Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 54

*Perspektywa Stiles'a*

Siedziałem w pokoju. Dokładnie 6 metrów pode mną znajdowała się Scy. Rozdzierało mnie od środka. Z jednej strony bardzo chciałem ją zobaczyć, porozmawiać, ALE po ostatnim spotkaniu z nią przeżyłem cholerną traumę. Bałem się, że jeżeli tam zejdę będzie ze mną jeszcze gorzej. Derek do niej zszedł, a jak wrócił to o mało co nie pozabijał wzrokiem wszystkich dookoła. 

Cieszyło mnie to, że nie jestem z tym wszystkim sam. Koło mnie siedział Scott i Lydia. Pocieszali mnie, starali się wesprzeć. Niestety na próżno. Aczkolwiek jestem im bardzo wdzięczny. Spojrzałem na przyjaciela. Potrzebuję rady.

- Powinienem do niej pójść? - zapytałem moich towarzyszy.

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. - stwierdziła Lydia. - Ona teraz nie jest sobą. Nie chciałabym, żebyś się jeszcze bardziej zdołował.

- Chociaż z drugiej strony, strasznie za nią tęsknisz. - westchnął Scott. - Rozmowa z nią, albo sam jej widok...

- Nie pomagasz. Przepraszam was, wiem że się staracie i doceniam to, ale mam dość. Pójdę do niej. Najwyżej będę wkurwiony.

Zmartwiony, zostawiłem przyjaciół i zszedłem do Scar. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do pomieszczenia.

- Denerwujesz się. - rzekła, podnosząc na mnie wzrok.

- Coś, ty. Wydaje ci się. - warknąłem, a ona się zaśmiała.

- Nawet w takiej sytuacji jesteś sarkastyczny. W końcu moja krew zobowiązuje.

Dreszcz mi przebiegł po plecach. Podszedłem do niej, cały czas zachowując bezpieczną odległość.

- Boisz się mnie? - spytała z widoczną satysfakcją.

- Jesteś psychopatką, jak mam się ciebie nie bać.

- Nie prawda! Nie jestem psychopatką, tylko wysoko funkcyjną socjopatką.

Teraz mówiła zupełnie jak dawna Scarlett.

Tak mi jej brakowało.

- Czy ty nad sobą panujesz? - spytałem zakłopotany. - No wiesz, nad tą swoją wewnętrzną bestią?

- Hahahah nie! - zaśmiała się. - Mimo, iż jestem popieprzonym potworem to cały czas mam swój charakter. - ciekawa obserwacja. - Ale nie przyzwyczajaj się. Ta suka będzie coraz słabsza, a kontrolowanie mnie, coraz trudniejsze.

Niestety, ale miała rację.

- Szkoda, że nie jesteś taki jak Derek. Mógłbyś jej wtedy zabrać trochę bólu jaki jej zadaje. Byłbyś taki silny, szybki, mógłbyś ją ochronić, pomóc jej, a teraz? Tylko patrzysz jak powoli znika, a na jej miejsce pojawiam się ja. Jako człowiek nie jesteś w stanie jej pomóc. Z resztą.....i tak jest już za późno. Ona i tak już nie żyje. Nie da się jej uratować. Albo mnie zniszczycie, razem z nią, albo ja pochłonę całą Scy.

- Nie. - szepnąłem. - NIE!

- Nie drzyj się. To i tak nic nie da. Ta pierdolona kurwa już jest martwa, czuje jak ostatkami sił próbuje mnie powstrzymać. Jak płacze.

Wkurwiłem się. Podbiegłem do niej i złapałem za gardło.

- Nigdy nie mów, że jest martwa. Nie obrażaj jej, rozumiesz?! - nie odpowiedziała, tylko się uśmiechnęła. - ROZUMIESZ?!

- Tak.

Puściłem ją, a ona zaczęła się śmiać. Nie interesuje mnie, dlaczego tak się stało. Najchętniej to w ogóle nie poruszałbym tej sprawy. Chcę jak najszybciej ją uwolnić od tego psychopatycznego czegoś i wrócić do codziennego życia. Tata się cholernie martwi o Scy, a ja mu muszę ściemniać, że pojechała na wymianę do Meksyku.

- Boże, dlaczego moje życie jest takie trudne?

Wybiegłem z piwnic i ignorując zaciekawione spojrzenia innych, wsiadłem do auta. Odpaliłem silnik i pojechałem do lecznicy. Mimo, iż nie było tam Deaton'a to i tak wszedłem do środka. Pamiętałem o kluczyku pod wycieraczką. Zajrzałem na półkę z książkami i zacząłem je przeszukiwać w celu odnalezienia informacji o tej martwej bieli.

***

Nad książkami spędziłem całą noc i jedyne co znalazłem to jak się jej pozbyć, po przez uwolnienie tej jej mocy. Jest godzina 5.31  za półtorej godziny przyjdzie Deaton, a ja powinienem iść do szkoły.

- Pierdole to. - warknąłem i wziąłem książkę, w której znalazłem ten sposób.

Wybiegłem z lecznicy i wsiadłem do auta. Ruszyłem przed siebie. Nie obchodziło mnie gdzie jadę. Chciałem od tego wszystkiego uciec, najdalej jak to tylko możliwe. Po parunastu minutach, gwałtownie zatrzymałem auto. Oparłem głowę o kierownicę.

- Mam już tego kurwa dość. 

Sięgnąłem po książkę i po raz kolejny przeczytałem jak uwolnić moc Scy. Niewierze, że to jedyny sposób...niewierze, że ona mówiła prawdę.

- Stiles, jedziemy.

- Kurwa! Ja pieprzę. Derek, nie rób tak! Co ty tu robisz?!

- Aktualnie siedzę, a teraz ruszaj! W nocy znalazłem trop Jeff'a. - wytłumaczył.

- I co? Chcesz go zabić sam? On tam ma całe stado alf.

- Nie interesuje mnie to.

- Przecież to samobójstwo!

- POWIEDZIAŁEM, ŻE MNIE TO NIE INTERESUJĘ! - ryknął. - Jedź.

Niechętnie ruszyłem. Kierowałem się według wskazówek wilkołaka, aż dotarliśmy, no właśnie nie wiem gdzie.

- Tu nic nie ma.

Ignorując moją uwagę wyszedł z auta i zaczął krążyć po przestrzeni. Co jakiś czas dało się zauważyć pojedyncze drzewka, natomiast wszędzie były ogromne skały. Wysiadłem z auta i się rozejrzałem. Hale zaglądał za jakiś głaz, a po chwili za nim zniknął. Niewiele myśląc pobiegłem za nim. Pomiędzy dwiema skałami było przejście prowadzące w głąb, ciemnego dołu. Wróciłem się szybko do jeep'a po i sztylet i poszedłem za Derek'iem. Wiele osób w tym momencie srałoby pod siebie. W końcu to samobójstwo, po części. Pewnie to będzie mój koniec, ale ja nie boję się śmierci.

*Perspektywa Derek'a*

Byłem cholernie spokojny, podobnie jak mój towarzysz. To dobrze, dzięki temu alfy nie zorientują się o naszej obecności, tak szybko. Cicho szliśmy przed siebie. Podążając za dźwiękiem ich głosów. Zaczęliśmy biec. Mocnym kopniakiem wyważyłem drzwi i od razu rzuciłem się na tą sukę Kali. Walczyliśmy przez krótką chwilę, jakiś inny wilkołak skoczył mi na plecy. Uderzyłem z całej siły o ścianę, zostawiając nieprzytomną alfę w dziurze. Wróciłem do Kali, ścisnąłem jej gardło i uniosłem parę centymetrów.

- Gdzie jest Jeff?! - warknąłem. - Odpowiadaj dziwko!

- Ze Scy. - uśmiechnęła się, a ja rzuciłem nią w inną alfę.

Razem ze Stiles'em zabijaliśmy po kolei każdą alfę, przy okazji ocierając się o śmierć przynajmniej 30 razy. Rozrywałem gardła. Rozcinałem brzuchy. Wbijałem pazury w serca, przy okazji zarabiając podobne obrażenia. Nie zwracałem uwagi na ból, liczyła się tylko możliwość zemsty za to co zrobili Scy. Osób do zabijania nie było dużo, zaledwie 6, lecz przez swoje wilcze zdolności, cały czas wstawały.  Wreszcie, zabiliśmy całą szóstkę. Dysząc ciężko, rozejrzałem się, szukając zwłok Kali. Brakowało mi 3 osób, nie licząc Jeff'a. Zauważyłem, że jedna z alf, resztkami sił wbiła pazury w brzuch Stiles'a, przez co krzyknął z bólu. Podbiegłem do niego i szybko dobiłem alfę.

- Stiles! Pokaż to. - ściągnąłem jego dłonie z rany i ujrzałem pięć dość głębokich, krwawych otworów.

Są wystarczająco duże, aby go zabić.

- Nie zamykaj oczu. Patrz na mnie. Wyliżesz się z tego.

- Gdzie jest Kali? - wysapał.

- Uciekła.

- Biegnij za nią. Ja się jakoś ogarnę. - jego oczy zaszły mgłą, a z ust zaczęła kapać krew.

- Pieprzyć ją. Jedziemy do Deaton'a. - wziąłem go pod ramię i wyprowadziłem z pomieszczenia.

Był nieprzytomny. Wciąż słyszałem bicie jego serca. Wsiadłem do jeep'a, położyłem go na tylnym siedzeniu i ruszyłem. W kilka minut dojechałem do lecznicy. Wszedłem do środka, ze Stiles'em pod ramieniem i od razu zauważył nas Deaton.

- Połóż go na stole. Co się stało?

Streściłem mu mniej więcej jakie obrażenia oceniłem, oraz okoliczności w jakich powstały. Cholera, to był naprawdę pojebany pomysł. Nie powinien iść ze mną. Zadzwoniłem do Scott'a i poinformowałem go o stanie Stil'a. Oczywiście nie obyło się bez słuchania tego, jacy nieodpowiedzialnymi idiotami jesteśmy. Wkrótce przyjechał. Wpadł zdyszany do lecznicy i od razu zaczął pomagać doktorowi. Podczas kiedy Deaton zajmował się nieprzytomnym, Scott był zmuszony opatrzyć moje rany. Oczywiście podczas tej czynności zadawał bardzo dużo pytań, krzyczał, wyzywał i wiele innych.

- Sky by nie chciała, żebyście zginęli w taki sposób!

- Racja! Sama wolałaby nas zabić! Nie rozumiesz?! Ona już nie wróci! Stała się potworem i tego nie da się odwrócić! Straciłem ją. - ostatnie zdanie dodałem już ciszej.

Scott spojrzał na mnie z wielkim szokiem. Zignorowałem to i wyszedłem na świeże powietrze. Może nikomu o tym nie mówiłem, ale straciłem nadzieję. Straciłem Scy. Wiem, że ona już nie wróci, że los odbierze mi kolejną ukochaną i najprawdopodobniej tę też będę musiał zabić.

*Perspektywa Scarlett*

Ktoś się zbliżał. Lecz tym razem ktoś zupełnie inny.

- Spodziewałam się ciebie Jeff'i. Uwolnisz mnie?

- Tak, jeżeli będziesz posłuszna, w innym wypadku będziemy zmuszeni zrobić ci krzywdę, a tego nikt nie chce.

- Ja tego chcę. - wtrąciła Kali.

- Będę grzeczna jak aniołek i posłuszna jak owieczka. - powiedziałam najsłodszym głosikiem, na jaki było mnie stać.

Bliźniacy podeszli do mnie i rozkuli. Oboje mocno złapali mnie za nadgarstki, lekko unosząc.

- Darujmy sobie. Umiem chodzić, a tutaj miałam trochę czasu na rozważenie twojej idei. Dostrzegłam w niej coś intrygującego, dlatego ci pomogę i będę członkiem twojego stada.

- Nie licz na to, że tak od razu ci zaufamy. - warknęła suka sukowatości.

- Nie potrzebuje waszego zaufania. Chcę tylko iść o własnych siłach. Nosić mnie będziecie później, jak będziemy świętować śmierć całego Beacon Hills.

Bliźniacy mnie puścili, ale cały czas byli gotowi na wypadek mojego psocenia. Zawędrowaliśmy do części lasu położonej bardzo blisko lecznicy.

- To od czego zaczynamy? - zapytałam.

- Od zabicia Hale'a, oczywiście.

- Teraz? Miałam nadzieję, że uda mi się przygotować jakieś zabawki, no i chyba powinien być sam, a tam widzę samochód tego dzieciaka podającego się za mojego brata.

- Przecież to tylko człowiek. - warknęła Kali.

- Ale ty jesteś tępa! Jest godzina 14 coś, czyli że doktor jest w swoim miejscu pracy. Czuję krew, czyli Stiles jest ranny, podobnie jak Derek. Sam Deaton nie dałby rady ich ogarnąć, więc przybył Scott. Czuję, a raczej widzę, że Derek czuje się już lepiej. Musimy poczekać.

No i czekaliśmy. To znaczy ja czekałam. Stiles ze Scott'em pojechali gdzieś, a Deaton później zamknął przychodnię. Derek pod nią siedział, mając w dupie wszystko i wszystkich. Był załamany, ale i wkurwiony. To źle. Teraz śmierć jest mu obojętna, a ja bym chciała, żeby powalczył o życie. To będzie nudne, jeżeli tak po prostu da mi się zabić. Jaka z tego zabawa? Podreptałam do Jeff'iego po radę, ale on miał głęboko w poważaniu moje żale i smutki. Po chwili alfy gdzieś sobie poszły, mówiąc jedynie, że mam przynieść głowę Hale'a. Z żałosną miną podeszłam do Derek'a i usiadłam koło niego.

- Co ty tu...?!

- Jestem zrozpaczona. Mam cię zabić, ale ty wręcz czekasz na śmierć. Jak ja mam grać na twoich uczuciach, kiedy ty już nic nie czujesz? Jak ja mam ci odebrać wszystko co kochasz, skoro i tak już tego nie masz? Pociesz mnie.

Nie odpowiedział mi. Pomiędzy nami trwała martwa, głucha cisza, a mnie to irytowało.

- Skoro nie chcesz mi nic powiedzieć na poprawę humoru, to może jakoś zawyj z bólu czy coś. Byłoby miło.

Najwyraźniej zirytowany moim ciągłym pieprzeniem wpił się w moje usta. Powiem szczerze, że nawet ja się tego nie spodziewałam. Nasze języki poruszały się synchronicznie, bez walki, idealnie współgrały, tańcząc do sobie znanej muzyki. Oderwaliśmy się od siebie.

- Czemu to zrobiłeś? - zapytałam głosem jak najbardziej wypranym z uczuć.

Nie starałam się, aby taki był. Po prostu nic nie czułam podczas tego pocałunku. No może po za zaskoczeniem.

- Albo ty, albo ja. Chciałem ostatni raz zasmakować twoich ust. - po tych słowach, uderzył mnie mocno w głowę, pozbawiając przytomności.

*Perspektywa Derek'a*

Pomysł Stiles'a zadziałał. Jak tylko odzyskał przytomność zaczął główkować i wykombinował. Miałem być przynętą, a że na serio mam w dupie czy umrę, czy nie, idealnie nadawałem się do tej roli. Przerzuciłem jej wiotkie ciało przez ramię i pobiegłem do wyznaczonego miejsca, czyli mojego starego domu. Wszyscy tam czekali. Przez ten czas, Stiles przygotował wszystko do rytuału. Położyłem Scy na okręgu z opiłków srebra i oczywiście kroplami krwi krewnego martwej bieli. Wszyscy stanęli dookoła okręgu, dołączyłem do reszty i się zaczęło. Stiles wyrecytował pierwsze słowa, a Scarlett zaczęła krzyczeć. Po policzkach Lydi spłynęły dwie łzy, podobnie jak i u Alison. Im dalej zapuszczaliśmy się w łacińskie słowa, tym bardziej krzyczała. W pewnym momencie przestała i wreszcie otworzyła oczy. Były białe i jarzyły się czystą nienawiścią. Rozluźniając poszczególne mięśnie uniosła się lekko nad ziemią i uchyliła usta, z których kapała krew. Stiles drżącym głosem kontynuował. Opadła z hukiem na ziemię. Część zgromadzonych chciała się cofnąć. Bali się.

- Nie możecie się cofnąć, nie wolno nam przerwać kręgu. - warknąłem, lecz w tej sytuacji brzmiało to naprawdę żałośnie.

Scy wstała i spojrzała na każdego z nas po kolei. Po jej policzkach lały się łzy. Cierpiała.

- Tak strasznie przepraszam. - to była prawdziwa Scarlett.

Chciałem do niej podejść i ją przytulić, ale Peter mnie powstrzymał. Padła na kolana i nieudolnie próbowała się zabić. Zakończyć ten ból. Nie mogła. Starała się przebić serce i nawet to zrobiła, ale to nic nie dało. Drapała zawzięcie swoje gardło, starając się je rozerwać. Nawet nie zauważyłem, kiedy po moim policzku spłynęła łza. Stiles, z całkowicie zalanymi policzkami, dokończył, a Scy zaczęła się rozpadać. Skóra odpadała płatami, ukazując mięśnie, które także odpadały. Większość zamknęła oczy, tchórząc, bojąc się spojrzeć na Scarlett błagającą o śmierć. Ja tego nie zrobiłem, nie mogłem się po prostu odwrócić i unikać jej błagalnego wzroku. Zauważyłem, że Stiles też się nie odwrócił, nie przymykał powiek. Scy opanowała się i skierowała kroki ku Scott'owi.

- Opiekuj się nimi. - szepnęła.

Mimo, iż nastolatek nie patrzał, kiwnął głową i pozwolił, aby łzy zmoczyły jego policzki. 

Stanęła przed Isaac'iem i wykrzywiła wargi w uśmiechu, który wyrażał więcej rozpaczy, bólu i żalu, niż nie jedna łza.

 Następne były Alison i Lydia. Dziewczyny strasznie płakały, Scar starła pojedyncze łzy z ich policzków, zostawiając na nich krwawe ślady. 

Peter, z kamienną maską na twarzy, spuścił wzrok. Zbliżyła się do jego ucha i bardzo cicho szepnęła.

- Każdy zasługuje na drugą szansę, nie zmarnuj jej.

Podeszła do mnie. 

Chwyciła mnie za rękę i delikatnie ucałowała moje wargi. Poczułem smak jej krwi, jej bliskiej śmierci. Mimowolnie po moich policzkach popłynęły kolejne łzy.

- Zawsze przy tobie będę, choćby nie wiem co.

Podeszła do swojego brata, dotknęła jego policzka, zostawiając na nim krwawy ślad.

- Zawsze będziesz moim bohaterem. - szepnęła i się cofnęła.

W potwornych cierpieniach traciła mięśnie, kolejne litry krwi. Ostatkami sił wyciągnęła szkielet dłoni ku Stiles'owi, po czym kości opadły na podłogę. To był koniec rytuału. Lydia wpadła w ramiona syna szeryfa, Alison płakała w ramię Scott'a, Isaac osunął się po ścianie, Peter schował twarz w dłoniach.

A ja?

Ja już i tak nie żyję.

Żyłem dla niej.

Jej już nie ma.


____________________________________________________________________________________
TO NIE JEST OSTATNIA CZĘŚĆ. BĘDZIE JESZCZE EPILOG.

Muszę się wam przyznać, że sama płakałam pisząc ten rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro