Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 39

Właśnie jechałam ze Stiles'em na mecz La'Crosse. Po dotarciu na miejsce, brązowooki usiadł na trybunach, gdzie jak na razie była zapełniona połowa miejsc. Usiadłam koło niego i zaczęłam wypatrywać chłopaka, który zabrał mi mój dziennik. Mam go. Stał z Danny'm i Jackson'em, coś im pokazywał. Cierpliwie odczekałam, aż się rozejdą i wstałam. Chłopak szedł w stronę szatni, weszłam tam za nim. Byliśmy sami. Złapałam za jego ramię.

- Możesz mi oddać mój dziennik Matt? - spytałam uprzejmie.

- Ale o czym ty mówisz? - udawał głupiego, ale ja wiem, że to on.

- Nie udawaj. Z łaski swojej powiedz mi gdzie jest mój dziennik.

- Już go nie ma.

- ŻE CO?!

- Spaliłem go.

- Bezmyślny debilu! Czemu to zrobiłeś?! - krzyknęłam.

- Musiałem. Kazano mi.

- Kto ci kazał?

- Nie mogę powiedzieć, z resztą co cię to obchodzi? - spytał uśmiechając się triumfalnie. - A teraz przepraszam, ale muszę wygrać mecz.

I zostałam sama ze swoimi myślami. Kto mu to kazał zrobić? Gerard? Czemu ja nic od niego nie czuję? Żadnych uczuć, kłamstw nic. O co tu do cholery chodzi?! Wyjęłam telefon i napisałam sms'a.

Do: braciszek Stiles <3

Mój plan nie wypalił, dosłownie, bo dziennik został spalony. Załatwiamy bestiariusz od Argent'ów. Nie będzie mnie na meczu, muszę parę rzeczy przemyśleć.

Od: braciszek Stiles <3

Okey, pisz do mnie jakby się coś działo i z tego co teraz widzę, to będziesz żałować nieobecności na meczu. Już się zaczął i całe trybuny wręcz sikają, dobra poopowiadam ci jak wrócisz, albo jak ja wrócę, cokolwiek będzie pierwsze. W razie czego to pisz. Uważaj na siebie.

Wyszłam z szatni i poszłam w stronę domu. To dość daleko, dlatego będę miała chwilę na przemyślenie całej tej chorej sytuacji. Czemu Matt i Simon mnie prześladują? Właśnie...Simon...

- Wzywałaś mnie. Czemu znów chcesz się zdołować? Poopowiadać ci trochę o twojej przeszłości?

- Dobrze, porozmawiajmy. Jesteś w mojej głowie tak?

- No tak.

- Tak jak w jednym z odcinków House'a?

- Tak.

- Czyli jednak jestem normalna.

- A kto tak powiedział? Jesteś kompletną psychopatką, jesteś chora, pojebana i ty śmiesz twierdzić, że jesteś normalna? Nie rozśmieszaj mnie! Spójrz na swoje życie! Na swoje czyny! Nawet w swojej wilczej odmienności jesteś inna, a to naprawdę wielki rekord!

Nie chciałam go słuchać. Wyjęłam słuchawki i włączyłam pierwszą lepszą piosenkę.

- Nie uciekniesz przede mną i moimi słowami. Nie potrzebuję mowy, żebyś mnie słyszała. Nie pamiętasz, że jestem w twojej głowie?

Westchnęłam ciężko i wyjęłam słuchawki z uszu. 

- Czemu przychodzisz?

- Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie. W końcu jestem w twojej głowie.

- Mam dostęp do własnego mózgu. Super. W którym roku wybuchła druga wojna światowa?

- A skąd mam to wiedzieć?

- Ostatnio omawialiśmy to na historii.

- W 1939. - ale super, naprawdę identycznie jak w odcinku House'a.

- Czemu przybrałaś formę Simon'a?

- Bo Simon był jedną z niewielu osób, których się bałaś i nie byłabyś w stanie się mu sprzeciwić. Po za tym do teraz wstydzisz się tego co ci zrobił. Pamiętasz jak go kochałaś, a on tak po prostu cię skrzywdził? I to jeszcze w taki okrutny sposób?

- Nie zaczynaj.

- Niby dlaczego? Przecież trzeba sobie przypominać, a ty powinnaś dodatkowo cierpieć. Gorzej niż wtedy. A pro po twoja mama była cudowną kobietą, szkoda że została zabita przez własną córkę.

- Simon, proszę nie...- jęknęłam, z trudem powstrzymując łzy.

- Miała tyle przed sobą, czyż nie lepiej by było, gdybyś się nigdy nie urodziła? Wyobraź sobie taką sytuację. Tata, mama i siedmioletni Stiles idą razem na spacer. Tata i mama trzymają się za ręce, tak strasznie się kochają, a mały Stiles biega dookoła, zadając bardzo dużo pytań. Wyobrażasz sobie, jacy oni byliby szczęśliwi bez ciebie?

- Simon...

- Widzisz to? Widzisz ile im odebrałaś? Gdyby nie twoje istnienie, tak wiele osób byłoby dużo szczęśliwszych i przede wszystkim, wiele osób by żyło!

Nie wytrzymałam. Padłam na kolana i po prostu się rozpłakałam.

- Jesteś żałosna.

- Wiem. Jestem słaba, żałosna, okrutna...

Mój wywód przerwała wibracja telefonu oznaczająca, że ktoś do mnie napisał.

Od: braciszek Stiles <3

Pomocy.

Jeden wyraz, a moja postawa diametralnie się zmieniła. Przestałam płakać, Simon zniknął, a smutek i żal zastąpił obawa. Wstałam i pobiegłam w dobrze mi znanym kierunku.

*Perspektywa Stiles'a*

WCZEŚNIEJ

Trzymałem Derek'a pod ramię i próbowałem go wynieść z tego miejsca. Co się stało? Otóż ta przerośnięta jaszczurka nas zaatakowała, przez co został sparaliżowany. Teraz jesteśmy na basenie, bo to tu wezwał mnie Derek. W jakim celu? Otóż chciał się dowiedzieć co mnie i Scy wczoraj zaatakowało. Skąd o tym wiedział? Pojęcia nie mam. Przez niego straciłem okazję do pocieszenia Lydi! Przez niego! Jeżeli przeżyjemy, to go zabiję!

-Widzisz go? - spytałem rozglądając się po moim otoczeniu.

- Nie, ale pośpiesz się. Dzwoń po Scott'a. - rozkazał wilkołak.

Pośpiesznie wyciągnąłem telefon, przez co mi wypadł z dłoni. Chciałem go podnieść, przez co wypuściłem Hale'a. 

-Stiles! Nie! - krzyknął, zanim wpadł do basenu.

Skoczyłem za nim i wyciągnąłem na powierzchnię wody. Wolałem na razie nie wychodzić, co jak co, ale to jest mega szybkie.

- Dokąd pobiegł? Widzisz go? - spytałem, rozglądając się na wszystkie możliwe strony.

- Nie.

- Może sobie poszedł? - spytałem z płomykiem nadziei w głosie, lecz syk tego czegoś doszczętnie go zgasił.

- A może nie? Wyciągniesz mnie zanim się utopię?! - warczał.

No fajnie, ja ci ratuję życie, a ty jeszcze na mnie warczysz!

- Tym się martwisz? A zauważyłeś tego stwora z ostrymi zębami? - zapytałem sarkastycznie.

Jak Scarlett z nim wytrzymuje?!

- Jestem sparaliżowany i tkwię w basenie. - przewrócił oczami.

- Okey, gdzie on jest?

Widząc, że nic nie ma, zacząłem płynąc ku brzegu.

- Stój! - ryknął Grumpy Cat.

Zauważyłem, że ta jaszczurka krąży dookoła basenu, nie spuszczając z nas wzroku.

- Na co czeka? - zdziwiłem się.

Łuskowate coś dotknęło tafli wody, lecz od razu od niej odskoczyła donośnie przy tym sycząc.

- Widziałeś to? Chyba nie umie pływać. 

Przez dość długi okres czasu nie odzywaliśmy się do siebie. Cały czas obserwowałem jaszczurkowatego węża. Byłem wycieńczony. W końcu cały czas trzymałem jakieś 80 kilo!

- Okej, dłużej nas nie utrzymam. - mówiąc to znalazłem wzrokiem telefon.

Potrzebujemy pomocy.

- NIE NIE NIE NIE! Nawet o tym nie myśl. - wychrypiał Derek.

- Zaufaj mi chodź raz! Żyjesz dzięki mnie.

- Tak, a kto ma większe szanse na pokonanie go ty, czy ja?

- Myślisz, że dlatego cię trzymam od dwóch godzin?!

- Tak. 

- Na serio?! Scy by mnie zamordowała gdybym pozwolił ci umrzeć, a no i nie jestem takim skurwielem jak ty. - warknąłem.

- Nie ufasz mi, ja tobie też, ale mnie potrzebujesz i dlatego mnie nie puścisz. 

Ja?! JA cię potrzebuję?! Życzę powodzenia w przeżyciu! Krzycząc w myślach wypuściłem jego ciało i zacząłem płynąć w stronę komórki. Tuż przed brzegiem się zatrzymałem, bo tam czekał jaszczurkowaty wąż. Szybko chwyciłem telefon i odpłynąłem od jaszczury. Jezu! Jaką to ma paszcze! Wybrałem numer do Scott'a i czekałem, aż odbierze. 

- Scott! 

- Nie mogę teraz rozmawiać. - i się rozłączył, zajebiście! 

Szybko napisałem krótkiego sms'a do Scar, wyrzuciłem telefon do basenu i wyciągnąłem Derek'a na powierzchnię wody. Nie jestem bezduszny i nikt nie będzie z mojej winy umierać.

- Dodzwoniłeś się? - zapytał.

Byłem zażenowany całą tą sytuacją. Teraz mogę liczyć tylko na Scy, a ją teraz pewnie dręczy ten Simon. Westchnąłem ciężko w odpowiedzi.

- Być może Scar nas uratuje.

- Czemu "być może"?!

- Ma ostatnio dość poważny problem...

- JAKI?! - ryknął.

- Nie sądzę, że to jest odpowiedni moment do mówienia o takich rzeczy...

- I tak się stąd nigdzie nie ruszymy, a to nas nie zaatakuje!

- Dobra! Z powodów wyrzutów sumienia jej umysł stworzył sobie wizualizację, która nęka ją przez jakiś czas.

- Jak ją nęka?

- Cały czas jej wypomina śmierć niewinnych ludzi, przez co już chciała się zabić...- westchnąłem na wspomnienie nocy, kiedy prawie ją straciłem.

- Musimy się stąd wydostać.

- No wow Sherlock'u!

Obdarzył mnie jednym ze swoich morderczych spojrzeń, na co zwyczajnie prychnąłem. Spędziliśmy tak kolejny bliżej nieokreślony okres czasu. Coraz bardziej dyszałem, a moje ciało już nie wytrzymywało.

- Dłużej nie wytrzymam. Muszę się czegoś złapać. - wychrypiałem i wtedy mój wzrok spoczął na drążku.

Ledwo do niego dopłynąłem. Starałem się go chwycić, ale nie dałem rady. Poczułem, jak woda przykrywa moją twarz. Zaczyna się. Zaczynamy się topić. Wtedy poczułem silne chwycenie za ramiona i już byłem na powierzchni. Zauważyłem zapłakaną twarz mojej siostry i skoczyła, żeby wyciągnąć Derek'a. Kiedy jej się to udało jaszczur rzucił się na nią. W sekundzie się zmieniła i odepchnęła od siebie stworzenie. Ryknęła na nie, na co jaszczur owinął ogon wokół jej kostki i pchnął na lustro. Wzięła pośpiesznie kawałek szkła i czekała na atak stworzenia. To coś dziwnie się przyglądało sobie w odłamku, to było na prawdę chore. Skoczyła na ścianę, wspięła się na sufit i uciekła. Scarlett spojrzała na nas cały czas załzawionymi oczami i wróciła do poprzedniej formy. Spojrzałem na Grumpy Cat'a. Nie spuszczał wzroku ze Scy, a jego ciało zaczęło odzyskiwać możliwość poruszania się. W jednym skoku znalazł się przy Scar i ją przytulił. Widocznie bardzo tego potrzebowała. Ich widok był naprawdę rozczulający. Mieli do pogadania, a ja nie chciałem im przeszkadzać. Ledwo wyszedłem z sali basenowej, a już wpadłem na Scott'a.

- Mam ten bestiariusz. - rzekł triumfalnie, ściskając w dłoni pendrive.

*Perspektywa Scarlett*

Objął mnie swoimi wielkimi ramionami, a ja zwyczajnie ukryłam twarz w zagłębieniu na jego szyi. Pocałował mnie w czubek głowy i zaczął głaskać po plecach.

- Co się stało? - spytał.

- Długo by opowiadać. - szepnęłam.

- Ja mam czas, dla ciebie zawsze go znajdę. - spojrzałam z bólem w jego oczy. - Co ci powiedział?

- Wiesz o Simon'ie?

- Tak.

- Mówił o mojej mamie i o tym, że gdyby nie ja, moja rodzina wiodłaby dużo szczęśliwsze życie.

- Scy, on nie ma racji, bo to nie jest twoja wina. Nie miałaś na to żadnego wpływu. Pozbędziesz się go, kiedy sobie wybaczysz.

- Ale ja nie potrafię.

- Dlatego ja tutaj jestem. Pomogę ci i nie rób sobie krzywdy. - mówiąc to spojrzał mi głęboko w oczy i pomógł się podnieść.

Splótł nasze palce i wyszliśmy z budynku. Przed szkołą zauważyłam Scott'a i Stiles'a.

- Co to za język? - spytał mój brat.

- Jak mamy się w tym połapać? - Scott był troszeczkę poddenerwowany.

- Nazywa się kanima. - rzekł Derek, zwracając na siebie uwagę chłopców.

- Od dawna to wiesz? - zapytał Stiles z wyraźną pretensją w głosie.

- Nie, odkąd zobaczyłem, że boi się własnego odbicia. Nie wie czym jest, ani kim.

- Coś jeszcze wiesz? - zdawało mi się, że bliźniak coraz bardziej fascynuje ta kanima.

- Niewiele. Są same plotki.

- Jest taki jak my? - wtrącił McCall.

- Zmienia postać, ale coś tu nie gra. Jest.....

-...wynaturzeniem. - dokończył Stiles, na co alfa odpowiedział kiwnięciem głową.

- Derek musimy działać razem. - zwrócił się do niego Scott. - Może trzeba powiadomić Argent'ów

- Ufasz im?!

- Nikt nikomu nie ufa, to nasz problem! Kiedy my kłócimy się kto jest po czyjej stronie, coś szybszego i silniejszego od nas zabija ludzi. Nadal nic o nim nie wiemy.

- Wiem jedno, kiedy go znajdę... zabiję - warknął zielonooki, na co nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach.

Derek od razu to zauważył, lecz nie zareagował szczególniej. Zaczął się oddalać od chłopców, ciągnąc mnie przy tym za rękę. Dotarliśmy do jego camaro, wsiedliśmy do niego i pojechaliśmy.

- Co się stało, że tak nagle Simon zaczął ci się ukazywać? - spytał, a mi zrobiło się strasznie głupio.

Dlaczego? Przede wszystkim to brzmiało, jakbym była jakaś nawiedzona, a po za tym nie zręcznie jest mi wspominać Simon'a w obecności Derek'a.

- Nie mam pojęcia. Zaczęło się to wczoraj, po dziwnej sytuacji z kanimą. Brałam prysznic, kiedy usłyszałam jego głos. Dostałam ataku paniki i...

- Spokojnie, nie musisz dalej opowiadać. - zareagował na mój łamiący się głos.

- Gdzie jedziemy?

- Do mnie. Posiedzisz trochę z Isaac'iem, Boyd'em i Ericą, albo ze mną. Jak wolisz...

- Z Ericą? Mieszka u ciebie?

- Tak, ale tylko na parę dni, dopóki nie opanuje podstaw.

- Ja z tobą nie mieszkałam, kiedy mnie uczyłeś. - fuknęłam.

W odpowiedzi jedynie się zaśmiał.

- Bawi cię to?

- Jesteś strasznie urocza, wiesz? Zwłaszcza wtedy kiedy jesteś zazdrosna.

- Nie jestem zazdrosna. Mam poważniejsze problemy, niż bycie zazdrosną o nową człąonkinie twojego stada.

- W sumie to masz rację. Mamy za dużo problemów, żeby przejmować się takimi rzeczami.

I wreszcie dojechaliśmy. Ledwo wyszłm z auta, a już wpadłam w ramiona Isaac'a.

- Cześć wilczku. Jak ci życie mija?

Ledwo go zobaczyłam, a na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech.

- Na pewno się nie nudzę. - westchnęłam.

- Mam z tobą trochę do pogadania. - mówiąc to wziął mnie za rękę i poprowadził z dala od ludzi.

Nim się oddaliliśmy, udało mi się uchwycić wkurzony wzrok Derek'a. Heh, ja zazdrosna, popatrz na siebie. Przemknęło mi przez głowę. Doszliśmy nad rzekę i usiedliśmy na jej brzegu.

- No to co masz mi do powiedzenie?

-  To co ci teraz powiem, nie będzie ani trochę miłe, ale uznałem, że powinnaś wiedzieć. Podczas ostatniego treningu miała miejsce dość nieprzyjemna sytuacja. Mianowicie mieliśmy za zadanie rzucić się na Derek'a, a Erica chyba zrozumiała zbyt dosłownie zadanie.

- Co zrobiła?

-  No rzuciła się na niego. Pocałowała go...

- COOOO?! - byłam oszołomiona i wkurwiona. - A co on zrobił?!

- Był zaskoczony, prze lizał się z nią, ale potem ją odepchnął. Zauważ słowo POTEM.

Byłam taka zdenerwowana, że wstałam i zaczęłam krążyć dookoła Isaac'a.

- Co zamierzasz zrobić?

- Nie wiem. W zasadzie to nie wiem, czy warto cokolwiek  robić. W końcu zbliża się wojna...ale nie mogę tego tak zostawić.

- Powinnaś coś zrobić.

- No wiem! Tylko co?

- Może powinnaś z tym trochę poczekać. Jeżeli się przyzna, to wszystko będzie dobrze, ale jeżeli tego nie zrobi....

- ....to będzie mieć przerąbane.

Derek. MÓJ Derek się prze lizał z Ericą. I co ja mam teraz zrobić?! On jest MÓJ, nikomu go nie oddam!

- Dobrze, lepiej chodźmy, zanim Derek zabije mnie za zbliżanie się do ciebie. - zaśmiał się Lahey i wróciliśmy. Czarnowłosy uważnie mi się przyglądał. Widocznie wyczuł, że jestem troszeczkę zła, czemu z kolei zaprzeczał mój ogromny uśmiech. Usiadłam na schodach i wsłuchiwałam się w melodię lasu. Mogłabym tak robić dużo częściej. Koło mnie usiadł Derek, omiótł spojrzeniem resztę stada, dając im do zrozumienia, żeby sobie poszli. Posłusznie wykonali nieme polecenie, najbardziej niechętnie zrobiła to Erica. Przypadek? Nie sądzę.

- Wszystko w porządku? - spytał, starając się uchwycić kontakt wzrokowy.

Wychodziło mu to trochę nieudolnie, zważywszy na fakt, iż moje spojrzenie skierowane było w zupełnie inną stronę. Byłam pewna, że moje oczy sprawiały wrażenie nieobecnych.

- Żyję, to znaczy, że jest dobrze. - zaśmiałam się krótko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro