24 ❄ odtrącona pomoc
Następnego dnia Eijiro bał się iść na śniadanie. Przez dobre kilka minut stał ubrany przed drzwiami swojego pokoju, czekając na cud pokroju nieoczekiwanego pożaru albo po prostu opóźnienia posiłku, żadna z dwóch opcji nie nastąpiła jednak, zostawiając go z lękiem w spojrzeniu i nieco drżącymi rękami. Nie chciał konfrontacji z Shigeru Koyamą i... i Katsukim, którego powinien postrzegać jak dawniej, mimo że wiedział, że nie da rady. Teraz mieli zwracać się do siebie do imieniu, teraz każdy najdrobniejszy dotyk miał powodować szybsze bicie serca, każdy uśmiech, każde spojrzenie...
Przemógł się i szybko wyszedł na korytarz nim wyobraźnia zdążyła podsunąć mu ciekawsze sugestie. Gdyby tylko mógł przestać się zastanawiać, jakie w smaku byłby wargi jego najlepszego przyjaciela... A przecież już kilka razy znajdowali się w takiej sytuacji! Był tak blisko!... Nie, nie, nie, to dobrze, że nic się nie stało. Katsuki na pewno odsunąłby go od siebie, unikał, co właściwie... nie było takim złym pomysłem!
Eijiro otworzył szerzej oczy, stając przed drzwiami jadalni. Unikanie chłopaka już raz skończyło się tragicznie, ale teraz...
— Kirish... Eijiro, stój — usłyszał za sobą nieco zachrypnięty od snu głos, a gdy odwrócił się i zobaczył Katsukiego, momentalnie zmienił zdanie. Jak mógłby go unikać, skoro są w tym sami? Przecież absolutnie nie był okrutny i nie był masochistą.
A może był. To dyskusyjne.
— Jak się spało? — rzucił, uśmiechając się łagodnie i odwracając się do chłopaka, który wywrócił oczami.
— A nie widać? Do kitu — burknął, przecierając oczy zaciśniętą pięścią.
Jak kot, przemknęło Eijiro przez myśl, gdy obserwował go w milczeniu, wciąż uśmiechając się delikatnie.
— Gapisz się.
— Ee... przepraszam — wydusił, odwracając wzrok, choć Katsuki nie wydawał się być tym specjalnie poirytowany. Teraz jednak wywrócił oczami, mrucząc pod nosem ciche: ,,chodź".
Eijiro skinął głową, ale nie ruszył się z miejsca. Czekał, sam nie wiedząc na co, póki jego wzrok samoistnie nie skierował się na dłoń Katsukiego. Wczoraj on sam złapał go za... za nadgarstek, ale to prawie jak...
— Jezu, co się z tobą dzieje? — fuknął teraz już podenerwowany chłopak, a Eijiro przełknął ślinę, kręcąc głową.
— Nic. Zamyśliłem się, sorry.
— Boisz się? — To nie zabrzmiało jak oskarżenie czy kpina, ale Eijiro i tak się spiął, marszcząc lekko brwi. No właśnie, nie powinien się bać. To bzdura, jest mężczyzną, potrafi sam się obronić!
Tak...
Pokręcił głową, tym razem faktycznie ruszając w głąb posiadłości. Shigeru Koyama... Ren... Wytrzyma ich spojrzenia. Teraz przynajmniej wie, że nie zasłużył na takie traktowanie. Jest sobą, jest... normalny...? Todoroki nie wstydził się swojej orientacji, więc czemu on miałby...?
W jadalni było bardzo jasno, bo na zewnątrz aż świeciło bielą. Śnieg iskrzył się od promieni słońca i to na pewno tylko z tego powodu Eijiro patrzył na swoje nogi, gdy zajmował miejsce przy stole. Sylwester... powinien się przyzwyczajać, wieczorem nie uniknie dłuższej konfrontacji... Poza tym czy to nie tak będzie wyglądać teraz jego życie? Ciągłe wyrzuty, krzywe spojrzenia, brak akceptacji...
Może jednak lepiej faktycznie spróbować jakoś to w sobie zdusić...?
Po kilku minutach siedzenia w milczeniu niepewnie uniósł wzrok. Shigeru Koyama wpatrywał się w Katsukiego z nienawiścią, a chłopak nieustępliwie odwzajemniał spojrzenie. Eijiro naprawdę powinien mu uświadomić, że nie musi tego robić, a już na pewno nie dla niego...
Gdy wspólny posiłek dobiegał końca, pan Masaru odchrząknął, a wtedy wszyscy spojrzeli na niego, bo był to pierwszy głośny dźwięk od chwili, gdy pani Rio przez przypadek nieco za głośno przesunęła talerz.
— Katsuki, Eijiro, może pojechalibyście ze mną na zakupy? — zagadnął, taktowanie ignorując szwagra, który wzniósł wymownie oczy, wlepiając spojrzenie w sufit. Jego żona jakby nigdy nic jadła dalej, jako jedyna już nie zwracając uwagi na słowa mężczyzny.
Eijiro niepewnie spojrzał na przyjaciela, który stanowczo skinął głową. To było nieco dziwne zachowanie, normalnie odmówiłby bez żadnych oporów... No tak, pewnie po prostu chciał się wyrwać z tego nieprzyjaznego miejsca. Zrozumiałe aż za bardzo.
— Weźcie ze sobą Rena — odezwała się nagle pani Chizuru i tym razem zdołała na dłużej przykuć uwagę nawet pani Rio, choć ta, w przeciwieństwie do męża, który aż podskoczył z oburzenia, nawet nie spojrzała w stronę syna, zamiast tego ciekawie obserwując teściową.
— Nie, absolutnie nie — warknął Shigeru Koyama, a Eijiro niemal westchnął, przekonany, że zaraz znów zacznie się tyrada o... — Ren nie będzie przebywał w takim towarzystwie. Ma się uczyć.
— Uczył się wczoraj.
— Tak, dzisiaj też ma!
— To jego przerwa zimowa — nie ustępowała pani Chizuru, mówiąc ostro i dobitnie. Wyprostowała się dumnie, widocznie nie zamierzała odpuścić synowi. — Ma dopiero czternaście lat, powinien wyjść na miasto choć na chwilę.
— Ma aż czternaście lat, jeśli chce się dostać do UA, musi pracować! — krzyknął Shigeru Koyama, a Eijiro kątem oka zarejestrował, że Ren poruszył się niespokojnie, wbijając wzrok w swój talerz. To na wzmiankę o UA tak się speszył...?
— To tylko dziecko, nie możesz zmuszać go do czegoś tylko dlatego, że sam nie byłeś w stanie tego zrobić!
— Nie wtrącaj się do moich metod wychowania! Zostaje i koniec! — Przez moment mierzyli się wściekłymi spojrzeniami, gdy żadne nie chciało odpuścić, a napięcie było wręcz namacalne.
— Chcesz jechać czy nie? — rzuciła w końcu od niechcenia pani Rio, patrząc przy tym przez okno, a nie na syna, który wyglądał tak, jakby usilnie starał się odkryć w sobie nowe Quirk i jak najszybciej zniknąć im z oczu, może zlać się z ścianą. W tym wypadku Regeneracja nie mogła mu pomóc.
— Ja... — urwał, zerkając niepewnie najpierw na babcię, a później ojca, który wpatrywał się w niego z wściekłością. Chłopak przełknął ślinę, w końcu mówiąc: — Zostanę. Muszę się uczyć.
Pani Chizuru momentalnie zmarszczyła brwi, zaciskając usta w wąską linię, nie skomentowała jednak jego decyzji. Wstała od stołu, uprzednio dyskretnie się o niego wspierając, po czym odeszła w stronę swojej prywatnej części domu. Ren nie patrzył na nią, a jego zaciśnięte w pięści ręce drżały lekko, co Eijiro zauważył tylko dlatego, że uważnie mu się przypatrywał.
— I bardzo dobrze — skwitował Shigeru Koyama, po czym również wstał od stołu, a za nim pani Rio, która nijak nie skomentowała decyzji syna, ba, zdawała się nawet jej nie dosłyszeć. Widocznie już straciła zainteresowanie całą sytuacją, tak szybko się rozpraszała... Może brała jakieś narkotyki...?
Nie, nie, na pewno nie, przeginasz, upomniał się w myślach Eijiro, wzdychając cicho, po czym zaraz posyłając Katsukiemu uspokajający uśmiech, bo ten podniósł na niego zaalarmowany wzrok. Martwił się... Eijiro wciągnął powietrze przez nos, próbując się uspokoić, bo już czuł napływający gorąc, a przecież nie mógł się ot tak zarumienić, zwłaszcza przy takiej atmosferze! No i to zbyt niemęskie, a przy tym zdecydowanie za bardzo zawstydzające!
Gdy wszyscy powoli opuszczali jadalnię, wpadł na pomysł. Po zakupach mógłby wykorzystać je jako pretekst do rozmowy z Renem, któremu wciąż bardzo chciał pomóc, mimo że chłopak wyraźnie odmawiał współpracy. Martwił się stanem zdrowia babci... pewnie wygórowanymi wymaganiami ojca, może... może też ignorancją matki...
A przy tym był dupkiem. Nie wszystko da się uzasadnić.
W samochodzie pan Masaru z radością wykorzystał nieobecność żony i zaczął puszczać piosenki, które ona pewnie uznałaby za: ,,staroświeckie" i ,,zbyt nudne". Eijiro nie przeszkadzał stary wydźwięk utworów, był zresztą zbyt zajęty ogarnianiem swojego od doby zbyt gejowego serca, które, odnotowawszy, że Katsuki Bakugo jest niebezpiecznie blisko i najwyraźniej nie ma z tym żadnego problemu, znów zaczęło walić jak szalone. Na szczęście jednak droga do miasta nie była bardzo długa, bo prowadziła właściwie tylko przez ścieżkę w lesie, a później kilka pustych uliczek. Parking przed supermarketem był niemal pusty, a to Eijiro uznał za dobry znak. Lubił ludzi, ale stanie w kolejkach do kasy nie należało do jego ulubionych zajęć, a już zwłaszcza nie wtedy, gdy śpieszyło mu się do realizacji swoich planów odnośnie Rena. Już za bardzo się nastawił, żeby odpuścić, zresztą taka była już jego natura – przedkładał cudze problemy nad własne.
Zagłębienie się w nich zresztą akurat w tym przypadku mogło pomóc i jemu, odwracając uwagę od niechcianych myśli.
— Wybierzecie kolory darumy? — zaproponował pan Masaru, a gdy chłopcy się zgodzili, sam ruszył do działu spożywczego.
Eijiro od zawsze lubił tę tradycję, mimo że nie wierzył w cudotwórstwo lalek i ich podobno magiczne właściwości spełniania życzeń i chronienia swojego właściciela. Nigdy też specjalnie nie dobierał kolorów, o odpowiednie znaczenia zawsze dbała jego mama, ale teraz uznał, że właściwie nie zaszkodzi mu spróbować ten pierwszy raz. W razie czego mógł pomóc sobie internetem, no i zastanowić się nad życzeniem...
Cóż, czerwony i tak był najbezpieczniejszym wyborem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro