Rozdział 11
- Tak, masz rację. Choćbyś mnie błagała ja i tak ci nie pozwolę wyjść.
- A to niby dlaczego?!
- Bo nie wiesz jaki on jest! Może ci coś zrobić! Nigdzie nie jedziesz!
- Przestań mi mówić co mogę, a czego nie! - warknęłam poirytowana jego postawą i pobiegłam do swojego pokoju.
Co on sobie myśli?! Jego pojebało, jeśli sądzi, że może mnie traktować jak jakiegoś przedszkolaka! Najpierw zabrania tańczyć i bawić się na urodzinach mojej koleżanki, a teraz zabrania mi gdziekolwiek wychodzić! Padłam na łóżko ówcześnie zrzucając z siebie kurtkę i buty. Moja twarz był ukryta w poduszkach, wbiłam paznokcie w pościel. Chyba ją troszeczkę podziurawiłam. Po jakichś 10 minutach, Derek zakłócił mój "spokój".
- Za niedługo nie będziesz miała na czym spać. - powiedział Derek ściągając moje pazury z materiału.
- Po co przyszedłeś?! - podniosłam się na łokciach, żeby spojrzeć mu w oczy.
Widać w nich było troskę, bezwzględność i to samo nieodgadnione uczucie, które widziałam już wcześniej. Westchnął ciężko, usiadł obok mnie i przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Uniosłam lewą brew w geście niezrozumienia.
- Przyjdziesz tutaj, będziesz się na mnie gapił tymi boskimi oczami i co? Sądzisz, że będziemy udawać, że nic się nie stało?! Że nie było tematu?! Nawet mi nie raczysz wyjaśnić dlaczego nie mogę poznać ostatniego członka twojej rodziny!
- Nie mam ci się z czego tłumaczyć.
- To chociaż przestań mnie traktować jak pięciolatka!
- To zacznij mnie słuchać!
- Nie jestem twoim zwierzątkiem! - w tym momencie do mojego pokoju wbił Stiles.
- Scarlett. Kto to do cholery jest?!
- Nie przeszkadzaj! - warknął zielonooki.
- Nie chcę cię widzieć! Wyjdź z mojego pokoju! - krzyknęłam do Dereka.
Na jego twarzy wymalowany był szok, który po chwili ustąpił miejsce furii. Ukazał mi swoje zimno błękitne oczy i wyszedł.
- Kto to do cholery był? Ten gościu, u którego spędziłaś noc po pełni?! Wiedziałem, że nie można mu ufać! Zrobił ci coś?
- Tak, to on i nie, nic mi nie zrobił!
- Jak ochłoniesz to do mnie przyjdź... - powiedział przerażony Stiles.
Zdziwiona spojrzałam na swoje odbicie w ekranie mojego telefonu. Miałam te żółte, świecące tęczówki, długie pazury i ostre kły. Sama się wystraszyłam pragnieniem rozlewu krwi, który tlił się w moich oczach. Upuściłam telefon i cofałam się, aż moje plecy dotknęły ściany. Osunęłam się po niej i zakryłam dłońmi twarz. Co się ze mną dzieje? Boje się! Boje się siebie! Zacisnęłam ręce w pięści, co spowodowało wbicie pazurów. Krew lała się po moich nadgarstkach, plamiąc przy tym sweter. Poczułam jeszcze większy strach i wściekłość na siebie. Nie pomagało. Nie zmieniałam się z powrotem w człowieka, tylko łzy przestały napływać mi do oczu. Wyprostowałam palce i pobiegłam do łazienki. Włożyłam dłonie pod zimny strumień wody i zmyłam czerwoną ciecz. Wróciłam do pokoju i sięgnęłam po zeszyt babci. Ostrożnie otworzyłam (żeby nie podziurawić kartek) na stronie z "zakładką" i zaczęłam czytać. Dowiedziałam się niezwykłych rzeczy. Zadowolona weszłam do pokoju mojego bliźniaka, akurat ślęczał nad lekcjami. Wbiłam moje szpony w jego kark. Jęknął z bólu. W ten sposób przekazałam mu moje wspomnienie. Super, nie? Było ono o tym, czego się dowiedziałam o moich słabościach. Zrobiłam to, żeby w razie mojej niekontrolowanej żądzy krwi, wiedział jak się obronić. Zakręciło mi się w głowie i wyciągnęłam pazury z jego szyi.
- Cieszy mnie, że tyle dowiedziałaś się o swojej rasie, ale nie mogłaś mi tego przekazać słownie?!
- Wtedy nie byłoby zabawy. - odpowiedziałam szczerząc się do niego.
- Dziś wieczorem pójdę ze Scott'em pod dom tego mrocznego gościa. Odkryliśmy coś i... a dowiesz się w swoim czasie. Idziesz z nami?
- Tak. - z natury byłam bardzo ciekawska, podobnie jak mój brat. - o której wychodzimy?
- Po 20. - było po 16, więc zeszłam na dół i zrobiłam obiad.
Padło na spaghetti. Jak już pewnie zauważyliście przygotowuję proste dania, ponieważ nie jestem dobrą kucharką. No i kocham naleśniki (dość często je robię :). Zawołałam mojego brata i zjedliśmy danie.
- To sos pomidorowy, czy krew? - spytał mój brat patrząc na sweterek. Całe rękawy były poplamione. Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco i poszłam do mojej fortecy, żeby się przebrać. Zmieniłam tylko górę swojego ubioru. Ubrałam grubą, czarną bluzę z kapturem. Były na nim naszyte kocie uszy, a z rękawów wystawały rękawiczki bez palców przypominające łapki. Taaaaa wyglądałam mega uroczo. Było tak po 19. Zeszłam na dół.
- Ojojojoj jak ty ślodziutko wyglądaś. - usłyszałam od mojego brata.
Mówił do mnie jak do niemowlaka.
- Może jeszcze zaczniesz kucikusiciać co?!
- A kuci, kuci, kuci, kuci....- po cholerę mu to mówiłam.
Włożyłam na stopy czarne, nieprzemakalne trapery. Nie wiem jak większość ludzi, ale ja w nich dobrze biegam. Wyszłam z domu i wsiadłam do jeep'a. To samo uczynił mój brat. Po drodze zebraliśmy Scott'a. Niestety on też do mnie kucikusiciał. Kurwa! Może jeszcze Derek zacznie mnie tym wkurwiać?! Pomyślałam i w tym momencie dotarliśmy na miejsce. Chłopcy pośpiesznie wyszli z pojazdu. Uczyniłam to samo i obserwowałam ich poczynania. Zaczęli kopać tuż obok domu zielonookiego. W tym czasie pilnowałam, by nikt ich nie przyłapał. W końcu mnie zawołali. Moim oczom ukazała się połowa ciała czarnego wilka, albo psa. Skrzywiłam się. Wtedy Stiles wyrwał jakąś roślinę z ziemi. To chyba jest wilcze ziele. Zauważyłam, że jest do niej przyczepiony sznurek. Bliźniak wyciągał go, zataczając przy tym co raz większe kółka. Kiedy sznur się skończył w dole już nie było wilka, tylko druga część ciała kobiety.
- Wiecie co to oznacza? - spytał mój brat, odpowiedziała mu cisza. - To znaczy, że Derek Hale kogoś zabił!
- A kto to w ogóle jest? - spytał wilkołak.
Domyślałam się, że to mogła być Peggie. Ta dziewczyna, która niestety nie przeżyła ugryzienia. Ale to przypuszczenie wyklucza fakt, iż stało się to ponad 5 lat temu.
- I co teraz zrobimy? - spytałam. Byłam przerażona tą myślą, że mógł kogoś zabić. A może ściemniał z tą Peggie, żeby w honorowy sposób wyjaśnić morderstwo na niewinnej dziewczynie?
- Dzwonimy po policję. - odpowiedział pewnie mój brat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro