28 ❄ złodziej chłopaków
— Długo jeszcze się zamierzacie tak na siebie gapić czy wreszcie się pocałujecie? — zapytała pani Mitsuki po chwili, a wtedy speszeni chłopcy odwrócili się od siebie z rumieńcami na twarzy. Czy ten drugi też to czuł? Czy to spojrzenie coś znaczyło? Jak zareagowałby na wyznanie uczuć?
Żaden z nich nie był gotowy, żeby zadać te pytania wprost. Jeszcze nie teraz, ale Katsuki miał przecież plan.
Eijiro za to niemal zapomniał o tym krótkim momencie, gdy między nimi coś zaiskrzyło, za to do końca kolacji siedział jak na szpilkach, po prostu nie mogąc się doczekać momentu, w którym w końcu będzie mógł porozmawiać z Renem. Sobie pomógł, ale czy i jemu?
Gdy wreszcie wszyscy zjedli, pani Chizuru oznajmiła, że jeszcze przed północą wszyscy muszą być w salonie, żeby można było przeprowadzić standardowe obchody noworocznych tradycji. Eijiro właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę wciąż nie ma dobrego postanowienia. Powiedzenie Katsukiemu o tym, co czuje, było zbyt irracjonalne, żeby mógł chociaż spróbować. Może gdyby nie przeszło mu do końca roku... ale to przecież tylko chwilowe zauroczenie. Minie błyskawicznie.
— Chodź. — Ren podszedł bliżej Katsukiego i Eijiro, patrząc mu prosto w oczy. Kuzyna całkiem zignorował, na co tej skrzywił się.
— Gdzie go wleczesz? — warknął, na co chłopak wywrócił oczami, parskając cicho.
— Do mojego pokoju. A co, zazdrosny?
— Styl pysk — wycedził Katsuki, ostatni raz rzucając na Eijiro pełne wyrzutu spojrzenie i wbijając wzrok w podłogę, po czym odszedł do swojego pokoju. Wydał się nagle mocno poirytowany. Ale dlaczego? Przecież pokonali Shigeru Koyamę i mogli świętować!
Eijiro nagle dopadły wyrzuty sumienia. Przecież chciał spędzić z nim czas... z drugiej jednak strony potrzebował rozmowy z Renem, a ta chyba nie mogła potrwać jakoś bardzo długo... Jego wątpliwości zniknęły jednak w momencie, gdy drzwi do pokoju Rena zatrząsnęły się, a chłopak odwrócił się do niego, odsłaniając zęby w szerokim uśmiechu.
— Nie wierzę, że naprawdę to zrobiłeś. Byłeś niesamowity!
— No co ty, Katsuki wczoraj bardziej mu naga...
— Ale on to robi ciągle, na nikim nie wywiera to wrażenia! — żachnął się Ren, wyrywając się w słowo czerwonemu ze szczęścia i zażenowania Eijiro, który chyba nie mógł już dłużej umniejszać swoich bez wątpienia wielkich czynów.
— Czyli... też się mu postawisz? — rzucił więc, obserwując uważnie, jak chłopakowi rzednie mina. Przez chwilę nic nie mówił, a gdy wreszcie się odezwał, z jego ust wydobył się cichy szept. Odwrócił wzrok speszony.
— Nie mogę.
— Dlaczego? Dasz radę, na pewno!
— Przecież on mnie wyrzuci z domu na zbity pysk! — jęknął Ren, kręcąc głową.
— Myślisz, że twoja babcia na to pozwoli? — Jednego o Chizuru Koyamie Eijiro był pewien. Kochała wnuka i na pewno nie poddałaby się bez walki.
— A jeśli jej wtedy już nie będzie?! — krzyknął Ren, wykrzywiając twarz w grymasie. Zacisnął dłonie w pięści, a Eijiro zrozumiał, że popełnił gafę. Wciąż zapomniał o chorobie staruszki, która przecież wydawała się trzymać całkiem nieźle...
— Hm. Przepraszam.
Westchnięcie Rena zostało zagłuszone, gdy ukrył twarz w dłoniach, równocześnie opadając na swoją pufę. W jego pokoju znów panował nienaganny porządek, więc najpewniej faktycznie był pedantem i nie mógł znieść widoku rozrzuconych na podłodze płyt, które na jego miejscu Eijiro zostawiłby nietknięte na przynajmniej trzy tygodnie. Sprzątanie nie było jego mocną stroną, ale pocieszanie ludzi tak, nawet jeśli teraz miał przy sobie ciężki przypadek.
— Zrobię to. Ty dałeś radę, więc ja też to zrobię, ale... — zaczął Ren, gdy Eijiro usiadł na podłodze obok niego, pokrzepiająco poklepując go po ramieniu — jeszcze nie jestem... no...
— Gotowy?
Chłopak skrzywił się jakby Eijiro czymś go obraził, ale po chwili niechętnie skinął głową.
— Ta.
— Może to będzie twoje życzenie? — Gdy Ren spojrzał na niego, pokazując zainteresowanie, Eijiro kontynuował: — Lalki daruma. To może być twoje postanowienie.
— Wierzysz w te bzdury? — zdziwił się chłopak, unosząc brew.
— Nie, ale mi to pomaga. — Eijiro wzruszył ramionami.
— Jesteś dziwny.
— Brzmisz jak Katsuki. — Na słowa nastolatka Ren spąsowiał na twarzy, zaraz poprawiając się na pufie i burcząc:
— Och, zamknij się.
— Teraz jeszcze bardziej.
Eijiro stęknął, gdy ciężka poduszka gwałtownym zrywem zerwana z kanapy z impetem uderzyła go w klatkę piersiową, na moment zapierając dech. Zaraz jednak odzyskał kontrolę nad własnym ciałem, zrywając się na równe nogi i posyłając groźne spojrzenie uśmiechniętemu zawadiacko Renowi.
— To wojna — ostrzegł, mało dyskretnie zerkając na łóżko i ogrom potencjalnej amunicji na nim.
— Przegrasz — odpowiedział z pewnym siebie uśmieszkiem Ren, a Eijiro zmarszczył brwi, sekundę później jednak uśmiechając się szeroko.
— Zobaczymy!
❄
Katsuki był zazdrosny. Od dobrych kilku minut stał pod drzwiami pokoju swojego kuzyna-zdrajcy i robił to, w czym ostatnio stał się naprawdę dobry, czyli podsłuchiwał... Nie, to nie było podsłuchiwanie. To... nie do końca moralne przeprowadzanie obserwacji, tak. Operacja, która wymagała dyskrecji i ogromu samodyscypliny, której nastolatek za grosz nie posiadał, dlatego co jakiś czas musiał przechodzić na drugi koniec korytarza, żeby tam móc sobie dyskretnie przekląć.
Eijiro i Ren doskonale się bawili w swoim towarzystwie. Zza zamkniętych drzwi Katsukiego wciąż dobiegały rozentuzjazmowane krzyki, wybuchy śmiechu i oburzenia, co było co najmniej niepokojące, bo mimo ich czternastoletniej znajomości Katsuki był pewny, że od ósmego, może dziewiątego roku życia nigdy, ale to absolutnie nigdy nie słyszał, żeby Ren się śmiał. Ten mały dupek potrafił tylko parskać szyderczo, ale ten dźwięk, w uszach jego kuzyna mimo wszystko brzmiący jak rżenie konia, bez wątpienia właśnie śmiechem był.
A więc jednak Eijiro okazał się być cudotwórcą. Po kolei zmiękczał serca lodowatej rodziny Koyama-Bakugo, zmuszając w dodatku najbardziej upartego osła na ziemi, wuja Katsukiego, do spektakularnej kapitulacji. Był niesamowity i teraz chłopak przyznawał to otwarcie, co tym bardziej podsycało jego ogień złości na Rena. Nie dość że ten przez całe dzieciństwo próbował ukraść mu życie, to teraz jeszcze chciał to samo zrobić z pierwszą osobą, na której Katsukiemu szczerze zależało! Nie mógł na to pozwolić.
— Wy gno... — zaczął właściwie bez planu na to, co chce powiedzieć, otwierając gwałtownie drzwi, ale nie dane było mu do kończyć, bo, jak godzinę wcześniej Eijiro, i jego trafiono wielką poduszką, przez którą nieco się zatoczył, w szoku patrząc na rozgrywającą się przed nim scenę.
— Przepraszam! — parsknął Eijiro, wychylając się ukradkiem zza kanapy, za którą się chował. Ren najwidoczniej za kryjówkę wziął sobie kombinację pufy, fotela i zasłony, a teraz również wychynął zza niej, choć z nieco innych powodów. Rzucił pewnie, a głowę Eijiro dosłownie o włos minął jakiś duży pluszak.
— Zgłupieliście? To jakaś demolka! — burknął Katsuki, z trudem powstrzymując się przed dodaniem: ,,w dodatku beze mnie". Miał swoją dumę.
— Posprzątamy — mruknął Ren niezadowolony z chybionej szansy na pokonanie przeciwnika.
— Wciąż śpisz z pluszakami? — prychnął Katsuki, podnosząc z ziemi dużego, zielonego dinozaura. Pamiętał go, kiedyś z kuzynem kłócili się o niego non stop.
— Nie, siedzą w szafie. Poza tym połowa jest twoja!
— Ale są w twoim pokoju!
— No i niech sobie są, co cię to...
— Nie kłóćcie się o zabawki, duże dzieci! Orientacja! — niemal wrzasnął Eijiro, znów ciskając w nich pluszakami, tym razem tygryskiem i niedużym prosiaczkiem. Były zdecydowanie mniejsze niż poduszka i mniej ciężkie, dzięki czemu i Katsuki, i Ren, zdołali złapać je tuż przed oczami.
— Ty cholerny... — Katsuki nie chciał wychodzić. Może i czuł, że dzisiejszy dzień, czy też raczej noc, nie jest dobry na wyznanie uczuć, ale chciał ochronić Eijiro przed tym wstrętnym złodziejem potencjalnie przyszłych chłopaków. Durna zabawa mogła być niezłym pretekstem na pilnowanie ich.
Postanowił zostać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro