Rozdział 41
Razem z Stiles'em, Scott'em i Alison siedzieliśmy w pokoju woźnego i tłumaczyliśmy dokładniej łowczyni co planuje Derek.
- Derek czeka przed szkołą na Lydię. - powiedziałam z obawą.
- Chce ją zabić? - spytała Argent.
- Jeżeli jest kanimą. - powiedział Mc.
- Zwłaszcza po tym co się stało w basenie. Scott to niemożliwe. - wtrącił się Stil.
- Nie zdała testu. - westchnął McCall.
- To nie ona. - powiedziałam chórem z bratem.
- To nie ma znaczenia, Derek uważa inaczej. Albo go przekonamy, że się myli, albo musimy ją chronić. - stwierdziła Alison.
- W szkole nic jej nie zrobi. - zauważył Scotty.
- A po szkole? - warknęłam.
- Możemy udowodnić, że się myli. - powiedziała Ali.
- Do piętnastej? - Stiles był co raz bardziej zirytowany.
- Zajrzymy do bestiariusza. - Argent naprawdę się się starała jakoś pomóc.
- Do tej kobyły spisanej po łacinie, której nikt z nas nie rozumie? - warknął Stiles.
- Znam kogoś kto może nam pomóc. - olśniło łowczynię.
- Pogadam z Derek'iem. Może da nam trochę czasu na znalezienie dowodu, ale jeżeli coś nie wyjdzie, zostawcie to mnie. - oznajmiłam.
- Chciałaś powiedzieć nam. - uśmiechnął się Scotty.
- Jak to? - widziałam w oczach Ali niezrozumienie.
- Wasze ciała się nie uzdrawiają, nie chcę żeby coś się wam stało. - Scott spojrzał na łowczynię z dobrze znanym mi uczuciem, miłością.
W odpowiedzi brązowooka wyciągnęła z torebki kusze i uniosła ją lekko do góry.
- Umiem o siebie zadbać. - nie wątpię.
McCall zaczął błądzić wzrokiem po całym pomieszczeniu. Zapewne był to gest obawy i zamartwiania się.
- Co? O czymś nie wiem? - spytała Ali.
- Nie chcę żeby coś ci się stało. Jak by co dzwoń, okay? Mam gdzieś czy twój tata się dowie, dzwoń, pisz, albo krzycz usłyszę cię i znajdę. Mamy czas do piętnastej. - mówiąc to McCall spojrzał na mnie porozumiewawczo.
Kiwnęłam ze zrozumieniem głową i miałam zamiar wyjść kiedy poczułam, że coś się do mnie niebezpiecznie szybko zbliża. Odwróciłam się pośpiesznie i złapałam strzałę w locie. Zgromiłam brata spojrzeniem, który bawił się kuszą.
-Wybacz. - mówiąc to oddał broń łowczyni. - Ma bardzo czuły spust.
Westchnęłam i wyszłam z pokoju. Od razu skierowałam się na boisko, gdzie spotkałam Boyd'a. Podeszłam do niego pewnie i od razu spytałam.
- Gdzie jest Derek? Muszę z nim porozmawiać.
- Jestem ja. Możesz porozmawiać ze mną.
- Porozmawiać po męsku, tak? Uderzyłbyś dziewczynę? Jestem od ciebie dużo mniejsza i słabsza. - uśmiechnęłam się nerwowo.
- Masz rację, nie uderzyłbym cię i jestem od ciebie dużo większy, ale wbicie pazurów to co innego. - mówiąc to, wyszczerzył się niebezpiecznie, a jego pazury się wydłużyły.
- Jak wolisz. - warknęłam i częściowo się zmieniłam.
Zmierzyłam go podejrzliwym spojrzeniem i uniknęłam pierwszego ciosu. Przeskoczyłam nad nim, przy okazji łapiąc go za kołnierz i przewracając. Niestety, ale pociągnął mnie za sobą przez co zaliczyłam glebę. Wstałam pośpiesznie, podobnie jak mięśniak i już miałam na niego skoczyć, kiedy zatrzymała mnie dłoń Derek'a.
- Co ty tu robisz?
- Prowadzę konwersację. - przewróciłam oczami w geście irytacji. - A tak na serio to chciałabym ci oznajmić, że nie pozwolę ci zabić Lydii.
- Kto powiedział, że ja to zrobię?
- Wydasz taki rozkaz, a to prawie to samo.
- Mniejsza o to. Lydia znowu zabije, tym razem kogoś z nas.
- A co jeżeli się mylisz? Co jeżeli to nie Lydia?
- To musi być ona. Ugryzł ją alfa.
- Widziałeś to stworzenie. Jest inne, niż my.
- Zmienia się, tak jak my. Przybiera taką postać z konkretnego powodu.
- Jakiego?
- Czasami wygląd odzwierciedla osobowość. Nawet Stiles nazywa Lydię bezwzględną.
- To prawda, ale to nie może być ona. To nie były jej oczy. Może jest odporna? Dlatego nie zareagowała na ugryzienie i na jad?
- Nigdy nie słyszałem o takim przypadku.
- Bo ty słyszałeś o wszystkim. - warknęłam. - A co z Jackson'em? Dałeś mu to co chciał. Peter mówił, że ugryzienie, albo przemienia w wilkołaka, albo zabija, prawda? Miałeś nadzieję, że Jackson umrze, ale nic się nie stało?
- Nie.
- Mam teorię. Lydia przekazała odporność Jackson'owi. Wiesz, że mam rację, muszę mieć rację.
- Nie!
- Nie pozwolę ci tego zrobić.
- Nie mogę pozwolić, żeby żyła. Powinnaś o tym wiedzieć.
- Proszę, daj nam trochę czasu, na dowód.
- Nie.
- Niby czemu?
- Ona znowu się zmieni i kogoś zabije. Chciałabyś mieć jeszcze więcej osób na sumieniu z powodu odwlekania sprawy? - no i trafił w czuły punkt.
Spojrzałam na niego z nieukrywanym bólem i złością, po czym odwróciłam się na pięcie i zostawiłam wilkołaków samych. Zauważyłam jak jeep Stiles'a odjeżdża z parkingu, razem z Jackson'em, Lydią, Alison i samym Stilinskim. Wpadłam na Scott'a. Bogu niech będą dzięki.
- Nie zgodził się. - wyparowałam od razu.
- Scy, twoje oczy. - szepnął, a ja szybko spuściłam głowę. - Co się stało?
- Dowalił mi okrutną prawdą i zirytował błędnym rozumowaniem. - warknęłam.
- Szczerze mówiąc to spodziewałem się, że ty go przekonasz. - westchnął.
- Bo jestem jego dziewczyną? Widocznie ten przywilej nie zawsze pomaga, a w tym wypadku nawet trochę utrudnił mi zadanie.
- Co się stało?
- Pokłóciłam się z nim. Jesteśmy o siebie nawzajem strasznie zazdrośni. On o Isaac'a, a ja o Ericę.
- Ericę? Ostatnio strasznie się do mnie klei, przez co Ali jest trochę zazdrosna.
- Rozumiem ją.
- Ale jedno ci muszę powiedzieć. Derek nie bierze jej zalotów na poważnie.
- Skąd ty to możesz wiedzieć?
- Bo mam oczy i jestem facetem. - zaśmiał się. - Może Derek nie jest łatwy w okazywaniu uczuć, ale ty przysłoniłaś mu świat. Jest trudny, ale dotarłaś do niego bez problemu. Troszczy się o ciebie i okazuje ci tyle miłości jak nikomu. To widać.
Mimowolnie moje usta uformowały szeroki uśmiech, po czym po prostu przytuliłam Scott'a.
- Dziękuję, ale teraz muszę znaleźć Isaac'a. Może mu przemówię do rozsądku.
- A co zrobimy z Ericą?
- Na stos z nią. - mówiąc to wyrzuciłam pięść do góry w geście rebelii.
- Hahahah no nie możemy. Poobserwuję ją i dopilnuje, żeby nikomu nie zrobiła krzywdy.
- Pewnie zaraz Derek ich wezwie do siebie. Musimy ich przytrzymać jak najdłużej od niego. - wykombinowałam na szybko.
W odpowiedzi Scott kiwnął głową i pobiegł w odpowiednim kierunku. Weszłam do budynku i wpadłam na Matt'a.
- Hey Scy, mogę ci zrobić zdjęcie?
Odwróciłam się w jego kierunku i pstryknął mi fleszem po oczach. Nie mam czasu zastanawiać się w jakim celu to zrobił, więc zwyczajnie to zbagatelizowałam i pobiegłam na jeden z korytarzy. Tak! Wreszcie go znalazłam. Przemknęło mi przez głowę na widok Isaac'a. Podbiegłam do niego i od razu przytuliłam. Może to nie jest na miejscu, biorąc pod uwagę całą sytuację, ale lubię go i lubię go przytulać.
- Hey Scar. Co jest?
- Chciałam z tobą pogadać o planach Derek'a odnośnie Lydi. - wypaliłam na jednym wdechu.
- Dobrze. To rozmawiaj. - zaśmiał się krótko, wypuszczając mnie z ramion.
- Otóż słyszałam twoją rozmowę ze Stil'em na chemii i...
- Podsłuchiwałaś? To niegrzeczne.
- Bo ty nigdy nie podsłuchujesz. - prychnęłam. - Dobra. No i chciałabym cię uświadomić, że śmierć, zabicie człowieka jest straszne. Wyrzuty sumienia jakie potem dopadają człowieka są okropne. Sama je mam i przez to chciałam zrobić coś strasznego. Wiem, że Derek uważa, że nie ma innego rozwiązania, ale proszę, nie zabijaj jej. Już nawet nie chodzi o to, że Lydia jest moją koleżanką, ale o to, że będziesz czuł się okropnie jak ją zabijesz.
- Nie chcę jej zabić, ale muszę wykonywać rozkazy.
- Od kiedy to Isaac Lahey słucha rozkazów alfy? - zaśmiałam się. - Rozumiem, że ta wilcza hierarchia jest dla ciebie nowa i w ogóle, ale nie zabijaj jej. Pomyśl o tym jak się będziesz czuł po tym wszystkim. To naprawdę okropne uczucie, a ja chce ci go oszczędzić.
- Troszczysz się o mnie. Miło. - uśmiechnął się ciepło. - Dobrze, posłucham cię i po mimo rozkazów Derek'a nie zabiję Lydi. Powiem ci szczerze, że cieszę się, że mam kogoś takiego jak ty. Jesteś dla mnie jak rodzina.
Mówiąc to zamknął mnie w szczelnym uścisku, co odwzajemniłam. Bardzo go lubię, może nawet traktuję jak krewnego. Wtedy szarooki dostał sms'a.
- Derek? - spytałam.
- Derek. Pisze, że mamy jechać do domu Scott'a, bo to tam jest Martin. - westchnął.
- I co teraz zamierzasz zrobić?
- Pójdę tam.
- W takim razie idę z tobą.
- Nie zabiję jej.
- Wierzę ci. Wolę tam być i mieć pewność, że nikt na kim mi zależy nie zrobi czegoś, co mógłby później żałować.
- Zależy ci na mnie?
- Jak na rodzinie. - uśmiechnęłam się promiennie, co on szczerze odwzajemnił.
- Wiesz, powinniśmy już iść.
- Masz rację.
Po czym wybiegliśmy ze szkoły i wsiedliśmy na czarnego rumaka Lahey'a.
- Speszyl for ju. - powiedział Isaac, podając mi czerwony, lśniący kask.
- Jaki zajebisty, dziękuję. - uśmiechnęłam się do niego i przytuliłam.
Założyłam kask, objęłam Isaac'a i ruszyliśmy. Poczułam tą dziwnie uzależniającą prędkość. Po drodze widziałam zachodzące słońce. No nie dziwię się, w końcu mamy jesień. Kiedy dojechaliśmy pod dom Scott'a, było już kompletnie ciemno. Zauważyłam wkurwione spojrzenie Derek'a. DOSŁOWNIE sztyletował mnie i szarookiego spojrzeniem. Zsiadłam z czarnej bestii i zdjęłam kask, zarzucając włosami. Uśmiechnęłam się do niego prowokująco i wyjęłam telefon.
Do: braciszek Stiles <3
Jestem pod domem Scott'a.
Zaraz po wysłaniu wiadomości Stil nawiązał połączenie.
- No hey.
- Cześć.
- Jak sobie radzicie? - spytałam.
- A no świetnie! Boyd się dobija do tylnych drzwi, a Erica już weszła. Alison się nią zajęła. - warknął sarkastycznie.
- Już idę. - mówiąc to pobiegłam za dom i zauważyłam Boyd'a.
W zasadzie to zdziwiło mnie, że jeszcze ich nie wyważył. Pewnie zastawili je szafą. Przemknęło mi szybko przez głowę, po czym skoczyłam szybko na plecy wilkołaka i go przewróciłam. Podniósł się i walnął z całej siły plecami o ścianę. Byłam na plecach, więc nieźle oberwałam. Pokręciłam szybko głową, żeby obraz przestał się kręcić i zadałam czarnoskóremu mocny cios pazurami. Ryknął donośnie, a ja wykorzystałam moment jego słabości i wykręciłam mu rękę, przygniatając go do podłoża.
- Nie chcesz jej zabić. Później będziesz tego żałował. - warknęłam mu do ucha.
- Niby czego mam żałować? Tego, że w końcu jestem kimś?! Że ta lalka Barbie mną nie pomiata?!
- To prawda, że Lydia nie jest idealna, ale nie możesz jej za to zabić!
- Nie tylko za to! Teraz, jako ta kanima zabiła wielu ludzi, jej się należy to samo! - mówiąc to zrzucił mnie ze swoich pleców i miał zamiar mnie uderzyć, ale zdążyłam zrobić unik.
- Słuchaj, widziałam to stworzenie i to nie Lydia! - uniknęłam jeszcze kilku ciosów, po czym mocno dostałam w brzuch.
- Więc, kto?! - ryknął, odchylając moją głowę w swoją stronę.
- Nie wiem. - odpowiedziałam spokojniej.
Wstałam i spojrzałam mu hardo w oczy. Jeszcze nie panował nad swoją wilczą stroną, chciał zadać jeszcze wiele ciosów. Był bezlitosny. Za każdym razem, starałam się je blokować, lub unikać. W pewnym momencie kopnęłam go w klatkę piersiową, dzięki czemu padł na ziemię.
- Boyd uspokój się! - ryknęłam.
Nie brzmiałam, ani trochę ludzko. Chłopak spojrzał na mnie z nieukrywanym gniewem. Podniósł się i już miał na mnie skoczyć, kiedy powstrzymał go nie kto inny jak Scott. Chwycił mocno za szyję wilkołaka i pozwolił, aby dobrze znany mi śluz skapnął na skórę czarnowłosego. Był to jad kanimy, Boyd stracił kontrolę nad ciałem.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się, zmęczona do McCall'a.
- Nie ma za co. - mówiąc to, wziął wilkołaka pod ramię i poszedł przed dom gdzie stał Derek.
Rzucił brązowookiego na ziemię, gdzie leżała już Erica. Koło nas stał Stiles i Alison. Hale wypuścił ze zdenerwowania powietrze i spojrzał na Mc z nieukrywaną złością.
- Teraz wiem, czemu mi odmawiasz. Zostałeś alfą i masz własne stado, ale mnie nie pokonasz. - warknął.
- Przytrzymam cię, aż przyjadą gliny. - wzruszył ramionami Scotty.
Usłyszałam dobrze mi znane syczenie. Widocznie inni też je usłyszeli, bo od razu spojrzeli na dach. Była na nim kanima. Wydała z siebie donośny pisk i uciekła.
-Zabierz ich. - zwrócił się Derek do Isaac'a patrząc na nieruchomą dwójkę.
Nagle z domu wyszła Lydia i ze łzami w oczach, wykrzyczała.
- Czy ktoś mi wyjaśni, co się tutaj wyprawia?
- Miałam rację. - wyszeptałam pod nosem, chodź jestem pewna, że obecne wilkołaki to usłyszały.
- To Jackson. - dopowiedział McCall.
Derek spojrzał na mnie przelotnie po czym pobiegł za jaszczurem. Niewiele myśląc, pobiegłam za nim. Słyszałam nawoływania Stiles'a, lecz je zignorowałam. Dobiegłam do Hale'a.
- Po co za mną biegniesz? - spytał.
- Bo nie pozwolę ci się narażać, beze mnie.
- Lepiej wróć do Isaac'a, bo za niedługo może nie mieć tej swojej ślicznej twarzyczki. - warknął.
- Wiem, wiem złamałam zasady, ale jak inaczej miałabym do ciebie przyjechać i powstrzymać cię przed zabiciem niewinnej dziewczyny? Miałam rację, od początku miałam rację.
Zirytowałam go.
- Dobra, miałaś rację. Zadowolona? A teraz wróć do domu, to niebezpieczne.
- Nie chcę cię z tym zostawiać samego.
Spojrzał na mnie z wdzięcznością, lecz od razu odwrócił wzrok. Biegliśmy dalej cały czas mając na oku Jacksona, musieliśmy go obserwować, bo niestety to draństwo nie ma zapachu. Biegliśmy tak, dość długi czas, w ciszy, skupiając się na celu. Po jakimś czasie dobiegliśmy do metalowego, wysokiego ogrodzenia. Bez problemu wspięliśmy się na nie i zeskoczyliśmy z niego, zmieniając formę. Kontynuując pościg, dotarliśmy pod betonowy most. Zgubiliśmy go. Zatrzymaliśmy i rozejrzeliśmy się po otoczeniu. Usłyszałam za sobą uderzenie łap o beton. Natychmiast się odwróciłam i ujrzałam kanimę. Syknęła, a my odpowiedzieliśmy rykiem. Rzuciła się na nas, unikaliśmy jej pazurów i ogona, starając się zadać cios. Derek kopnął jaszczura w brzuch, posyłając go na betonowy słup. Czarnowłosy zamachnął się i przez unik kanimy, uderzył w wcześniej wspomniany słup, trwale go uszkadzając. Jaszczur popchnął wilkołaka, przez co ten upadł. Jackson chciał zaatakować, lecz przejechałam pazurami po jego plecach. Syknął z bólu i zamachnął się, chcąc zatopić trujące szpony w moim ciele. Złapałam za jego łapy i starałam się je trzymać z dala od skóry. Derek przywalił jaszczurowi drzwiami auta, odrzucając go ode mnie. Zdenerwowana kanima skoczyła na czarnowłosego i drapiąc drzwi, pchała go na kolejny słup. Przycisnęła go i syknęła mu w twarz, na co odpowiedział donośnym rykiem. Wbiłam pazury w plecy jaszczura. Było to fatalne posunięcie, ponieważ kanima odwróciła się do mnie i drapnęła mnie w policzek. Poczułam jak niemoc rozchodzi się po całym moim ciele. Nie mogąc nic zrobić, padłam na ziemię. Jackson już chciał na mnie skoczyć i rozszarpać na strzępy, ale Derek kopnął go z całej siły przez co wylądowała z dala ode mnie. Jaszczurka wspięła się na słup, a następnie na spód mostu, przecięła jeden z kabli, przewodzących prąd po czym upadła tuż przed Derek'iem. Chwyciła go za kurtkę i rzuciła nim w moją stronę. Zielonooki wziął mnie na ręce i zaczął uciekać. Dlaczego? Otóż przyjechali łowcy. Kątem oka widziałam jak ojciec Alison oddał parę strzałów w stronę jaszczura.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro