Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41

Razem z Stiles'em, Scott'em i Alison siedzieliśmy w pokoju woźnego i tłumaczyliśmy dokładniej łowczyni co planuje Derek.

- Derek czeka przed szkołą na Lydię. - powiedziałam z obawą.

- Chce ją zabić? - spytała Argent.

- Jeżeli jest kanimą. - powiedział Mc.

- Zwłaszcza po tym co się stało w basenie. Scott to niemożliwe. - wtrącił się Stil.

- Nie zdała testu. - westchnął McCall.

- To nie ona. - powiedziałam chórem z bratem.

- To nie ma znaczenia, Derek uważa inaczej. Albo go przekonamy, że się myli, albo musimy ją chronić. - stwierdziła Alison.

- W szkole nic jej nie zrobi. - zauważył Scotty.

- A po szkole? - warknęłam.

- Możemy udowodnić, że się myli. - powiedziała Ali.

- Do piętnastej? - Stiles był co raz bardziej zirytowany.

- Zajrzymy do bestiariusza. - Argent naprawdę się się starała jakoś pomóc.

- Do tej kobyły spisanej po łacinie, której nikt z nas nie rozumie? - warknął Stiles.

- Znam kogoś kto może nam pomóc. - olśniło łowczynię.

- Pogadam z Derek'iem. Może da nam trochę czasu na znalezienie dowodu, ale jeżeli coś nie wyjdzie, zostawcie to mnie. - oznajmiłam.

- Chciałaś powiedzieć nam. - uśmiechnął się Scotty.

- Jak to? - widziałam w oczach Ali niezrozumienie.

- Wasze ciała się nie uzdrawiają, nie chcę żeby coś się wam stało. - Scott spojrzał na łowczynię z dobrze znanym mi uczuciem, miłością.

W odpowiedzi brązowooka wyciągnęła z torebki kusze i uniosła ją lekko do góry.

- Umiem o siebie zadbać. - nie wątpię.

McCall zaczął błądzić wzrokiem po całym pomieszczeniu. Zapewne był to gest obawy i zamartwiania się.

- Co? O czymś nie wiem? - spytała Ali.

- Nie chcę żeby coś ci się stało. Jak by co dzwoń, okay? Mam gdzieś czy twój tata się dowie, dzwoń, pisz, albo krzycz usłyszę cię i znajdę. Mamy czas do piętnastej. - mówiąc to McCall spojrzał na mnie porozumiewawczo.

Kiwnęłam ze zrozumieniem głową i miałam zamiar wyjść kiedy poczułam, że coś się do mnie niebezpiecznie szybko zbliża. Odwróciłam się pośpiesznie i złapałam strzałę w locie. Zgromiłam brata spojrzeniem, który bawił się kuszą.

-Wybacz. - mówiąc to oddał broń łowczyni. - Ma bardzo czuły spust.

Westchnęłam i wyszłam z pokoju. Od razu skierowałam się na boisko, gdzie spotkałam Boyd'a. Podeszłam do niego pewnie i od razu spytałam.

- Gdzie jest Derek? Muszę z nim porozmawiać.

- Jestem ja. Możesz porozmawiać ze mną.

- Porozmawiać po męsku, tak? Uderzyłbyś dziewczynę? Jestem od ciebie dużo mniejsza i słabsza. - uśmiechnęłam się nerwowo.

- Masz rację, nie uderzyłbym cię i jestem od ciebie dużo większy, ale wbicie pazurów to co innego. - mówiąc to, wyszczerzył się niebezpiecznie, a jego pazury się wydłużyły.

- Jak wolisz. - warknęłam i częściowo się zmieniłam.

Zmierzyłam go podejrzliwym spojrzeniem i uniknęłam pierwszego ciosu. Przeskoczyłam nad nim, przy okazji łapiąc go za kołnierz i przewracając. Niestety, ale pociągnął mnie za sobą przez co zaliczyłam glebę. Wstałam pośpiesznie, podobnie jak mięśniak i już miałam na niego skoczyć, kiedy zatrzymała mnie dłoń Derek'a.

- Co ty tu robisz?

- Prowadzę konwersację. - przewróciłam oczami w geście irytacji. - A tak na serio to chciałabym ci oznajmić, że nie pozwolę ci zabić Lydii.

- Kto powiedział, że ja to zrobię?

- Wydasz taki rozkaz, a to prawie to samo.

- Mniejsza o to. Lydia znowu zabije, tym razem kogoś z nas.

- A co jeżeli się mylisz? Co jeżeli to nie Lydia?

- To musi być ona. Ugryzł ją alfa.

- Widziałeś to stworzenie. Jest inne, niż my.

- Zmienia się, tak jak my. Przybiera taką postać z konkretnego powodu.

- Jakiego?

- Czasami wygląd odzwierciedla osobowość. Nawet Stiles nazywa Lydię bezwzględną.

- To prawda, ale to nie może być ona. To nie były jej oczy. Może jest odporna? Dlatego nie zareagowała na ugryzienie i na jad?

- Nigdy nie słyszałem o takim przypadku.

- Bo ty słyszałeś o wszystkim. - warknęłam. - A co z Jackson'em? Dałeś mu to co chciał. Peter mówił, że ugryzienie, albo przemienia w wilkołaka, albo zabija, prawda? Miałeś nadzieję, że Jackson umrze, ale nic się nie stało? 

- Nie.

- Mam teorię. Lydia przekazała odporność Jackson'owi. Wiesz, że mam rację, muszę mieć rację.

- Nie!

- Nie pozwolę ci tego zrobić.

- Nie mogę pozwolić, żeby żyła. Powinnaś o tym wiedzieć.

- Proszę, daj nam trochę czasu, na dowód.

- Nie.

- Niby czemu?

- Ona znowu się zmieni i kogoś zabije. Chciałabyś mieć jeszcze więcej osób na sumieniu z powodu odwlekania sprawy? - no i trafił w czuły punkt.

Spojrzałam na niego z nieukrywanym bólem i złością, po czym odwróciłam się na pięcie i zostawiłam wilkołaków samych. Zauważyłam jak jeep Stiles'a odjeżdża z parkingu, razem z Jackson'em, Lydią, Alison i samym Stilinskim. Wpadłam na Scott'a. Bogu niech będą dzięki.

- Nie zgodził się. - wyparowałam od razu.

- Scy, twoje oczy. - szepnął, a ja szybko spuściłam głowę. - Co się stało?

- Dowalił mi okrutną prawdą i zirytował błędnym rozumowaniem. - warknęłam.

- Szczerze mówiąc to spodziewałem się, że ty go przekonasz. - westchnął.

- Bo jestem jego dziewczyną? Widocznie ten przywilej nie zawsze pomaga, a w tym wypadku nawet trochę utrudnił mi zadanie.

- Co się stało?

- Pokłóciłam się z nim. Jesteśmy o siebie nawzajem strasznie zazdrośni. On o Isaac'a, a ja o Ericę.

- Ericę? Ostatnio strasznie się do mnie klei, przez co Ali jest trochę zazdrosna.

- Rozumiem ją.

- Ale jedno ci muszę powiedzieć. Derek nie bierze jej zalotów na poważnie.

- Skąd ty to możesz wiedzieć?

- Bo mam oczy i jestem facetem. - zaśmiał się. - Może Derek nie jest łatwy w okazywaniu uczuć, ale ty przysłoniłaś mu świat. Jest trudny, ale dotarłaś do niego bez problemu. Troszczy się o ciebie i okazuje ci tyle miłości jak nikomu. To widać.

Mimowolnie moje usta uformowały szeroki uśmiech, po czym po prostu przytuliłam Scott'a.

- Dziękuję, ale teraz muszę znaleźć Isaac'a. Może mu przemówię do rozsądku.

- A co zrobimy z Ericą?

- Na stos z nią. - mówiąc to wyrzuciłam pięść do góry w geście rebelii.

- Hahahah no nie możemy. Poobserwuję ją i dopilnuje, żeby nikomu nie zrobiła krzywdy.

- Pewnie zaraz Derek ich wezwie do siebie. Musimy ich przytrzymać jak najdłużej od niego. - wykombinowałam na szybko.

W odpowiedzi Scott kiwnął głową i pobiegł w odpowiednim kierunku. Weszłam do budynku i wpadłam na Matt'a.

- Hey Scy, mogę ci zrobić zdjęcie?

Odwróciłam się w jego kierunku i pstryknął mi fleszem po oczach. Nie mam czasu zastanawiać się w jakim celu to zrobił, więc zwyczajnie to zbagatelizowałam i pobiegłam na jeden z korytarzy. Tak! Wreszcie go znalazłam. Przemknęło mi przez głowę na widok Isaac'a. Podbiegłam do niego i od razu przytuliłam. Może to nie jest na miejscu, biorąc pod uwagę całą sytuację, ale lubię go i lubię go przytulać.

- Hey Scar. Co jest?

- Chciałam z tobą pogadać o planach Derek'a odnośnie Lydi. - wypaliłam na jednym wdechu.

- Dobrze. To rozmawiaj. - zaśmiał się krótko, wypuszczając mnie z ramion.

- Otóż słyszałam twoją rozmowę ze Stil'em na chemii i...

- Podsłuchiwałaś? To niegrzeczne.

- Bo ty nigdy nie podsłuchujesz. - prychnęłam. - Dobra. No i chciałabym cię uświadomić, że śmierć, zabicie człowieka jest straszne. Wyrzuty sumienia jakie potem dopadają człowieka są okropne. Sama je mam i przez to chciałam zrobić coś strasznego. Wiem, że Derek uważa, że nie ma innego rozwiązania, ale proszę, nie zabijaj jej. Już nawet nie chodzi o to, że Lydia jest moją koleżanką, ale o to, że będziesz czuł się okropnie jak ją zabijesz.

- Nie chcę jej zabić, ale muszę wykonywać rozkazy.

- Od kiedy to Isaac Lahey słucha rozkazów alfy? - zaśmiałam się. - Rozumiem, że ta wilcza hierarchia jest dla ciebie nowa i w ogóle, ale nie zabijaj jej. Pomyśl o tym jak się będziesz czuł po tym wszystkim. To naprawdę okropne uczucie, a ja chce ci go oszczędzić.

- Troszczysz się o mnie. Miło. - uśmiechnął się ciepło. - Dobrze, posłucham cię i po mimo rozkazów Derek'a nie zabiję Lydi. Powiem ci szczerze, że cieszę się, że mam kogoś takiego jak ty. Jesteś dla mnie jak rodzina.

Mówiąc to zamknął mnie w szczelnym uścisku, co odwzajemniłam. Bardzo go lubię, może nawet traktuję jak krewnego. Wtedy szarooki dostał sms'a.

- Derek? - spytałam.

- Derek. Pisze, że mamy jechać do domu Scott'a, bo to tam jest Martin. - westchnął.

- I co teraz zamierzasz zrobić?

- Pójdę tam.

- W takim razie idę z tobą.

- Nie zabiję jej.

- Wierzę ci. Wolę tam być i mieć pewność, że nikt na kim mi zależy nie zrobi czegoś, co mógłby później żałować.

- Zależy ci na mnie?

- Jak na rodzinie. - uśmiechnęłam się promiennie, co on szczerze odwzajemnił.

- Wiesz, powinniśmy już iść.

- Masz rację.

Po czym wybiegliśmy ze szkoły i wsiedliśmy na czarnego rumaka Lahey'a.

- Speszyl for ju. - powiedział Isaac, podając mi czerwony, lśniący kask.

- Jaki zajebisty, dziękuję. - uśmiechnęłam się do niego i przytuliłam.

Założyłam kask, objęłam Isaac'a i ruszyliśmy. Poczułam tą dziwnie uzależniającą prędkość. Po drodze widziałam zachodzące słońce. No nie dziwię się, w końcu mamy jesień. Kiedy dojechaliśmy pod dom Scott'a, było już kompletnie ciemno. Zauważyłam wkurwione spojrzenie Derek'a. DOSŁOWNIE sztyletował mnie i szarookiego spojrzeniem. Zsiadłam z czarnej bestii i zdjęłam kask, zarzucając włosami. Uśmiechnęłam się do niego prowokująco i wyjęłam telefon.

Do: braciszek Stiles <3

Jestem pod domem Scott'a.


Zaraz po wysłaniu wiadomości Stil nawiązał połączenie.

- No hey.

- Cześć.

- Jak sobie radzicie? - spytałam.

- A no świetnie! Boyd się dobija do tylnych drzwi, a Erica już weszła. Alison się nią zajęła. - warknął sarkastycznie.

- Już idę. - mówiąc to pobiegłam za dom i zauważyłam Boyd'a. 

W zasadzie to zdziwiło mnie, że jeszcze ich nie wyważył. Pewnie zastawili je szafą. Przemknęło mi szybko przez głowę, po czym skoczyłam szybko na plecy wilkołaka i go przewróciłam. Podniósł się i walnął z całej siły plecami o ścianę. Byłam na plecach, więc nieźle oberwałam. Pokręciłam szybko głową, żeby obraz przestał się kręcić i zadałam czarnoskóremu mocny cios pazurami. Ryknął donośnie, a ja wykorzystałam moment jego słabości i wykręciłam mu rękę, przygniatając go do podłoża.

- Nie chcesz jej zabić. Później będziesz tego żałował. - warknęłam mu do ucha.

- Niby czego mam żałować? Tego, że w końcu jestem kimś?! Że ta lalka Barbie mną nie pomiata?!

- To prawda, że Lydia nie jest idealna, ale nie możesz jej za to zabić!

- Nie tylko za to! Teraz, jako ta kanima zabiła wielu ludzi, jej się należy to samo! - mówiąc to zrzucił mnie ze swoich pleców i miał zamiar mnie uderzyć, ale zdążyłam zrobić unik.

- Słuchaj, widziałam to stworzenie i to nie Lydia! - uniknęłam jeszcze kilku ciosów, po czym mocno dostałam w brzuch.

- Więc, kto?! - ryknął, odchylając moją głowę w swoją stronę.

- Nie wiem. - odpowiedziałam spokojniej.

Wstałam i spojrzałam mu hardo w oczy. Jeszcze nie panował nad swoją wilczą stroną, chciał zadać jeszcze wiele ciosów. Był bezlitosny. Za każdym razem, starałam się je blokować, lub unikać. W pewnym momencie kopnęłam go w klatkę piersiową, dzięki czemu padł na ziemię.

- Boyd uspokój się! - ryknęłam.

Nie brzmiałam, ani trochę ludzko. Chłopak spojrzał na mnie z nieukrywanym gniewem. Podniósł się i już miał na mnie skoczyć, kiedy powstrzymał go nie kto inny jak Scott. Chwycił mocno za szyję wilkołaka i pozwolił, aby dobrze znany mi śluz skapnął na skórę czarnowłosego. Był to jad kanimy, Boyd stracił kontrolę nad ciałem.

- Dzięki. - uśmiechnęłam się, zmęczona do McCall'a.

- Nie ma za co. - mówiąc to, wziął wilkołaka pod ramię i poszedł przed dom gdzie stał Derek.

Rzucił brązowookiego na ziemię, gdzie leżała już Erica. Koło nas stał Stiles i Alison. Hale wypuścił ze zdenerwowania powietrze i spojrzał na Mc z nieukrywaną złością.

- Teraz wiem, czemu mi odmawiasz. Zostałeś alfą i masz własne stado, ale mnie nie pokonasz. - warknął.

- Przytrzymam cię, aż przyjadą gliny. - wzruszył ramionami Scotty.

Usłyszałam dobrze mi znane syczenie. Widocznie inni też je usłyszeli, bo od razu spojrzeli na dach. Była na nim kanima. Wydała z siebie donośny pisk i uciekła.

-Zabierz ich. - zwrócił się Derek do Isaac'a patrząc na nieruchomą dwójkę.

Nagle z domu wyszła Lydia i ze łzami w oczach, wykrzyczała.

- Czy ktoś mi wyjaśni, co się tutaj wyprawia?

- Miałam rację. - wyszeptałam pod nosem, chodź jestem pewna, że obecne wilkołaki to usłyszały.

- To Jackson. - dopowiedział McCall.

Derek spojrzał na mnie przelotnie po czym pobiegł za jaszczurem. Niewiele myśląc, pobiegłam za nim. Słyszałam nawoływania Stiles'a, lecz je zignorowałam. Dobiegłam do Hale'a.

- Po co za mną biegniesz? - spytał.

- Bo nie pozwolę ci się narażać, beze mnie.

- Lepiej wróć do Isaac'a, bo za niedługo może nie mieć tej swojej ślicznej twarzyczki. - warknął.

- Wiem, wiem złamałam zasady, ale jak inaczej miałabym do ciebie przyjechać i powstrzymać cię przed zabiciem niewinnej dziewczyny? Miałam rację, od początku miałam rację.

Zirytowałam go.

- Dobra, miałaś rację. Zadowolona? A teraz wróć do domu, to niebezpieczne.

- Nie chcę cię z tym zostawiać samego.

Spojrzał na mnie z wdzięcznością, lecz od razu odwrócił wzrok. Biegliśmy dalej cały czas mając na oku Jacksona, musieliśmy go obserwować, bo niestety to draństwo nie ma zapachu. Biegliśmy tak, dość długi czas, w ciszy, skupiając się na celu. Po jakimś czasie dobiegliśmy do metalowego, wysokiego ogrodzenia. Bez problemu wspięliśmy się na nie i zeskoczyliśmy z niego, zmieniając formę. Kontynuując pościg, dotarliśmy pod betonowy most. Zgubiliśmy go. Zatrzymaliśmy i rozejrzeliśmy się po otoczeniu. Usłyszałam za sobą uderzenie łap o beton. Natychmiast się odwróciłam i ujrzałam kanimę. Syknęła, a my odpowiedzieliśmy rykiem. Rzuciła się na nas, unikaliśmy jej pazurów i ogona, starając się zadać cios. Derek kopnął jaszczura w brzuch, posyłając go na betonowy słup. Czarnowłosy zamachnął się i przez unik kanimy, uderzył w wcześniej wspomniany słup, trwale go uszkadzając. Jaszczur popchnął wilkołaka, przez co ten upadł. Jackson chciał zaatakować, lecz przejechałam pazurami po jego plecach. Syknął z bólu i zamachnął się, chcąc zatopić trujące szpony w moim ciele. Złapałam za jego łapy i starałam się je trzymać z dala od skóry. Derek przywalił jaszczurowi drzwiami auta, odrzucając go ode mnie. Zdenerwowana kanima skoczyła na czarnowłosego i drapiąc drzwi, pchała go na kolejny słup. Przycisnęła go i syknęła mu w twarz, na co odpowiedział donośnym rykiem. Wbiłam pazury w plecy jaszczura. Było to fatalne posunięcie, ponieważ kanima odwróciła się do mnie i drapnęła mnie w policzek. Poczułam jak niemoc rozchodzi się po całym moim ciele. Nie mogąc nic zrobić, padłam na ziemię. Jackson już chciał na mnie skoczyć i rozszarpać na strzępy, ale Derek kopnął go z całej siły przez co wylądowała z dala ode mnie. Jaszczurka wspięła się na słup, a następnie na spód mostu, przecięła jeden z kabli, przewodzących prąd po czym upadła tuż przed Derek'iem. Chwyciła go za kurtkę i rzuciła nim w moją stronę. Zielonooki wziął mnie na ręce i zaczął uciekać. Dlaczego? Otóż przyjechali łowcy. Kątem oka widziałam jak ojciec Alison oddał parę strzałów w stronę jaszczura.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro