Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

Serdecznie zapraszam do przeczytania opowiadania "Wataha" z kanału kalona_

*Perspektywa Dereka* 

W drodze do mojego domu obserwowałem Scarlett, ją i jej reakcje na moje słowa. Była bardzo zamyślona. Też co jakiś czas na mnie spoglądała, lecz jak nasze spojrzenia się spotykały od razu odwracała wzrok. A mówiła, że to niby ja jestem istną tajemnicą. Zagadką do rozwiązania. Na tą myśl, moje kąciki ust lekko drgnęły. NIBY przypadkowo do niej podszedłem i musnąłem palcami jej drobną dłoń. Spojrzała na mnie zdziwiona, a ja udając, że mam to gdzieś złapałem ją za rękę. Kątem oka zauważyłem uśmiech tlący się na jej twarzy. Po bliżej nie określonym czasie dotarliśmy przed mój dom.

- Zaczekaj. - rzuciłem do Scott'a idącego przed nami. - Coś tu nie gra.

- Niby co? - zapytał nastolatek.

- Poszło nam za.....

- Tylko nie mów za łatwo. - przerwał McCall. - To przynosi pecha. Myślisz, że łatwo było cię znaleźć? Ucieczka przed ojcem Alison też nie była prosta.

- Masz rację. - po moich słowach dostałem strzałą w ramię i nogę. Scarlett pisnęła ze strachu i od razu zaczęła wyciągać ostrze. Miałem wrażenie, że to boli ją bardziej, niż mnie.

- Napnij cięciwę. - usłyszałem głos tej suki Kate. Spojrzałem na nią i dziewczynę Scott'a. Młodsza miała łuk w dłoni z napiętą cięciwą i strzałami. Zaraz wiem co to za strzała. - Płonący grot.

- Zamknijcie oczy! - ryknąłem. Scarlett z zaciśniętymi powiekami wyciągnęła ostatnią strzałę. Usłyszałem huk i krzyk McCall'a. Dostał.

- Masz talent.

Scarlett pomogła mi wstać i staraliśmy się uciec. Złapałem Scott'a za kurtkę i podniosłem.

- Uciekajcie. - warknąłem do bet, popychając ich. Nastolatek cały czas nie widział, a Scarlett próbowała go i mnie podnieść. Jako jedyna nie dostała.

- Wszystko ci wyjaśnię. - tłumaczył się McCall swojej dziewczynie.

- Dość kłamstw. - odpowiedziała.

- Chciałem ci wszystko powiedzieć na balu. Zrobiłem wszystko, żebyś była....

- Bezpieczna? - dokończyła młodsza Argent.

- Właśnie.

- Nie wierzę ci.

- Zabij go, bo nie wytrzymam. - wtrąciła się Kate.

- Mieliśmy ich złapać. - zauważyła brązowooka. Oh to nie wiedziałaś? Twoja ciotka to kłamliwa suka.

- Udało się, teraz ich zabijemy. - powiedziała strzelając w brzuch, klęczącej obok mnie Scarlett, potem we mnie. Z naszych gardeł wyrwały się ciche warknięcia. - Widzisz? To proste. O nie. Znam to spojrzenie. Oznacza "zrób to sama". - powiedziała podchodząc i mierząc bronią w Scott'a.

- Co ty robisz?! - wystraszyła się...... Alison? Chyba tak miała na imię.

- Wiem co zrobiłaś. Opuść broń. - usłyszeliśmy głos brata Kate. Złapałem za rękę Scarlett i delikatnie gładziłem jej wierzch kciukiem w celu dodania jej i sobie otuchy.

- Robiłam co mi kazano.

- Nikt nie kazał ci mordować. W tym domu były dzieci, także ludzkie, a teraz celujesz w nastolatka nawet nie mając pewności, że kogoś zabił. Musimy trzymać się kodeksu. Polujemy na tych, którzy polują na nas. Opuść broń, - widząc nieustępliwość swojej siostry wycelował w nią pistoletem i strzelił tuż obok jej głowy. - albo ci w tym pomogę.

Usłyszeliśmy donośne warczenie. Podniosłem się, ciągnąc za sobą Scar. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i nasze tęczówki zmieniły kolory.

- Alison cofnij się. - rozkazał jej ojciec.

- Co to? - zapytała przyszła łowczyni.

- Alfa. - odpowiedział Scott i w tym momencie wyżej wymieniony wybiegł z domu. Toczył koła dookoła nas każdego po kolei przewracając. Została tylko Kate.

- No chodź! Pokaż się! - krzyczała wyzywająco, rozglądając się i celując bronią w przestrzeń. Peter złapał ją za nadgarstek, wykręcając całą rękę. Oddała dwa strzały w przestrzeń, a alfa złamał jej kończynę. Ciągnąc za nadwyrężoną kończynę zaprowadził ją do domu.

- Nie! - krzyknęła potomkini łowców i pobiegła tam. Podniosłem się z ziemi masując kark. Spojrzałem na Scarlett, która poszła w moje ślady i porozumiewawczo ukazaliśmy sobie nasze wilcze oczy. Podszedłem do Scott'a i pomogłem mu się otrząsnąć. Alfa nieźle nim rypnął o ziemię. Całą trójką poszliśmy do domu. Otoczyliśmy alfę i wyczekiwaliśmy odpowiedniego momentu.

- Nie wiem jak tobie, ale mnie jej przeprosiny nie wydały się szczere. - dobiegł chrapliwy głos Petera do moich uszu. Wyszliśmy z ukrycia, czym zatrzymaliśmy wilkołaka zbliżającego się do dziewczyny.

- Uciekaj. - rzucił Scott, a Argent wykonała jego polecenie. Na podłodze, przy nogach alfy zauważyłem ciało Kate. Miała rozcięte gardło. Ja i Scott byliśmy przemienieni, natomiast Scar i Peter CHWILOWO pozostawali w ludzkiej formie. Zaczęła się walka. Z każdym moim uderzeniem w ten zasrany pysk mojego wuja, jego wilcza natura chciała się uwolnić. Każdy z nas po kolei zadawał alfie ciężkie ciosy w twarz, brzuch, kończyny, lecz przy moich ciosach nie wytrzymał i zaczął się zmieniać. Scarlett szybko poszła w jego ślady. Oboje byli w tych samych formach, gdyby nie kolory sierści i oczu, nie umiałbym ich rozróżnić. Rzucili się sobie do gardeł. Peter zadał jej wiele ciosów pazurami w brzuch, ona nie pozostawała mu dłużna. Ugryzła go w ramię i szamotała nim na wszystkie strony. Wbił pazury w jej klatkę piersiową, na co białooka puściła kończynę. Wykorzystując moment nieuwagi córki szeryfa, Peter złapał zębami za jej szyję i szamotał na wszystkie strony. Od razu rzuciłem się na niego i odciągnąłem wilkołaka. Zadawałem mu wiele ran, lecz po chwili odepchnął mnie od siebie i uciekł, rozbijając szybę. Scott za nim pobiegł, a ja w jednym skoku znalazłem się przy Scarlett. Miała wielką, otwartą ranę na szyi. Zauważyłem, że jej gardło nie zostało przegryzione. Na szczęście. Oplotłem ją swoimi ramionami, a ona nieświadomie zmieniła swoją formę. Była naga. Szybko ściągnąłem kurtkę i koszulkę i ją ubrałem w moje ciuchy. Przytuliłem ją do siebie i w kółko powtarzałem sobie:

- Nie umrzesz. Nie umrzesz. Nie umrzesz.....- przyłożyłem ucho do jej klatki piersiowej. Nic. Nie słyszałem bicia jej serca. - Nie...

Do moich uszu dociekł przeraźliwy ryk. To Peter. Zemszczę się. Za wszystko co ten skurwysyn mi zrobił. Zabiję go! Wziąłem Scarlett na ręce i wyszedłem z domu. Na ziemi leżało spalone ciało Petera. Ten chuj jeszcze żyje.....czuję to. Podszedłem do Stiles'a, który przyjechał z Jacksonem i poprosiłem, żeby wziął Scarlett. Usłyszałem jak z jego ust wypływają takie słowa jak: "O Boże. Nie. Scarlett." Lecz nic mu nie tłumaczyłem, tylko podszedłem do sfajczonego ciała Petera i stanąłem nad nim.

- Czekaj! - usłyszałem głos Scott'a. - Mówiłeś, że tylko on może mnie wyleczyć! Jeśli go zabijesz, będę skończony! I co wtedy? - jakoś mnie nie przekonałeś....

- Już podjąłeś decyzję. - wychrypiał Peter, a jego tęczówki zmieniły barwę na głęboką czerwień - Czuję to. 

Jednym ruchem dłoni pozbawiłem go życia rozcinając gardło. Poczułem wielką moc płynącą w moich żyłach. Czułem się niezwyciężony i silny, jak nigdy wcześniej.

- Teraz ja jestem alfą. - odwróciłem się do wszystkich ukazując im moje czerwone oczy. Podszedłem do Stiles'a i wyciągnąłem z jego rąk Scarlett. Próbowałem odnaleźć jej puls i udało mi się, lecz był naprawdę bardzo delikatny.

- Musimy ją szybko zabrać do Deaton'a. - powiedział Scott, widząc stan brązowowłosej.

- Przecież to weterynarz! - oburzył się Stiles.

- On ją wyleczy. Zobaczysz. - powiedział McCall kładąc ręce na moim i Stiles'a ramieniu.

- Mogę was zawieźć. - zaproponował Jackson. Nic nie mówiąc wsiadłem do jego auta na tylne siedzenie cały czas przytulając do siebie Scarlett. (dop.autora: zauważcie, że Derek nie mówi ciało Scarlett, tylko cały czas o niej mówi jakby żyła. Robi tak dlatego, bo nie chce do siebie dopuścić myśli, że ona mogłaby umrzeć.) Stilińsky usiadł na siedzeniu pasażera, Jackson na miejscu kierowcy i ruszyliśmy. Przez całą drogę wpatrywałem się w twarz dziewczyny. Pocałowałem ją w czoło i uświadomiłem sobie, że jej skóra jest bardzo zimna, wręcz lodowata. Przytuliłem ją do siebie mocniej i szczelniej okryłem moimi ubraniami.

- Jak to się stało? - zapytał mnie brat Scarlett.

- Walczyła z alfą. - warknąłem. Rozumiem, że to jej brat i tak dalej, ale nie chcę z nikim rozmawiać. Na moją odpowiedź wyraźnie się zirytował i po prostu czułem jak zaraz wybuchnie.

- To jest moja siostra. Moja najukochańsza siostrzyczka, która dodatkowo jest moim najlepszym przyjacielem. Kompanem do rozmów, zabaw i przygód odkąd żyję na tym świecie. Kocham ją i to, że jesteś jej chłopakiem mnie wkurwia! Boję się o nią! Boję się, że coś jej zrobisz, i że będzie przez ciebie cierpieć! Nie lubię cię, bo gdyby nie ty to nic by jej się nigdy nie stało! - wyzywał mnie.

- Myślisz, że jej nie kocham?!

- Tak! Znacie się jakieś dwa miesiące i już jesteście w sobie zakochani?! Słyszysz jak to brzmi?! Co najmniej idiotycznie! - przerwał mi. Miał rację to brzmiało idiotycznie, ale to była prawda.

- Byłbym gotów oddać za nią życie!

- Jak widać ci nie wyszło!

- Kurwa! Zamknijcie się! Rozumiem, że oboje jesteście wkurwieni, ale może potem sobie porozmawiacie? - wtrącił się Jackson. Posłuchaliśmy go. Wkrótce dojechaliśmy do lecznicy. Wyszedłem z auta, cały czas mając w ramionach Scarlett, Stiles otworzył drzwi kluczem, który dostał od Scott'a po czym zadzwonił do weterynarza. Nie musieliśmy na niego długo czekać. Jak tylko spojrzał na Scarlett wziął się do pracy. Oczyścił jej ranę, nie naruszając przy tym migdałków, strun głosowych i gardła, po czym ją zaszył. Zszyte miejsce jeszcze raz przeczyścił i nałożył na nie opatrunek. Wyciągnął stetoskop i przysłuchiwał się biciu jej serca. Też zacząłem się wsłuchiwać w ciszę i usłyszałem bardzo słabe i wolne poruszanie się serca Scarlett.

- Co z nią będzie? - zapytał Stiles.

- Nie mam pewności co do jej stanu. Nie jestem pewien czy przeżyje, ale z tego co mówi jej serce to jest szansa, że da sobie radę. - odpowiedział.

- Duża szansa? - zapytał brązowooki.

- Około 45%. - nie wierzę. Opadłem ze zrezygnowaniem na krzesło i przyglądałem się nieruchomej twarzy Scar. Kolejna, którą mi odebrano. Kolejna, którą darzyłem wielkim uczuciem. Co ze mną jest nie tak?! Jeżeli ją odzyskam, nie dopuszczę do tego, żeby ode mnie odeszła. Ująłem jej dłoń i oparłem czoło o krawędź stołu, na którym leżała. Wszyscy opuścili pomieszczenie. Zostałem sam ze Scarlett. Wsłuchiwałem się w jej wolny i delikatny rytm serca. Przymknąłem oczy i zapadłem w lekki i czujny sen.

                                                                                                      ***
Obudziło mnie skrzypienie drzwi. Otworzyłem oczy i podniosłem wzrok na Deanton'a. Posłał mi pocieszający uśmiech i za pomocą stetoskopu sprawdził częstotliwość bicia mięśnia pompującego krew. Nic się nie zmieniło. Zdjął opatrunek i zobaczyliśmy częściowo zagojoną ranę.

- To dobry znak. - stwierdził weterynarz. - Na pewno bardzo teraz cierpi. Prawie umarła. To cud, że jej serce, nie przestało bić.

- Właściwie to przez chwilę nie biło. - przyznałem i obserwowałem reakcje mężczyzny. Jego źrenice się rozszerzyły, a puls przyśpieszył.

- To niespotykane, niesamowite. - mamrotał lustrując dziewczynę. - To znaczy, że ona już raz umarła.

- To ma jakieś większe znaczenie? - zapytałem, łapiąc za jej dłoń i zabierając trochę bólu.

- Z medycznego punktu widzenia nie. Lecz sądzę, że po tym przeżyciu będzie silniejsza psychicznie.

- Kiedy się obudzi? - spytałem, całując delikatnie jej dłoń.

- Nie mam pojęcia, miała poważne obrażenie w postaci otwartej rany na szyi.

- A gdzie jest Stiles i Jackson?

- Stiles pojechał ze Scott'em zobaczyć Lydię, a Jackson pewnie pojechał do domu. - odpowiedział zostawiając mnie ze swoimi myślami.

- Dasz sobie radę. Jesteś silna. - szeptałem do Scarlett. - Nie możesz mnie zostawić.Pamiętasz jak opowiadałem ci o Paggie? Albo o Kate? Każda wiele dla mnie znaczyła. Paggie skrzywdziłem ja, a Kate skrzywdziła mnie. Cóż za ironia, prawda? Ja..a nie wiem co ze mną jest nie tak. Sprowadzam nieszczęście na osoby, na których mi zależy. Boję się, że nie przeżyjesz. Jeżeli tak się stanie to już nigdy sobie nie wybaczę. Może to głupie, że mówię o swoich byłych, ale każda z nich mnie czegoś nauczyła. Szkoda, że ktoś musi zginąć, żebym się czegoś nauczył. Błagam nie ucz mnie. Nie zostawiaj mnie. Nie każ mi znowu cierpieć.

Nagle z jej gardła wydobył się cichy jęk. Skrzywiła się z bólu, na co od razu go jej zabrałem. Odetchnęła z wyraźną ulgą. 

- Doktorze Deaton? - zawołałem weterynarza. Od razu przybył, a ja poinformowałem go o zaistniałej sytuacji. Oboje wpatrywaliśmy się w twarz brązowowłosej. Uchyliła lekko powieki, lecz od razu je zamknęła. Skrzywiła się z bólu i przyzwyczajając się do światła lamp otworzyła oczy.

- Gdzie ja do cholery jestem? - mruknęła.

- W lecznicy. - odpowiedziałem. - Jak się czujesz.

- Jakbym nie żyła. - odpowiedziała, a na jej słowa po moich nagich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. - "Unieszkodliwiliśmy" Petera?

- Tak. - odpowiedziałem krótko, a ona podniosła się do pozycji siedzącej.

- To wspaniale. - objęła mnie co od razu odwzajemniłem. Odsunąłem ją od siebie i zauważyłem rumieńce na jej policzkach. Zapewne były one spowodowane moją nagością. Mimowolnie zlustrowałem ją wzrokiem. Moja koszulka sięgała jej ledwo za pośladek, a kurtka niewiele niżej. Zagryzłem wargę, uśmiechając się łobuzersko. W odpowiedzi zaczęła mnie naśladować.

- Mógłbyś zadzwonić po Stiles'a, żeby przywiózł mi jakieś ciuchy? - spytała rozbawiona, przerywając moje wpatrywanie się w jej nogi. Pokiwałem głową i zadzwoniłem do brata srebrnookiej.

- Halo? - odezwał się głos w słuchawce.

- Stiles przyjedź do lecznicy i weź jakieś ciuchy dla Scarlett.

- Obudziła się? - zapytał z nieukrywaną nadzieją.

- Tak.

- Już jadę. - po czym się rozłączył. Scarlett wstała z stołu operacyjnego i zanurzyła palce w moich włosach. Nie ukrywam, że bardzo mi się to podobało. Złapałem za pasmo jej włosów i okręciłem go sobie wokół palca. 

- Słyszałam to co do mnie wcześniej mówiłeś. - szepnęła w moje usta. Nie mogąc się powstrzymać, musnąłem jej wargi swoimi, by następnie złączyć je w delikatnym pocałunku. Przejechałem językiem po jej zębach, prosząc o wejście do środka. Nie pozwoliła mi na to co spotkało się z pomrukiem niezadowolenia z mojej strony. Wykorzystując okazję wślizgnęła się do mojej jamy ustnej i tam toczyła walkę z moim językiem. Usłyszeliśmy skrzypienie drzwi i instynktownie oderwaliśmy się od siebie. Do pokoju wszedł Stiles. Czemu on zawsze musi wejść w najmniej odpowiednim momencie?!

- Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę, że żyjesz! - wykrzyknął chłopak, zabierając mi Scarlett i zamykając ją w szczelny uścisku.

- Ja też się cieszę, a tak właściwie to co mi się stało? - zapytała z uśmiechem na ustach, cały czas wtulając się w brata.

- Nie chcę cię straszyć, ale miałaś otwartą ranę na szyi. Posiadasz przepiękne migdałki wiesz? - odpowiedział Stiles. (dop.a: taki czarny humor) 

- Dziękuję za komplement. - odpowiedziała sarkastycznie. - Gdzie masz moje ubrania?

- Już ci je daję. Nie wytrzymam, ani chwili dłużej patrząc na ciebie, ubraną w ciuchy Grumpy Cat'a. - po słowach bliźniaka spojrzałem zdezorientowany na Scarlett, na co ona wyszeptała: "Potem ci wytłumaczę". Syn szeryfa podał dziewczynie ubrania, a ona poszła do łazienki, żeby się przebrać. Stiles do mnie podszedł i zaczął mnie przesłuchiwać.

- Jak doszło do tego, że Scarlett miała rozwalone gardło?!

- Walczyła z Peterem. Złapał ją za szyję i urwał płat skóry i mięśni. Coś jeszcze? - odwarknąłem.

- Tak! Czy stało się coś jeszcze? Coś dużo bardziej szczególnego?

- Na parę minut jej serce przestało bić. - szepnąłem.

- Jak mogłeś dopuścić do czegoś takiego?! Podobno ją kochasz! A gdyby się nie obudziła?! Gdyby umarła?! I to jeszcze z twojej winy?! - nie wytrzymałem. Złapałem za kołnierz jego koszuli i przygniotłem go do najbliższej ściany.

- Nigdy więcej nie próbuj mnie oceniać. - wysyczałem. - Nie wiesz jaki jestem i przez co przeszedłem. Twoja siostra jest jedyną osobą, dzięki której się uśmiecham, dzięki której jestem szczęśliwy. Zależy mi na niej. Wiem, że się o nią martwisz, sam też kiedyś miałem siostrę bałem się o nią i kochałem nad własne życie.

- Może to ty powinieneś umrzeć, a nie ona? - ledwo powstrzymywałem się przed uderzeniem go.

- Może tak. Z pewnością tak byłoby lepiej. - warknąłem. - Więcej nie popełnię tego błędu i nie pozwolę, żeby bliska mi osoba zginęła, a tak się składa, że jedyną bliską mi osobą jest Scarlett. Nie powstrzymasz mnie przed opiekowaniem się nią. Nawet jeśli ona jej nie będzie chciała, to i tak będę się o nią troszczył.

- Dobrze! Proszę bardzo. Masz jedną szansę, jeżeli ją skrzywdzisz choć raz, to nie ręczę za siebie. Nie pozwolę jej skrzywdzić. - pokiwałem głową na znak zgody i odsunąłem się od syna szeryfa.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro