Rozdział 47
Razem ze Stiles'em wybiegliśmy z domu Lydi i pierwsze co to wsiedliśmy do jeep'a, poczekaliśmy na Scott'a i ruszyliśmy.
- Czemu się tak guzdrałeś? - zapytał zirytowany kierowca.
- Widziałem Matt'a z kanimą to to musi być on! To on jest właścicielem!
- Stiles, to by miało sens! Matt nie umie pływać, kanima nie umie pływać. Jackson zabijał osoby należące do drużyny pływackiej, bo Matt....dobra nie mam pojęcia dlaczego miałoby mieć to sens. - westchnęłam.
- W zasadzie to jakoś mnie to nie zdziwiło, Matt ma złe oczy, więc to na pewno on. - bardzo logiczne.
Pojechaliśmy do domu, po drodze snując domysły na temat motywu nastolatka. Pierwsze co zrobiłam to wyrzuciłam te potworne szpilki, a potem przebrałam się w ciuchy, które miałam wcześniej. W tym czasie chłopcy opowiadali tacie o Matt'cie.
- Więc chłopak jest mordercą? - zapytał tata.
- Tak. - odpowiedział Stil.
- Nie.
- Tak!
- Nie.
- Tato, wszyscy wiedzą, że policja próbuje łączyć morderstwa. Wystarczyło, że sprawdził w jakiej byli klasie! - wtrąciłam, przerywając męską kłótnię.
- Ale Cara z klubu nie była uczennicą Harris'a. - trzymał przy swoim tata.
- Oh, no tak, jasne, czyli wycofali zarzuty? - zapytał zirytowany brat.
- Nie, ale to nic nie znaczy. Scott ty też w to wierzysz?
- Wiem, że trudno to pojąć, ale proszę nam zaufać.
- To Matt! Jeździł autem Harris'a. Wiedział, że policja połączy chemika z morderstwami. - powtórzył Stiles.
- Niech będzie. Dopuśćmy taką możliwość, ale gdzie motyw? Dlaczego ten dzieciak miałby wytłuc pół drużyny pływackiej, razem z trenerem?
- To chyba jasne! Pływacy od sześciu at nie zdobyli medalu! - wykrzyknął Stiles, a wszyscy spojrzeli na niego z niezrozumieniem. - No dobra, nie znamy motywu, a Harris go miał?
- Co mam zrobić? - westchnął tata, zalany argumentami.
- Niech pan przejrzy dowody. - poprosił Scott.
- Są na posterunku. Już tam nie pracuję.
- Zaufaj mi. - wtrącił Stil.
- Mam zaufać tobie?!
- Dobra, zaufaj Scarlett. - spojrzałam na niego jak na idiotę, z resztą nie tylko ja. - To zaufaj Scott'owi.
- Zgoda.
Wsiedliśmy do auta taty i pojechaliśmy na komisariat.
- Jest druga w nocy. - powiedziała funkcjonariuszka na widok taty.
- Nie przyjechałbym, gdyby sprawa nie była istotna.
- Najpierw nagranie ze szpitala. - szepnął do nas Stiles.
- Dlaczego? - zapytał Mc.
- Jackson zabił wszystkich, oprócz jednej osoby. - wytłumaczyłam.
- Ciężarnej Jessica'i. - dodał bliźniak.
- Matt zrobił to własnoręcznie. - domyślił się Scotty.
- Może ktoś go widział? - podsunęłam.
- Dobrze, chodźmy. - rzucił do nas ex szeryf i poszliśmy do jego dawnego biura, aby przejrzeć nagrania ze szpitala.
- Sam nie wiem, tamtego wieczoru przywieźli ofiary karambolu. - upierał się tata.
- Dostał się do pokoju Jessica'i, więc musiał tędy przejść. - myślałam na głos, patrząc na nagranie.
- Niech pan cofnie. - powiedział w pewnym momencie Mc.
Na nagraniu zauważyliśmy plecy chłopaka, nosił czarną, skórzaną kurtkę, miał ciemne włosy i nie był zbyt umięśniony.
- To on! To Matt! - zaczął wariować Stiles.
- Widać tylko tył głowy. - przewrócił oczami tata.
- Siedzę w ławce za nim, ma charakterystyczną potylicę. - wytłumaczył bliźniak.
Kto normalny się przygląda takim rzeczom? Mój brat.
- Oszalałeś? - zapytał ojciec.
- Spójrz na jego kurtkę. Kto jeszcze nosi skórę?
- Mnóstwo osób, przykładowo twoja siostra.
- Sporadycznie. Przewińmy do przodu. Musiał wrócić tą samą drogą. - przerwałam.
- Zatrzymaj, to znowu on! - powiedział Stiles.
- Raczej tył jego głowy. Rozmawia z kimś. - odpowiedział tata.
- Z moją mamą. - rzekł Scott, od razu wyjął telefon i do niej zadzwonił.
Kiedy odebrała włączył głośno mówiący.
- Scott, wiesz ile osób się tam przewija? - zapytała kobieta.
- Ciemne włosy, typowy nastolatek...
- Ma złe oczy. - dodał Stil.
- Już rozmawiałam z policją.
- Prześlę ci zdjęcie. Odebrałaś?
- Tak.
- Poznajesz go?
- Tak, zaczepiłam go, bo roznosił błoto po korytarzu. Scott, co się dzieję?
- Nic, później wyjaśnię. - rozłączył się.
- Obok przyczepy znaleziono odciski butów. - powiedział tata.
- Jeżeli pasują to znaczy, że Matt był w szpitalu, na imprezie i obok przyczepy. - podsumowałam.
- U mechanika znaleziono rachunek za wymianę oleju, podpisany przez Matt'a. - dodał tata.
- Kiedy? - zapytałam chórem z bliźniakiem.
- Parę godzin przed waszym przyjazdem.
- Jedna ofiara to incydent, dwie przypadek, trzy schemat, a cztery? - zapytał Stiles.
- Nakaz aresztowania. - TAK! - Poproś mamę, żeby jak najszybciej tutaj przyjechała. Może uda mi się załatwić nakaz rewizji, Stiles powiedz, żeby ją wpuścili.
- Tak jest. - mówiąc to jak najszybciej wyszedł z biura.
- Już jedzie. - powiedział Scott. - Szeryfie?
Do pokoju wszedł Stiles, a za nim Matt. Trzymał w dłoni pistolet i celował w plecy brata.
- Matt, zapewniam cię, że istnieje inne wyjście. - zaczął tata.
- Ma pan absolutną rację. - odpowiedział nastolatek.
- Nie chcesz nikogo skrzywdzić.
- Chcę skrzywdzić wiele osób. Co prawda nie byliście na mojej liście, ale mogę zmienić zdanie, jeśli spróbujecie do kogoś zadzwonić, tak jak to robi McCall. Kiepski pomysł. Komórki na stół. SZYBCIEJ!
Wykonaliśmy jego polecenie, Stiles stanął obok mnie i szepnął bezgłośnie "bądź silna". Następnie Matt kazał bratu przykuć tatę do ściany. Niechętnie wykonał polecenie.
- Ciaśniej. - syknął dupek.
- Rób co każe. - szepnął tata do brata.
Później wyszliśmy z pomieszczenia. Przechodząc obok pierwszego korytarza zauważyliśmy mnóstwo ciał policjantów.
- Wymordujesz cały posterunek? - zapytałam.
- Nie. Od tego mam Jackson'a, wystarczy, że pomyślę, a on działa za mnie.
Prowadził nas dalej. Wróciliśmy do biura i niszczyliśmy wszelakie dowody , które mogłyby mu zaszkodzić. Scott stał przy niszczarce, Stiles kasował wszystko z komputera.
- Dowody zniszczone. Twoje ofiary zasłużyły na śmierć, bo cię zabiły. Cokolwiek to znaczy. Jesteśmy kwita, pójdę po tatę i spadamy, a ty spokojnie mścij się dalej i pozdrów kanimę. - rzekł Stiles, mój mistrz sarkazmu.
Wtedy usłyszeliśmy, że ktoś przyjechał.
- Przyjechała twoja mama. - zwrócił się dupek do Scott'a.
- Nie rób tego. Powiem, żeby sobie poszła. Błagam cię. - odpowiedział.
Usłyszeliśmy trzask otwieranych drzwi.
- Jeżeli się nie ruszysz zabiję Stiles'a, Scy, a potem twoją mamę.
McCall niechętnie kiwnął głową i wyszedł, za nim ja i Stiles, a z kolei za nami szedł Matt, cały czas celując w nas bronią.
- Otwieraj.
- Proszę.
- Otwórz drzwi.
Mc ze strachem w oczach wykonał polecenie. Ku naszemu zdziwieniu stanął w nich Derek.
- Bogu dzięki. - szepnął Scott.
Wilkołak padł na ziemię, za nim stał pół przemieniony Jackson.
- Ten dzieciak nim kieruje? - zapytał sparaliżowany.
- Cóż Derek, nie wszyscy mogą być groźnym, silnym wilkołakiem. Owszem, odkryłem to i owo, a to wszystko dzięki twojemu dzienniczkowi Scy. - mówiąc to wyciągnął go z kieszeni i zaczął go kartkować. - Wilkołaki, myśliwi, kanima. Co miesiąc macie tu prywatne Halloween.
- Przecież go spaliłeś.
- Nie. Podpaliłem, żeby dodać mu charakteru. No i dowiedziałem się co nieco o tobie gwiazdeczko. - syknął, a we mnie się zagotowało.
Tylko jedna osoba miała prawo tak do mnie mówić, ale ona już nie żyje.
- Stiles, a ty w co się zmieniasz? - zmienił temat.
- W yeti, ale tylko w okresie świąt.
Jackson drapnął go w kark, przez co sparaliżowany padł na klatkę piersiową Derek'a. Chciałam do niego podejść, ale kanima zagrodziła mi drogę.
- Weź go ze mnie. - warknął Derek.
- No nie wiem Derek, sądzę, że tworzycie uroczą parę.
- Pierdol się. - warknęłam.
- Ah, no tak. Jesteś w nim zakochana po uszy, tak jak w Simonie. Tak babcia też o tym wiedziała. Sądzisz, że ten wilkołak naprawdę cię kocha? - mówiąc to kopnął Hale'a w ramię. - Błagam cię. Jesteś od niego dużo młodsza, albo w ogóle nie bierze cię na poważnie, albo jest klonem twojego Simon'a.
Byłam wściekła, chciałam na niego skoczyć i skrzywdzić go najmocniej jak to było możliwe, lecz przeszkodził mi w tym Jackson. Jego pazury znajdowały się dosłownie milimetry od mojej skóry na szyi. Czekał. Czekał na rozkaz swego pana. Matt uśmiechnął się triumfalnie i tak jakby coś zauważył.
- Oh, Stiles, a co ty tutaj masz? - spytał wyciągając zza paska ostrze, które mu dałam.
Wręczył go Jackson'owi. Teraz zamiast pazurów, miałam przy szyi sztylet, czyli jest jeszcze gorzej niż było. Ostatnim razem, kiedy się zacięłam cała rana zaczęła ropieć i długo się nie goiła. Usłyszeliśmy kolejne auto.
- To chyba ona. Rób co mówię to nie zrobię jej krzywdy, Jackson też. - zwrócił się dupek do Scott'a.
- Nie ufaj mu. - powiedział Stiles.
Matt ściągnął go z klatki piersiowej Derek'a i przygniótł butem tchawicę. Bliźniak się dusił.
- Przekonałem cię?
- Zostaw go.
- Rób co ci każę.
- Dobrze, ale przestań.
- Jackson, pilnuj ich. Ty pójdziesz ze mną.
I wyszli. Czułam łzy, zbierające się pod powiekami. Chciałam się jakoś wydostać ze szczelnego uścisku Jackson'a, lecz nie mogłam. Jakikolwiek mój ruch mógłby spowodować przecięcie się skóry, a wtedy byłoby dużo gorzej.
- Jak się trzymasz? - spytał Stiles.
- Fantastycznie, od śmierci dzielą mnie dosłownie milimetry. Super nie? - odwarknęłam.
Czemu ja się tak zachowuję? To przez pełnię? Czy przez to, że śmierć patrzy mi w oczy?
- Nie wierzysz w jego słowa, prawda? - zapytał Derek.
Nie wytrzymałam, pozwoliłam, aby po moich policzkach spłynęły łzy.
- Nie wiem. - szepnęłam bezgłośnie.
Po paru minutach usłyszeliśmy strzał i krzyk mamy Scott'a.
- Stiles?! Scarlett?! Scott?! Co się stało?! - krzyczał zaniepokojony tata.
Po kolejnych parunastu minutach, Scott i Matt wrócili do nas.
- Dowody zniszczone, odpuść sobie. - poprosił Scott.
- Myślałeś, że chodzi mi o dowody? Chcę księgę. - przewrócił oczami.
- Jaką księgę?
- Bestiariusz, nie kilka marnych stron, spisanych przez popieprzoną staruszkę. Cały.
- Gerard go ma.
- Po co ci on?
- Szukam odpowiedzi.
- Na co?
- Na to. - mówiąc to pokazał brzuch, który częściowo był pokryty łuskami.
Zauważając nasze spojrzenia i to jak żałośnie wyglądałam z śladami po łzach, uśmiechnął się i wyszedł wraz ze Scott'em.
- Ej, co się dzieję z Matt'em? - zapytał Stiles.
- Księga mu nie pomoże, nie może łamać reguł. - odpowiedział Derek.
- Jak to?
- Wszechświat dąży do równowagi,
- Chodzi o to, że kazał Jackson'owi zabijać niewinnych ludzi?
- I sam zabijał.
- Dlatego zaczął zamieniać się w kanimę?
- Dla równowagi.
- Uwierzyłby nam?
- Wątpię.
- Zabiję nas jeżeli zdobędzie księgę?
- Tak.
- To co robimy? Chcesz leżeć i czekać na śmierć?
- Chyba, że pozbędę się jadu z organizmu i przyspieszę regenerację.
- Co robisz? - Stiles spojrzał na nogę Derek'a z wbitymi pazurami. - Fuj.
Niepewnie chwyciłam przed ramię Jackson'a, żeby choć trochę odsunąć od siebie ostrze. Nie dało to żadnych pozytywnych efektów. Kanima wzmocniła swój uścisk, trochę mnie przy tym dusząc. Po kolejnym bliżej nieokreślonym czasie usłyszałam głos Stiles'a.
- Jak wygląda sytuacja?
- Lepiej, ruszam palcami u nóg.
- Ja też.
Nagle wszędzie zrobiło się ciemno, słychać było alarm, pisk opon i wystrzały z karabinów. W tym momencie do pomieszczenia wpadł Scott, rzucił się na Jackson'a, który odruchowo przejechał ostrzem wzdłuż mojej szyj, lekko nacinając gardło. Padłam na ziemię i starałam się złapać oddech, ból był niewyobrażalny, a trudności z oddychaniem tylko go wzmacniały. Jackson zabrał ostrze i pobiegł przed siebie. Zauważyłam kątem oka jak Scott bierze Stiles'a i uciekają, natomiast Derek doczołgał się do mnie i objął.
- Jeszcze nie możemy uciec. - wtedy zwrócił swoją uwagę na moją ranę. - O kurwa.
- Jest aż tak źle? - spytałam, lecz bardziej to przypominało skrzypiące drzwi.
- Jest gorzej niż źle.
Doczołgał się do biurka i zaczął grzebać w szufladach. Wreszcie znalazł to co chciał, a mianowicie wodę. Wrócił do mnie i wylał ciecz na ranę, w celu przemycia jej. Czułam jak rana mnie piecze, syknęłam z bólu i mocno zacisnęłam powieki.
- Powinno być lepiej. Spróbuj się przemienić, pod wpływem adrenaliny nie będziesz czuła aż tak ogromnego bólu.
Posłuchałam go i wyciągnęłam pazury, kły i na końcu oczy. Z pomocą Derek'a stanęłam na własnych nogach i oboje pobiegliśmy przed siebie. Trawiliśmy do miejsca pobytu matki Scott'a i mojego taty, który aktualnie był nieprzytomny. Co ten dupek mu zrobił?! Był tam też sam dupek.
- Matt, Matt, proszę posłuchaj. Mój syn jest ranny, słyszałam wystrzały, nie wiem co się dzieję, ale pozwól mi się z nim zobaczyć. - płakała pani McCall, zza krat.
- Jesteście ślepi, czy co? - warknął Matt.
Spojrzał w stronę Derek'a i momentalnie z bezczelnego gówniarza, zmienił się w przerażoną myszkę. Wtedy pojawiła się kanima. Derek, chcąc nie chcąc zaczął z nią walczyć, natomiast Matt zaczął uciekać. Nie zwracając uwagi na otwartą ranę na mojej szyi, pobiegłam za nim. Zamykał za sobą wszystkie możliwe drzwi, a ja każde wyważałam. Dotarłam do pomieszczenia gospodarczego, rozejrzałam się, lecz nigdzie nie było Matt'a. Czułam jego zapach, słyszałam bicie jego serca, ale nie miałam pojęcia skąd. Zdawałoby się, że mnie otoczył. Odwróciłam się i spotkałam tego dupka. On tylko uśmiechnął się bezczelnie i wbił mi ostrze w ramię.
- Do zobaczenia, jeśli przeżyjesz. - uśmiechnął się wrednie i wybiegł z pomieszczenia.
Było mi strasznie słabo, padłam na podłogę i starałam się uspokoić bicie serca, walcząc o każdy oddech. Wyjęłam sztylet z prawego ramienia i starałam się nie zemdleć, co było bardzo trudne. Urwałam kawałek koszulki i przy pomocy lewej ręki i zębów zatamowałam krwawienie. Ból rozsadzał każdą komórkę w okolicy ran. Spróbowałam się podnieść i to był mój błąd. W głowie zaczęło mi szumieć, obraz był rozmazany. Nie panując nad swoim ciałem, padłam na ziemię, przy okazji rozcinając sobie skroń o mebel stojący obok mnie. Ostatnie co widziałam to ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro