Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

Wyszliśmy z klasy i od razu rozejrzeliśmy się po otoczeniu. Kurczowo ściskałam za trzonek naczynia, w której znajdował się koktajl Mołotowa. Cicho szliśmy w miejsce gdzie teraz leży ciało woźnego. Kierowaliśmy się zapachem krwi. Dotarliśmy na boisko do kosza. Tutaj zapach był najsilniejszy. Tak to zabawne, bo czuje się jak pies tropiący. Rozejrzałam się, lecz nie zauważyłam nic szczególnego.

- Hey, chodź tu. - szepnął Scott. Mimo, iż byliśmy na dwóch końcach boiska to i tak go usłyszałam, zaleta zaleta wilkołakiem. Podeszłam do niego. Staliśmy przed zsuwanymi trybunami. Scott chciał ruszyć do ich wnętrza, ale go zatrzymałam.

- Ktoś musi stać na czatach. - szepnęłam.

- Okey, to ja tu zostanę.

Skierowałam się do wnętrza trybun. Zapewne, jakby Scott je teraz popchnął to zostałabym zgnieciona. Doszłam do mniej więcej połowy kiedy poczułam jak coś na mnie kapie. Była to krew. Wystraszona spojrzałam w gorę i ujrzałam wiszące, podrapane ciało woźnego. Zakryłam dłonią usta, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Zlustrowałam go i zauważyłam klucze. Były trochę wysoko, więc odstawiłam moją broń i wspięłam się po metalowych szczeblach podtrzymujących konstrukcje. Ledwo dotykałam je palcami kiedy usłyszałam dźwięk charakterystyczny dla składania takich konstrukcji.

- Pośpiesz się. - usłyszałam Scott'a.

- Próbuję. Zatrzymaj to.

- Właściwie to trzymam, ale błagam pośpiesz się. Aby móc to z powrotem rozłożyć najpierw musi się złożyć i nawet w wilkołaczą siłą trudno jest to utrzymać. - powiedział Scott. Sięgnęłam po kluczyki, zeskoczyłam z szczebli i szybko chwyciłam moją broń kierując się w stronę bliższego wyjścia. Biegłam, przeskakując metalowe odcinki z kołami. W ostatniej chwili wyskoczyłam z śmiercionośnej pułapki.

- Nawet nie wiesz jak mnie nastraszyłaś. - powiedział szeptem Scott podchodząc do mnie.

- Ktoś je musiał popchnąć. - zauważyłam. Usłyszałam bicie serca i warczenie. Odwróciliśmy się w stronę bestii.

- No chodź. Zbliż się. - warknął Scott. Bestia zaczęła biec w naszym kierunku. Mc rzucił koktajlem w potwora. Nie wywołało to żadnej reakcji. Alfa nie płonął, a my byliśmy w wielkim niebezpieczeństwie.

- Cholera. - powiedzieliśmy w tym samym czasie i rzuciliśmy się do ucieczki. Alfa chwycił mnie za kostkę, przewrócił, a następnie popchnął, przez co ślizgałam się po całej długości boiska. Złapał Scott'a za kark i podniósł, przez co nie mógł wykonać żadnego ruchu. Chciałam wstać, lecz nie zdążyłam i potwór przycisnął mnie do podłogi, wydając z siebie triumfalny ryk. Puścił McCall'a i zniknął, uciekł tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy. Zaczęłam krzyczeć, moje ciało przeszył ogromny ból. Wiłam się, krzycząc i płacząc. Ze Scott'em działo się dokładnie to samo co ze mną. Po chwili jednak nieprzyjemne uczucie ustało, a my zmieniliśmy swoją formę. Wreszcie dałam upust swoim wszystkim, dotychczas skrywanym emocjom. Moje człowieczeństwo ustąpiło miejsce wilczej naturze. Doszło do pierwszego etapu przemiany. Widocznie alfa nie wiedział o moich możliwościach, albo nie chciał ich używać. Tyle się domyśliłam z całej tej sytuacji, że to on kontrolował moją przemianę, nie ja. Oboje ruszyliśmy w jakimś kierunku. Moja wilcza natura pragnęła zemsty, ale niestety nie wiem na kim. Miałam świadomość tego co się dzieję, ale nie mogłam nad tym panować. Usłyszałam czyjeś bicie serca i rozmowy. Nie skupiałam się na ich treści, liczyła się tylko wiedza gdzie jest mój cel. Idąc w jego stronę warczałam i dyszałam ciężko. Dotarłam do drzwi wsunęłam klucz do zamka miałam zamiar je zamknąć, aby nasze ofiary nie miały gdzie uciec. Już prawie to zrobiłam, ale mój towarzysz pierwszy chciał zatopić pazury. Pozwoliłam mu na to. Już prawie uwięził cel, ale się powstrzymał. Jego przyśpieszone bicie serca zwalniało. Złamał klucz. Odsunął się od drzwi. Usłyszałam kogoś. Krzyczał i walił w drzwi. Chociaż w sumie to mogła być samica. Ktoś inny ją uciszył. Usłyszałam jakieś irytujące dźwięki.Były one co raz głośniejsze. Beta upadł i ciężko dyszał. Podniósł na mnie wzroki i mocno przytulił opowiadając o Dereku. Moje ciało drżało, mój oddech był bardzo głęboki. trzymał mnie tak w objęciu przez około 5 minut. Odzyskałam kontrolę nad swoim ciałem.

- Dziękuję. - wyszeptałam. Szeryf po nas przyjechał i wyprowadził ze szkoły.

- To sprawka Dereka?  - spytał.

- Tak. -odpowiedział Mc.

- Ja też go widziałem. - dodał Stiles.

- Co z woźnym? - zapytałam zmieniając temat.

- Szukamy go. - opowiedział tata.

- Sprawdziliście pod trybunami?

- Rozsunęliśmy je tak jak mówiłaś, ale nic nie znaleźliśmy.

- Nie kłamię.

- Wierzę ci.

- Nieprawda. Patrzysz na mnie z politowaniem! Nie potrafisz mi uwierzyć, chodź chcesz.

- Posłuchaj, przeszukamy całą szkołę. Znajdziemy go, obiecuję. Zostańcie tu. - tata odszedł od nas kierując się w stronę radiowozu. 

- No, przeżyliśmy! Przechytrzyliśmy alfę. Mamy się z czego cieszyć. 

- Czułem jego obecność. Przechodził obok klasy. Myślisz, że nie wiedział, że tam jesteśmy? - powiedział poirytowany Mc.

- To czemu nas nie zabił? - zapytał Stil.

- Bo chce, żebym dołączył ze Scar do jego stada, ale najpierw musimy pozbyć się starego. 

- Czyli?

- Ty, Jackson, Lydi i Alison. - wymieniłam. Byłam na skraju wytrzymałości psychicznej. Chciałam jednocześnie płakać i coś rozwalić.

- On nie chce nas zabić. - podsumował bro.

- My mamy to zrobić, ale nie to jest najgorsze. - powiedział Scott. 

- Jak?! Jakim cudem?! Co jest gorsze?! - oburzył się Stil.

- Kiedy się zmieniłem sam tego chciałem.

- Ty Scar też?

- Tak. - odpowiedziałam krotko łamliwym głosem. McCall coś zauważył i od razu skierował się w dane miejsce. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że doszłam do Deaton'a. Mimo, iż kiedyś go lubiłam, teraz niezwykle się powstrzymywałam, by go nie zabić na oczach policji.

- O tu jesteście. - powiedział z dziwnym uśmiechem na ustach.

- Jak się panu udało.... - zaczął Scott.

- ....wydostać? Nie było łatwo. Podobno zawdzięczam wam życie zasłużyłeś na podwyżkę. - powiedział z bananem na twarzy. 

- Chodźcie, potem pogadacie. - powiedział szeryf odciągając nas od weterynarza. Scott pobiegł do Alison, a my razem z tatą do radiowozu, w którym tata miał nas zabrać do domu, bo samochód Stil'a nie był do tego zdolny. Wsiedliśmy do pojazdu i czekaliśmy na Scott'a. Po chwili przyszedł, był załamany.

- Co się stało? - spytałam wychodząc z auta.

- Alison mi nie ufa. - odpowiedział. Mój brat już miał zacząć zawalać go pytaniami, ale mu to uniemożliwiłam dobitnie szturchając w bok.

- Mam genialny pomysł. - wypalił i pobiegł do ojca. Po paru minutach wrócił. 

- Zrywamy się stąd.

- Po co? - spytałam.

- Dowiesz się w swoim czasie. - odpowiedział tajemniczo i pojechaliśmy w wyznaczone miejsce. ("pożyczyliśmy" jeden z radiowozów). Brązowooki prowadził nas przez błotne ścieżki.

- Moja mama bardzo przeżywa to co się stało w szkole. Przed chwilą do mnie dzwoniła. - zaczął Mc.

- Przynajmniej nie jest szeryfem, to duży plus. - powiedział bliźniak. 

- Dokąd nas w ogóle prowadzisz? - wtrąciłam się.

- Kiedy kumpel zostaje porzucony..... 

- ......nie zostałem, to chwilowa przerwa. - warknął wilkołak.

- A siostra bezpowrotnie traci miłość swojego życia to należy utopić smutki. - dokończył wyciągając alkohol z ogromnej kieszeni płaszcza. Usiedliśmy pod pierwszym lepszym drzewem i zaczęliśmy opróżniać butelkę. Po kolei. Nie miałam na to ochoty, lecz bardzo chciałam zapomnieć o śmierci Dereka. Połowę trunku wychlał sam Stil.

- W miłosnym stawie jest mnóstwo kobiet i mężczyzn. Jeszcze nie wszystko stracone. - zwrócił się do nas. 

- Chyba ryb. - powiedział Romeo. Po mimo trzeźwości mówił jak potłuczony.

- Jakich znowu ryb? - zapytał, ledwo przytomny i jedyny upity. Zabrałam mu butelkę z zamiarem dołączenia do tego stanu, lecz w ostatniej chwili McCall zabrał mi ciecz.

- To nie jest dobry pomysł. - wypowiedział te słowa na tyle cicho, że gdyby nie moja wilcza natura to z pewnością bym go nie usłyszała. Miał rację.

- Chodziło mi o dziewczyny. - wytłumaczył syn szeryfa, po chwili zastanowienia. - Uwielbiam je, zwłaszcza zielonookie blondynki, około metra sześćdziesiąt.

- Myślałam, że Lydia jest rudowłosa.

- Nie, jej włosy są w odcieniu truskawkowego blondu. Hey skąd wiedziałaś, że chodzi o nią? Dobra, nieważne napijmy się!

- Nie chcę. - odpowiedziałam ukrywając twarz w kolanach. 

- A ty Scott'y?

- Mnie już wystarczy.

- Jesteś już pijany?

- Nie.

- Może na wilkołaki alkohol nie działa? Urżnąłem się?

- Zdecydowanie tak.

- Jak świnia. - wtrąciłam się do dialogu chłopców. 

- Ohh yea. - odpowiedział mój brat. - Wiem, że cierpicie. Rozstanie boli, zwłaszcza jak jest na wieczność, ale powiem wam jedno samotność jest o wiele gorsza.

- Gówno prawda. - warknęłam. - Gdybym przez całe życie była sama, nigdy by mnie nie skrzywdzono.

- Muszę się napić. - Stil już sięgał po butelkę, lecz ktoś mu ją zabrał.

- Proszę, proszę. Lalunie zapijają smutki. - zadrwił napastnik, towarzyszył mu jeszcze jeden idiota. Głupi i głupszy.

- Oddaj. - warknął Scott.

- Co powiedziałeś?!

- To co słyszałeś. - warknęłam.

- Ojejku, dzidzie chcą piciu. - dodał drugi.

- Może powinniśmy już iść? - zaproponował Stil.

- Nie. - odpowiedzieliśmy chórem ze Scott'em. Mężczyzna wzruszył ramionami i upił łyk naszego trunku. Mierzyłam  

- Oddaj butelkę. - powtórzył Mc. Oboje wstaliśmy i podeszliśmy do dresiarzy.

- Oddawaj. - warknęłam ukazując swoje tęczówki. Widziałam w jego oczach strach i bardzo mnie do satysfakcjonowało.

- Scar, Scott.  -powiedział ostrzegawczo Stil. Wiedziałam o co chodzi, ale to zignorowałam. Mężczyzna oddał trunek. Scott chwycił za szkło i rzucił nim o drzewo, rozbijając butelkę. Bliźniak wstał i odeszliśmy od tych idiotów kierując się w stronę pojazdu.

- Okey. To zachowanie było spowodowane waszymi połówkami? A może jutrzejszej pełni? - zapytał ten najbardziej nachlany. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do domu. Ja kierowałam. Odwiozłam Mc do domu i dotarłam do swojego. Od razu padłam na łóżko i zasnęłam.

Obudził mnie ten jakże wkurwiający dźwięk mojego budzika. Wyłączyłam go i poszłam się wykąpać. Byłam ledwo żywa. Doprowadziłam się do stanu codziennego. Ubrałam się w białą koszulę, z ogromnym czarnym dmuchawcem i czarne rurki. Podwinęłam rękawy, dzięki czemu sięgały mi teraz do łokcia i wyszłam z łazienki. Wzięłam swoją torbę i zeszłam na dół. Napiłam się wody i mogłam wychodzić. Weszłam z powrotem na górę w celu obudzenia mojego brata. Tak się zastanawiam, być wredna, czy nie? Będę wredna! Podeszłam cicho do śliniącego się śpiocha, przybliżyłam się do jego ucha i wydarłam się na całe gardło.

- WSTAWAJ, BO SIĘ SPÓŹNISZ DO BUDY! - po czym zerwał się z łóżka jak poparzony.

- Zamorduję cię. Jak będę w stanie to się zemszczę. - oświadczył i poszedł się ogarnąć. W tym czasie poszłam do taty i poprosiłam go o podwózkę. Zgodził się i jak tylko biedny chłopiec na kacu zszedł, pojechaliśmy  do szkoły. Szeryf poszedł z nami, bo musiał jeszcze o czymś porozmawiać z dyrektorem. W tym momencie siedziałam ze Stiles'em i czekaliśmy, aż wyjdzie z gabinetu dyra. Wreszcie wyszedł.

- Nie macie przypadkiem klasówki? - zapytał lustrując nas wzrokiem.

- Co z Derekiem? Znaleźliście go? - wypaliłam.

- Idźcie do klasy.

- Ale... - zaczął Stil.

- Już!

- Uważaj na siebie. - powiedziałam. Ostatnimi czasy zauważyłam, że cała nasza rodzinna trójca jest bardzo uparta. Z nami nie ma dyskusji i każdy z nas dobrze o tym wiedział.

- Zwłaszcza dziś w nocy. - dodał bliźniak.

- Jestem ostrożny. - zapewnił nas, chodź wiedząc co może się dzisiaj stać, nie sądzę, aby to wystarczyło.

- Jeszcze nie prowadziłeś takiej sprawy. 

- Wiem, dlatego wezwałem eksperta, detektyw policji stanowej. Wracajcie do klasy. - z ciężkim westchnięciem posłuchaliśmy go i poszliśmy. Usiadłam obok Stil'a, mojej chodzącej wikipedii. Nie długo potem przed nami usiadł Scott. Przywitaliśmy się z nim ruchem dłoni i zajęliśmy się swoimi kartkami.

- Na rozwiązanie wszystkich zadań macie czterdzieści pięć minut. 25% oceny stanowi podpis na arkuszu odpowiedzi - po tych słowach Harrison'a wszyscy zaczęli się podpisywać. I od kogo ja tu ściągnę skoro nikt nic nie umie? (dop.autora: odwieczny problem każdego z nas xD) - ale jak co roku jednemu z was się to nie uda, a ja po raz kolejny zwątpię w moje nauczycielski powołanie. Miejmy to już za sobą. Czas start. -i włączył stoper.

Starałam się skupić na mojej kartce, ale nie wiedzieć czemu bardzo wiele czynników mnie rozpraszało. Irytował mnie dźwięk ścieranej gumki, pstrykania długopisem itp. Spojrzałam na jedno z pytań i całkowicie osłupiałam. "Czemu tak wiele osób nie żyje z twojej winy?" Przetarłam oczy z niedowierzaniem i starałam się przeczytać jeszcze raz dane pytanie. W głowie mi się zakręciło, obraz był rozmazany. Ukryłam twarz w dłoniach i w myślach policzyłam do pięciu. Po raz kolejny spojrzałam na pytania. Tym razem przeczytany tekst jeszcze bardziej mnie zdenerwował i wystraszył. "Kogo jeszcze zabijesz? a) Stiles'a b) tatę c) wszystkie bliskie ci osoby d) prawie wszystkie bliskie ci osoby." Moje serce biło co raz szybciej. Otaczające mnie bodźce tylko pogorszyły sytuację. Nie wytrzymałam i wybiegłam z klasy, a za mną Scott i Stiles. Harrison nas zawołał, lecz nie zwróciłam na to uwagi. Zrzuciłam z siebie torbę i pobiegłam dalej. Mój telefon zaczął dzwonić. Jego dźwięk wkurwił mnie jeszcze bardziej. Wzięłam go do ręki i rzuciłam nim o ścianę. Byłam w damskiej łazience. Osunęłam się po ścianie i podkurczyłam nogi. Moja głowa dosłownie pękała. Nie dawałam rady siedzieć. Położyłam się na kafelkach i zwinęłam w kłębek. Niedługo potem usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.

- O mój boże. Scar, żyjesz? - nie. Odpowiedziałam w myślach na pytanie brata. Podniósł mnie do pozycji siedzącej i opał mnie o ścianę. Przytulił mnie i ukrył moją twarz w swojej koszuli. Pomógł mi wstać i spojrzał w oczy, upewniając się, że nie zeszłam.

- Jak się czujesz? - zapytał mój przyjaciel.

- Jakbym była blisko śmierci. - słowa te brzmiały jeszcze przez chwilę w mojej głowie, po czym spytałam. Scott, też miałeś wrażenie, jakbyś znał wszystkie uczucia, które towarzyszyły ludziom w klasie?

- Tak, zdawałoby się jakbym "czuł" ich emocję. Co zrobimy dziś w nocy?

- Mam plany co do waszej dwójki. -powiedział tajemniczo. Wtedy zadzwonił dzwonek obwieszczający przerwę.

- No Scar, musimy iść na w-f, a co z tobą? - zapytał McCall.

- Ja dam sobie radę. - powiedziałam i wyszłam z łazienki. Od razu poszłam pod klasę, w której miałam lekcje. W połowie drogi jednak stwierdziłam, że i tak nie dam rady usiedzieć przytomna w ławce. Potrzebuję świeżego powietrza. Weszłam na trybuny i przyglądałam się chłopcom grającym w la'Crosse. Zazdrość, smutek, złość i podniecenie takie uczucia były najsilniejsze. Zapewne towarzyszyły one moim idiotom, no i może Jackson'owi. Nagle jakiś gościu uderzył Scott'a z główki, przez co upadł. Zdenerwowany podniósł się z trawy, wepchnął się w kolejkę do rzutu i wszystkich stratował. Najbardziej ucierpiał Danny. Mc odszedł na bok razem ze Stil'em i rozmawiali o agresywnym zachowaniu Scott'a. Nie przysłuchiwałam się temu. Zbiegłam z trybun i poszłam do łazienki. Tam poczekałam na koniec lekcji. Potem Stiles kazał mi iść do domu Scott'a, a sam gdzieś pojechał. Posłuchałam go, siedziałam na łóżku w pokoju McCall'a i cierpliwie czekałam na brata. Cisza nas otaczała, lecz żadne z nas nie chciało jej przerywać. Zatopiłam się w wyrzutach sumienia i wszystkich prawdopodobnych zgonach, jakie mogę dziś wyrządzić. Zapadł zmrok. Bliźniak nareszcie wszedł do pokoju wilkołaka i zaświecił światło. Wystraszył go nasz widok.

- Na miłość boską. Wystraszyliście mnie. Twoja mama mówiła, że cię nie ma.

- Weszliśmy przez okno. - powiedział spokojnie Romeo.

- Okey. Bierzmy się do roboty. Zobaczcie co kupiłem. - powiedział wyciągając z torby różne rzeczy.

- To nie będzie potrzebne. - warknęłam. - Wrócimy do domu i potraktujemy tę noc jak każdą inną.

- Jesteś pewna? Oboje macie wzrok seryjnego mordercy. Wierzę, że to wina pełni, bo zaczynam się bać.

- Nic mi nie jest. - powiedział Scott głosem jak u zombie.

- Idź już. - dodałam. - Dziś zostanę tutaj.

- Jak chcesz. Zajrzyjcie chociaż do torby. Może wam się przyda, może nie. Zgoda? - po czym wstaliśmy z mebli i podeszliśmy do danej rzeczy. Wyciągnęłam z niej gruby, ciężki łańcuch.

- Myślałeś, że damy się przywiązać? Jak psy?! - warknęłam.

- Nie. - po czym złapał Scott'a za rękę, założył na nią kajdanki i przypiął do kaloryfera. Miałam zamiar uciec, ale złapał mnie za kostkę i to samo zrobił ze mną.

- Coś ty do cholery zrobił?! - warknęłam prawie się na niego nie rzucając. Odsunął się ode mnie znacznie.

- Chronię was przed waszą wilczą stroną, a tobie Scott odpłacam pięknym za nadobne. Całowałeś się z Lydią. - po czym nas zostawił i gdzieś poszedł. Po chwili wrócił z dwiema miskami, podpisanymi naszymi imionami. 

- Przyniosłem wodę. - powiedział stawiając przed nami miski.

- Zabiję cię! - wykrzyczał Scott rzucając w mojego brata miską.

- Pocałowałeś Lydię drugą z kolei dziewczynę, na której mi zależy! Myślałem, że to wina pełni i że jutro znów będziesz sobą zapominając jakim byłeś palantem. Zapomnisz, że byłeś cholernie pierdolonym przyjacielem!

- To ona pocałowała mnie.

- Co?

- Nie ja zacząłem, tylko ona. - wiedział, że był to cios poniżej pasa. W obronie brata chciałam go uderzyć, ale się powstrzymałam. Stil wyszedł z pokoju. - Chciała więcej. Szkoda, że nie widziałeś jak mnie obmacywała. Zrobiłaby wszystko, na co miałbym ochotę. WSZYSTKO! 

Nie wytrzymałam. Zamachnęłam się i uderzyłam mojego przyjaciela w twarz. On drapnął mnie w nogę i tak zaczęła się nasza walka. Oboje biliśmy się, kopaliśmy, drapaliśmy. Miałam znaczną przewagę, dzięki temu, że Stil nie "unieruchomił" w taki sposób. Skończyliśmy. Szarpałam nogą, przez co była cała zakrwawiona. Walka z McCall'em tylko pobudziła moją wilczą naturę. 

- Wypuść mnie Stil, proszę. To wszystko przez pełnię. - skamlał wilkołak. - Normalnie bym tego nie zrobił. Ręka mnie boli.

- Braciszku proszę. Ja....ja nie wytrzymuję. Nie daję rady! Boję się. - wiedziałam jak bardzo cierpi nie mogąc do mnie podejść. Kochał mnie, a ja to wykorzystywałam. 

- To wszystko wina pełni i Alison. Wiem, że nie robimy sobie przerwy. Zerwała ze mną na dobre. To mnie dobija. Jestem bezsilny. Proszę wypuść mnie.

- Gdyby nie ja Derek, by żył. Gdyby nie ja tamci dwaj chłopcy też by żyli. Gdyby nie ja to mama też by żyła. Tak bardzo cię przepraszam! Okazałam się morderczynią własnej matki! Usunę się z daleka od ciebie! Już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzę, tylko proszę, wypuść mnie. - rozpłakałam się.

- Nie mogę. - światło księżyca zaczęło padać na moje ciało. Scott próbował od niego uciec, a ja wpatrywałam się w piękną, białą, świecącą kulę. Zaczęłam krzyczeć. Padłam na cztery łapy, ubrania ze mnie zleciały, twarz zmieniła się w pysk. Cierpiałam, płakałam, darłam się na cały głos. Doszło do pełnej przemiany w wilka. Złamałam kajdanki moją masywną łapą i uciekłam przez okno. Biegłam jak oszalała. Najpierw do lasu, a potem przez jego teren. Czułam się taka wolna, a jednak dziwnie uwięziona. Jedno mnie zastanawiało. Skoro zabiłam tylu ludzi, czemu moje oczy były bursztynowe? Z tego co czytałam w dzienniku babci to po zabiciu niewinnej osoby kolor oczu się zmieniał na zimny błękit. Zatrzymałam się przy rzeczce i spojrzałam na swoje odbicie. Moje tęczówki były białe. BIAŁE! Takie puste, jakby pozbawione życia. W tafli wody zobaczyłam księżyc. Mój narkotyk. Puściłam się biegiem. Łapy poniosły mnie na drogę. Wpadłam pod jakieś auto. Zaskamlałam z bólu. Pojazd się zatrzymał i wyszedł z niego jakiś brązowooki chłopak. (dop.autora: to Stiles tylko, że nasza wilczyca go nie rozpoznaje). Przygniotłam go do ziemi i zaczęłam warczeć. Ukazałam mu moje kły. Chcę żeby się bał! Chcę żeby cierpiał! Krzyczałam w myślach. Czułam bicie jego serca, jego strach przed śmiercią, prze de mną. Już miałam go ugryźć, kiedy poczułam jak ktoś mnie przewraca i na mnie warczy. Znam ten zapach...

___________________________________________________________________________________

No i jak? Podoba wam się? 6 komentarzy i następny rozdział ;) o i jeszcze jedno. 1osoba = 1 komentarz /Brokulowa



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro