Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 44

Złapałam Derek'a za koszulkę i przyciągnęłam do swoich ust. Objął mnie w tali oddając pocałunek. Przygryzł moją dolną wargę, po czym się odsunął.

- Za co to było? - spytał opierając swoje czoło, o moje.

- Tak po prostu.

- Nie sądzę, żeby to było tak po prostu.  Mi to bardziej przypominało łaszenie się kota, który czegoś chce, albo zaznacza swojego pana. - wyszczerzył się.

- Nie wiem, czy znasz kocią logikę, ale koty nie mają panów, ty jesteś moim sługusem. - mówiąc to uśmiechnęłam się do niego perfidnie.

- No cóż, skoro tak, to chociaż daj się pogłaskać.  - wyciągnął dłoń w stronę mojego policzka.

Ujął go delikatnie i pocałował w czoło. Położyłam głowę na jego ramieniu i zaczęłam się narkotyzować jego zapachem. 

- Pójdziemy gdzieś? - spytał nagle czarnowłosy.

- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Nie chcę zostawiać ich samych, nie ufam Erice, a Stiles jest zbyt naiwny by z nią zostać.

- Sądzę, że sobie z nią poradzi. - mówiąc to podążył wzrokiem na dwójkę.

Zrobiłam to samo co on i zobaczyłam jak Stiles trzyma brązowooką w ramionach. Nie spuszczali z siebie wzroku, rozmawiając i śmiejąc przy tym.

- Nie ufam jej. - mruknęłam, mrużąc przy tym oczy.

- Podobnie jak Stiles nie ufa mi, nie sądzisz, że jesteś mu to winna?

- I tak nic z tego nie wyjdzie. Dobra, chodźmy. - powiedziałam, ciągnąc go na zewnątrz. - To dokąd chcesz iść?

- To ja powinienem o to zapytać.

- Załóżmy, że od teraz na pół godziny to ja jestem facetem w naszym związku. - stwierdziłam z triumfalnym uśmiechem na ustach. - No to gdzie byś chciał iść?

- Zabierz mnie w jakieś magiczne miejsce. - powiedział Derek, cieniutkim głosikiem, zarzucając mi dłoni na  szyję.

Stłumiłam śmiech i chwyciłam delikatnie za jego dłoń, po czym spacerkiem doszliśmy nad klif. Usiedliśmy przed skrajem i objęłam zielonookiego ramieniem. Widok, który rozpościerał się pod naszymi stopami, był naprawdę oszałamiający. W wielu miejscach były pozapalane światła, które wyglądały jak gwiazdy. Spojrzałam w niebo i ujrzałam białe kule gazowe. Poczułam jak Derek opiera swoją głowę o moją klatkę piersiową i spogląda w niebo. Więc to tak się czują faceci na randkach. Ciekawe doświadczenie.

- Ale tu pięknie. - wyszeptał.

- W zasadzie to byłeś tu dużo częściej niż ja i to ja powinnam się tak zachwycać.

- Nie psuj chwili.

- Masz rację, jest bardzo pięknie. - mówiąc to pocałowałam go w czubek głowy i schowałam twarz w jego włosach.

- Dziwnie się czuję, jako dziewczyna w związku. 

- A co ja mam powiedzieć? Łapy mi zmarzły od tego obejmowania cię. - zaśmiałam się próbując rozgrzać ręce.

Dłonie Hale'a objęły moje, przy tym je ogrzewając. 

- Nie nadajesz się na faceta.

- Dzięki. - odparłam sarkastycznie. - Ty z kolei byłbyś perfekcyjną dziewczyną, zwłaszcza z tym zarostem.

Mówiąc to przejechałam palcem po jego brodzie.

- Nie kuję cię podczas ?

- Kujesz, lecz jest to przyjemne.

- Ty masochistko. - mówiąc to ucałował mnie w kącik ust.

Prawie natychmiast złączyłam nasze wargi. Zielonooki położył dłonie na moich plecach i wepchnął język do środka, pogłębiając przy tym pocałunek. Walczyliśmy o dominację, dopóki moje zimne łapki nie znalazły się pod jego koszulką. Wtedy powoli się odsunął i zapytał.

- Ja też tak mogę? Może ja też chciałbym ogrzać łapy?

- Są ciepłe.

W odpowiedzi rzucił mi spojrzenie obrażonego czterolatka.

- No dobrze. - westchnęłam, a wilkołak błyskawicznie wsunął dłonie pod moją koszulkę. 

Były tak przyjemnie ciepłe, że odruchowo odchyliłam głowę. Wykorzystując sytuację, Derek przyssał się do mojej szyi. Z gardła wydarł mi się krótki jęk. Czarnowłosy zaczął składać lekkie pocałunki zaczynając obojczyka, a kończąc na szczęce.

- Wszystko w porządku? - spytał, mocniej przytulając.

- Tak, a czemu pytasz?

- Bo cię lubię. Simon już cię nie nawiedza?

- Kiedy o nim nie myślę, to go nie ma.

- Ale teraz pomyślałaś. - powiedział głos za mną.

No super.

- Spięłaś się, dlaczego? - spytał alfa.

- Możemy zmienić temat? - odpowiedziałam pytaniem.

- Będziesz mieć spokój jeżeli w końcu sobie wybaczysz.

- Ale ja nie potrafię! - zirytowałam się.

- Nie zrobisz tego, ot tak. - przewrócił oczami Hale.

- Powtórzę moją prośbę, możemy zmienić temat.

- Dobra. Jak tam w szkole?

- W porządku, po za tym, że muszę do niej chodzić. Ty to masz fajnie. 

- Niby dlaczego?

- Wstajesz, o której chcesz, nie musisz nigdzie rano jechać i marnować tam ośmiu godzin swojego życia. Zamiast tego możesz czytać, oglądać, biegać....

- No to prawda. Mam lepiej. - przerwał mi. - Ale ja też kiedyś musiałem przejść przez to piekło zwane szkołą. 

- Walę na to, jutro cały dzień śpię. - mówiąc to ziewnęłam.

- Późno już jest, może powinnaś iść spać?

Mówiąc to przerzucił sobie mnie przez ramię i poszedł do domu. Widząc mas, Stiles wydął wargi w geście zirytowania i podszedł do Derek'a.

- Mógłbyś ją postawić, bo jest mi bardzo potrzebna.

Alfa z ciężkim westchnięciem postawił mnie na podłodze i pocałował w policzek na pożegnanie. Brat wpakował mnie do jeep'a i ruszył.

- No to do czego mnie potrzebujesz?

- Do niczego, po prostu nie znoszę na was patrzeć. - mówiąc to uśmiechnął się złośliwie. - A no i jeszcze musimy jechać do Burger Kinga po jakieś jedzenie na wynos dla taty. Jedziemy mu je zawieźć do biura. 

- Oki doki.

Kupiliśmy jedzenie i od razu pojechaliśmy do taty. Weszliśmy do jego gabinetu, przywitaliśmy się, kładąc posiłek na biurku. Szeryf chwycił za pierwszego burgera, po czym lekko się skrzywił.

- Co to do cholery? - spytał z pełnymi policzkami.

- Wegetariański burger. - odpowiedział Stiles, wzruszając przy tym ramionami.

- Chciałem normalnego.

- Ten jest zdrowszy. - mówiąc to odpakowałam warzywa zamiast oczekiwanych frytek.

- Chcecie mi zrujnować życie?

- Próbujemy wydłużyć je o kilka lat. - westchnął brat.

Przyglądałam się przez chwilę informacjom zamieszczonym na tablicy korkowej, po czym posłałam ojcu pytające spojrzenie. Ten domyślając się o co chodzi, odpowiedział.

- Nie rozmawiam z nastolatkami o szczegółach śledztwa.

- Tam wiszą materiały? - zapytał Stiles wskazując obiekt mojego zainteresowania.

- Nie patrz. Zasłoń oczy.

- Widzę strzałki. - powiedział bliźniak.

- I zdjęcia. - dodałam.

- No dobra powiem. Coś łączyło mechanika i parę, która została zamordowana.

- Całą trójkę? - spytał brązowooki.

- Zawsze powtarzam. Jedna ofiara to incydent, dwie przypadek, a trzy schemat. Mechanik, mąż i żona. Wszyscy mieli 24 lata.

- A pan Lahey? Był dużo starszy. - zauważyłam.

- Dlatego myślę, że zabił go ktoś inny, albo wiek pozostałych ofiar jest zbiegiem okoliczności. Ale odkryłem coś jeszcze. - mówiąc to, podał nam czerwoną teczkę. - Wiedzieliście, że Isaac Lahey miał starszego brata Camden'a?

- Zginął na wojnie. - powiedział Stiles.

- Zgadnijcie ile miałby dziś lat.

- 24. Sprawdziłeś czy chodzili do tej samej klasy?

Po moim pytaniu wszyscy podeszli do tablicy korkowej.

- Tak.....jeszcze nie, dopiero dostałem akta.

- Ktoś może zginąć! - krzyknął bliźniak.

- Wiem o tym! Jedna klasa.

Spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy przeszukiwać wszystkie możliwe foldery.

- Rocznik 2006. - powiedział Stiles otwierając folder. - Wszyscy skończyli Beacon Hills.

- Brat Isaac'a też. - powiedziałam patrząc mu przez ramię.

- Może się spotykali. Dwoje z nich wzięło ślub. - domyślał się brat.

- Mogli chodzić razem na lekcje i mieć....- zaczął szeryf.

- Co?

- Tego samego nauczyciela. - dokończyłam za tatę.

- Harris. Byli jego uczniami? - spytał bliźniak, przyglądając się zdjęciu nauczyciela.

- Cała czwórka. Nie wiem co ma do tego pan Lahey, ale trafiliśmy na schemat. Znajdź księgę pamiątkową, musimy zobaczyć ich twarze. - zalecił szeryf.

Zaczęliśmy pośpiesznie przeszukiwać książki porozrzucane po całym biurku.

- Jeżeli morderca się rozkręca...- zaczął tata.

- ...to zabije któregoś z nich. - dopowiedziałam.

- Tu Stilinski. - powiedział szeryf powiadamiając swoich ludzi o schemacie.

Wtedy Stiles znalazł odpowiednią książkę. Tata wziął ją od niego i zakrył drugą dłonią słuchawkę.

- Idźcie już do domu, jutro macie szkołę. - mówiąc to wrócił do rozmowy.

Oczywiście Stiles chciał się sprzeciwić, ale nie pozwoliłam mu na to i wyprowadziłam go z komendy policyjnej.

- O co ci chodzi? Powinniśmy mu pomóc! - krzyknął brat.

- Czułam jego uczucia, gdybyśmy zostali tylko byśmy mu zaszkodzili, a teraz jedźmy już do domu.

Stiles westchnął, ale mnie posłuchał po drodze zaczął mnie o wszystko wypytywać.

- Co dokładnie od niego czułaś? Jakie uczucia?

- Żal, smutek, rozgoryczenie i silne zmartwienie.

- Jak sądzisz, czym to może być spowodowane?

- Pojęcia nie mam. Może tym telefonem?

- Słyszałaś coś?

- Nie zwracałam na to uwagi. Moje zmysły bardziej się skupiały na szukaniu książki pamiątkowej.

I wtedy dotarliśmy do domu. Zjedliśmy, przebraliśmy się do piżamy i poszliśmy spać.

Obudziłam się rano, wykonałam całą poranną rutynę. Ubrałam się w szarą koszulkę z napisem "jednorożce to alpaki" i zwykłe ciemne jeansy. Zjadłam to co wpadło mi w rękę, czyli jabłko i pojechałam z bratem do szkoły. Po drodze zgarnęliśmy Scott'a. Stiles opowiadał Mc o domysłach na temat morderstw kanimy. A jako, że byłam wczoraj u taty, nie interesowałam się rozmową chłopców. Włożyłam słuchawki do uszu i słuchałam mojej ulubionej playlisty. Wreszcie dotarliśmy do szkoły.

- Musimy zdobyć bilety. - postanowił Scott.

- Impreza jest tajna, więc wejście też. - myślał na głos brat.

Wtedy podszedł do nas Matt. Trzymajcie mnie, żebym nie skoczyła mu do gardła.

- Hej nikt nie został zawieszony, po wczoraj? - spytał.

- Zapomnij o tym, nic się nie stało. - warknęłam.

- Miałem wstrząs mózgu. - wzburzyła się nasza księżniczka.

- Nikt nie został ranny. - wzruszyłam ramionami.

- Spędziłem sześć godzin w szpitalu.

- Wiesz co? Twój guz jest na samym dole naszej listy z problemami. - mówiąc to schyliłam się prawie dotykając chodnika.

- Wszystko w porządku? - spytał Scott.

- Tak, dzięki. Słyszałem, że nie dostaliście biletu.

- Sprzedają je jeszcze?

- Nie, ale kupiłem dwa przez internet. Próbujcie, wszyscy tam będą.

- Nie lubię go. Jesteś pewien, że tam będzie? - spytał Stiles Scott'a.

- Ostatnio ten, który steruje kanimą próbował kogoś zabić, ale nie wyszło. Jak myślisz co zrobi?

- Upewni się, że zadanie wykonane. - wtrąciłam, po czym całą trójką poszliśmy do szkoły.

Po szkole pojechaliśmy do doktora Deaton'a. Po ceregielach i ogólnym przedstawieniu planu przez weterynarza i McCall'a przeszliśmy do wydzielania obowiązków.

- Ketamina?

- Podaje się ją psom, tylko w mniejszych dawkach. Spowolni Jackson'a, a wy będziecie mieć więcej czasu. Tym stworzycie barierę, Stiles to twoje zadanie. - powiedział doktor, patrząc na bliźniaka.

- To spora odpowiedzialność. Może mi pan znaleźć coś prostszego?

- To sproszkowany jarząb, używane do obrony przed nadnaturalnymi siłami. Mój gabinet jest wyłożony jarzębinowym drewnem, więc koledzy Scott'a nie mogą mi nic zrobić.

- Czyli jeśli rozsypie proszek wokół budynku Jackson i jego pan nie będą mogli wyjść.

- Uwięzisz ich.

- Chyba dasz radę. - stwierdził Scott.

- Ten proszek jest jak proch strzelniczy, do wybuchu wystarczy iskra. Ty nią będziesz.

- Nie podpalę się.

- Ale ty jesteś tępy. - zwróciłam się do brata.

- Podam inny przykład. Kiedyś grałem w golfa, wytrawny gracz nie uderzy, dopóki nie wyobrazi sobie lotu piłeczki. Wszystko zaczyna się w umyśle, siłą woli można wiele osiągnąć.

- Jasne. - odpowiedział bez większego przekonania syn szeryfa.

- Zadziała tylko jeśli w to uwierzysz. - mówiąc to wykonał specyficzny ruch dłońmi, jakby napawał się jakimś zapachem.

Identyczny ruch wykonał Stiles.

- A co ja mam zrobić? - spytałam.

- Sądzę, że nie powinnaś się mieszać. - stwierdził weterynarz.

- A to niby dlaczego?

- Bo Jackson może ci coś zrobić, biorąc pod uwagę fakt, że już parę osób kropnęłaś. - wtrącił się Stil.

- Ale nie mogę po prostu siedzieć w domu i czekać, aż oni wrócą! Muszę coś robić, muszę się w jakikolwiek sposób przydać!

- W zasadzie to mogłabyś dziś wieczorem zastąpić Scott'a. Przydałaby mi się twoja pomoc i może przy okazji byśmy poszukali jakichś informacji na temat twoich oczu. - zaproponował Deaton.

Bądź co bądź przekonał mnie tym. Westchnęłam ze zrezygnowaniem i się zgodziłam. Pożegnaliśmy się z doktorem i wróciliśmy do naszych domów. Odrobiłam szybko lekcje, przygotowałam i zjadłam zupę pomidorową, po czym z niecierpliwością czekałam na umówioną godzinę. Wreszcie nastał zmierzch. Podekscytowana wybiegłam wraz z bratem z domu i od razu wpadliśmy na tatę.

- O hej, musimy lecieć. - powiedział pośpiesznie brat i już miał wsiadać do auta, kiedy go zatrzymałam.

- Co się stało? - spytałam

- Nic. - skłamał.

- Gdzie twoja broń? - wtrącił Stil.

- Oddałem, razem z odznaką.

- Co? - spytaliśmy chórem.

- Pogadamy później, nie martwcie się. - i odszedł w stronę domu.

- Tato. - krzyknął za nim brat, na co tata się odwrócił w naszą stronę.

- Uznano, że ojciec nastolatków, którzy kradną policyjny wóz i mają zakaz zbliżania się do syna znanego adwokata, nie jest najlepszą wizytówką policji.

- Zwolnili cię? - spytałam z wyraźnym zmartwieniem w głosie.

- Tylko na jakiś czas.

- Tak powiedzieli? - dopytywał brat, równie skołowany co ja.

- W zasadzie nie. Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze.

- Tato, dlaczego nie jesteś na nas zły? - spytał.

- Nie wiem. Może nie chcę się poczuć jeszcze gorzej niż teraz. - mówiąc to wszedł do domu i zostawił nas samych.

- Cholera. - przeklęłam pod nosem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro