Rozdział 44
Złapałam Derek'a za koszulkę i przyciągnęłam do swoich ust. Objął mnie w tali oddając pocałunek. Przygryzł moją dolną wargę, po czym się odsunął.
- Za co to było? - spytał opierając swoje czoło, o moje.
- Tak po prostu.
- Nie sądzę, żeby to było tak po prostu. Mi to bardziej przypominało łaszenie się kota, który czegoś chce, albo zaznacza swojego pana. - wyszczerzył się.
- Nie wiem, czy znasz kocią logikę, ale koty nie mają panów, ty jesteś moim sługusem. - mówiąc to uśmiechnęłam się do niego perfidnie.
- No cóż, skoro tak, to chociaż daj się pogłaskać. - wyciągnął dłoń w stronę mojego policzka.
Ujął go delikatnie i pocałował w czoło. Położyłam głowę na jego ramieniu i zaczęłam się narkotyzować jego zapachem.
- Pójdziemy gdzieś? - spytał nagle czarnowłosy.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Nie chcę zostawiać ich samych, nie ufam Erice, a Stiles jest zbyt naiwny by z nią zostać.
- Sądzę, że sobie z nią poradzi. - mówiąc to podążył wzrokiem na dwójkę.
Zrobiłam to samo co on i zobaczyłam jak Stiles trzyma brązowooką w ramionach. Nie spuszczali z siebie wzroku, rozmawiając i śmiejąc przy tym.
- Nie ufam jej. - mruknęłam, mrużąc przy tym oczy.
- Podobnie jak Stiles nie ufa mi, nie sądzisz, że jesteś mu to winna?
- I tak nic z tego nie wyjdzie. Dobra, chodźmy. - powiedziałam, ciągnąc go na zewnątrz. - To dokąd chcesz iść?
- To ja powinienem o to zapytać.
- Załóżmy, że od teraz na pół godziny to ja jestem facetem w naszym związku. - stwierdziłam z triumfalnym uśmiechem na ustach. - No to gdzie byś chciał iść?
- Zabierz mnie w jakieś magiczne miejsce. - powiedział Derek, cieniutkim głosikiem, zarzucając mi dłoni na szyję.
Stłumiłam śmiech i chwyciłam delikatnie za jego dłoń, po czym spacerkiem doszliśmy nad klif. Usiedliśmy przed skrajem i objęłam zielonookiego ramieniem. Widok, który rozpościerał się pod naszymi stopami, był naprawdę oszałamiający. W wielu miejscach były pozapalane światła, które wyglądały jak gwiazdy. Spojrzałam w niebo i ujrzałam białe kule gazowe. Poczułam jak Derek opiera swoją głowę o moją klatkę piersiową i spogląda w niebo. Więc to tak się czują faceci na randkach. Ciekawe doświadczenie.
- Ale tu pięknie. - wyszeptał.
- W zasadzie to byłeś tu dużo częściej niż ja i to ja powinnam się tak zachwycać.
- Nie psuj chwili.
- Masz rację, jest bardzo pięknie. - mówiąc to pocałowałam go w czubek głowy i schowałam twarz w jego włosach.
- Dziwnie się czuję, jako dziewczyna w związku.
- A co ja mam powiedzieć? Łapy mi zmarzły od tego obejmowania cię. - zaśmiałam się próbując rozgrzać ręce.
Dłonie Hale'a objęły moje, przy tym je ogrzewając.
- Nie nadajesz się na faceta.
- Dzięki. - odparłam sarkastycznie. - Ty z kolei byłbyś perfekcyjną dziewczyną, zwłaszcza z tym zarostem.
Mówiąc to przejechałam palcem po jego brodzie.
- Nie kuję cię podczas ?
- Kujesz, lecz jest to przyjemne.
- Ty masochistko. - mówiąc to ucałował mnie w kącik ust.
Prawie natychmiast złączyłam nasze wargi. Zielonooki położył dłonie na moich plecach i wepchnął język do środka, pogłębiając przy tym pocałunek. Walczyliśmy o dominację, dopóki moje zimne łapki nie znalazły się pod jego koszulką. Wtedy powoli się odsunął i zapytał.
- Ja też tak mogę? Może ja też chciałbym ogrzać łapy?
- Są ciepłe.
W odpowiedzi rzucił mi spojrzenie obrażonego czterolatka.
- No dobrze. - westchnęłam, a wilkołak błyskawicznie wsunął dłonie pod moją koszulkę.
Były tak przyjemnie ciepłe, że odruchowo odchyliłam głowę. Wykorzystując sytuację, Derek przyssał się do mojej szyi. Z gardła wydarł mi się krótki jęk. Czarnowłosy zaczął składać lekkie pocałunki zaczynając obojczyka, a kończąc na szczęce.
- Wszystko w porządku? - spytał, mocniej przytulając.
- Tak, a czemu pytasz?
- Bo cię lubię. Simon już cię nie nawiedza?
- Kiedy o nim nie myślę, to go nie ma.
- Ale teraz pomyślałaś. - powiedział głos za mną.
No super.
- Spięłaś się, dlaczego? - spytał alfa.
- Możemy zmienić temat? - odpowiedziałam pytaniem.
- Będziesz mieć spokój jeżeli w końcu sobie wybaczysz.
- Ale ja nie potrafię! - zirytowałam się.
- Nie zrobisz tego, ot tak. - przewrócił oczami Hale.
- Powtórzę moją prośbę, możemy zmienić temat.
- Dobra. Jak tam w szkole?
- W porządku, po za tym, że muszę do niej chodzić. Ty to masz fajnie.
- Niby dlaczego?
- Wstajesz, o której chcesz, nie musisz nigdzie rano jechać i marnować tam ośmiu godzin swojego życia. Zamiast tego możesz czytać, oglądać, biegać....
- No to prawda. Mam lepiej. - przerwał mi. - Ale ja też kiedyś musiałem przejść przez to piekło zwane szkołą.
- Walę na to, jutro cały dzień śpię. - mówiąc to ziewnęłam.
- Późno już jest, może powinnaś iść spać?
Mówiąc to przerzucił sobie mnie przez ramię i poszedł do domu. Widząc mas, Stiles wydął wargi w geście zirytowania i podszedł do Derek'a.
- Mógłbyś ją postawić, bo jest mi bardzo potrzebna.
Alfa z ciężkim westchnięciem postawił mnie na podłodze i pocałował w policzek na pożegnanie. Brat wpakował mnie do jeep'a i ruszył.
- No to do czego mnie potrzebujesz?
- Do niczego, po prostu nie znoszę na was patrzeć. - mówiąc to uśmiechnął się złośliwie. - A no i jeszcze musimy jechać do Burger Kinga po jakieś jedzenie na wynos dla taty. Jedziemy mu je zawieźć do biura.
- Oki doki.
Kupiliśmy jedzenie i od razu pojechaliśmy do taty. Weszliśmy do jego gabinetu, przywitaliśmy się, kładąc posiłek na biurku. Szeryf chwycił za pierwszego burgera, po czym lekko się skrzywił.
- Co to do cholery? - spytał z pełnymi policzkami.
- Wegetariański burger. - odpowiedział Stiles, wzruszając przy tym ramionami.
- Chciałem normalnego.
- Ten jest zdrowszy. - mówiąc to odpakowałam warzywa zamiast oczekiwanych frytek.
- Chcecie mi zrujnować życie?
- Próbujemy wydłużyć je o kilka lat. - westchnął brat.
Przyglądałam się przez chwilę informacjom zamieszczonym na tablicy korkowej, po czym posłałam ojcu pytające spojrzenie. Ten domyślając się o co chodzi, odpowiedział.
- Nie rozmawiam z nastolatkami o szczegółach śledztwa.
- Tam wiszą materiały? - zapytał Stiles wskazując obiekt mojego zainteresowania.
- Nie patrz. Zasłoń oczy.
- Widzę strzałki. - powiedział bliźniak.
- I zdjęcia. - dodałam.
- No dobra powiem. Coś łączyło mechanika i parę, która została zamordowana.
- Całą trójkę? - spytał brązowooki.
- Zawsze powtarzam. Jedna ofiara to incydent, dwie przypadek, a trzy schemat. Mechanik, mąż i żona. Wszyscy mieli 24 lata.
- A pan Lahey? Był dużo starszy. - zauważyłam.
- Dlatego myślę, że zabił go ktoś inny, albo wiek pozostałych ofiar jest zbiegiem okoliczności. Ale odkryłem coś jeszcze. - mówiąc to, podał nam czerwoną teczkę. - Wiedzieliście, że Isaac Lahey miał starszego brata Camden'a?
- Zginął na wojnie. - powiedział Stiles.
- Zgadnijcie ile miałby dziś lat.
- 24. Sprawdziłeś czy chodzili do tej samej klasy?
Po moim pytaniu wszyscy podeszli do tablicy korkowej.
- Tak.....jeszcze nie, dopiero dostałem akta.
- Ktoś może zginąć! - krzyknął bliźniak.
- Wiem o tym! Jedna klasa.
Spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy przeszukiwać wszystkie możliwe foldery.
- Rocznik 2006. - powiedział Stiles otwierając folder. - Wszyscy skończyli Beacon Hills.
- Brat Isaac'a też. - powiedziałam patrząc mu przez ramię.
- Może się spotykali. Dwoje z nich wzięło ślub. - domyślał się brat.
- Mogli chodzić razem na lekcje i mieć....- zaczął szeryf.
- Co?
- Tego samego nauczyciela. - dokończyłam za tatę.
- Harris. Byli jego uczniami? - spytał bliźniak, przyglądając się zdjęciu nauczyciela.
- Cała czwórka. Nie wiem co ma do tego pan Lahey, ale trafiliśmy na schemat. Znajdź księgę pamiątkową, musimy zobaczyć ich twarze. - zalecił szeryf.
Zaczęliśmy pośpiesznie przeszukiwać książki porozrzucane po całym biurku.
- Jeżeli morderca się rozkręca...- zaczął tata.
- ...to zabije któregoś z nich. - dopowiedziałam.
- Tu Stilinski. - powiedział szeryf powiadamiając swoich ludzi o schemacie.
Wtedy Stiles znalazł odpowiednią książkę. Tata wziął ją od niego i zakrył drugą dłonią słuchawkę.
- Idźcie już do domu, jutro macie szkołę. - mówiąc to wrócił do rozmowy.
Oczywiście Stiles chciał się sprzeciwić, ale nie pozwoliłam mu na to i wyprowadziłam go z komendy policyjnej.
- O co ci chodzi? Powinniśmy mu pomóc! - krzyknął brat.
- Czułam jego uczucia, gdybyśmy zostali tylko byśmy mu zaszkodzili, a teraz jedźmy już do domu.
Stiles westchnął, ale mnie posłuchał po drodze zaczął mnie o wszystko wypytywać.
- Co dokładnie od niego czułaś? Jakie uczucia?
- Żal, smutek, rozgoryczenie i silne zmartwienie.
- Jak sądzisz, czym to może być spowodowane?
- Pojęcia nie mam. Może tym telefonem?
- Słyszałaś coś?
- Nie zwracałam na to uwagi. Moje zmysły bardziej się skupiały na szukaniu książki pamiątkowej.
I wtedy dotarliśmy do domu. Zjedliśmy, przebraliśmy się do piżamy i poszliśmy spać.
Obudziłam się rano, wykonałam całą poranną rutynę. Ubrałam się w szarą koszulkę z napisem "jednorożce to alpaki" i zwykłe ciemne jeansy. Zjadłam to co wpadło mi w rękę, czyli jabłko i pojechałam z bratem do szkoły. Po drodze zgarnęliśmy Scott'a. Stiles opowiadał Mc o domysłach na temat morderstw kanimy. A jako, że byłam wczoraj u taty, nie interesowałam się rozmową chłopców. Włożyłam słuchawki do uszu i słuchałam mojej ulubionej playlisty. Wreszcie dotarliśmy do szkoły.
- Musimy zdobyć bilety. - postanowił Scott.
- Impreza jest tajna, więc wejście też. - myślał na głos brat.
Wtedy podszedł do nas Matt. Trzymajcie mnie, żebym nie skoczyła mu do gardła.
- Hej nikt nie został zawieszony, po wczoraj? - spytał.
- Zapomnij o tym, nic się nie stało. - warknęłam.
- Miałem wstrząs mózgu. - wzburzyła się nasza księżniczka.
- Nikt nie został ranny. - wzruszyłam ramionami.
- Spędziłem sześć godzin w szpitalu.
- Wiesz co? Twój guz jest na samym dole naszej listy z problemami. - mówiąc to schyliłam się prawie dotykając chodnika.
- Wszystko w porządku? - spytał Scott.
- Tak, dzięki. Słyszałem, że nie dostaliście biletu.
- Sprzedają je jeszcze?
- Nie, ale kupiłem dwa przez internet. Próbujcie, wszyscy tam będą.
- Nie lubię go. Jesteś pewien, że tam będzie? - spytał Stiles Scott'a.
- Ostatnio ten, który steruje kanimą próbował kogoś zabić, ale nie wyszło. Jak myślisz co zrobi?
- Upewni się, że zadanie wykonane. - wtrąciłam, po czym całą trójką poszliśmy do szkoły.
Po szkole pojechaliśmy do doktora Deaton'a. Po ceregielach i ogólnym przedstawieniu planu przez weterynarza i McCall'a przeszliśmy do wydzielania obowiązków.
- Ketamina?
- Podaje się ją psom, tylko w mniejszych dawkach. Spowolni Jackson'a, a wy będziecie mieć więcej czasu. Tym stworzycie barierę, Stiles to twoje zadanie. - powiedział doktor, patrząc na bliźniaka.
- To spora odpowiedzialność. Może mi pan znaleźć coś prostszego?
- To sproszkowany jarząb, używane do obrony przed nadnaturalnymi siłami. Mój gabinet jest wyłożony jarzębinowym drewnem, więc koledzy Scott'a nie mogą mi nic zrobić.
- Czyli jeśli rozsypie proszek wokół budynku Jackson i jego pan nie będą mogli wyjść.
- Uwięzisz ich.
- Chyba dasz radę. - stwierdził Scott.
- Ten proszek jest jak proch strzelniczy, do wybuchu wystarczy iskra. Ty nią będziesz.
- Nie podpalę się.
- Ale ty jesteś tępy. - zwróciłam się do brata.
- Podam inny przykład. Kiedyś grałem w golfa, wytrawny gracz nie uderzy, dopóki nie wyobrazi sobie lotu piłeczki. Wszystko zaczyna się w umyśle, siłą woli można wiele osiągnąć.
- Jasne. - odpowiedział bez większego przekonania syn szeryfa.
- Zadziała tylko jeśli w to uwierzysz. - mówiąc to wykonał specyficzny ruch dłońmi, jakby napawał się jakimś zapachem.
Identyczny ruch wykonał Stiles.
- A co ja mam zrobić? - spytałam.
- Sądzę, że nie powinnaś się mieszać. - stwierdził weterynarz.
- A to niby dlaczego?
- Bo Jackson może ci coś zrobić, biorąc pod uwagę fakt, że już parę osób kropnęłaś. - wtrącił się Stil.
- Ale nie mogę po prostu siedzieć w domu i czekać, aż oni wrócą! Muszę coś robić, muszę się w jakikolwiek sposób przydać!
- W zasadzie to mogłabyś dziś wieczorem zastąpić Scott'a. Przydałaby mi się twoja pomoc i może przy okazji byśmy poszukali jakichś informacji na temat twoich oczu. - zaproponował Deaton.
Bądź co bądź przekonał mnie tym. Westchnęłam ze zrezygnowaniem i się zgodziłam. Pożegnaliśmy się z doktorem i wróciliśmy do naszych domów. Odrobiłam szybko lekcje, przygotowałam i zjadłam zupę pomidorową, po czym z niecierpliwością czekałam na umówioną godzinę. Wreszcie nastał zmierzch. Podekscytowana wybiegłam wraz z bratem z domu i od razu wpadliśmy na tatę.
- O hej, musimy lecieć. - powiedział pośpiesznie brat i już miał wsiadać do auta, kiedy go zatrzymałam.
- Co się stało? - spytałam
- Nic. - skłamał.
- Gdzie twoja broń? - wtrącił Stil.
- Oddałem, razem z odznaką.
- Co? - spytaliśmy chórem.
- Pogadamy później, nie martwcie się. - i odszedł w stronę domu.
- Tato. - krzyknął za nim brat, na co tata się odwrócił w naszą stronę.
- Uznano, że ojciec nastolatków, którzy kradną policyjny wóz i mają zakaz zbliżania się do syna znanego adwokata, nie jest najlepszą wizytówką policji.
- Zwolnili cię? - spytałam z wyraźnym zmartwieniem w głosie.
- Tylko na jakiś czas.
- Tak powiedzieli? - dopytywał brat, równie skołowany co ja.
- W zasadzie nie. Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze.
- Tato, dlaczego nie jesteś na nas zły? - spytał.
- Nie wiem. Może nie chcę się poczuć jeszcze gorzej niż teraz. - mówiąc to wszedł do domu i zostawił nas samych.
- Cholera. - przeklęłam pod nosem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro