Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 43

- Usiądźcie, to trochę zajmie. - powiedział szeryf wskazując dwa miejsca przed swoim biurkiem.

Niechętnie je zajęliśmy wskazane krzesła i spojrzeliśmy z wyczekiwaniem na ojca.

- Czy tylko wy uczestniczyliście w pozbawieniu wolności Jackson'a Whittemore'a?

- Tak. - odpowiedzieliśmy.

- Z tego co mówił sam porwany to nie jest prawda. Mówił, że pomagał wam Scott McCall. 

W tym momencie ja i Stiles zaczęliśmy nadawać jak nienormalni, wymachiwaliśmy rękoma, przekrzykiwaliśmy się i co jakiś czas wskazywaliśmy na Jackson'a. Problem w tym, że nikt nas nie potrafił zrozumieć.

- Cisza. - krzyknął szeryf, przybierając maskę złego gliny. - Jeszcze raz, co się stało?

- Wpadliśmy na głupi pomysł, żeby zrobić Jackson'owi żart. Ogłuszyliśmy go i zamknęliśmy w vanie. - wymyśliłam na poczekaniu.

- Mieliśmy go później wypuścić, ale on rozwalił pół furgonetki i uciekł. - dodał brat.

- Zepsuł połowę policyjnej furgonetki? - spytał zdziwiony szeryf.

- Tak. - odpowiedzieliśmy chórem.

Tata przez chwilę przyglądał się nam, a następnie wysłał ludzi, aby sprawdzili stan furgona.

- Dobrze, więc przez ten czas uzgodnimy parę faktów. Wasze zeznania bardzo się różnią z wersją Jackson'a. Mam jedno pytanie. Która ze stron kłamie? Jest jeszcze okazja się przyznać i liczyć na łagodniejszy wyrok.

Czułam na sobie cyniczny wzrok blondyna. Chciał mnie złamać, żebym powiedziała prawdę. Sory, ale nie jestem słaba psychicznie. Za dużo przeżyłam, żeby teraz nie dać sobie rady. Moja twarz pozostawała kamienna, podobnie jak i mojego brata. Szeryf westchnął i wtedy dostał wiadomość, że nasze zeznania odnośnie van'a są prawdziwe, niedługo potem otrzymał zdjęcie. Był naprawdę zdziwiony faktem, że "człowiek" jest w stanie zrobić taką demolkę. Po otrząśnięciu się z szoku, powrócił do swojej profesjonalnej natury i wziął na stronę mecenasa Whittemore'a.

- Wy zapomnicie o pozbawieniu wolności waszego syna, a my zapomnimy o zniszczeniu władzy państwowej.

- Ale oni nie mogą pozostać bez konsekwencji! - oburzył się adwokat.

- I poniosą konsekwencje. Podsumowując, nie wolno wam się zbliżać do Jacksona Whittemore'a na odległość 15 metrów. Nie wolno wam z nim rozmawiać, ani atakować psychicznie lub fizycznie.

- A co ze szkołą?

- Będziecie musieli zachować odległość 15 metrów.

- A jeśli pójdziemy za potrzebą i akurat się spotkamy przy sąsiadujących pisuarach? - spytał Stiles, na co tata posłał mu wściekłe spojrzenie. - Wstrzymam się.

- A co ze Scott'em McCall'em? - wtrącił się blondyn.

- Jego też to dotyczy. Zaraz moi ludzie po niego pojadą.

I rzeczywiście tak się stało. Po parunastu minutach wśród nas był także Scott i jego mama. Szeryf jeszcze raz powtórzył warunki, po czym starszy i młodszy Whittemore opuścili gabinet, oraz pojechali do domu. Wyszliśmy z gabinetu ojca, lecz on zatrzymał nas tuż przed drzwiami.

- Mamy szczęście, że nie wnieśli sprawy do sądu.

-To był żart nie sądziłem, że tak się tym przejmie. Humor to rzecz subiektywna, każdy go interpretuje inaczej. - wytłumaczył nas Stiles.

- A jak ja mam interpretować kradzież policyjnego van'a?!

- Napełniliśmy bak! - dowaliłam, ale sądzę, że to tylko pogorszyło sytuację.

- Wiele razy potrafiliście coś przeskrobać, ale uprowadzenie człowieka?! Tym razem przeszliście samych siebie. Co ja wam mogę powiedzieć? Zwyczajnie się na was zawiodłem. To bardzo poważne wykroczenie, ba przestępstwo, za które może grozić nawet kara śmierci. 

Co jak co, ale tata potrafił wzbudzić poczucie winy. Bez słowa, odszedł od naszej dwójki. Nagle usłyszałam rozmowę Melissy ze swoim synem. Wymieniliśmy ze Stiles'em porozumiewawcze spojrzenia i podeszliśmy bliżej. Przecież w razie czego musimy go mentalnie wspierać.

- Nie chodzi tylko o zakaz zbliżania się, chodź nie sądziłam, że upadniesz tak nisko. To tylko czubek góry lodowej. Ostatnio dziwnie się zachowujesz, wracasz po nocy i opuszczasz zajęcia. Musiałam prosić pana Harris'a, żeby pozwolił ci przystąpić do testu!

- Opuściłem test? - zadziwił się czarnowłosy.

- Serio Scott?! Masz szlaban!

- A praca?

- Dobra to jedyny wyjątek i zero telewizji.

- I tak jest zepsuty.

- To zero komputera.

- Potrzebuję go do nauki.

- Kurde, w takim razie zero Stilinskich!

- Jak to?! Zero Stilinskich?! - wykrzyczałam chórem z bratem.

- Zero Stilinskich! I oddawaj klucze od auta. No oddaj!

Scott podał mamie kluczyki, lecz one się troszkę poplątały. Pielęgniarka próbowała je rozplątać, ale jej to nie wychodziło.

- Cholera. - przeklęła pod nosem.

- Pomóc ci? - spytał Scott.

- Nie. - i wtedy jej dłonie zaczęły się trząść ze zdenerwowania.

- Mamo. - brązowooki chwycił mamę za dłonie, dzięki czemu się uspokoiła i spojrzała w oczy swojego syna.

- Co się z tobą dzieję? To przez Alison?

- Naprawdę chcesz wiedzieć?

- Tak.

Zaczęliśmy ze Stiles'em kręcić przecząco głową. Z boku wyglądaliśmy jak potłuczeni. 

- To w niczym nie pomoże, jeszcze tylko pogorszy sytuację! - powiedziałam ledwo słyszalnie, lecz Mc mnie usłyszał.

Z całej opresji uratowała nas mama McCall'a.

- Chodzi o twojego ojca? Wiesz co? Pogadamy w domu. Pójdę po samochód. - jak powiedziała, tak zrobiła.

- Jestem okropnym synem. - stwierdził ze spuszczoną głową Scott.

- My też nie zasłużyliśmy na nagrodę. - powiedział Stiles, spoglądając na pana Whittemore'a krzyczącego na naszego tatę.

Było mi strasznie przykro, że przez nas musi teraz znosić humorki tego nadętego bufona w smyczy. (dop.autora: krawat to dla mnie smycz, jak coś ;)) Poczułam na swoim ramieniu dłoń brata i w tym samym momencie zostałam pociągnięta do jednego z pomieszczeń gospodarczych. Stiles wyciągnął telefon i wybrał numer do Alison, po czym włączył tryb głośnomówiący.

- Co masz? - spytał na wstępie bliźniak.

- Dzięki Lydi dowiedziałam się, że kanima nie szuka kompana, tylko właściciela. - odpowiedziała łowczyni. - Jackson nie zdaje sobie sprawy, że ktoś nim kieruje.

- Albo nie pamięta. - domyślił się Scott.

- Może to samo spotkało Lydię kiedy uciekła ze szpitala? - myślał na głos Stil.

- Fuga dysocjacyjna. - wtrąciła się Lydia, która jest najwyraźniej jest z Ali.

- Jackson zapomina o morderstwach. - stwierdził wilkołak.

- O spłukiwaniu krwi. - dodałam.

- Nakręcił film, ale ktoś pomógł mu zapomnieć i o tym. - wspomniał Stiles.

- Ten kto nim kieruje. - rzekł Scott.

- Jackson na pewno o niczym nie wie. - powiedziała z wielkim przekonaniem młoda Argent.

- Myśli, że zmienia się w wilkołaka tylko z opóźnieniem. - zauważył bliźniak.

- Przekonamy go, że się myli? - spytał Mc.

- Dzięki temu dowiemy się kto nim steruje. - domyśliłam się.

- Myślicie, że będzie chciał z wami rozmawiać? - zapytała Ali.

- Przecież znamy się nie od dziś, mam rację? - warknął sarkastycznie syn szeryfa.

No i na tym skończyła się nasza rozmowa, przynajmniej ja to tak odebrałam, bo pożegnałam się i poszłam do jeep'a brata. Nie musiałam długo na niego czekać. Już po paru minutach wrócił i pojechaliśmy do domu. Wykonałam moją wieczorną rutynę i poszłam spać.

Obudziłam się i z wielkim ociąganiem wstałam z łóżka. Zajęłam się swoją higieną osobistą i ubrałam się w czarne, dziurawe rurki i białą bluzkę z zarysem ludzkich kości. Zeszłam na dół, zjadłam jabłko i poczekałam na brata w jeep'ie. Wkrótce dotarliśmy do szkoły.

Dopiero trzecia lekcja była godna uwagi. Otóż Stiles miał rację odnośnie zabijania morderców, lecz mój umysł cały czas zamącała myśl "Dlaczego kanima mnie jeszcze nie zabiła?". W tym momencie Scott pisze zaległy test, a ja mam angielski. Jedna z niewielu lekcji, które lubię. Właśnie omawialiśmy lekturę, kiedy usłyszałam odgłosy walki. Szybko się wykręciłam z lekcji i wybiegłam na korytarz. Kierując się dźwiękiem dotarłam przed drzwi do męskiej przebieralni. Scott walczył z Jackson'em. Oboje bardzo się poturbowali. Próbowałam ich rozdzielić, podobnie jak mój brat, który nawiał z geografii. O mało co nie dostałam, kiedy usłyszałam za sobą wściekły głos Harris'a.

- Co tu się dzieje?! Hej! Hej! Dosyć! Spokojnie Jackson! McCall! Wy obaj i cała reszta też, zostaniecie po lekcjach!

Mówiąc to wskazał na wszystkich zebranych, czyli mnie, Stiles'a, Alison, Matt'a, Ericę i uczestników bójki. Skąd się ci wszyscy ludzie tutaj wzięli? Teleportowali się, czy jak? Ciekawe o co poszło...chociaż nie, wolę nie wiedzieć. Rozmyślałam wracając na angielski.

Po lekcjach skierowałam się do biblioteki, podobnie jak reszta. Nauczyciel chemii wskazał nam miejsca, które mamy zająć i wtedy wtrącił się Scott.

- Nie możemy siedzieć tak blisko, mamy zakaz zbliżania się. - mówiąc to, wskazał na mnie, Stiles'a i Jackson'a.

- Dobrze przesiądźcie się. - westchnął mężczyzna.

- Zabiję go. - warknął wilkołak.

- Nie, odkryjesz kto nim kieruje a potem mu pomożesz. - brązowooki starał się go uspokoić, niestety bezskutecznie.

- Nie, miałeś racje sprzątnijmy go. - warczał McCall.

Jezu, co się tam stało?

- No pięknie. - westchnęłam pod nosem.

- Hej, a może to Matt? Wiedział o nagraniu. - wykombinował bliźniak.

 - To by tłumaczyło, dlaczego mi spalił dziennik. - warknęłam.  

- Danny mówił, że to on znalazł zaginiony kawałek nagrania. - powiedział Mc już trochę spokojniej.

- Chciał odsunąć od siebie podejrzenia. - domyśliłam się.

- Matt zmusił Jackson'a do zabicia ojca Isaac'a, mechanika i łowcy. Dlaczego? - zapytał Scotty.

- Bo jest zły! Spójrz na niego, wkurza mnie. - wysyczał Stiles.

- Braciszku, dołączysz do mnie i odeślemy go do najmroczniejszej części Hadesu?

- Masz inną teorię? - westchnął Scott, zirytowany naszymi pomstami.

Podczas dalszych rozmyślań chłopców, ja podsłuchiwałam Matt'a. Trzeba go pilnować.

- Wszystko w porządku, kiepsko wyglądasz. - zwrócił się do Whittemore'a.

Odruchowo się odwróciłam i spojrzałam na blondyna. Wyglądał naprawdę okropnie, był blady, a jego oczy były mocno podkrążone.

- To nic, tylko chce mi się pić. - wysapał, wstając i wychodząc z biblioteki.

- Niech nikt się stąd nie rusza. - powiedział Harrison i poszedł za niebieskookim.

Wykorzystując moment brązowoocy wstali i usiedli obok Erici.

- Podobno wiesz co się stało z rodzicami Jackson'a. - zaczął Scott.

- Tak, mój tata zajmował się ich polisą. Często powtarzał, że dostanie niezłą sumkę po skończeniu osiemnastu lat. - odpowiedziała z cwaniackim uśmieszkiem na twarzy.

- Nie dość, że jest nadziany to jeszcze dostanie więcej pieniędzy? - zirytował się bliźniak.

- Owszem.

- To nie sprawiedliwe. - jęczał.

- Możemy zajrzeć do ich polisy, mój tata je przechowuje. - co ona kombinuje względem Stiles'a, co?

-Scott McCall proszony do gabinetu dyrektora. - usłyszeliśmy głos z radiowęzła.

Wezwany wymienił przestraszone spojrzenie ze mną i bratem, po czym odszedł. Harrison i Jackson wrócili do biblioteki, a Erica i Stiles szukali w internecie informacji na temat rodziców Whittemore'a.

- Spójrz na datę. - podekscytowany głos brata przykuł moją uwagę.

- Pasażerowie zmarli w szpitalu o 15.25, czternastego czerwca 1995. - odczytała blondi.

- Jackson urodził się 15. - i w tym momencie zadzwonił dzwonek.

Jak oparzona, wstałam i zaczęłam pakować swoje rzeczy, z resztą podobnie jak inni.

- O nie, przepraszam. Ja wychodzę, ale wy zostaniecie. Macie posegregować wszystkie książki. - powiedział z jadowitym uśmieszkiem i wyszedł.

Zdenerwowana podeszłam do pierwszej lepszej półki i zaczęłam wykonywać tą jakże żmudną karę. Po jakiś 15 minutach wrócił Scott. Lekko zdezorientowany, odłożył plecak i do mnie podszedł.

- Emmm gdzie jest Harrison?

- Pojechał do domu, a nam kazał odwalać tą bezsensowną pracę.

McCall pokiwał głową i wtedy podszedł do nas Stiles tłumacząc to, czego wcześniej się dowiedziałam z dialogu. Po jakichś 7 minutach tłumaczenia, wreszcie dotarł do dużo ciekawszej części.

- Urodził się dzień po śmierci matki, po przez cesarskie cięcie. Wyciągnęli go z jej zwłok.

- To naprawdę był wypadek.

- Może ktoś ich zabił? To by pasowało do teorii o kanimie, pogromcy morderców. - wtrąciłam się.

- Jackson zabija w swoim imieniu, czy dla kogoś? - spytał Mc.

- Musimy mu powiedzieć. - stwierdził brat.

- Nie uwierzy. - warknęłam.

Nagle z sufitu zaczęły spadać kawałki tynku, wszędzie jarzyły się iskry, a książki spadały z półek. Co się dzieję? Rozejrzałam się i zauważyłam, że nigdzie nie ma Jacksona, Matt dostał, a Erica i Scott się przemienili. Poszłam w ich ślady. Wtedy żółtooka dostała.

Scott usłyszał za sobą syk, odwrócił się i zauważył pół przemienionego Jacksona. Zaczął się z nim szarpać, lecz po chwili kanima rzuciła wilkołakiem o półki. Ten pośpiesznie z nich wstał i zakrył przyjaciół swoim ciałem. Jaszczur zaczął się do nich niebezpiecznie zbliżać, więc skoczyłam na niego i przyciskając do ziemi spytałam.

- Czemu mnie jeszcze nie zabiłeś?

Ten w odpowiedzi mocno pchnął mnie na ścianę i podszedł do tablicy. Napisał na niej "zejdźcie mi z drogi, albo was zabiję, a na ciebie przyjdzie kolej" i wybiegł z sali przez rozbite okno.

Wszyscy wstali i niepewnie podeszli do tablicy, wtedy Erica zaczęła ciężko dyszeć i rzucać się. Stiles do niej podbiegł i wziął ją w ramiona.

- Chyba ma atak.

- Musimy wezwać karetkę. - stwierdziłam, pośpiesznie wyjmując telefon z kieszeni.

- Chcę do Derek'a. - wysapała.

- Zawieziemy ją do szpitala. - zarządził Scott.

- Do Derek'a.

Przewróciłam oczami. Stiles wziął Ericę na ręce i wyprowadził ze szkoły, natomiast Alison i Scott zostali z Matt'em. Pomogłam bratu wpakować dziewczynę do jeep'a, po czym zawieźliśmy ją do Derek'a. Po parunastu minutach, dotarliśmy do alfy.

- Trzymajcie ją. - rozkazał.

- Umiera? - spytał z nieukrywanym strachem bliźniak.

- Być może. Będzie bolało. - mówiąc to Derek złamał jej rękę, a ona zaczęła się drzeć.

- Złamałeś jej rękę?!

- To przyśpieszy regenerację. Trzeba jeszcze usunąć jad. - zaczął wyciskać jej rękę niczym gąbkę.

Nie mogłam na to patrzeć, odwróciłam wzrok, lecz zrekompensował mi to jej krzyk.

- Stiles, byłby z ciebie dobry batman. - wyszeptała po wszystkim.

Czy mi się wydaję, czy oni coś kręcą? Skoro już było po wszystkim, zabrałam stamtąd Derek'a zostawiając tę podejrzaną dwójkę samą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro