Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21

Erwin pov

Minęło parę dni..

Widywałem się z Monthaną i przyjaciółmi. Każdy na swój sposób mnie "wspierał".

W sumie rzecz biorąc bardziej mnie niańczył. Ciągle słyszałem zakazy i nakazy. Miałem już powoli tego dosyć.

Wszyscy namawiali mnie abym zaczął się leczyć. Za każdym razem odmawiałem.

Jaki jest tego sens? Sam lekarz powiedział że przez leki jedynie pociągnę trochę dłużej, jedynie przeszczep który ciężko jest załatwić może mnie uleczyć. Może.

Jest na to jakaś mała szansa..

-Erwin... Możesz mnie już odwieść? Muszę wrócić na komendę.- mówił Grzesiu krzyżując ręce na klatce piersiowej.

Właśnie byliśmy w kolejnym ładnym miejscu. "Porwałem" go z przed komendy. Siedzieliśmy na klifie już od dobrych dwóch godzin.

-Posiedźmy jeszcze chwilę..- wydąłem dolną wargę jak małe dziecko.

-Mówisz to już piąty raz.- westchnął.

-No ale nie chcę jeszcze jechać.- skrzyżowałem ręce jak on.

-Muszę uzupełnić papiery.. Nie mogę tego zlać bo w końcu mnie wywalą.

-Okej, ale najpierw..- powiedziałem i ułożyłem usta w dzióbek wskazując na nie palcem.

Mężczyzna przewrócił oczami i się do mnie zbliżył i delikatnie zetknął nasze wargi ze sobą.

Brunet chciał się po chwili odsunąć ale wziąłem jego ręce i zawiesiłem sobie na karku, a sam go objąłem przedłużając pocałunek.

-Erwin..- zaśmiał się przez pocałunek.

-No co?- spytałem głupio odrobinę się od niego odsuwając.

-Czasem mam wrażenie jakbyś był ośmiolatkiem..- parsknął.

-No to w takim razie to podchodzi pod pedofilię Grzesiu.

Chłopak ponownie przewrócił oczami. Ale nie odsunął się ode mnie dalej trzymał ręce na mojej szyi.

Zacząłem kreślić kółka na jego plecach. Patrzyliśmy sobie w oczy.

-Nie chcę wracać..- rzekłem.

Brunet westchnął głośno.

-Skarbie masz dzisiaj lekarza, musisz iść na wizytę kontrolną.. - powiedział spokojnie.

Kurwa, czy on powiedział do mnie "skarbie"? Czułem jak moje serce zaczyna bić szybciej. Skręcało mnie w żołądku na samą myśl o tym.

Wyszerzyłem się w jego kierunku.

-A pójdziesz ze mną?- spytałem.

-Tak, zrobię przerwę w pracy na ten czas. Chodź bo naprawdę mnie wywalą.

Przytaknąłem lekko wzdychając. Złożyłem na jego ustach jeszcze jeden pocałunek i dopiero go puściłem.

-Teraz możemy iść.- uśmiechnąłem się. -Przestań przewracać oczami bo ci tak zostanie.- parsknąłem w jego kierunku.

***

Stałem pod komendą czekając aż Brunet z niej wyjdzie. Paliłem papierosa opierając się o samochód.

W końcu zobaczyłem jak wyszedł z budynku trzymając w ręce jakieś teczki i telefon.

Podszedł wolnym krokiem w moją stronę. Przytulił mnie na przywitanie. Mimo że widzieliśmy się dzisiaj trzy godziny temu.

-Jedziemy?- spytał

Przytaknąłem i wsiedliśmy do pojazdu odjeżdżać w kierunku szpitala.

***
-Panie Erwinie, z badań wynika że choroba wciąż istnieje. Rozwija się w wolnym tempie. Sądzę że nie zostało panu dużo czasu. Mimo pańskiej nie chęci wpisałem pana na przeszczep, nawet jeśli pan nie będzie chciał to może w końcu się zdecydujesz. Jesteś 4 w kolejce..- powiedział mi lekarz po badaniach.

-Rozumiem, dziękuję ale raczej nie skorzystam. Mógłby pan wystawić receptę na nowe leki? Tamte mi się skończyły a mam straszne bóle..- spytałem.

-Tak, jasne.- rzekł i podał mi papierek.

Podziękowałem i po pożegnaniu się wyszedłem z gabinetu.

-I co?- spytał mnie Grzesiu.

-Nic nowego..

-Erwin może spróbuj się leczyć.. Dzięki temu poczekasz i może trafi się przeszczep dla ciebie..- powiedział ostrożnie.

-Grzechu ile razy ci już mówiłem że nie chcę?- spytałem wzdychając.

Mężczyzna zamilkł smutny.

Wyszliśmy ze szpitala i pojechałem pod komendę. Siedzieliśmy w pojeździe w ciszy. Po chwili brunet ją przerwał

-Muszę lecieć i tak siedziałem długo jak na "przerwę".

-Um.. okej. Do zobaczenia? Dzisiaj mam spotkanie z Carbo, Dawidem i Sanem więc pewnie do późnej nocy nie będę dostępny.. Jeśli chcesz to przyjadę rano i odwiozę cię do pracy?- spytałem.

-Jasne. Do zobaczenia.- odpowiedział mi i złapał za klamkę.

Złapałem go za rękaw i pociągnąłem w moją stronę.

-No chyba nie chciałeś wyjść z samochodu bez pożegnania.- powiedziałem lekko się uśmiechając.

Brunet jak to ma w nawyku przewrócił oczami.

-No chyba nie chcesz umrzeć. Może zaczął byś się leczyć..- odparł zły krzyżując ręce na klatce piersiowej.

Zacisnąłem usta w wąską linię. Wziąłem głęboki wdech.

Wiem że jest mu przykro ale powinien uszanować moją decyzję.

-Rozmawialiśmy już o tym Grzesiu..- westchnąłem.

-Kurwa Erwin, przepraszam ale nie mogę patrzeć jak z dnia na dzień znikasz. Wyglądasz coraz bladziej. Coraz gorszej się czujesz.. Nie mogę żyć z myślą że nic nie mogę zrobić.- powiedział sfrustrowany i zdołowany.

-Proszę nie psujmy tego dnia..- rzekłem wzdychając.

-Nie Erwin. Zawsze tak mówisz. Nie chcesz walczyć? Dla rodziny, przyjaciół? Dla mnie?- mówił.

Przymknąłem lekko powieki starając się opanować aby nie zrobić lub nie powiedzieć czegoś głupiego.

-Ty też jesteś moją rodziną..- powiedziałem zmieniając temat.

-Nie odwracaj kota ogonem!

-Co mam ci powiedzieć? Już ci tłumaczyłem że nie będę się leczył. W końcu i tak umrę więc to bezsensu.- mówiłem patrząc na swoje ręce.

-Ale jest szansa że przeżyjesz.. Sam lekarz to powiedział. Tylko musisz spróbować!- odparł starając się mnie przekonać.

-Nie. Nie Grzesiu nie będę się leczyć. Zostało mi trochę czasu i chcę go wykorzystać jak najlepiej umiem.

-Ale chociaż spróbuj!- rzekł z desperacją w głosie.

-Nie! Uszanuj moją decyzję.- powiedziałem stanowczo.

-Jak chcesz.- warknął i wysiadł trzaskając drzwiami.

Westchnąłem kładąc głowę na kierownicę.

-Kurwa.- Przeklnąłem pod nosem.

Wyjąłem telefon i wybrałem numer Carbonary.

-Halo? Gotowy już?- spytał.

-Tak. Tawerna?

-Jasne już jedziemy. Będziemy za 10 minut. Do zobaczenia!

-Do zobaczenia..

Rozłączyłem się i ruszyłem w kierunku miejsca spotkania.

Byłem tam po paru minutach. Wysiadłem z pojazdu i odpaliłem papierosa.

Po chwili podjechali chłopacy. San wysiadł rozkładając ręce.

-San thorinio!- powiedziałem również rozkładając ręce.

-San thorinio!- odpowiedział.

Zaśmiałem się i go przytuliłem jak Carbo i Dawida.

-To co? Jakieś whiskey kurwa ten?- spytałem.

-No jeszcze pytasz?- odezwał się Dawidek.

Zaśmialiśmy się i weszliśmy do środka. Było parę osób, ale nie jakoś dużo. To w sumie dobrze gdyż nie lubię tłumów.

Usiedliśmy przy stoliku w rogu baru i zamówiliśmy napoje.

-No i jak na kontroli?- spytał Makaroniarz.

-Kontrola okej, nic nowego. Ale daj spokój pokłóciłem się z Grzesiem..- Westchnąłem pijąc drinka którego przyniosła barmanka.

-O co? Ostatnio przecież dobrze się dogadujecie..- stwierdził San.

-No tak, ale cały czas stara się mnie namówić na leczenie. Zresztą wy też. Ja po prostu chcę mieć spokój. Ale on ciągle nalega i odmówiłem mu dzisiaj dosyć dosadnie, więc wyszedł z samochodu trzaskając drzwiami..

-Dobra, lepiej nie schodzimy na ten temat bo i my się pokłócimy a dzisiaj mamy się dobrze bawić!- rzekł Dawid.

Przytakneliśmy stukając się szklankami z trunkiem aby po chwili go wypić..

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro