Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34

- Poczułem zapach od Scarlett, ale nie wiem czyj on jest. - westchnął Scott.

- Poznałbyś go w bezpośrednim kontakcie? - spytałem.

- Tak.

- Mam pomysł. - po czym pobiegłem do trenera. Po chwili wróciłem i zdyszany rzekłem, wręczyłem mu odpowiedni sprzęt - zastąpisz Danny'ego.

- Nie lubię stać na bramce.

- Mówiłem ci, że mam pomysł. To jest pomysł.

- AAAA - odpowiedział ze zrozumieniem brązowooki - Jaki jest pomysł?

- Naprawdę nie wiem co byś beze mnie zrobił. - westchnąłem. Może jego chwilowa tępota jest skutkiem pełni? Wmawiaj to sobie dalej, ale mimo wszystko kocham mojego przyjaciela.

- Ustawcie się! - krzyknął trener - Szybciej! Macie się postarać!

Scotty stanął na bramce i wtedy Finstock dmuchnął w gwizdek. Pierwszy zawodnik wystartował, Scott również wybiegł z bramki i od razu zderzył się z chłopakiem.

- McCall, nie wiem czy wiesz, ale zwykle bramkarz stoi w bramce!

- Tak trenerze.

- Jeszcze raz.

Ponowne gwizdnięcie i ta sama sytuacja. Przewrócił chłopaka, po czym subtelnie go obwąchał.

- McCall! Jesteś bramkarzem, a nie biegaczem!

Kolejny gwizdek i identyczna sytuacja. McCall pochylił się nad zawodnikiem. Patrząc na niego w tym momencie mógłbym stwierdzić, że albo jest gejem, albo nadaje się do ośrodka dla obłąkanych. Zawzięcie węszył niczym pies szukający kiełbasy.

- Styliński! Co do cholery jest nie tak z twoim przyjacielem?! - zapytał mnie trener, chwytając za róg kasku.

- Oblał dwa przedmioty, nie jest popularny i ma nieregularną szczękę. - powiedziałem, jak dyby nigdy nic.

- Ciekawe. - zainteresował się nauczyciel i odszedł. Gwizdnął po raz kolejny rzucając piłkę Danny'emu - Do roboty!

Ponownie ta sama sytuacja, tyle że Scott chwilę porozmawiał z Danny'm w dość dziwnej pozycji. Nie wiem o czym rozmawiali, nie jestem wilkołakiem i dobrze. Ktoś musi ogarnąć te niesforne szczenięta.

- McCall! Jeżeli jeszcze raz wyjdziesz z bramki, za karę będziesz biegał wokół boiska do upadłego. Jasne?

- Tak trenerze.

- Boli mnie ramię, siądę na ławce - powiedział Jackson. Isaac, który stał przede mną cały się trząsł ze złości i to on był rano u Scar. Dlaczego się wcześniej nie domyśliłem?! Może dlatego, że Lahey jest bardzo cichy i na co dzień praktycznie nie zwracasz na niego uwagi? Ponowny gwizdek trenera i ta sama sytuacja, tyle że Scott i Isaac ukazali sobie nawzajem wilcze oczy. Tak, zauważyłem to. Spostrzegłem tatę, który wraz z dwoma innymi policjantami podszedł do dwójki wilkołaków. Zabrali Isaac'a na krótkie przesłuchanie.

*Perspektywa Scarlett*

Zauważyłam jak Isaac rzuca mi wystraszone spojrzenie i już wiedziałam, że boi się stracić kontroli nad sobą. Poderwałam się z miejsca i podeszłam w miarę blisko Lahey'a. Byłam bliżej moich idiotów, niż nowego wilkołaka i mimo moich najusilniejszych starań słyszałam ich, a nie szeryfa.

- Jego ojciec nie żyję. Podejrzewają morderstwo. - odezwał się Scott. On jest na tyle spokojny by wszystko usłyszeć, a ja gotuje się od środka ze zdenerwowania i staje się bezużyteczna?! Halo?! Gdzie tu sprawiedliwość?!

- Myślą, że on to zrobił? - spytał mój brat. Pewnie tak, ale proszę, żebym tym razem moje przypuszczenia były błędne.

- Nie wiem, a co?

- Mogą go zamknąć na dobę w areszcie.

-Na całą noc?

- Przesiedziałby pełnie.

- Kraty w celach są mocne?

- Dla ludzi tak, dla wilkołaków pewnie nie.

- Stiles? Pamiętasz jak mówiłem, że nie mam ochoty cię zabić?

- Tak.

- On ma. - dlatego muszę przy nim być! Nie pozwolę, żeby ktoś zginął tej nocy! A co z tobą?! Nie dasz rady nad sobą panować! Odezwała się moja podświadomość. Potrzebuję Dereka. A wcześniej go zignorowałaś. Life is brutal. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do czarnowłosego. Po paru sygnałach usłyszałam jego głos.

- Co jest?

- Zabierają Isaac'a na posterunek. Sądzę, że zatrzymają go na całą noc. - powiedziałam na jednym wdechu, odchodząc znacznie od chłopców, żeby Mc nie podsłuchiwał.

- Czemu wcześniej nie odebrałaś?!- warknął.

- Bo jestem głupią, rozpuszczoną nastolatką. - prychnęłam.

- Właśnie widzę. Odwróć się. - wykonałam jego polecenie i zauważyłam jego sylwetkę na parkingu. Rozłączyłam się i do niego podeszłam.

- Co ja mam teraz zrobić?

- Pomóc mi ratować tego chłopaka.

- On ma imię. - warknęłam, na co przewrócił oczami.

- Nieważne. Musimy go wyciągnąć zanim zapadnie zmrok. - wziął mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę auta. Zatrzymałam się, na co zirytowany na mnie spojrzał.

- Mam lekcje. - zauważyłam.

- No tak! Bo po co ratować życie niewinnych ludzi i tego twojego Isaac'a?! Przecież nauka jest dużo ważniejsza!

- Oczywiści, że nie! Ale nie możemy po prostu podejść do mojego ojca i powiedzieć "No hej, tato słuchaj, Isaac to wilkołak i musimy go stąd wziąć, zanim wzejdzie księżyc, bo pozabija ludzi"! Potrzebujemy Stiles'a i Scott'a, którzy są w szkole! Potrzebujemy więcej informacji, czy to, że go zatrzymają na całą noc jest pewne! Stiles, Scott i ja poszukamy informacji na ten temat, a po lekcjach odbijemy Isaac'a. - na moje słowa, zwinął usta w cienką linię i po prostu puścił mój nadgarstek.

- On nie jest mój. - dodałam, po chwili zastanowienia i odeszłam do szkoły.

CHEMIA

- Dlaczego Derek go wybrał? - spytał Scott.

- Ugryzienie zmienia w wilkołaki, albo zabija. Pewnie nastolatki mają silniejszy organizm. - odpowiedział Stiles.

- Twój tata może go zatrzymać?

- Musiałby mieć dowód, albo świadka. - po krótkiej chwili zastanowienia, bliźniak odwrócił się do Danny'ego i zapytał - Danny, gdzie Jackson?

- U dyrektora w gabinecie z twoim tatą.

- Dlaczego? - dołączyłam się.

- Pyta go o Isaac'a.

- Musimy tam iść. - zwróciliśmy się chórkiem do Scott'a.

- Ale jak?

- Otwórzcie na 73 stronie. - rzekł Harrison, swoim jakże interesującym tonem głosu.

Wyrwałam kartkę z zeszytu, zwinęłam ją w kulkę i rzuciłam w tył głowy nauczyciela. Na pewno pójdziemy do dyra.

- Kto to do cholery zrobił?

Scott wskazywał na Stil'a, Stiles na mnie, a ja na Mc. Harrison kazał nam iść do dyra. Obecnie przesłuchiwali Jacksona, a ja podsłuchiwałam ze Scott'em tą rozmowę.

- Ojciec go bił? - pytał tata.

- Lał gdzie popadnie.

- Mówiłeś o tym komuś? Nauczycielowi? Rodzicom?

- Nie, to nie mój problem. - brawo Jackson, jesteś bardzo inteligentnym i w ogóle nie dupkowatym, idiotycznym gościem.

- Jasne. Ciekawe, że zwykle obrywają nie te dzieciaki, które na to zasługują.

- Owszem. Czekaj, co?

- To wszystko.

I w tym momencie tata wyszedł z gabinetu dyra. Widząc to Stil, ukrył się za gazetką, a ja za Scott'em.

- Cześć Scott. - powiedział szeryf udając, że nie widzi mnie i swojego syna. McCall tylko na to się uśmiechnął. Szeryf Styliński tylko szybko przeleciał wzrokiem po Stiles'ie i mnie, po czym kręcą ze zrezygnowaniem głową poszedł dalej. Stiles odłożył gazetkę, a z gabinetu wyszedł dziadek Alison.

- Zapraszam. - weszliśmy, a starzec ruchem dłoni wskazał byśmy usiedli. Wykonaliśmy jego nieme polecenie.

- Scott McCall, nie masz sukcesów naukowych, ale widzę, że stałeś się gwiazdą sportową. - mamrotał, przeglądając folder uczniowski Mc. - I rodzeństwo styliński. Stiels oooo świetne oceny, ale mało zajęć po za lekcyjnych. Może pograsz w La'Crosse?

- Właściwie to......

- Scarlett podobnie, genialne oceny, brak jakichkolwiek zajęć po za lekcyjnych i większych osiągnięć. Może zapiszesz się na kółko historyczne? Albo wystartujesz w paru konkursach? - kiwnęłam tylko głową bez słowa.

- Scott, to ty chodziłeś z moją wnuczką? - siwowłosy zmienił temat.

- Kiedyś tak, teraz w ogóle się nie spotykamy i nic nie robimy. - powiedział przejęty, do tego się jąkał. #perfectLIAR

- Spokojnie, wyglądasz jakbyś miał przegryźć kapsułkę z cyjankiem.

- Przeżyłem to rozstanie.

- Wydajesz się sympatczny. Jestem dyrektorem, ale nie chcę, żebyście traktowali mnie jak wroga.

- Czyżby? - Stiles, taki zajebisty.

- Ale moim obowiązkiem jest wspieranie nauczycieli, więc któreś z was musi wziąść winę na siebie i zostać po lekcjach.

Spojrzeliśmy wymownie na Stil'a na co odpowiedział oburzonym spojrzeniem. Niestety musiał zostać po lekcjach z Harrisonem. Zostanę trochę po szkole i pomogę mu się zerwać. Po lekcjach Scott i ja wybiegliśmy ze szkoły i zauważyłam radiowóz odjeżdżający z Isaac'iem, w tej samej sekundzie przyjechał Derek. Zauważyłam, że ma okulary przeciwsłoneczne i wygląda w nich bosko. Scarlett! Skup się! Musisz uratować Isaac'a i pomóc Stiles'owi wyjść ze szkoły.

- Wsiadajcie. - rzekł Hale.

- Żartujesz?! To twoja wina! - McCall się ewidentnie wściekł.

- Wiem. Musisz mi pomóc.

Nie chcąc im przeszkadzać, odwróciłam się na pięcie i miałam zamiar pójść do Stil'a.

- Stój Scar. - warknęli chórkiem w moją stronę. Super.

- Mam lepszy pomysł, zadzwonię do prawnika, tylko on może go wydostać przed zmrokiem. - zaproponował Scott.

- Nie jeżeli przeszukają dom. - westchnął Hale.

- Jak to? - włączyłam się do konwersacji.

- Nie wiem, co Jackson im powiedział, ale w domu znajdą coś o wiele gorszego.

Scott wsiadł do auta alfy i pojechali do domu Isaac'a, natomiast ja wróciłam do szkoły. Zauważyłam brata idącego za Harrisonem do klasy. Z ruchu jego ust wyczytałam wyraźne "Pomóż mi". Zadzwonił dzwonek, a ja rozpaczliwie szukałam alarmu przeciwpożarowego. Wreszcie znalazłam. Rozejrzałam się i go włączyłam. Zadowolona z siebie obserwowałam jak uczniowie wybiegają z klas.

- CO TY ROBISZ?! - usłyszałam głos trenera zza swoich pleców. Odwróciłam się pośpiesznie.

- Włączyłam alarm, bo się pali. - odpowiedziałam spanikowana i wybiegłam na sąsiedni korytarz.

Byłam tuż obok sali chemicznej, z której wybiegł Stil i nauczyciel. Weszłam tam i wzięłam dwa łatwopalne środki. Wylałam ich trochę, po czym wyjęłam z biurka Harrisona zapalniczkę. Podpaliłam płyn i uciekłam. Oby mi się udało. Wybiegłam ze szkoły tylnym wyjściem i skierowałam się do grupy uczniów i nauczycieli. Szybko wypatrzyłam brata i do niego podeszłam.

- Nie ma za co. - uśmiechnęłam się odciągając go od innych nastolatków.

- To twoja zasługa? Moja krew. - odwzajemnił uśmiech i poczochrał mnie po głowie.

Poprawiłam włosy i usłyszałam swoje nazwisko.

- STILIŃKI! CHODŹ TU! - darł się Finstock. Grzecznie poczekałam, aż trener do mnie podejdzie.

- Stilińki! Co to do cholery miało być?!

- Mówiłam panu, że się pali! - odpowiedziałam, udając panikę.

- Gdzie?

- W okolicach sali chemicznej! Albo biologicznej?! Nie wiem! Byłam taka wystraszona i od razu pobiegłam, żeby włączyć alarm!

- Jak możesz nie wiedzieć, w której sali byłaś?!

- Byłam w sali matematycznej, ale musiałam zanieść któremuś nauczycielowi ważne papiery! Ja naprawdę już nie wiem! Z tego stresu i strachu wszystko mi się poplątało! - lamentowałam, a mój głos zaczął się łamać.

Trener widząc moją ogromną rozpacz, po prostu wycofał się i podszedł do innych uczniów.

- No siostra, nie wiedziałem, że jesteś taką dobrą aktorką. - zaśmiał się Stil. W odpowiedzi zarzuciłam teatralnie włosy do tyłu.

- Dobra pożar ugaszony! Możecie wracać na lekcje! - usłyszeliśmy głos Finstock'a. - Wiem, że jesteście zachwyceni, a teraz do szkoły!

Wymieniliśmy z bratem wystraszone spojrzenia.

- Uciekamy. - szepnęłam do niego i pociągnęłam za szkołę.

- Co teraz?

- Teraz poczekamy, aż wszyscy wejdą do szkoły i odjedziemy. - wymyśliłam na poczekaniu.

Nagle usłyszałam czyjeś bicie serca. Pociągnęłam Stil'a z dala od dźwięku, lecz ten ktoś cały czas nam deptał po piętach.

- Idź do auta. - szepnęłam do brata.

- Dlaczego?

- Bo nie chcę, żebyś wrócił do Harrison'a. - posłuchał mnie, a ja skierowałam się w stronę przybysza.

Jak się okazało był to sam nauczyciel chemii.

- Widziałaś gdzieś swojego brata?

- Nie. - odpowiedziałam.

- Skoro go nie ma, mimo że zasłużył na karę, to ty będziesz dobrą siostrą i odbębnisz za niego te półtorej godziny. - uśmiechnął się do mnie wrednie. CO?!

- Co? Ale tak nie można! - oburzyłam się.

- Z tego co pamiętam, ty też byłaś w gronie podejrzanych. Mogłem się dowiedzieć, że brat cię krył, a tak naprawdę to ty rzuciłaś tą papierową kulką.

Mam przejebane, ale to dobrze, że Stil uciekł. On bardziej im się przyda. Poszłam grzecznie za nauczycielem. Po drodze zauważyłam brata w krzakach. Dyskretnie pokazałam mu, żeby pojechał, lecz on pokręcił przecząco głową.

W tej chwili siedziałam w klasie i wyczekiwałam końca mojej udręki. Powoli zaczął zapadać zmrok. Już czułam okropny ból głowy. Nagle usłyszałam głośny trzask drzwi, przynajmniej mi wydawał się głośny. Wolałam nie podnosić wzroku, bo w każdej chwili moje oczy mogły zmienić kolor.

- O, no proszę. Zapraszam, oddaj telefon i usiądź koło swojej siostry.

Nie wierzę. Stiles tu przyszedł. Podniosłam na niego dyskretnie wzrok i zauważył moje białe tęczówki. Usiadł szybko tuż obok mnie i chwycił za rękę. Zaczęłam głębiej oddychać, żeby choć trochę się uspokoić.

- Panie Harrison? - zwrócił się do nauczyciela.

- O co chodzi? - westchnął.

- Scarlett musi pilnie iść do lekarza. - brązowooki zainteresował tym nauczyciela, bo ten podszedł do mnie i spojrzał. Musiałam wyglądać naprawdę źle, bo nas wypuścił, pod warunkiem odrobienia tych godzin w najbliższym czasie. Stiles wziął mnie za rękę i wyprowadził ze szkoły. Mieliśmy wsiąść do auta, ale zadzwonił telefon Stil'a. Zostawiłam go i usiadłam na miejscu pasażera. Zamknęłam oczy, starając się nie myśleć o pełni i o księżycu. Postanowiłam skupić się na jego rozmowie telefonicznej.

- Hey przepraszam, ale Harris dopiero nas wypuścił i przez cały czas miał mój telefon.

- Musimy coś wymyślić. Dziadek i tata wypytywali mnie o Lydię i o to jak Peter ją ugryzł, a potem wysłali faceta. - to była Alison.

- Jakiego?

- Przebranego za szeryfa.

- Pewnie pojechał po Isaac'a. - westchnął Stil, a mnie zrobiło się gorąco. Bałam się o Lahey'a, bardzo go lubię do tego tyle przeszedł, podziwiam go i zależy mi na nim.

- Miał pudełko z wyrytym wzorem.

- Jakim?

- Zaczekaj, widziałam go w książce. Prześlę ci zdjęcie.....Odebrałeś?

- Tak, to wilcze zioło.

- Co to znaczy?

- Chcą go zabić. - ja do tego nie dopuszczę. Stil wsiadł do auta i włożył telefon do kieszeni. Spojrzał na mnie przelotnie i ruszył.

- Wytrzymaj trochę. Pamiętaj, że jesteś silna i dasz sobie radę. - powtarzał.

- Proszę włącz radio, albo cokolwiek. - mruknęłam, na co błyskawicznie wykonał moją prośbę. Właśnie leciała piosenka Måns Zelmerlöw - Heroes. Starałam się na niej skupić, ale wszystko dookoła, rozpraszało mnie.

- Masz jakiś plan awaryjny? - spytałam, byłam ledwo żywa.

- Tak, ale jak na razie ci go nie zdradzę.

Zaczęłam się trząść. Zamknęłam oczy i mamrotałam w kółko do siebie "nic nie czujesz", "jesteś zimną bezuczuciową suką", "zimna i bez uczuć, tak jak wtedy". Telefon Stil'a ponownie zadzwonił.

- Zatrzymałaś go?

- Powiedzmy. - znowu Al.

- Jadę na komisariat. - a co zrobisz ze mną?

- Gdzie Scott?

- W domu Isaac'a.

- Ma jakiś plan?

- Kiepski, ale nie ma czasu na wymyślenie lepszego. - po czym się rozłączył. - Podobnie jak ja.

Powiedział to naprawdę cicho, ale przede mną nic nie ukryje. Nagle się zatrzymał, a ja prawie zwymiotowałam swoje wnętrzności. Uchyliłam szybę i poczułam zapach Dereka. Nie widziałam go, cały czas miałam zamknięte oczy. Im dłużej nie zobaczę księżyca, tym dłużej wytrzymam.

- CO SCAR TU JESZCZE ROBI?! - wrzasnął na Stiles'a.

- Mam pomysł, może nie jest najlepszy, ale powinno ją na chwilę zatrzymać. - powiedział brat wychodząc z auta. Poszedł z czarnowłosym na tyły jeep'a i coś wyjął z bagażnika. Ta rzecz znajomo brzęczała, ale teraz nie potrafiłam jej rozpoznać.

- Chodź Scy. - przyszedł po mnie brat i poprowadził do zielonookiego.

- To idiotyczny pomysł! Zwiążesz ją i zostawisz w lesie?! - warczał alfa.

- Mam lepszy. - szepnęłam. - Weźcie mnie znokautujcie, zwiążcie i zamknijcie w jakimkolwiek miejscu.

- Mamy cię pobić? - spytał mój brat z niedowierzaniem w głosie.

- Siniaki się wyleczą, a będąc nieprzytomna nikomu nie zrobię krzywdy.

- To jeszcze gorszy pomysł. - wtrącił się TBBW.

- A masz jakiś lepszy? - spytałam.

Nie czekając na odpowiedź sięgnęłam po łańcuch i wręczyłam go bratu. Westchnął i zaczął mnie krępować, kiedy skończył, wziął mnie na ręce i poszedł w las. Była tam jakaś stara, drewniana komórka. Derek poszedł za nami. Weszli do niej i bliźniak położył mnie na podłodze, opierając o ścianę.

- Nie pobijemy cię. - szepnął Derek, kucając przy mnie.

- Ale ja muszę w jakiś sposób stracić przytomność.

- Niekoniecznie. Wystarczy jakaś rana, która uniemożliwi ci wyjście z tej komórki.

- Byle szybko. - mój głos zaczął się łamać. Poczułam na swoim policzku wargi czarnowłosego. Po chwili wtopił zęby w moją szyję, na co krzyknęłam krótko z bólu. Spojrzał mi w oczy, miałam wrażenie, że cierpi bardziej niż ja. Poczułam jak mocno szarpie pazurami moje łydki i łamie nogi w trzech różnych miejscach. Dusiłam w sobie płacz.

- Dziękuję. - szepnęłam do Hale'a.

Wiedziałam, że wiele go to kosztowało. Uśmiechnął się smutno i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Mój oddech drżał. Oparłam głowę o drugą ścianę i próbowałam zasnąć.

_________________________________________
Cześć kochani ^•^ chciałabym wam podziękować za ponad 9k wyświetleń i 1k głosów. Jesteście niesamowici :* napiszcie jak wam minął ten ciężki tydzień i rozkoszujcie się weekendem ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro