Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. 'Crying Night'

"rain slowly slides down the glass as if the night is crying."

― Patricia Cornwell

Kap, kap, kap... Kropelki deszczu uderzały o szybę, a potem spływały w dół po jej powierzchni. Zazwyczaj dźwięki towarzyszące opadom były mi obojętne, jednak tym razem dawało mi to rodzaj ukojenia i zapomnienia o dokonanym przeze mnie czynie. Siedziałem skulony na podłodze marząc aby to był tylko sen. Odwróciłem głowę w prawo, jednak szybko mój wzrok powędrował z powrotem w stronę okna, starałem się nie zwymiotować, to nie był sen. Nie chciałem więcej moimi brązowymi tęczówkami widzieć jego ciała, które zostało skąpane we krwi, jak i jego twarzy wykrzywionej w grymasie bólu. Pozbawiłem życia osobę, na której mi bardzo zależało, która była całym moim światem. Dlaczego to się do cholery stało?

może gdybym go słuchał, gdybym panował nad szargającymi mną emocjami prawdopodobnie on by żył, pogodzilibyśmy się, ja jednak postąpiłem inaczej. Pod wpływem gniewu, jaki ogarnął mnie, gdy wcześniej zobaczyłem go całującego się z moją przyjaciółką, postanowiłem odreagować rzucając toporkami. W pokoju miałem ustawiony cel, w który mogłem rzucać. Najpierw jednak zająłem się ostrzeniem, a gdy skończyłem wziąłem do ręki jeden z toporków. Chwilę później przyszedł się tłumaczyć, jednak ja nie chciałem go wtedy słuchać. W tamtej chwili skupiłem się na celowaniu toporkiem, jednak jakimś cudem zamiast trafić w tarczę, trafiłem w jego szyję. Mimo tego, że krew nie przerażała mnie nigdy, tak w tamtym momencie zemdliło mnie na jej widok. Resztę mojego zachowania i tego co się działo dalej pamiętam jak przez mgłę, aż to aktualnego stanu rzeczy.

Wiem, że nie mogę tu zostać, jeśli wróci reszta domowników to... nawet nie chcę o tym myśleć... Wziąłem głęboki oddech i powoli wstałem. Z szuflady w biurku przy ścianie wyjąłem linę, którą schowałem do obszernej kieszeni w jego czarnej bluzie, którą miałem na sobie i ruszyłem ku wyjściu. Ominąłem niegdyś żywego chłopaka próbując na niego nie patrzeć. Ruszyłem dość długim korytarzem, kierowałem się ku schodom. Spoglądając na oprawione zdjęcia wiszące na ścianie, byłem pewny, iż osoby na fotografiach przyglądały mi się. potrząsnąłem głową i stanąłem przed schodami. Rozejrzałem się i na moje szczęście nikogo nie było. Każdy krok postawiony na skrzypiących schodach przyprawiał mnie lęk, że ktoś mnie dostrzeże, jednak tak się nie stało.

Dotarłszy do głównego wejścia, wymknąłem się i udałem do lasu. Dość mocno padało, przez co po chwili przemokłem, jednak nie zwracałem na to uwagi, po prostu szedłem przed siebie mało znaną ścieżką wydeptaną przeze mnie i prawdopodobnie wiedziałem o niej tylko ja. W mojej podróży pomiędzy drzewami towarzyszyło dość głośne grzmienie, które miałem nadzieję nie przerodzi się w w gwałtowną burzę. Udałem się na małą polankę, która znajdowała się dość daleko od domu, więc pewnie dojście tu zajęło mi z jakąś godzinę, nie wziąłem zegarka, więc nie byłem w stanie sprawdzić czasu. Deszcz nie ustawał, a do tego zaczął wiać zimny wiatr, nie odczuwałem tego jednak.

W końcu dotarłem na miejsce. Na samym środku polany stało ogromne drzewo, na które kiedyś uwielbiałem się wspinać, nie raz nawet z nim. Wyciągnąłem z kieszeni linę i w ciągu chwili udało mi się zrobić pętlę, którą potem zawiązałem na jednej z gałęzi ogromnego drzewa. Wybrałem tak usytuowaną gałąź, żeby skacząc z niej nie mieć możliwości dotknięcia ziemi. Przyjrzałem się więc stryczkowi, przez co poczułem ciarki na plecach, mimo wszystko bałem się umrzeć w ten sposób. Musiałem się pospieszyć, nie mam pewności czy już mnie nie szukają. Wspiąłem się więc, chwyciłem pętlę i przełożyłem przez głowę. Wziąłem głęboki oddech, który będzie ostatnim.

- Wybacz mi.- wyszeptałem pod nosem, a potem skoczyłem.

lina zacisnęła się w okół mojej szyi powodując tym przerwanie dopływu powietrza do płuc oraz krwi do mózgu. Trwało to raptem kilka sekund, dla mnie była to jednak wieczność. W końcu straciłem świadomość, ból ustał, a szum deszczu zamienił się w głuchą ciszę. Ostatnie co zobaczyłem przez utratą przytomności były rozmazane postaci, które stały na skraju polany. Potem nie było już nic.

^^^^^^^^^^

644 słowa, nie jest źle. Udało mi się załapać trochę weny, więc oto jest kolejny rozdział. Uczucia towarzyszące mi podczas pisania tego, były tak ciężkie, że masakra.

mam nadzieję, że się podobało.

~~Krwawa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro