Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 46

*Perspektywa Scarlett*

Czułam pod swoją głową równomierne uderzania serca. Uchyliłam ospałe powieki i spojrzałam przed siebie. Leżałam na śpiącym Derek'u. Ale on słodziutko wygląda, kiedy śpi. Przemknęło mi przez głowę i spojrzałam na budzik. O nie, o nie o nie. Zaraz spóźnię się do szkoły! Przez chwilę próbowałam się wyrwać z żelaznego uścisku Hale'a, lecz wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że mamy ferie!

- Spokojnie, bo ci żyłka pęknie. - warknął alfa, zirytowany moim przyśpieszonym biciem serca.

- Prędzej tobie coś pęknie. Na przykład kość.

- Grozisz mi?

- Nie, witam się z tobą. - mówiąc to pocałowałam czarnowłosego w policzek.

Niechętnie zwlekłam się z alfy i poszłam do łazienki. Wykąpałam się i już miałam zamiar się ubrać, kiedy się zorientowałam, że nic nie wzięłam. Cholera! Pośpiesznie owinęłam się ręcznikiem i kurczowo go trzymałam. Wyszłam z łazienki i starając się nie zwracać uwagi na zielonookiego, szukałam odpowiednich ubrań.

- Ten striptiz, to za co? - spytał alfa, podchodząc do mnie i kładąc dłonie na biodrach.

- Przypadkowy. - westchnęłam, strzepując jego ręce.

- Nic się nie dzieję przypadkowo. - szepnął, odwracając przodem do siebie.

Ucałował delikatnie moją szczękę, leniwie schodząc na szyję. Wplotłam palce w jego włosy, cały czas pilnując, aby ręcznik nie zsunął się ze swojego miejsca. Derek na chwilę przerwał i ściągnął swoją czarną koszulkę, po czym założył ją mi. Zerwał już niepotrzebny ręcznik i złączył nasze wargi. Popchnęłam go na łóżko i pozwoliłam się poddać uczuciom. 

- Wiesz, że męski t-shirt na nagim kobiecym ciele, jest jak flaga na zdobytym fordzie? - spytał Derek pomiędzy pocałunkami.

- Sądzę, że twój ford musi przejść remont zewnętrzny, bo jest taki trochę mało uzbrojony. Potrzebuję murów, fosy i innych tego typu rzeczy.

Mówiąc to podniosłam się z pół nagiego wilkołaka, dokończyłam wybieranie ciuchów i wróciłam do łazienki.  Wysuszyłam włosy, nałożyłam makijaż, czarny t-shirt z logiem The Neighbourood i szare, przetarte jeansy. Wróciłam do swojego pokoju i wskoczyłam na nagie plecy alfy. Włożyłam mu za pasek spodni jego koszulkę i szepnęłam mu do ucha.

- Ubierz się słonko, bo tak cię przerżnę, że cię dupa rozboli.

Alfa spojrzał na mnie z nieukrywaną złością.

- Nie traktuj mnie przedmiotowo. - odparł, zrzucając mnie ze swoich pleców. - Jakie plany na dziś? Jest pełnia. Co zamierzasz ze sobą zrobić?

- Pójdę na imprezę u Lyds.

- Co?! Jak ty sobie zamierzasz poradzić z chęcią mordu?!

- Moją kotwicą jest bliskość, czułość z innym człowiekiem, tak? W takim razie w chwili słabości się do kogoś przytulę. Co to za problem?

- Będziesz się przytulała do obcych osób?! Porąbało cię?!

- Niekoniecznie do obcych, a gdyby nawet to można by było wytłumaczyć moje zachowanie nadmiarem wypitego alkoholu. - wzruszyłam ramionami.

- Nie chcę, żeby ktoś cię dotykał. - warknął Derek, przygwożdżając mnie do najbliższej ściany.

- Nie zawsze dostajemy to co chcemy. - odpyskowałam.

- Otóż to, dlatego nie idziesz na żadną imprezę.

- Tak?! To spróbuj mnie zmusić do przemiany! No spróbuj! Jeżeli mi się uda, to bez względu na twoje zdanie, idę na imprezę, ale jeżeli mi się nie uda to bez żadnych dyskusji zostanę z tobą.

- Dobra. - mówiąc to wsunął kolano pomiędzy moje nogi i wgryzł się brutalnie w moją szyję.

Czując potworny ból, chciałam krzyknąć, ryknąć, drapnąć go, ale się skutecznie powstrzymywałam. Wilkołak odsunął się ode mnie i obserwował moją reakcję, nic się nie zmieniło. Złapał mnie mocno w tali i rzucił mną na łóżko. Brutalnie wpił się w moje usta, a jego dłonie wpełzły pod koszulkę. Szybkim ruchem rozpiął mój biustonosz, a ja odruchowo go odepchnęłam.

- Co to miało być?!

- Uważasz, że nikt tam nie będzie próbował się do ciebie dobrać? Ostatnim razem kiedy byłaś na imprezie to prawie każdy rozbierał cię wzrokiem! 

- Zauważ słowo "prawie". - mówiąc to, zapięłam biustonosz. - Poradzę sobie.

- Właśnie widzę jak sobie radzisz. - warknął. - Idziesz ze mną.

- Będę siedziała, z połamanymi nogami i gapiła się jak Erica się do ciebie łasi?! 

- Nie martw się, będziesz zbyt zajęta obściskiwaniem się z Isaac'iem.

- Scy, co chcesz na śniadanie? - krzyknął tata z kuchni.

Spojrzałam ze strachem na Derek'a i pośpiesznie odkrzyknęłam.

- Obojętne mi to!

- Jeszcze z tobą nie skończyłem. - warknął Hale.

- Skończyłeś, a teraz idź. - mówiąc to otworzyłam okno.

- Tak mam wyjść?

- Jesteś zwinny, poradzisz sobie.

- Pełnia tak na ciebie działa. - po tych słowach wyskoczył przez okno.

Słowa alfy cały czas grały mi w uszach. Zbiegłam na dół i zjadłam jajecznicę na bekonie. Podziękowałam za śniadanie i pobiegłam na górę. Minęłam pokój brata i od razu się cofnęłam. Weszłam do jego pokoju i wskoczyłam na jego łóżko.

- Czemu cię nie było na śniadaniu?

- Lektura mnie pochłonęła.

Nie wierząc w coś takiego, podeszłam do jego biurka i zajrzałam mu przez ramię. Przeglądał księgę pamiątkową z rocznika 2006. Zamknęłam się i wyszukiwałam jakichkolwiek przydatnych informacji, które mogłyby ukazać rąbek tajemnicy właściciela kanimy. 

 Hey, co robicie? - spytał tata, stając w drzwiach.

- Odrabiamy lekcję. - odpowiedział brat.

- Są ferie. Co kombinujecie?

- Zaspokajamy ciekawość. - odpowiedziałam, a tata podszedł do nas i zamknął księgę pamiątkową.

- Dziś rano przesłuchali Harris'a. - zaczął.

- I co? - spytaliśmy chórem patrząc z niewyobrażalną ciekawością na tatę.

- Załatwiają nakaz aresztowania za morderstwa.

- Wszystkich? - spytałam.

- Przynajmniej kilka.

- Mają dowód? - wtrącił Stiles.

- Pamiętacie parę z przyczepy? Ślady opon pasują do auta Harris'a.

- To za mało. - mówiąc to, Stiles otworzył książkę szybko ją kartkując, lecz ex szeryf znowu ją zamknął.

- Podobny samochód widziano przed szpitalem, w którym zginęła ciężarna kobieta. Ma na zderzaku cytat z Enstein'a.

- Jaki cytat? - spytałam.

- Coś o wyobraźni i wiedzy.

- Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy. - zacytował brat. - Widziałem ten samochód przed klubem.

- Czyli jesteś świadkiem, musisz złożyć zeznania.

- A co z Karą? Nie była uczennicą Harris'a i co ma z nim wspólnego Pan Lahey? - myślałam na głos.

- Nieważne. Ślady Harris'a wiążą ślady opon z trzema ofiarami. To poważny dowód.

- Ale nie wystarczający. - i po raz kolejny otworzył książkę, energicznie ją kartkując.

- Myślałem, że go nie znosicie.

- To on nienawidzi nas. Jeżeli zabił tych wszystkich ludzi to trzeba go zamknąć, ale coś tu nie gra. - zastanawiałam się.

- Ej, ej. Nie odwalajcie roboty za mnie.

- Musimy coś zrobić. - Stiles spojrzał na tatę, lecz ten był strasznie zapatrzony w jeden punkt w książce. - Co jest?

- Drużyna pływacka.

- Spójrz na trenera. - wskazałam zdjęcie Pana Lahey'a.

Wtedy mój telefon zaczął wibrować, oznajmiając, że ktoś dzwoni. Odebrałam i usłyszałam głos Lydi.

- Cześć kochana.

- Cześć. Co jest?

- Chciałam ci przypomnieć o dzisiejszej imprezie z okazji moich urodzin. Koniecznie musimy iść do jakiegoś sklepu i kupić ci coś ładnego.

Szczerze mówiąc to wolałam zostać i pomóc, ale zdecydowanie za długo olewałam Martin. Nie mogę jej tego zrobić, nie w jej urodziny.

- Okey, a tak po za tym to wszystko w porządku? - spytałam, czując gryzące poczucie winy.

- Chodzi ci o to jak sobie radzę z byciem wariatką? - syknęła z pretensją w głosie.

- Nie, miałam na myśli zwykłe przyjacielskie pytanie.

- W takim razie, tak. Wszystko ze mną w porządku.

- To dobrze. Czyli kiedy jedziemy?

- Może za kwadrans? Zbieraj się mała zaraz u ciebie będę. Bajo.

- Papa. - i się rozłączyłam.

- Jadę z Lydią to centrum handlowego. - oznajmiłam tacie, na co on tylko pokiwał głową. - Poinformujcie mnie, jakbyście znaleźli coś nowego.

- Dobrze, leć już mała. - uśmiechnął się Stiles.

Odwzajemniłam uśmiech i zbiegłam na dół. Włożyłam przetartą, brązową, skórzaną kurtkę i sznurowane botki, na platformie, w tym samym kolorze. Poprawiłam włosy i wyszłam przed dom. Akurat wtedy przyjechała zielonooka. Wskoczyłam do jej auta, przytuliłam ją na powitanie i ruszyłyśmy do centrum handlowego.

- Dobrze, to od czego zaczynamy? - spytałam, rozglądając się po wystawach.

- Ode mnie. - mówiąc to, pociągnęła mnie w stronę najbliższego sklepu z damską odzieżą.

Przebierałyśmy w najróżniejszych sukienkach. Lydia znalazła swoje kreację, a ja cały czas nie mogłam się zdecydować. To znaczy Lydia nie mogła. Ja najchętniej bym wzięła pierwszą lepszą i bym wyszła, ale Martin stwierdziła, że na JEJ URODZINACH mam wyglądać perfekcyjnie. Przymierzałam sukienki różnych kolorów, kształtów, z wcięciami, z falbankami, we wzroki, bez wzorków, z resztą długo by jeszcze wymieniać. Przy okazji znalazła się idealna sukienka dla Alison. Wreszcie znalazłyśmy idealną kreację. Była kremowa w czarną koronkę.

- Do tego jeansowa kurtka i będzie bosko. - powiedziała zielonooka, uśmiechając się szeroko.

Okręciłam się wokół własnej osi i całkowicie się zgodziłam z moją przyjaciółką. W sumie całe zakupy zajęły nam dobre trzy godziny. Z pełnymi torbami pojechałyśmy do Alison, która ślęczała nad książkami.

- Przerwa, to trochę potrwa. - oznajmiłyśmy, wchodząc do jej pokoju.

- W ilu kreacjach wystąpisz? - spytała Ali.

- Dziś są moje urodziny. Mam sukienkę na przywitanie gości, wieczorową i coś luźniejszego na rano. - mówiąc to zielonooka, wyciągała kolejne sukienki.

- Nie wysłałaś zaproszeń. - zauważyła Argent.

- To impreza roku, wszyscy o niej wiedzą. - wzruszyła ramionami solenizantka.

- Myślałam, że tym razem będzie inaczej... - zaczęła Alison.

- Dlaczego?

- Ostatnio dużo się dzieje, niektórym odbija, na przykład Jackson'owi. - zaczęłam tłumaczyć przyjaciółkę.

- Dlaczego się nim przejmujesz?

- Przyjdzie na imprezę? - dopytywała łowczyni.

Poczułam czyjąś jeszcze obecność. W drzwiach stała matka Argent. Oni wiedzą o tym, że jestem wilkołakiem? Jeżeli tak, to jak bardzo mam prze rypane?

- Jak wszyscy.....ta pasuję idealnie do mnie, a dla ciebie mam taką. - mówiąc to wręczyła brązowookiej sukienkę. - Podoba się pani?

- Jest śliczna, Alison czy możemy chwilę porozmawiać na osobności? - zapytała kobieta.

Od jej postaci wyraźnie czułam smutek, żal i wręcz przerażającą determinację.

- Później.

- Wolałabym teraz.

- Impreza jest o dziesiątej. - wtrąciła Lydia.

- Zajrzysz do domu, przed wyjściem?

- Chyba tak.

- Chyba?

- Nie wiem. - tym krótkim zdaniem, dziewczyna Scott'a zakończyła rozmowę ze swoją matką. - Może być?

- Pewnie. - odpowiedziałam, cały czas zastanawiając się nad emocjami kobiety.

- Wszystkiego najlepszego. - zaśmiała się Ali, przytulając rudowłosą.

Również ją przytuliłam. 

- Ali, może powinnaś porozmawiać z mamą. Czułam od niej bardzo silne i negatywne uczucia. - szepnęłam najciszej jak się dało.

- Wątpię, żeby....

- Dobrze dziewczyny to jedziemy do mnie się ogarnąć. Co wy na to? - przerwała nam zielonooka.

- Ja niestety muszę iść do Stiles'a. Prosił mnie, żebym mu pomogła z prezentem. - wymigałam się.

Muszę się jakoś przygotować. Pożegnałam się z dziewczynami i pobiegłam do domu, trzymając w dłoni torbę z sukienką. Wpadłam do domu i od razu wleciałam do swojego pokoju. Zaczęłam szperać po szufladach w poszukiwaniu sztyletu. Wreszcie znalazłam. Zawinęłam go w walającą się po pokoju bluzkę i pobiegłam do brata.

- Masz to. - wcisnęłam mu do dłoni zawiniątko.

- Co to jest?

- Jakby mi bardzo odbijało to ciachnij mnie. Trochę mnie to spowolni.

- Przez tą pełnię w ogóle nie myślisz trzeźwo. Nie zrobię tego.

- To chociaż to weź, na wszelki wypadek. - brat niechętnie zachował ostrze. - Po pełni oddajesz.

- Ta, jasne.

Zmroziłam go spojrzeniem i poszłam do łazienki ubrać się w moją nową sukienkę. Do tego delikatnie zakręciłam włosy na końcówkach i poprawiłam makijaż. Nastał zmierzch. Zeszłam na dół, ubrałam ciemno-jeansową kurtkę i czarne szpilki na platformie. Poczekałam, aż brat wyniesie prezent dla Lydi. Był OGROMNY.

- Co ty tam masz? Zwłoki? - spytałam.

- Tak, dam dziewczynie moich marzeń zwłoki na urodziny. - odpowiedział sarkastycznie.

Pomogłam mu wpakować pudło i pojechaliśmy. Zadzwoniłam do drzwi i od razu przywitała mnie rudowłosa z drinkami na tacy.

- Sto lat! - uśmiechnęłam się do niej i od razu wzięłam drinka.

Za mną "szedł" Stiles.

- Wszystkiego najlepszego. Wchodzę. Pomożesz mi? - zwrócił się do Martin.

Nie zważając na problem bliźniaka, poszłam dalej. Wszędzie było pusto. Dziwne, przecież Lyds jest jedną z najpopularniejszych dziewczyn w szkole, dlaczego tutaj nikogo nie ma? Wtedy mnie olśniło. Wszyscy uznali ją za wariatkę. Bawiąc się szklanką z ponczem zauważyłam Scott'a i Stiles'a.

- Widziałeś Jackson'a? - zapytał Mc.

- Nie. A ty Alison? Musimy jej powiedzieć co wiemy. - odpowiedział bliźniak.

- Czyli?

- Chodzi o wodę. Wszystkie ofiary należały do drużyny pływackiej, a kanima unikał basenu.

- Czyli ten kto kieruje kanimą nienawidzi pływaków?

- Tych z rocznika 2006. Może był nauczycielem, albo jednym z uczniów? Kogo pominęliśmy?

- Jackson nie przyszedł. - nagle znikąd pojawiła się Ali.

- Ta, pusto tu. - stwierdził Scott.

- Jest wcześnie. - tłumaczył sobie Stiles.

- A może wszyscy uznali, że Lydia jest wariatką? - wtrąciłam, dzieląc się moimi spostrzeżeniami.

- Zróbmy coś, olewamy ją od dwóch tygodni. - dodała Alison.

- Ona olewała Stiles'a przez 10 lat. - wzruszył ramionami Scotty.

- Po prostu zbyt późno mnie dostrzegła. - wytłumaczył wyżej wymieniony.

- Nie jesteśmy jej nic winni. - upierał się Mc.

- Pomóżmy jej wrócić do normalności. To przez nas patrzą na nią jak na wariatkę. - zauważyłam.

- Mógłbym ściągnąć chłopaków z drużyny. - westchnął McCall.

- Ja znam parę osób, które rozkręcą imprezę. - dodał Stil.

- O kim mówisz? - spytałam.

- Poznałem ich w klubie.

No i wszystko jasne. Brat wyciągnął telefon i wykonał kilka połączeń. Po parunastu minutach usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Ignorując reakcję Martin, usiadłam sobie z boku i obserwowałam ludzi. Nie powiem, Stiles wpadł w bardzo ciekawe towarzystwo. Z czystych formalności, zaczęłam sączyć drink. Smak był bardzo......ciekawy, dobry, trochę paliło mnie w język, a potem i w gardle, ale chyba od tego jest alkohol, nie? Ma mną trzepnąć, nieważne w jaki sposób. Siedziałam sobie tak, gadałam z ludźmi i sączyłam coraz to więcej alkoholu. Wstałam, aby po raz kolejny sobie czegoś nalać, kiedy usłyszałam głos taty. Podeszłam do miejsca, skąd wydobywał się dźwięk. Tata stał, obok basenu, trzymał w ręku prawie pustą whiskey i wydzierał się na jakiegoś chłopca.

- Ubrałem się na czarno, bo poszedłem na pogrzeb!

- Wyluzuj koleś.

- Zjeżdżaj stąd. - mówiąc to, popchnął chłopca w stronę tłumu. - Wszystko prze ciebie. Wszystko. Kiedy patrzyłem jak umiera w szpitalu, zastanawiałem się, jak ja wychowam tego głupiego dzieciaka. Hiperaktywnego gówniarza, który rujnuje mi życie. To twoja wina Scarlett. Zabiłaś własną matkę, słyszysz? Zabiłaś ją. A teraz, zabijasz mnie.

Krzyczał, a ja nie miałam pojęcia co zrobić. Wszystkie oczy były zwrócone na mnie. W moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Nagle z tłumu wyszedł Simon.

- Cześć kochanie. Podoba ci się wyznanie tatusia?

- Ty nie istniejesz. - szepnęłam.

- Ależ istnieję. Cały czas pomagam ci.

- Niby jak?!

-  Pomagam ci nie zapomnieć. Gdyby nie ja, prawdopodobnie miałabyś gdzieś wszystkie osoby, które kiedykolwiek zabiłaś. Pora, żebyś zapłaciła za swoje czyny.

Wtedy zza Simon'a wyskoczyła kanima. Już miała wbić szpony w moje serce, kiedy wszystko zniknęło. Ludzie się dalej bawili, nigdzie nie było taty, ani Simon'a.

- Co tu się dzieję? - zapytałam sama siebie.

Strasznie mi się kręciło w głowie, chwiejnym krokiem dotarłam do ściany. Osunęłam się po niej i nieprzytomnym wzrokiem patrzałam w punkt przed sobą. Starałam się nie zemdleć, kiedy zauważyłam księżyc. Patrząc na niego poczułam dziwną siłę i nie towarzyszyła ona chęci mordu. Podniosłam się i dużo trzeźwiejszym wzrokiem omiotłam wszystkich zgromadzonych. Jakiś gościu lizał się z krzakiem, inni uprawiali najróżniejsze orgie, a jeszcze inni rzygali po kątach. Super. Najszybciej jak się dało, znalazłam Scott'a i Stiles'a. Stali przy basenie i o czymś rozmawiali. Usłyszałam skrawek rozmowy.

- Nigdzie nie ma Scy, ani Alison. - westchnął zmartwiony McCall.

- Tu jestem. - powiedziałam, kładąc im dłonie na ramionach. - Po tym ponczu wszystkim odbiło.

- Widzę. - powiedział Stil, lekko przerażony zachowaniem innych.

- Co teraz? - zapytał McCall.

- Nie wiem. - odpowiedziałam chórem z bratem.

- Nie umiem pływać! - krzyknął Matt, a ja odruchowo spojrzałam w jego stronę.

Jacyś dwaj debile, pchali go w stronę basenu. Wpadł do wody.

- Ah! Nie umiem! Nie! 

Krzyczał, lecz nikt nie zwracał na niego uwagi. Wtedy pojawił się Jackson i wyciągnął chłopaka z wody.

- Na co się gapicie? - syknął Matt i rzucił naszej trójce mordercze spojrzenie.

Nagle zaczęły wyć syreny policyjne.

- Gliny wiejemy! - krzyknął jakiś chłopak, wywołując tym atak zbiorowej paniki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro