6
⚠ Rozdział jest niesprawdzony ⚠
Oderwali się od siebie po kilku minutach, ponownie zajęli swoje miejsca przy stole by dokończyć śniadanie. Nie wypowiedzieli ani jednego słowa napawając się komfortową ciszą. Wzrok Louisa co jakiś czas wędrował na dziewiętnastolatka i nie umknęło mu to jak ten nieznacznie się krzywił podczas jedzenia naleśników. Oznaczało to tylko jedno. Były chujowe w smaku.
-Widzę jak się krzywisz. Nie musisz ich jeść jeśli są chujowe.- Odezwał się nagle przerywając panującą w pomieszczeniu ciszę. Głowa bruneta poderwała się nagle do góry na dźwięk głosu starszego.
-Nie są takie złe. Po prostu dodałeś za dużo soli.- Uśmiechnął się lekko po czym sięgnął po filiżankę upijając trochę herbaty. Od razu jednak wypluł wszystko co miał w buzi czym zaskoczył Tomlinsona.
-Louis skąd wziąłeś tę herbatę?- Zapytał kaszląc lekko.
-Stała w plastikowym pojemniczku nad zlewem, myślałem, że to mięta.- Wyznał marszcząc swoje brwi. Nie był specjalistą w parzeniu mięty, ale raczej potrafił ją odróżnić od innych ziół.
-To nie mięta tylko liść laurowy.- Powiedział śmiejąc się głośno z miny niebieskieookiego.
-O mój Boże tak strasznie mi głupio, byłem pewny, że to mięta, całe to śniadanie to jakaś porażka.- Jego głowa opadła z głośnym hukiem na blat stołu. Czuł się jak ostatni debil, który nie odróżniał mięty od pieprzonego liścia laurowego.
-Nic się takiego nie stało spokojnie, doceniam to, że się starałeś, ale lepiej będzie jeśli to ja będę gotował.- Jego śmiech po raz kolejny wypełnił kuchnię szybko jednak zapadła cisza a kiedy spojrzał na Harry'ego miał on wykrzywioną w bólu twarz.
Zaraz jednak jak najszybciej wstał z krzesła, które upadło na podłogę i pobiegł w stronę łazienki. Tomlinson przez chwilę siedział w bezruchu analizując to co się właśnie wydarzyło. Kiedy dotarło do niego, że jego naleśniki prawdopodobnie były toskyczne i teraz Styles cierpi wstał i szybko skierował się do łazienki. Słyszał dochodzące z niej dźwięki wymiotowania jednak wstrzymał się z wchodzeniem do środka. Zapukał delikatnie w drewnianą powierzchnię.
-Harry? Wszystko okej?- Zapytał doskonale zdając sobie sprawę, że nie jest okej, gdy usłyszał kolejną falę wymiotów.- Mogę wejść?- W odpowiedzi otrzymał jedynie niewyraźne pozwolnie na wejście do środka.
Otworzył drzwi i spojrzał na pochylającego się nad toaletą chłopaka. Sięgnął po gumkę do włosów, która leżała na umywalce po czym zebrał delikatnie loki bruneta i najlepiej jak potrafił związał je w małego koczka.
Kiedy Harry skończył wreszcie wymiotować wytarł swoje usta papierem i spuścił wodę. Podniósł się na drżących nogach, niestety wymioty osłabiły jego organizm dość mocno i tylko dzięki ramionom Louisa nie rozwalił sobie głowy o łazienkowe płytki.
-Chcesz umyć zęby?- Był zbyt słaby, żeby odpowiedzieć, więc pokiwał tylko głową. Z pomocą Tomlinsona dotarł do umywalki a po umyciu zębów zaprowadził go na kanapę, gdzie nadal leżały jego poduszki i kołdra. Niebieskooki przykrył go pierzyną i wrócił do kuchni w celu posprzątania resztek toksycznych naleśników.
Kiedy był w połowie zmywania naczyń zadzwonił jego telefon, niemal odrazu odebrał widząc, że dzwonił do niego Zayn.
-Louis ty cholerny debilu!- Usłyszał już na wstępnie jego krzyki.- Od wczoraj nie dajesz znaku życia! Czy ty wiesz jak bardzo się o ciebie martwiliśmy?
-Jezu Zayn nie drzyj tak japy.- Wywrócił oczami, Malik zawsze był największą panikarą jaka tylko chodziła po tej planecie.- Żyje i nic mi nie jest.
-Stan mówił, że nieźle się wczoraj najebałeś. Ile razy mam ci powtarzać, że nie powinieneś pić. Nie chce, żeby to co się wydarzyło po śmierci Jay znowu się działo.- Jego głos przybrał poważny ton. Bardzo martwił się o swojego najlepszego przyjaciela, nie chciał znowu patrzeć jak ten się stacza i ląduje kolejny raz na samym dnie.
-Nic nie brałem Malik.- Odpowiedział ostro. Przeszłość nadal nie jest czymś o czym lubił rozmawiać, w szczególności jej mroczna część.- Jeśli chcesz mogę zrobić testy. Najebałem się to fakt, ale wróciłem później do domu i Harry się mną zajął. Nie zrobiłem nic głupiego.- Zapewnił go mimo iż wiedział, że Zayn nie do końca mu wierzył.
-Harry? To jest ten twój współlokator?
-Tak to właśnie on. A teraz wybacz muszę już kończyć, ponieważ zatrułem go naleśnikami i teraz to ja się nim opiekuje.- Szybko się rozłączył i wrócił do salonu gdzie brunet spał.
Wyglądał zdecydowanie zbyt uroczo chociaż jego słodki wizerunek psuł fakt iż był niewyobrażalnie blady. Wrócił do kuchni i wyciągnął wodę z lodówki po czym postawił ją na stole. Usiadł na końcu kanapy i po prostu obserwował młodszego chłopaka.
Zachowywał się prawdopodobnie jak świr, ale nie mógł oderwać oczu od tej cudownej kreatury. Szybko jednak zaczął się nudzić, nie chciał włączać telewizora by nie obudzić śpiącego bruneta, więc przez następne pół godziny grał w Animal Crossing na swoim telefonie. Nie mógł pozwolić, aby przepadł mu halloweenowy event.
-Louis? Mam do ciebie małą prośbę.- Na dźwięk delikatnie zachrypniętego głosu jego głowa poderwała się szybko do góry a wzrok ulokował na zaspanej twarzy zielonookiego.
-O co chodzi Harry?
-Czy mógłbyś włączyć telewizor i xboxa?- Zapytał uśmiechając się delikatnie. Szatyn niemal odrazu wykonał jego prośbę i podał mu kontroler.
Z szokiem wymalowanym na twarzy patrzył jak Styles włącza The Walking Dead. Ta gra zupełnie nie pasowała do jego osobowości i wyglądu anioła.
-Na którym sezonie już jesteś?- Zapytał wiedząc o tej grze jedynie tyle, że ma cztery sezony.
-Trzeci, wydaje mi się, że ten będzie moim ulubionym. Zwiastun był cudowny.- Odpowiedział nie spuszczając wzroku z ekranu.
-O co w tym chodzi? Wiem tylko tyle, że są cztery sezony i jest apokalipsa zombie.- Szczerze zaciekawił go temat tej gry, ale bardziej ciekawiło go dlaczego Styles w nią gra.
-W pierwszym sezonie Lee jedzie do więzienia za zabicie senatora, który spał z jego żoną, w trakcie dochodzi do wypadku i radiowóz spada z drogi do lasu. Tam odkrywa, że zombie istnieją po tym jak policjant się przemienił i musiał go zabić. Szuka pomocy w pierwszym lepszym domu, atakuje go zombie niania i spotyka Clementine, która ma 8 lat i mieszkała w domku na drzewie, żeby przeżyć. Później spotykają innych ocalałych, tworzą grupę w motelu w Macon. Spotykają kanibali i ogólnie starają się przeżyć. Niestety Lee został ugryziony po tym jak porwali Clem i musiała go zastrzelić. Ciężko opowiedzieć tak rozbudowaną fabułę.- Zaśmiał się lekko, Louis był pod ogromnym wrażeniem z jaką pasją Harry opowiadał o tej grze. Jego oczy dosłownie błyszczały.- Jak już skończe wszystkie sezony może pozwolę ci zagrać.- Puścił mu oczko i skupił się na grze.
-Jest i on!- Wykrzyknął kiedy na ekranie pojawił się jakiś hiszpan.
-Kto to?- Tomlinson zmarszczył brwi patrząc na postać na ekranie, która wyglądała dziwnie.
-Jak możesz nie wiedzieć kto to!- Oburzył się zielonooki.- To Javier Garcia, najlepszy gracz baseballu, ale dla mnie na wieki to będzie Javi Daddy.
-Jesteś dziwny.- Stwierdził, wybuchając śmiechem. Javi Daddy? Kto tak nazywa fikcyjną postać?- A gdzie jest ta mandarynka czy jak jej tam było?
-Boże Louis, to jest Klementynka. Nie wiem może się zaraz pojawi.- Obaj z zaciekawieniem oglądali ekran telewizora czekając na rozwój wydarzeń.
-Nie lubię Kate. Jest dziwką.- Powiedział szatyn kiedy owa postać zasugerowała seks Javierowi.
-Louis ona jest kobietą, nie możesz jej tak obrażać.- Młodszy starał się ją bronić mimo iż miał podobne zdanie. Kate była jedną z gorszych postaci w tej grze.
-Przecież ona ma męża, który w dodatku jest bratem Javiego! Błagam nie sprawiaj, że będą w związku czy coś.- Patrzył na Kate wręcz z obrzydzeniem.
-Spokojnie nie mam takiego zamiaru.- Młodszego bawiło to jak bardzo szatyn wkręcił się w grę.
-Jest moje dziecko, moja kochana Clem! Ona nas uratuje, o mój boże jaka ona jest duża piękna.- Nie mogł wyjść z podziwu jak bardzo jego mała dziewczynka się zmieniła, traktował ją jak własną córkę.
-Giń ty głupia kurwo!- Wykrzyknął nagle Harry, gdy Javi i Clementine próbowali dostać się do Prescott. Otrzymał pełne zdziwienia spojrzenie od Louisa, który nigdy nie słyszał podobnych słów z jego ust.
-A cóż to za brzydkie słowa? Nie sądziłem, że coś takiego jest w stanie przejść ci przez usta.- Jedyne co niebieskooki otrzymał w odpowiedzi to soczyste rumieńce na bladych policzkach bruneta i ciche przeprosiny. Wszystko szło dobrze do momentu wypadku Clementine i Kenny'ego. Młodszy płakał głośno przytulony do piersi Tomlinsona, który nie rozumiał jak ktoś może płakać przez grę.
-Nie wierze, że Kenny umarł.- Wyszlochał wyłączając grę po uprzednim zapisaniu. Stracił wszelką ochotę na jakiekolwiek granie. Nie narzekał jednak, ponieważ mógł się przytulać do swojego współlokatora i mimo iż nie robili tego często była to jedna z jego ulubionych czynności na świecie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro