu, w którym jego kuzyn Ren stał się pełnoletni i w trybie natychmiastowym opuścił rodzinny dom, stawiając się przy tym ojcu i decydując, że od tego czasu wreszcie będzie szedł własną ścieżką.

  Do przyjazdu skłonił ich tylko telefon od Marie Chatier, dziewczyny Rena i ich przyjaciółki, która poprosiła ich o to, bo ,,on tam zejdzie na zawał, a ja nie będę sama zbierać go z podłogi". Zapytana o to, dlaczego w ogóle postanowili pojechać, najpewniej uniosła swoją idealnie wymodelowaną brew, bo użyła charakterystycznego pobłażliwego tonu, gdy zauważyła: ,,przecież to jego ukochana siostrzyczka pępek wszechświata, nie przegadam go", a przyznanie tego mimo wszystko musiało pewnie kosztować ją sporo wysiłku, bo absolutnie zakochany w niej Ren zazwyczaj robił wszystko to, o co akurat go poprosiła. Od momentu, w którym prawie dwa lata temu poznali się przypadkiem w mieszkaniu Katsukiego i Eijiro, stali się właściwie nierozłączni.

  — Jesteśmy — stwierdził Katsuki po około godzinnej jeździe. Eijiro w tym czasie już wjeżdżał na jak zwykle idealnie zadbany podjazd posiadłości rodziny Koyama, myśląc o tym, jak wiele negatywnych wspomnień wiąże się z tym miejscem. Jak poczuje się Ren...?

  — Katsuki! Katsuki! — Gdy wysiedli, od strony domu rozległo się wołanie, a gdy Eijiro się odwrócił, zauważył, że w ich stronę pędzi burza czarnych loków, które były charakterystyczne dla małej Ai, rzucającej się teraz w ramiona starszego o prawie siedemnaście lat kuzyna.

  — Na gacie All Mighta, ale ty urosłaś, prawie nie mogę cię podnieść — stęknął Katsuki, biorąc dziewczynkę na ręce, a ta zaczęła się głośno śmiać, kręcąc głową.

  — Nie, nie, kłamiesz! Widziałam wczoraj w telewizji jak rzuciłeś takim wielkim złoczyńcą przez pół miasta i wcale się nie zmęczyłeś. — Eijiro oglądał całą akcję na żywo i wiedział, że mocno koloryzowała, ale zadowolonemu Katsukiemu najwyraźniej to nie przeszkadzało, gdy z charakterystyczną dla siebie anielską skromnością przyznał jej rację.

   — Gdzie są twoi rodzice? — zapytał Eijiro po chwili zabawy, a Ai uśmiechnęła się szeroko, wzruszając ramionami.

  — Tata pewnie przed telewizorem, mama może też. Nie wiem. Pobawicie się ze mną? — Ale jej uwagę natychmiast odwrócił hałas, gdy na podjazd wjechał drugi samochód, a po chwili wysiadł z niego Ren, który błyskawicznie okrążył auto, żeby otworzyć drzwi i podać rękę Marie, po czym wreszcie pomachał do swojej siostry, gdy jego dziewczyna wysiadała z auta.

  — Ai! Eijiro, Katsuki, jak dobrze, że jesteście! — zawołał z promiennym uśmiechem (zęby miał jak z reklamy, a mimo że nie uczył się na stomatologa, Eijiro wiedział, że ma na ich punkcie lekkiego fizia).

  — Braciszek! — pisnęła dziewczynka, już lecąc w jego stronę, więc mężczyzna musiał szybko ją łapać, żeby się nie przewróciła.

  — Do ostatniej chwili był pewien, że nas wystawicie. To fałszywy uśmiech — powiedziała spokojnie Marie, poprawiając włosy, żeby jak zwykle wyglądać tak, jakby przed chwilą była u fryzjera.

  Eijiro nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy tylko ich widział. Jak celebryci, zawsze na pokaz.

  Tymczasem on i Katsuki, już dość sławni, wcale nie zachowywali się w ten sposób, za co właściwie kilka razy dostali opieprz od Ashido, bo ,,znowu całowaliście się publicznie i jesteście hitem tygodnia! A co z moją zajebistą walką?! Nawet jednej wzmianki! Uduszę!", ale Eijiro wiedział, że tylko żartowała. Od kiedy się zeszli, ona i pozostali przyjaciele bardzo ich wspierali, choć często śmiali się z ich pozycji ulubionej pary mediów. Spojrzenia kamer i przechodniów na każdym kroku nie były jednak najprzyjemniejszą rzeczą na wspólnych spacerach, a nie lubił ich szczególnie Katsuki, który uważał, że ludzie powinni ich lubić przede wszystkim za ich walki ze złoczyńcami, a nie tak osobiste sprawy... Mimo to uśmiechał się dumnie, gdy kolejni dziennikarze gratulowali im coraz to wyższych miejsc w rankingach bohaterskich, a Eijiro wspierał go całym sercem i cieszył się, że mimo upływu tylu lat nie zrezygnował ze swoich ambicji.

  — Marie kłamie — powiedział nadal uśmiechnięty Ren, co wyrwało Eijiro z zamyślenia.

  — Myślisz, że ktoś ci uwierzy, mon chéri? — drwiła kobieta dalej i pewnie sprzeczaliby się tak przez jakiś czas, gdyby nie przerwał im poirytowany Katsuki, odbierając zachwyconą Ai od Rena.

  — Ale wy jesteście irytujący, nie mówcie nic przez chwilę, bo mi gorzej — warknął, a Eijiro parsknął śmiechem, bo wiedział, jak ciężko próbuje uniknąć jakichkolwiek przekleństw przy małej kuzynce.

  — Tobie zawsze jest gorzej.

  — Ren? — Eijiro odciągnął przyjaciela na bok, zostawiając kłócących się Marie i Katsukiego z śmiejącą się z nich Ai. — Wszystko okej?

  — Zobaczę moich rodziców pierwszy raz od dwóch lat, nie jest okej — mruknął Ren, ale wciąż się uśmiechał do siostry, nie patrząc na Eijiro. — Ale mam Marie i was. Muszę chronić Ai, póki jeszcze się uśmiecha. Dam radę — powiedział stanowczo, unosząc rękę i pokazowo prężąc muskuły. — No wiesz, jak bohater.

  — Ooo, Katsuki, a ty jesteś bohaterem, nie? Bijesz złych ludzi? — zagadnęła w tym samym momencie Ai, otwierając szeroko oczy w zachwycie, a Ren parsknął cicho.

  — Ma energię.

  — Tęsknisz za nią?

  — Oczywiście. Cały czas. — Uśmiechnął się nieco smutno, ale zaraz wzruszył ramionami. — Zgaduję, że nie ma sensu tego dużej odwlekać. Marie, Ai, wejdźmy już do środka!

  — Dobrze! — I nim Eijiro się obejrzał, on i Katsuki zostali sami na podjeździe, a jego chłopak podszedł do niego blisko.

  — Myślisz, że Ren sobie poradzi? — zapytał Eijiro cicho, a Katsuki cmoknął ze zniecierpliwieniem.

  — Powiedział, że tak. Daj spokój, Ei, nie jest dzieckiem. Wie, co robi. — Po czym przybliżył się jeszcze bardziej, szepcząc mu do ucha: — A gdyby były problemy... No wiesz, skoro zostajemy tu na noc, moglibyśmy zająć pokój obok jego starych... I urządzić im w nocy piekło, co ty na to?

Eijiro, wiedząc, co ma na myśli, zaczął się głośno śmiać, po czym skinął głową.

  — Świetny pomysł.

  — Mam tylko takie — stwierdził Katsuki, po czym cmoknął go w usta z uśmiechem. — Chodź już.

  I gdy przekroczyli próg domu Koyama, Eijiro dziękował w myślach za to, że w tamte pamiętne ferie, prawie siedem lat wcześniej, zgubił klucz do domu. Gdyby nie to, gdyby nie był takim fajtłapą i nie skłamał matce Katsukiego, że są razem, żeby wpuściła go do domu... Nie poznałby Rena, Marie... Nie miałby tego wszystkiego.

  Uśmiechnął się delikatnie. Istny armagedon, co? Jak dobrze, że nie musiał mierzyć się z tym wszystkim sam.

KONIEC


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro