3. 'Who are you?'
„We must all face our demons sooner or later.”
Matt Abrams
Przebudzając się jakąś godzinę temu nie miałem pojęcia gdzie jestem i do teraz tego nie odkryłem. Otaczało mnie coś na kształt mgły, jednak to coś nią nie było. Wygldało to niczym delikatne, puszyste chmurki, jednak dla płuc było ciężkie i każdy odech był dla mnie cierpieniem. Nie miałem pojęcia co to za substancja, jednak była wszędzie i byłem zmuszony oddychać nią pomimo bólu.
Nie jestem w stanie określić, gdzie jestem, nie jest to na pewno pomieszczenie, a nawet jeśli, to musi być ogromne. Przez opary nie mogłem zauważyć żadnej ściany, sufitu, czy nawet podłogi. Zbyt bardzo obawiałem się schylić, żeby sprawdzić po czym stąpam. Od już jakiegoś czasu spokojnie podążałem przed siebie, jednak nie spotkałem niczego po drodzę, a jedyne uczucia jakie mi towarzyszyły w mojej wędrówce to strach, niepokój i ból. Zacząłem się lekko trząść, chciałem się stąd wydostać. Naszła mnie nagle myśl i trafiła mnie ona jak strzała.
- Dlaczego ja niczego nie pamiętam? - zadałem cicho pytanie, głos był ledwo słyszalny.
Odpowiedziała mi głucha cisza, żadnego innego dźwięku nie było. Idąc dalej coraz bardziej brakowało mi sił i miałem nadzieję, że przynajmniej niedługo umrę i zakończy się ten koszmar. Nagle gdzieś w oddali zobaczyłem smugę światła. Jasnawa poświata była niczym wizja wykreowana przez zmęczony umysł. Ruszyłem w jej stronę chcąc sprawdzić co roztacza to światło.
Ni stąd nie zowąd usłyszałem cichy szept.
-nie idź tam, nie chcesz wiedzieć co tam jest.
Zatrzymałem się gwałtownie i odwróciłem głowę, jednak nikogo nie zauważyłem. W głowie zrodziła się myśl odnośnie tego co powinienem zrobić. Posłuchać głosu? Iść do światła?
Zdecydowałem się jednak iść dalej przed siebie. Każdy krok robił się jakby cięższy i ledwo szedłem. Nie chciałem się poddać, iż byłem już niedaleko.
Nagle usłyszałem dziwne odgłosy za sobą, niczym harczenie. Dawka adrenaliny pozwoliła mi ruszyć szybkim biegiem i zaraz byłem przy latarni. Tak, to właśnie ona świeciła, a z bliska raziła lekko w oczy. Gdy do niej dotarłem, głosy ustały, nie miałem jednak siły sprawdzić czy to coś za mną jest. Obok stały drzwi, drewniane z mosiężną klamką. Chcąc je uchylić, uchwyciłem rączkę i pociągnąłem w dół. Drzwi lekko zaskrzypiały i mogłem je otworzyć.
Ze zdziwieniem zobaczyłem siebie. Leżałem w łóżku szpitalnym. I nagle wróciły wszyskie wspomnienia, tego jak chciałem się zabić i jak podciąłem sobie żyły. Żyłem jednak sądząc po tym, że byłem w szpitalu. Znajdowałem się pewnie w śpiączce i dlatego tutaj jestem. Więc czym było to coś za mną i co by się stało gdybym posłuchał głosu? Przeszyły mnie ciarki. Nagle usłyszałem okropne dźwięki, których nie jestem w stanie opisać. Ze strachu ruszyłem przez drzwi zatrzaskując je za sobą.
Ogarnęła mnie wszechstronna ciemność, a potem obudziłem się w swoim ciele. Lekarze coś do mnie mówili, widziałem gdzieś w rogu płaczącą ze szczęścia żonę. Jednak nie byłem w stanie się na niczym skupić. Dlaczego? Nawet nie przez to co się działo, tylko przez to, że gdzieś widziałem czarną postać, wyglądała jak pies zanurzony w smole, jednak jej czerwone ślepia, które przeszywały mnie na wskroś najbardziej mnie przerażały. Czy to było to coś za mną? Jeśli tak, to co to tu do cholery robi?
Byłem przerażony, a lekarze prawdpodobnie nie rozumieli sytuacji, nie widzieli tego. Co powinienem zrobić? Czy to demon? Nagle usłyszałem w głowie głos.
- demon stróż, teraz ja cie pilnuje. - to coś zaśmiało się, a odgłos jaki przy tym wydawał doprowadzał mnie do paniki.
Oszaleje jeśli to coś ma być ze mną do końca. Lekarze widząc mój stan podali mi coś, pewnie leki uspokajające. Nagle zrobiło mi się jakoś lżej i zanim odpłynąłem usłyszałem jego ostatnie zdanie.
- Gdy bedziesz spać, będę coraz bliżej ciebie, aż w końcu cię dopadnę.
~~~~
601 słów
Oi, oi
Nie mam pojęcia co ja właśnie napisałam, jest prawie druga w nocy. Upsssss
Miłego dnia/wieczora/nocy
~~krwawa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro