Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15 ❄ wygrany zakład

  Bakugo nie musiał przejść dużo, żeby stanąć twarzą w twarz z upierdliwą hałastrą. Dzieciaki mogące mieć najwyżej po jedenaście lat, których za drzewami niedaleko niego i Kirishimy zebrała się sporą kupka, biegały jak oszalałe, rzucając w siebie ścieżkami. Niektóre budowały fortyfikacje, które zaraz zostawały zniszczone przez inne, a później znów odbudowywane, dzięki czemu obserwowana bitwa tworzyła właściwie koło bez końca.

  Bakugo nienawidził dzieci. Nienawidził ich zwłaszcza zimą, gdy właśnie podczas takich zabaw zmieniały się w dzikie zwierzęta i ciskały amunicją gdzie popadnie. A najbardziej nienawidził, gdy to całe lodowate gówno wlatywało mu za kołnierz i rozlewało się obrzydliwie na rozgrzanej od ciepłej kurtki skórze, lecąc w dół...

  — Bakugo, hej! — krzyknął Kirishima dokładnie w tym momencie, gdy chłopak wzdrygnął się na samą myśl o tym, co właściwie chwilę wcześniej mu się przytrafiło. — Dlaczego tu...?

  — Zabiję gnojki — warknął Bakugo, gwałtownie ruszając z miejsca, w którym stał już od jakiejś chwili, obserwując swoje ofiary jak złakniony mięsa drapieżnik. Właściwie faktycznie mógł tak wyglądać, bo jak zwykle cały się spiął w koncentracji. Te kaszojady były jego przeciwnikami. Zamierzał dać im nauczkę do końca życia.

  — Ejejej, nie, zaczekaj! — Chłopak został zmuszony do przystanięcia, gdy silna dłoń Kirishimy opadła na jego ramię, przytrzymując go w miejscu. — To tylko dzieci one nie... — Urwał, nagle gwałtownie się odsuwając, a gdy Bakugo odwrócił się do niego z uniesionymi brwiami, zauważył, że ten ociera twarz z śniegu, który najpewniej trafił go prosto między oczy.

  — Zmieniłeś zdanie?

  Chwila ciszy jedynie utwierdziła Bakugo w przekonaniu, że owszem, zmienił je, a teraz w myślach układał plan mordu jak to sam Katsuki często miał w zwyczaju.

  — Ale nie obij ich za bardzo — mruknął w końcu, zaraz uśmiechając się promiennie i podchodząc do największej grupki dzieci. Gdy tylko napotkał pytające spojrzenia jednego ze starszych chłopców, zapytał, przekrzykując powstały harmider: — Hej, możemy się do was dołączyć?

  Bakugo zmarszczył brwi. Dzieciak przez moment przypatrywał im się sceptycznie, marszcząc przy tym rude brwi. Nie miał obu górnych siekaczy, co pokazał, gdy uśmiechnął się szeroko, kiwając głową.

  — Okej. Ty idziesz do nich, a ty do nas — powiedział najpierw do Kirishimy, a później do Bakugo, używając pyszałkowatego, rozkazującego tonu, przez który Bakugo miał ochotę przywalić mu w nos, a potem wytargać kępkę rudych włosów z samego czubka głowy. Dokładnie tak załatwiał sprawy, gdy sam był w tym wieku. Doskonale poradziłby sobie z tymi bezczelnymi smarkaczami!

  — Jasne. — Kirishima uśmiechnął się promiennie, ale Bakugo znał go na tyle dobrze, żeby stwierdzić, że jego ekspresja była po prostu fałszywa. Obaj planowali dać dzieciom nauczkę. — Pamiętaj, nie za mocno. I żadnego lodu. — Kirishima musiał bardzo blisko podejść, żeby Bakugo usłyszał jego cichy szept wśród hałasu. Naprawdę... bardzo blisko, przez co Katsuki wiedział już, że na pewno jest zarumieniony po czubki uszu. Ale jeszcze trochę i będzie to można zwalić na wysiłek fizyczny, tak...

  — Spadaj, wiem przecież — burknął, dla zachowania pozorów i cennej reputacji nieco odpychając chłopaka od siebie, na co ten tylko skinął głową i uśmiechnął się szelmowsko.

  — Zakład, że moja drużyna wygra?

  — Tak ci się spieszy do rozpierdolenia całej kasy? — prychnął Bakugo, a Kirishima wywrócił oczami.

  — Nie oddam mojej forsy — parsknął, zaraz wyjaśniając: — Jeśli wygram, kładziemy się spać wcześniej i mniej mnie męczysz matmą. — Zignorował niezadowoloną minę przyjaciela, kontynuując: — Jeśli ty wygrasz, możesz zrobić ze mną co zechcesz. Zgoda?

  Bakugo patrzył na jego wyciągniętą dłoń z wahaniem. Nic na tym układzie nie tracił, był bardzo korzystny i... I tak naprawdę tylko to go niepokoiło, głównie dlatego, że ostatni warunek: ,,możesz zrobić ze mną co zechcesz"... Pobudził pewne rejony jego głupiej nastoletniej wyobraźni, przez co znów zalał się obfitym rumieńcem. Cholera jasna, nie!

  — Więc? — ponaglił Kirishima, bo dzieciaki z obu drużyn zaczynały się niecierpliwić.

  — Zgoda.

  Bakugo uścisnął krótko jego dłoń, a potem odszedł, chowając dolną część twarzy pod szlakiem i próbując się pozbyć z głowy niektórych, hm, nieprzyzwoitych wizji.

  Musiał to przegrać, jeśli nie chciał tej nocy odstraszyć od siebie Kirishimy na dobre.

  Na początku był chaos. Dzieciaki z dzikim wrzaskiem rzuciły się na siebie, a Bakugo znów wyobraził sobie małego siebie, dowodzącego tą nieokrzesaną hołotą. Pewnie przy pomocy swojego Qurik powysadzałby ich wszystkich w powietrze i...

  — Orientuj się! — dobiegł go krzyk Kirishimy, a zaraz potem śnieżka, która tym razem trafiła celu i uderzyła Bakugo w brzuch. Zmarszczył brwi, patrząc groźnie na chłopaka, który jakby nigdy nic uśmiechał się bezczelnie.

  Dopiero wtedy rozpętała się bitwa. Śnieżka za śnieżką, rzut za rzutem, śmiech Kirishimy i uśmiech Bakugo, który... naprawdę dobrze się bawił, gdy jak idiota biegał ze swoim najlepszym przyjacielem i jakimiś obcymi dziećmi w parku. Sam siebie nie poznawał, ale w ogóle się tym nie przejmował, w końcu musiał zrobić sobie amunicję!

  Po okrągłej godzinie bezsensownej rywalizacji znaleźli się dość daleko od dzieci, które w połowie chyba nawet zrezygnowały i poszły bawić się gdzieś indziej. Małe mięczaki, w przeciwieństwie do nich Bakugo i Kirishima wciąż nieustraszenie kontynuowali swoją walkę, na przemian chowając się za drzewami, kucając, żeby nabrać śniegu, i biegnąc. Obaj byli zmęczeni, ale naprawdę szczęśliwi, czego nawet Katsuki nie potrafił już maskować, gdy na jego ustach wciąż gościł uśmiech. Uśmiech samozadowolenia, bo całkiem zapomniał o wcześniejszym postanowieniu co do zakładu, a od wygranej dzieliły go tylko centymetry, niewielki dystans między nim a plecami Kirishimy, którego planował pchnąć i ostatecznie bombardować go śnieżkami tak długo, aż ten by się poddał.

  — Wygrałem! — zawołał w końcu, łapiąc chłopaka za kołnierz i popychając go mocno... A w następnej sekundzie samemu padając na ziemię, bo upadek Kirishimy nie tylko pociągnął go do przodu, ale i podciął nogi, tak że Bakugo wylądował tuż nad twarzą chłopaka, opierając dłonie po obu stronach jego głowy i naprawdę tylko cudem nie zderzając się z nim czołem.

  — Tak... Tak, chyba tak... — wydyszał z uśmiechem Kirishima, póki co chyba nie czując tego katastrofalnego napięcia, które zaczął wyczuwać Bakugo. — Udało ci się. Więc co będziemy robić wieczorem, kapitanie? — parsknął, jakby nie widział w ich pozycji niczego dziwnego, a przecież... na litość boską...

  Bakugo czuł, jak krew uderza mu do głowy i policzków, sprawiając najpewniej, że znów był cały czerwony, z czym miał skończyć raz na zawsze, a co przy tym chłopaku wydawało się być takie naturalne i irytująco łatwe. Z trudem próbował unormować oddech, przy czym wcale nie pomagało szybko bijące z wysiłku i ekscytacji serce. Nie mógł się powstrzymać, jego wzrok wciąż i wciąż zsuwał się na wargi Kirishimy, a wtedy...

  — Bakugo? Stary, wszystko gra?

  Czar prysł, Katsuki momentalnie otrząsnął się z osłupienia, zdając sobie sprawę, że nachylił się znacznie bliżej chłopaka niż to było konieczne. Co on najlepszego wyrabiał?! Zwariował, po prostu zwariował! Nie mógł nie zobaczyć spojrzenia Kirishimy, jego szeroko otwartych oczu... A jeśli się domyślił? Jeśli już wiedział, co jego przyjaciel przed chwilą chciał zrobić i zrobiłby, gdyby mu nie przerwano? Boże święty.

  W następnej sekundzie Kirishima już pluł śniegiem, gdy Bakugo wziął jego garść i błyskawicznie wtarł mu ją w twarz, równie szybko wstając. Zalało go poczucie ulgi, gdy po chwili napotkał oburzone spojrzenie chłopaka. Wybrnął.

  — No wiesz co?! Przecież już mówiłem, że wygrałeś! — fuknął Kirishima, ścierając z twarzy resztkę lodowatego śniegu. Nie był zły, był... Zaskoczony. Zdezorientowany. I jakby...

  — Musiałem cię dobić!

  Przez moment, gdy Bakugo patrzył na niego w taki dziwny sposób, siedząc na nim okrakiem i nic nie mówiąc, za to rumieniąc się lekko, zdziwionemu Kirishimie wpadł do głowy taki głupi pomysł, że być może chłopak chce go... pocałować. I gdy okazało się, że jednak źle odczytał mimikę przyjaciela, poczuł się odrobinę, naprawdę minimalnie... zawiedziony...?

  Nie, nie, nie, to na pewno nie było to uczucie! Idiota, jak zwykle wszystko pomieszał, to ta cała zabawa w gejów robiła mu pranie mózgu, bo czemu niby Bakugo miałby w ogóle chcieć go całować? Nawet przy pani Mitsuki tego nie robili! I nie zrobiliby oczywiście, obaj byli heteroseksualni i... Nie było między nimi nawet zalążka takiej relacji... A mimo to, gdy wracali razem do domu po skończonej bitwie, Kirishima nie czuł się zbyt pewnie. Czekała go kolejna sesja nauki z Bakugo, a niestety w ogóle nie mógł się skupić. Jego myśli chyba zrobiły sobie wyścigi w snuciu idiotycznych domysłów, które przecież nie mogły być prawdą...

  Po pomieszczeniu rozległo się głośne plask, gdy Kirishima w skrajnej rozpaczy uderzył się podręcznikiem w czoło, co z kolei nieco poderwało zaskoczonego Bakugo z miejsca. Zaczął coś krzyczeć, ale chłopak nie zwracał na to uwagi.

  Jeśli miał przetrwać te ferie, musiał sobie zrobić przerwę od udawania kogoś, kim nie był. Choćby na jeden dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro