Rozdział 32
DWA DNI PÓŹNIEJ
*Perspektywa Stiles'a*
Jakieś głosy wyrwały mnie z jakże pięknego i niestety surrealistycznego snu. Gdyby moje sny były rzeczywistością, byłbym bogiem seksu.W szpitalu spędziłem ponad 48h. Cały czas czuwam przy mojej księżniczce, która mnie jeszcze nie zauważa. Wczoraj była u mnie Scarlett w celu dotrzymania towarzystwa i przyniesienia czegoś do jedzenia. Głodny jestem. Poszedłem do automatu z jedzeniem i wziąłem sobie batona. No prawie wziąłem. Automat się zaciął.
- Zajebiście. - mruknąłem pod nosem. Wkurzony, zacząłem trząść tym cholernym automatem, aż doszło do tego, że go przewróciłem. Po korytarzu rozniósł się huk i dźwięk tłuczonej szybki. Mnie tu nie było. Z taką myślą uciekłem z miejsca zdarzenia. Poszedłem do recepcji, gdzie wcześniej spałem i wtedy usłyszałem donośny krzyk. O boże to Lydia!
- Lydia?! Lydia! - krzycząc jej imię pobiegłem do jej sali.
Nikogo nie było. Podbiegłem do łazienki. W prysznicu lała się woda, a dookoła były różne pielęgniarki w tym mama Scott'a. Rozejrzałem się szybkim i dokładnym wzrokiem po pomieszczeniu i zauważyłem otwarte okno. Zdziwiło mnie to. Wyskoczyła? Wyjrzałem przez nie, lecz nikogo tam nie było.
- Trzeba zawiadomić policję. - usłyszałem głos Melisy McCall. Jedna z pielęgniarek wykonała jej polecenie, inna zakręciła wodę, a ja szukałem jakichś szczegółów. Zauważyłem odzież dla pacjentów i niepostrzeżenie ją zabrałem. Odszedłem od ludzi i przyjrzałem się jej. Nie było tam nic szczególnego, po za plamą krwi z jej największej rany, którą zadał Peter. Znalazłem jakąś pustą reklamówkę i schowałem do niej ubranie w celu zachowania zapachu dla Scott'a. Wysłałem do niego sms'a żeby przyjechał. Wyszedłem na dwór, skierowałem się do mojego wiernego jeep'a i rzuciłem reklamówkę na tylne siedzenie. Wróciłem do szpitala i usłyszałem rozmowę taty z mamą mojego wilczego przyjaciela. Podszedłem do nich i po prostu słuchałem.
- Nago w sensie, że goła? - zapytał szeryf.
- To to samo. Powiedzmy, że nie wzięła ze sobą ubrań. - odpowiedziała pielęgniarka.
- Przeszukaliście szpital?
- Wzdłuż i wrzesz.
- I nic?
- Po prostu zniknęła.
- Zgłoście zaginięcie rudej szesnastolatki. - odwrócił się do innych policjantów i spytał. - Wiecie o niej coś jeszcze?
- Metr sześćdziesiąt, zielone oczy, jasna cera, a włosy ma w kolorze truskawkowego blondu. - wymieniłem na jednym wdechu.
- Czyżby?
- Tak. - po czym, szeryf złapał mnie za kark i odciągnął mnie "na stronę".
- Co ty tu jeszcze robisz?! - zapytał wkurzony.
- Udzielam wsparcia. - odpowiedziałem jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, bo była.
- To udzielaj go w zaciszu swojego pokoju.
- W zasadzie to jest dobry pomysł. - odpowiedziałem, pośpiesznie odchodząc od mojego ojca.
W jeep'ie już czekał na mnie Scott. Bez zbędnego przywitania, podałem mu reklamówkę z odzieżą Lydi.
- Miała to na sobie? - uznałem za zbędne, odpowiadanie na to pytanie. - Nie pozwolę jej skrzywdzić.
Boże jak słodko.
- Sztachnij się i do roboty. - odpowiedziałem. Zauważyliśmy Alison, ona też nas zauważyła po czym podeszła.
- Co ty tu robisz? Ktoś cię może zobaczyć. - Scott zaczął panikować.
- Lydia jest moją najlepszą przyjaciółką. Musimy ją znaleźć przed nimi. - odpowiedziała na swoją obronę brązowooka.
- Zdążę przed glinami
- A przed moim ojcem?
- On wie? - wtrąciłem się.
- Właśnie gdzieś pojechał ze swoimi kolegami.
- Pewnie na zwiad. - wilkołak starał się ją uspokoić.
- Raczej na polowanie.
- Wskakuj. - wykonała polecenie McCall'a i ruszyłem.
*Perspektywa Scarlett*
Pobiegliśmy z Derekiem na cmentarz. Po co? W celu kompletowania stada. Scott sobie odpuścił, Jackson się buntuje, a z Lydią nie wiadomo. Z resztą jak to mówi alfa "w grupie siła". Na tym jakże przerażającym terenie, pracował jakiś chłopak z mojej szkoły. Nigdy nie zwracaliśmy na siebie uwagi, mimo iż chodzimy do jednej klasy. Dobra, jest Derek, jest jakiś chłopak, ale po co ja? Otóż uznałam, że Derek nie jest zbyt przyjaźnie nastawiony do ludzi i dlatego mógłby sobie zaszkodzić, a z moją pomocą ten chłopak będzie się czuć pewniej. Aktualnie nasza "ofiara" siedzi w koparce i kopie dół na zwłoki Kate Argent.
- Scar, możemy zaczynać. - szepnął Derek, wyciągając mnie z własnych rozmyślań. Kiwnęłam głową i zaczęliśmy realizację naszego planu. Zdezorientowaliśmy go, biegając dookoła na tyle blisko, żeby nas zauważył, ale na tyle daleko, żeby nas nie widział.
- Co jest? - zapytał się na głos. Widocznie plan Hale'a działa. Czarnowłosy skoczył na koparkę i ją przewrócił. Chłopak wylądował w dziurze, czułam jego przyśpieszone bicie serca. Zauważyłam jak ktoś penetruje grób, wolałam do niego nie podchodzić. Zaczęłam wąchać, nasłuchiwać i czuć moje otoczenie. Ewidentnie był to nieznany mi wilkołak. Może to Lydia? Przecież po przemianie, wilkołaki mają inny zapach. Przemknęło mi przez głowę, lecz zanim odważyłam się do niej podejść, zniknęła. Zignorowałam to i przyjrzałam się chłopakowi. Też zauważył wilkołaka, przy grobie. Derek skoczył nad koparką warcząc przy tym. Uznałam, że też tak zrobię, bo.......bo czemu nie. Czułam strach chłopaka, był tak dziwnie satysfakcjonujący. Po krótkiej chwili zielonooki podniósł maszynę i stanął na brzegu dołu, od razu do niego dołączyłam.
- Pomóc ci? - spytał alfa. W odpowiedzi chłopak kiwnął głową. Hale wyciągnął go za rękę z dołu.
- Dzięki. - odpowiedział krótko. Zlustrowałam szybko wzrokiem przyszłego członka stada. Miał krótkie, brązowe, kręcone włosy, szare oczy, był dobrze zbudowany. Jest przystojny, to muszę przyznać.
- Chcesz zmienić swoje życie na lepsze? - zapytał alfa.
- Co? Ja nie chcę dragów. - odpowiedział szybko na swoją obronę. Strzeliłam sobie z otwartej dłoni w czoło.
- Nie sprzedajemy dragów, ani nic takiego. Mamy coś dużo lepszego. - powiedział zielonooki.
- Cokolwiek macie, ja tego nie chcę. Nie wsypie was glinom, ale dajcie mi spokój. - powiedział odchodząc. Czułam, że wcale nie chciał odchodzić.
- To co mamy pomoże ci z problemami. - zatrzymałam go tymi słowami.
- Jakimi problemami? W ogóle skąd wy wiecie, że mam jakieś problemy?
- Mało kto przychodzi do szkoły z podbitym okiem i licznymi ranami.
- Może wdałem się z kimś w bójkę, co?! - bardzo go zdenerwowałam.
- Jesteś na to za rozsądny. Powiedz chcesz to zakończyć, czy nie?
- Zrobicie mu krzywdę? - wiem, że jego ojciec się nad nim znęca. W tej szkole plotki rozchodzą się szybko i krążą długo.
- Nie, on się nie zmieni, ty owszem. - powiedział Derek podchodząc do niego bliżej.
- Co to ma znaczyć? - wyraźnie go zainteresowaliśmy. To dobrze.
- Będziesz lepiej słyszał, widział, czuł. Będziesz silniejszy, szybszy, zwinniejszy....- poczęłam wymieniać na palcach.
-A jaki jest haczyk?
- Będą polować na ciebie łowcy, musisz na nich uważać. Raz w miesiącu będziesz bardzo cierpiał, ale z biegiem czasu może zdołasz to powstrzymać. - odpowiedział czarnowłosy.
- Co to znaczy? Kim są ci łowcy.
- To są Argent'owie. Staniesz się jednym z nas. - wytłumaczył, ukazując swoje czerwone oczy. Poszłam w jego ślady. - Staniesz się wilkołakiem.
- Żartujecie sobie, prawda? - sam nie był przekonany co do swoich słów.
- A wyglądamy, jakbyśmy żartowali? - spytałam.
- Ty na pewno nie. - zwrócił się do czarnowłosego, na co się uśmiechnęłam, ukazując wszystkie zęby.
- Sam widzisz. To jak? - zapytał zniecierpliwiony alfa.
- A jak się nie zgodzę?
- To wtedy cię zabijemy. - wzruszyłam ramionami. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, na co ukazałam mu moje kły.
- Masz dar do przekonywania ludzi. - stwierdził. - Wchodzę w to.
- Podaj mi rękę. - rozkazał Derek. Szarooki wykonał jego polecenie. Wilkołak wbił kły w nadgarstek chłopaka, na co on mocno zacisnął zęby i uklęknął. Widać było, że przyzwyczaił się do bólu i nie daje satysfakcji swojemu oprawcy. Z cierpieniem w oczach przyglądałam się tej sytuacji. Hale wyciągnął kły i odsunął się od chłopaka. Zapewne miał zamiar go zostawić.
- Tak po za tym mam na imię Scarlett. - powiedziałam, podchodząc do niego i pomagając mu wstać.
- Isaac. - uśmiechnął się lekko, co od razu odwzajemniłam.
- Jakbyś chciał się kiedyś czegoś więcej dowiedzieć, albo po prostu pogadać to służę pomocą.
- Dzięki. - po czym podałam mu mój adres i numer telefonu. Odwróciłam się i spotykając się z zniecierpliwionym wzrokiem Dereka, pożegnałam się i podeszłam do alfy. Zostawiliśmy Isaac'a i powoli ruszyliśmy w stronę mojego domu, bo TBBW się uparł, że mnie odprowadzi.
- Będzie z niego wartościowy członek stada. - poruszyłam temat Isaac'a, na co Hale spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym przyciągnął do siebie.
- Masz rację.
- Kogo zamierzasz jeszcze przyjąć?
- W zasadzie to jeszcze nie wiem, rozglądam się trochę. Możesz się mnie jutro spodziewać w szkole.
- Dobra. Ile mniej więcej osób jeszcze przyjmiesz?
- Dwie, trzy. To zależy od kandydatów.
Dotarliśmy na moją ulicę, doszliśmy do domu moich sąsiadów i od razu wpadłam w panikę. Zauważyłam tatę wychodzącego z auta, do tego Stiles parkował na podjeździe. Szybko wepchnęłam Dereka w krzaki i to w ostatnim momencie.
- Cześć Scar, tak mnie zastanawia......co ty robisz na dworze o tej godzinie? - zapytał mój tata, lustrując mnie wzrokiem. Chciał do mnie podejść, ale go w tym uprzedziłam.
- Kot sąsiadki utknął na naszym dachu i musiałam mu pomóc, po czym go zaniosłam do pani Lawrence. - wytłumaczyłam. Na szczęście nasza sąsiadka ma kota i jest za stara, aby go upilnować plus do tego bardzo mnie lubi, więc jakby tata się jej coś zapytał na ten temat, to by mnie kryła. Szeryf pokiwał głową, a ja weszłam do domu. Napiłam się wody i pobiegłam do mojego pokoju. Przebrałam się do piżamy i skoczyłam na łóżko z zamiarem zapadnięcia w sen. Niestety nie było mi to dane. Do pokoju wszedł Stil i usiadł na łóżku, by po chwili wstać i krążyć po mojej fortecy.
- Przeszkadzam ci? - spytałam wkurzona.
- Nie, ale dziękuję, że pytasz. - doskonale wiedział, że zdenerwuje mnie tym jeszcze bardziej.
- Co się tym razem stało? - westchnęłam.
- Lydia uciekła ze szpitala.
- Jak?! - zapytałam zainteresowana, a bro opowiedział mi całą historię. Po wysłuchaniu jego przemyśleń na ten temat, "uprzejmie" poprosiłam go o wypoczęcie przed jutrzejszym dniem. Przymknęłam oczy i oddałam się różnym rozmyślaniom, dopóki nie zasnęłam.
Obudziłam się. Wstałam i rozkoszowałam się codzienną rutyną. Weszłam do łazienki, wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy, uczesałam je i ułożyłam. Ubrałam się w białą bluzkę (media), ciemne jeansy i czarną bluzę. Nałożyłam codzienny makijaż i wyszłam z łazienki. Skierowałam się do kuchni, po drodze chwytając za plecak i zrobiłam kanapki. Wepchnęłam do ust dwie kromki, to samo uczynił mój brat zakładając tenisówki. Poszłam w jego ślady i wsunęłam na nogi białe, krótkie converse i skierowałam się do jeep'a. Stiles ruszył terenówką.
- Co czułaś podczas przemiany? - wypalił, na co spojrzałam na niego z niezrozumieniem.
- Chęć mordu, złość, wolność jednoczesne uwięzienie umysłu, siłę, moc i okropny ból. - wymieniłam bezinteresownie. - A po co ci ta wiedza?
- O czym myślałaś? - zignorował mnie.
- O tobie i Dereku, dzięki temu chodź trochę miałam nad sobą kontrole. - nie odzywaliśmy się już.
Stiles zwinął usta w cienką linię i skupił się na drodze. Jest albo wkurzony, albo bardzo skupiony. Nie byłam co do tego pewna, bo unikał mojego wzroku i starał się nie ukazywać swoich oczu, a to z nich czytałam uczucia innych.
- Chcesz porozmawiać? - spytałam, na co on rzucił mi przelotne spojrzenie.
- Nie. - odpowiedział stanowczo.
Westchnęłam zrezygnowana i akurat dojechaliśmy do szkoły. Wysiadłam z auta i poszłam do szafki, wziąć książki na pierwszą lekcje. Wymieniałam podręczniki, kiedy tuż obok mnie wyrósł Isaac.
- Cześć. - uśmiechnął się do mnie promiennie.
- Cześć. - odwzajemniłam ten uroczy gest. - I jak? Czujesz jakąś zmianę?
- Owszem, a gdybym się chciał czegoś więcej na TEN temat, to mam się zwrócić do ciebie? Szperałem już trochę w necie, ale hmmm.....magiczne rytuały i pasy, nie wydają mi się przekonujące.
- Wierzę. Możesz się zwrócić do mnie bez problemowo, chodź prawdziwą wikipedią na ten temat jest nasz alfa. Ten czarnowłosy koleś.
- Nie jest zbyt przyjemny, co?
- To zależy dla kogo. - odpowiedziałam szeptem.
- Jesteś jakaś przygnębiona, czy mi się wydaje?
- Można powiedzieć, że mam gorszy dzień. - te słowa spotkały się z wyczekującym wzrokiem chłopaka. Westchnęłam ciężko. - Mój brat od rana ma zły humor, wypytuje mnie o różne rzeczy na temat moich zdolności i jest bardzo zdenerwowany, co jest do niego niepodobne.
- Rozumiem. Nie przejmuj się, widocznie ma jakieś problemy, z którymi sam chce sobie poradzić. - niby taka oczywista prawda, a ja tego nie widziałam.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się do niego, co od razu odwzajemnił i poszliśmy do klasy.
Pierwsza lekcja - Matma. Super. Przebolałam wszystkie lekcje, przerwy spędzałam z Isaac'em. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się i powiem szczerze, że go polubiłam. Jest on bardzo miłym, ale skrzywdzonym przez los chłopakiem. Podziwiam w nim to, że pomimo ciężkiego dzieciństwa zachował swoją osobowość, że nie stracił jej po drodze przez życie. Ja swoją straciłam, lecz dzięki moim bliskim ją odnajduję i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Ostatnia lekcja - chemia. Zajebiście, klasa pisze kartkówkę, a ja podsłuchuję rozmowę Stles'a i Scott'a.
- Mówię to z ciężkim sercem, ale Jackson ma rację. - kompletnie nie wiedziałam o co chodzi mojemu bratu. Chłopcy nie chcieli ze mną rozmawiać, a to do nich nie podobne. Po lekcjach przycisnę trochę Scott'a, albo Stiles'a. Chociaż może się dowiem z samego dialogu? Pożyjemy zobaczymy.
- Wiem.
- A jeżeli ukradnie organ od żyjącej osoby? - pewnie podejrzewają Lydię o penetrowanie grobu. Też miałam takie podejrzenia.
- Piszecie kartkówkę. - wtrącił się Harrison, patrząc na Stiles'a wzrokiem psychopatycznego mordercy. - Jeżeli jeszcze raz usłyszę twój głos, będziesz zostawał po lekcjach do końca swojej szkolnej kariery.
- To tak się da?
- I znowu słyszę twój głos. Budzi we mnie żądzę brutalnego morderstwa. Zostaniesz po lekcji. - współczuję mu, zaraz jak też zostanę to będę miała okazję go trochę wypytać, no i poprawię mu humor. Przysunęłam się do niego i udawałam przed Harrisonem, że coś do niego mówię. - Panno Stiliński? Chciałaby pani dołączyć do swojego brata?
- W zasadzie to mam wolne popołudnie. - odpyskowałam, na co zaciekawione oczy uczniów zwróciły się w moją stronę.
- Jesteś gorsza od swojego brata, a to naprawdę wielki wyczyn. Proszę się tu stawić po lekcjach. - uśmiechnęłam się pod nosem. Ktoś rzucił, zwiniętą w małą kulkę, kartkę na moją ławkę. Rozprostowałam ją i odczytałam treść.
Dlaczego to zrobiłaś?
Domyśliłam się, że to napisał Stil.
Bo nie pozwolę ci pakować się w kłopoty SAMEMU.
I odrzuciłam kartkę na jego ławkę. Wymieniliśmy szczere uśmiechy i wtedy poczułam dziwną, znajomą woń. Odwróciłam się i zauważyłam jak z nosa Jacksona leci czarna krew. Nie wiem co to oznacza. Blondyn też to zauważył, bo wyszedł z klasy. Odwróciłam się do Danny'ego na co ten wzruszył ramionami i wróciliśmy do swoich zajęć. Po lekcji wraz ze Stil'em zostaliśmy. Czas mi się dłużył niemiłosiernie, a minęło zaledwie 6 minut. Wyciągnęłam z plecaka jakiś zeszyt i najciszej jak mogłam wyrwałam kartkę.
Czemu rano byłeś taki oschły? W ogóle ostatnio jesteś jakiś.....inny.
Podałam mu dyskretni kartkę, a że siedziałam tuż obok niego, nie było to trudne. Westchnął ciężko pod nosem i zaczął skrobać długopisem na papierze. Po chwili mi ją podał, a ja odczytałam treść.
Martwię się o Lydię i nie potrafię przestać myśleć o pewnej sytuacji. Peter wcześniej proponował mi dołączenie do sama wiesz czego, a ja odmówiłem i teraz cały czas zastanawiam się nad słusznością mojego wyboru.....
Dobrze wiesz jaki jest Peter. Chciał cię zmanipul
i w tym momencie Harrison wyrwał mi kartkę.
- Musicie się nauczyć trochę dyscypliny, a nie prowadzić głupie konwersacje. - Podarł kartkę i ją wyrzucił do śmieci.
W ciszy i nudzie minęło następne 20 minut, jeszcze 24 minuty i pójdziemy do domu. Nagle w okienku drzwi do sali zauważyłam Dereka. Posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.
- Muszę iść do toalety. - rzuciłam wstając i wychodząc z sali.
- Masz 3 minut. - usłyszałam jeszcze słowa nauczyciela chemii.
- Cześć. - przywitałam się z czarnowłosym, na co pocałował mnie w czoło. - Co się stało?
- Ciało Jacksona odrzuca ugryzienie, a ja nie mam pojęcia dlaczego.
- W jaki sposób odrzuca ugryzienie?
- Leci mu czarna krew z nosa.
- To znaczy, że umrze?
- Raczej tak. - westchnął. - Dlaczego siedzisz z bratem po lekcjach?
- Dlatego, bo Harrison jest debilem, a ja nie pozwolę żeby mój brat sam siedział po lekcjach z tym psycholem. - wytłumaczyłam, na co zielonooki się uśmiechnął z nieukrywanym rozbawieniem.
- Przyjechać później po ciebie?
- Pojadę ze Stiles'em, przyjedź do mnie do domu. - szepnęłam, całując go w policzek. - Muszę iść. Pa
- Do zobaczenia. - odpowiedział, a ja weszłam do klasy.
- Ledwo się zmieściłaś w czasie. Posiedzisz dziesięć minut dłużej. - syknął Harrison, nawet na mnie nie patrząc.
- Ale.....
- Dwadzieścia minut dłużej. - już się uspokoiłam i usiadłam na swoim miejscu. Wymieniłam ze Stiles'em wkurwione spojrzenia i cierpliwie czekaliśmy na koniec katorgi. Wreszcie nastała godzina opuszczenia klasy. Zerwaliśmy się z miejsc, zarzucając pośpiesznie plecaki na ramiona.
- Siadajcie. - uśmiechnął się złośliwie ten dupek.
- Ale minęło półtorej godziny. - odpowiedział zirytowany Stiles.
- Jeszcze pół.
- Tak nie można! - tym razem ja się odezwałam.
- Mylisz się. Widzicie, wasz tata tak ze mną ładnie postąpił, że postanowiłem zająć się waszym wychowaniem. W tym semestrze poznacie smak surowej dyscypliny, a teraz siadajcie, bo każę wam zostać na noc. - byłam strasznie wkurwiona jego zachowaniem. Poczułam szturchnięcie w bok i spojrzałam na Stiles'a.
- Twoje oczy. Usiądź. - szepnął. Usiadłam pośpiesznie i złapałam brata za dłoń. Potrzebowałam jakiejkolwiek czułości, bo inaczej skoczę temu chujowi do gardła. Po jakichś piętnastu minutach puściłam jego dłoń i oparłam czoło o ławkę. Wytrzymaliśmy ten kwadrans i wyszliśmy w końcu z sali.
- Zajebę go, odpierdole mu łeb, będzie błagać o śmierć. - pomstowałam na cholernego nauczyciela.
- Spokojnie, bo przy następnej pełni naprawdę mu coś zrobisz. - uspokoił mnie brat, kładąc dłoń na moim ramieniu i prowadząc w stronę jeep'a.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro