Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

Obudziłam się około godziny czwartej rano. To do mnie nie podobne. Uchyliłam powieki i podniosłam się na łokciach. I tak już nie zasnę. Poszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Wysuszyłam włosy i je ułożyłam. Ubrałam się w jasne jeansy i czarny t-shirt z wilkiem. Umalowałam się, tak jak co dzień i poszłam do pokoju Stiles'a. Jeszcze spał. Usiadłam na jego łóżku i przyglądałam się mojemu bratu.

- Dzisiaj szkoła. - zaćwierkałam mu koło ucha. Uchylił powieki i walnął mnie poduszką. Prychnęłam rozbawiona i zrzuciłam go z łóżka.

- Czemu cię wczoraj cały dzień nie było w domu? - zapytaliśmy w tym samym czasie. Westchnęłam z politowaniem w jego stronę.

- Ty pierwsza.

- Ale...

- Damom się ustępuję. - prychnęłam w odpowiedzi i opowiedziałam mu prawdę o spacerze z Peterem.

- Czy cię już do reszty pojebało?! Alfa chce nas wszystkich zabić, a ty chodzisz sobie z nim na spacerki?! Oh Peter, lubię cię i w dupie mam to, że zabiłeś wielu niewinnych ludzi. Co z tego, że będę musiała zabić wszystkich swoich bliskich, żeby dołączyć do twojego stada? Zrobię to bo się do mnie ładnie uśmiechasz, dla ciebie rozpruje flaki mojego ojca i brata, a po wszystkim zrobimy sobie bransoletki przyjaźni! - krzyczał na mnie, naśladując mój głos.

- Nie dołączyłam do jego stada! - wydarłam się. - A czemu ciebie wczoraj nie było w domu?!

- W przeciwieństwie do ciebie, ja pomagałem Scott'owi! Peter jest zły! To wilczy, psychopatyczny morderca! Czemu jesteś taka naiwna?! Wystarczy, że ktoś się do ciebie ładnie uśmiechnie, a już mu w pełni ufasz! Patrz na ludzi obiektywnie! - krzyczał na mnie, a ja zamiast być wściekła (jak to jest zazwyczaj) to chciało mi się płakać. Co jak co, ale słowa Stiles'a zawsze były dla mnie ważne i brałam je sobie do serca. Wyszłam bez słowa zostawiając mojego brata samego. Pobiegłam na dół i osunęłam się po ścianie. Ma rację. Jestem bardzo naiwna. Ufam każdej osobie. Co ja mam z tym zrobić? Nie chcę być już łatwowierna, słabą, delikatną i wrażliwą dziewczynką! Ale to część ciebie. Nie pamiętasz jak cię opisał Derek? Z zewnątrz twarda, wredna, chamska buntowniczka, a w środku krucha, słodka, delikatna i niewinna. Patrzałam pustym wzrokiem w ścianę przede mną. Nie płakałam, ale było mi źle. Nie lubię się kłócić z bratem. Właściwie to rzadko kiedy się kłócimy. Bardzo rzadko. Wstałam i wróciłam do pokoju mojego bliźniaka. Był już ubrany i gotowy na zajęcia.

- Wiem jaka jestem. Masz rację, nie powinnam....

- To już nieważne. Każdy z nas popełnia błędy, ma wady i zalety. Tego nie zmienimy.

- Jestem idiotką. Głupią, pustą, nic nieznaczącą idiotką.

- Nie prawda. Jesteś inteligentna, ale bardzo naiwna. Co ty na to, żeby trochę przygasić w tobie tą słodką dziewczynkę?

- Nawet nie wiesz, ile bym dała za to, żeby nie istniała.

- Zatem w najbliższym czasie będę twoim trenerem. Zajmę się umysłem i ciałem. Dzięki aktywności fizycznej i moim umysłowym treningom, będziesz twardsza.

- Masz być moim trenerem?! Przecież ty nawet mnie nie dogonisz!

- Nie będę za tobą biegał. Ty będziesz się pocić, ja nie. - uśmiechnął się do mnie złowieszczo i poszliśmy do jeep'a, którym pojechaliśmy do szkoły. Lekcje minęły jak co dzień. Jedyną pożyteczną informacją obdarzyła mnie Lydia i chłopcy. Dziś wieczorem bal! Scott niestety nie może się załapać, bo ma słabe oceny i miał wylecieć z drużyny. Trener Finstock postanowił, że zamiast opuszczenia drużyny, zrezygnuje z balu. Wczoraj w nocy miało miejsce ciekawe zdarzenie. Mianowicie doszło do napadu na wilkołaki przez Argent'ów. Scott został zraniony, a Derek porwany. Martwię się o niego, ale wiem, że jest dużym chłopcem i powinien NIE umrzeć. Po szkole jedziemy do galerii i kupujemy sukienki. Raj dla nastolatek. W tym momencie wpadłam na chłopców, ukrywających się za ścianą.

- Przed kim się chowacie?

- Przed Alison. Jackson ją zaprasza na bal, bo go do tego zmusiliśmy.

- Nigdy was nie ogarnę. - przyjrzałam się Alison i Jacksonowi. Widać z kilometra, że coś pomiędzy nimi jest. Widać też, że "uczucie" blondyna jest nieszczere. Spojrzałam na twarz Scott'a. Był zazdrosny i bał się o to, że straci A.A

- Nie martw się. Będę tam. - widać mój brat też zauważył emocje naszego wilczego przyjaciela.

- Ja też. - odwrócił się w nasza stronę Romeo.

- Nie masz partnerki. - przypomniał Stil.

- Na razie. Scar? Idziesz z kimś na bal? - zapytał brązowooki wilkołak.

- W ogóle nie idę. Zamierzam poszukać Dereka.

- Musisz iść, bo ci nogi z dupy powyrywam! Derek sobie poradzi - zagroził mój brat.

- A niby po co? I tak nie zamierzam się tam bawić. Spędzę ten czas pożytecznie.

- A masz chociaż garnitur? - zwrócił się Stil do Scott'a.

- Jeszcze nie mam.

- A bilety, samochód? - spytałam.

- Nie i nie.

- Pojedziesz rowerem na bal, na który nie masz wstępu, bez partnerki, bez biletu, uciekając przed myśliwymi chcącymi skopać ci dupę? - podsumował bliźniak.

- Tak. Pomożesz mi? - w odpowiedzi wzięliśmy zakochanego wilczka pod ręce i poszliśmy na ostatnią lekcje tego dnia. Podczas kiedy moi rówieśnicy poszli na zakupy, ja musiałam zacząć trening bez mojego Yody. Będąc w domu ubrałam szarą koszulkę na ramiączkach z logiem batmana, 3/4, czarne getry i sportowe buty w tym samym kolorze. Włosy spięłam w koński ogon, z wypadającą grzywką. Wyszłam i pobiegłam w stronę lasu. Moje nogi wręcz odbijały się od ziemi, a ja osiągałam co raz większą prędkość. Czułam się taka wolna, szczęśliwa z tego lekkiego zmęczenia. Dotarłam w wyznaczone miejsce i zatrzymałam się przy rzeczce. Uklękłam nad jej taflą i zanurzyłam twarz w wodzie, prowadząc ją potem na kark. Podniosłam się i pobiegłam dalej. Dotarłam do pięknego miejsca. Była to skała, z której widać było całe Beacon Hills. Usiadłam na jej krańcu pozwalając, by moje nogi bezwładnie z niej zwisały. Mój oddech był spokojny, czego nie mogę powiedzieć o sercu. Po dość długim dystansie biło bardzo szybko. Okey, pora zmiażdżyć tą niewinną i słodką dziewczynkę, która w tobie siedzi. Zmotywowało mnie to. Podniosłam się i popędziłam w pierwszym lepszym kierunku. Przeskakiwałam przez najróżniejsze przeszkody, omijałam drzewa, a całość działa się w nieludzkim tempie. Skacząc miałam wrażenie, że wręcz latam. Wybiegłam na ulicę i przeskoczyłam akurat przejeżdżające auto. Wystraszony kierowca zatrzymał powóz. Zorientowałam się, że to jeep mojego brata. Zatrzymałam się gwałtownie, mało co się nie przewracając i podeszłam do pojazdu. Stiles widząc mnie wyszedł i uśmiechnął się z dumą.

- No widzę, że sumiennie trenujesz. Nawet bez swojego mistrza.

- Ależ oczywiście mój Yodo. - zaśmiałam się, na co w jego oczach pojawił się przebłysk pomysłu.

- Swe trenujesz ciało, lecz o umyśle także pamiętać należy. - powiedział naśladując głos i sposób mówienia zielonego bohatera Star Wars.

- Tak Sensei. - ukłoniłam się, wyrażając szacunek. - To co mam zrobić?

- Się dowiesz, jak do domu dojedziemy. - wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy w wyznaczone miejsce. Mój mistrz posadził mnie na krześle i zaczął krążyć dookoła mnie.

- Proszę mów już po swojemu, bo twoje wykonanie Yody jest godne pomsty do Darth'a Vadera. - powiedziałam, zanim jakiekolwiek słowa wydostały się z jego ust. Westchnął z politowaniem i uśmiechnął się pod nosem.

- Lydia umówiła się ze mną na bal. - powiedział z wielkim bananem na ustach. Zaraz, zaraz. To są jakieś ćwiczenia? W odpowiedzi uniosłam jedną brew, przez co moja twarz przybrała niedowierzający, wątpliwy wyraz.

- Na coś takiego się nie nabiorę. - powiedziałam poważnie. Spiorunował mnie wzrokiem.

- Naprawdę, tak trudno w to uwierzyć? To prawda! To na serio, nie są żadne ćwiczenia, tylko prawda!

- Cóż, w sumie twoje serce nie kłamie, ale możliwość, iż Lydia zaprosiła cię na bal jest równa istnieniu jednorożców.

- To one nie istnieją?! - w odpowiedzi strzeliłam sobie z otwartej dłoni w czoło, na co się zaśmiał.

- Bez urazy braciszku, ale prędzej uwierzę w to, że Derek się farbuje na różowo, przebiera się za kota i tańczy do piosenki "Da da da" zawsze kiedy ktoś powie słowo "kucyk". (dop.a: wyobraźcie to sobie xD)

- Naprawdę mnie zaprosiła! - powiedział podjarany, jak ognisko na biwaku. Po chwili zastanowienia dodał - Ty masz chorą wyobraźnię. Gdyby Derek miał być kotem to na pewno jako Grumpy Cat.

- Hahahahahahahh. Tak, czy inaczej gratulację. Idziesz na bal z jedną z najładniejszych dziewcząt w szkole. O ile to na serio nie są ćwiczenia.

- Nie, to akurat nie. Po za tym Alison wróciła do Scott'a. - wsłuchałam się w bicie jego serca. Skłamał.

- Tym razem kłamiesz.

- Skąd wiesz? - zapytał.

- Bo to czuję.

- Skoro tak, to czy czułaś kłamstwo w otoczeniu Petera? - zapytał, krążąc po pokoju.

- Nie. Może nie mówił mi całej prawdy, ale przynajmniej się dowiedziałam, dlaczego mam takie dziwne, białe oczy.

- Dlaczego? One coś oznaczają? - zainteresował się Stil.

- Tak, każdy kolor oczu coś oznacza. W moim otoczeniu Peter czuł chłód i obojętność jaka ode mnie biła....

- Bo potrafisz być zimną suką. - wtrącił, lecz widząc mój wzrok przestraszył się i ruchem dłoni poprosił bym kontynuowała.

- Czuł też wielką potrzebę chronienia mnie, wydaję się słodka, delikatna i niewinna.

- Podsumowując masz w sobie dwie strony. Słodką, delikatną dziewczynkę i wredną, obojętną, zimną buntowniczkę. Dobrze wiedzieć. Przygasimy nieco to małe dziecko. O i jeszcze jedno, dlaczego całkowicie się przemieniasz w wilka?

- Według Dereka jest to dość rzadkie, ale spotykane w przypadku wilkołaków. Mogę też pozostawać pomiędzy formami, nad czym jeszcze nie do końca panuje. - przyznałam. - Stiles, skoro jedziesz z Lydią, to dobrze by było jakoś wyglądać nie?

- Rzeczywiście, żebym się nie spóźnił. - wypchnął mnie za drzwi i zaczął się przygotowywać. Dobrze by było rozpocząć poszukiwania Dereka. Przemknęło mi przez głowę. Ubrałam korzystniejsze ciuchy (ciemne jeansy i top z Pink Floyd) i wyszłam z pokoju. Wpadłam na mojego brata. Widząc, że się przebrałam zatrzymał mnie.

- Zanim wyjdziemy, powinniśmy się odprężyć. Na złagodzenie stresu zrobię herbaty. - powiedział błagalnym głosem. Widocznie się zestresował spotkaniem z Lydią, lecz sądzę, że nie chciał mi wszystkiego wyjaśnić. Weszliśmy do kuchni, a on zrobił herbatę. Postawił ją przed moim nosem i od razu poczułam silną woń melisy. Pamiętam, jak byłam młodsza i nażarłam się cukierków z tym ziołem, po około 3 minutach spałam. (dop.autora: ja tak kiedyś miałam xD) Upiłam spory łyk gorącej cieczy i patrzałam wyczekująco na mojego bro. Też pił, lecz dużo wolniej i mniej niż ja. Wolałam mieć to już za sobą. Opróżniłam całą zawartość kubka i spojrzałam mu w oczy.

- Uwierz mi, będzie dobrze. - powiedziałam z lekkim uśmiechem na ustach. Odwzajemnił go, a mi się zakręciło w głowie. Skierowałam swoje kroki w stronę kanapy i padłam na nią bezwładnie. Zasnęłam.

*Perspektywa Stiles'a*

Będę się smażyć w piekle. Przemknęło mi przez głowę. Cieszę się, że zwiększona dawka melisy podziałała na moją wilczą siostrę. Okryłem ją kocem i pojechałem po Lydię. Zrobiłeś słusznie. Gdybyś zrezygnował z tego pomysłu, mogła by natrafić na Petera, a to nie skończyłoby się dobrze, plus to napewno danej jakąś lekcje. Odezwała się moja podświadomość, uspokajając mnie i pozbawiając poczucia winy. Dojechałem do domu mojej królewny. Zadzwoniłem do jej drzwi i wkrótce ujrzałem Lydię. Była piękna, z resztą ona zawsze jest piękna. Nie umiałem wypowiedzieć, ani jednego słowa. Tylko się jej przyglądałem, nie zwróciła szczególnej uwagi na to, że się na nią gapię. Wsiedliśmy do jeep'a, oczywiście otworzyłem jej drzwi i ruszyliśmy w stronę szkoły. Cały czas nie mogłem uwierzyć, że z nią jadę, na BAL! Po drodze próbowałem zagadać na najróżniejsze sposoby, lecz niestety, AKURAT TERAZ musiałem zapomnieć jak się mówi. Dojechaliśmy na miejsce. Wręcz wyskoczyłem z auta i otworzyłem drzwi mojej piękności. Przeszli obok nas Jackson i Alison. (Jackson zerwał z Lydią co daję mi szanse na zdobycie jej serca).

- Jackson, dobrze wyglądasz. - powiedziała z nieukrywaną wyższością.

- Wiem, to Hugo Boss. - syknął blondyn i odszedł ze swoją partnerką. Jaki z niego cham!

- Nie zależy mi na komplementach. Nie jestem zakompleksioną neurotyczką, której miękną nogi przy byle pochlebstwie. - stwierdziła. Musiała sobie jakoś dodać pewności siebie, którą odebrał jej ten debil.

- Dla mnie wyglądasz pięknie. - nawet nie wiedziałem kiedy te słowa wypłynęły z moich ust.

- Naprawdę? - uśmiechnęła się do mnie na co ja odpowiedziałem tym samym. Wziąłem ją pod ramię i dumnym krokiem wkroczyliśmy na salę gimnastyczną. Od razu zajęliśmy jakieś miejsca. Ona zajmowała się swoimi paznokciami, a mnie zżerała presja. Powinienem coś zrobić. Spojrzałem na parkiet i zobaczyłem Jacksona i Alison, tańczyli razem. Do głowy wpadł mi genialny pomysł. Wstałem pośpiesznie i zwróciłem się do swojej partnerki.

- Lydia, zatańczymy? - spytałem z nieukrywaną nadzieją w głosie.

- Nie skorzystam. - odpowiedziała nie odrywając wzroku od swoich paznokci.

- Spróbuję inaczej. Podnieś swój śliczny tyłeczek i marsz na parkiet. - wypowiedziałem te słowa bardzo stanowczo. W końcu dotrę do tej dziewczyny!

- Ciekawa taktyka, ale nie. - zbyła mnie z tropu.

- Wstawaj! Zatańczysz ze mną! Mam gdzieś, że z jakiegoś powodu całowałaś się z moim przyjacielem. Kocham się w tobie od trzeciej klasy! Wiem, że gdzieś w tym zimnym ciele mieszka ludzka dusza. Chyba tylko ja doceniam twoją inteligencję. Kiedyś, gdy przestaniesz udawać idiotkę, dostaniesz nobla z matematyki!

- Medal Fieldsa. - przerwała mi.

- Słucham? - po moim jednym słowie wstała i splotła nasze palce, ciągnąc mnie na parkiet. YEAAAH!

- Dostanę Medal Fieldsa. Nie przyznają nobla z matematyki. - dokończyła i poszliśmy zatańczyć. Byłem prze szczęśliwy, moje serce uderzało o klatkę piersiową, a nasze ciała kołysały się w rytm muzyki. Teraz nie liczył się świat, nie liczył się nikt. Najważniejsze było tu i teraz. Jej piękne oczy, aksamitne włosy w odcieniu truskawkowego blondu, jej nieskazitelna, jasna cera i te pełne, poziomkowe usta. Odkąd pamiętam pragnąłem poczuć ich smak, lecz pocałuję ją dopiero wtedy, kiedy sama będzie tego chciała. Nie wcześniej. Wpatrywałem się w nią, analizując każdy skrawek jej twarzy. Nie wiem ile czasu razem spędziliśmy w taki sposób, ale chciałem, aby ta chwila trwałą wiecznie. Trwaliśmy w swoich objęciach, delikatnie się kołysząc. Nagle zaczęła się rozglądać. Była zmartwiona.

- Coś nie tak? - spytałem.

- Muszę odpocząć.- odpowiedziała.

- I znaleźć Jacksona. - dokończyłem za nią, na co ona pokiwała głową. Westchnąłem zrezygnowany. - W porządku.

Wyszła z budynku, powiedziała, że za chwilę powinna wrócić. Mimo, iż z nią zerwał, ona nadal się o niego martwi. Ciekawe. Wyszedłem na korytarz i wpadłem na samego poszukiwanego.

- Gdzieś ty był? Spotkałeś Lydię? - spytałem, lecz nie odpowiedział. Był roztrzęsiony, a jego wzrok rozbiegany. - Co jest?

- Wyszedłem na dwór......- powiedział, jego głos drżał.

- Co się stało? - znowu bark odpowiedzi i ten wzrok. Zaraz, zaraz, czy on się czymś obwinia? - Jackson, co zrobiłeś?

- Ja powiedziałem ojcu Alison o Scott'cie. Wiem, że jej tata jest łowcą. - wydukał.

- Ja pierdole. - mruknąłem pod nosem i pobiegłem na dwór. Usłyszałem donośny głos Lydii, wołała Jacksona. Światła zaczęły się po kolei zapalać, a z cienia wyłaniała się czyjaś sylwetka. Wiedziałem czyja. Puściłem się biegiem w jej kierunku.

- Lydia! Uciekaj! - lecz zanim zareagowała, alfa do niej dotarł i ukazał jej swoje zęby. Nie!!!

____________________________________________________________________________________

No hey mordeczki ;). Z okazji świąt wstawiam wam ten rozdział i życzę wszystkiego najlepszego. Co dostaliście pod choinkę? Zbliżamy się do końca sezonu...i tak się zastanawiam, na którym sezonie zakończyć przygodę z Derlett (co prawda mam parę planów na sezon 2 i 3). Wszystko zależy od was, piszcie w komentarzu, na którym sezonie mam skończyć. Co do upicia Scarlett melisą, to akurat wzięłam z własnego doświadczenia. Nażarłam się cukierków z tym ziołem i po paru minutach zasnęłam xD. Mam nadzieję, że was niczym nie zawiodłam. Pozdrawiam /Brokulowa <3



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro