Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11.

Louis i Zayn niedługo po otrzymaniu wiadomości wybrali się do lasu w poszukiwaniu auta Josha. Tomlinson był przerażony, nie chciał tego oglądać. Nie chciał oglądać po raz kolejny martwego człowieka.

Harry został z Niallem w domu, tak jak poprzednim razem. Szatyn martwił się o blondwłosego przyjaciela, który od samego rana wydawał się być dziwnie przerażony. Przez cały dzień nie zamienił z nikim ani słowa, siedział jedynie zamknięty w swoim tymczasowym pokoju. Styles podejrzewał, że Horan zaczął się załamywać. Nie wytrzymywał psychicznie z myślą, że zginęła w tym tygodniu już druga osoba, dlatego zaczął powoli zamykać się w sobie. Zielonooki wiedział, że będzie tylko gorzej, ale w pełni rozumiał swojego przyjaciela, gdyż czuł, że on sam po powrocie do domu nie będzie w lepszym stanie.

– Zayn, chodzimy po tym lesie już dobrą godzinę. Nie ma tego pieprzonego auta. Odpuścimy sobie – wymamrotał, rozglądając się. – Zayn? – spytał, odwracając się. – Zayn?! – podniósł głos, nie widząc nigdzie mulata.

Wziął głęboki wdech, starając się opanować. Pewnie gdzieś odszedł i za chwilę wróci, myślał, idąc powoli przed siebie. Co chwile nawoływał bruneta, jednak bezskutecznie. Bał się, cholernie się bał, że Zaynowi mogło coś się stać. Louis był sam w lesie, w którym grasował psychopatyczny morderca gotowy by, w każdej chwili odebrać komuś życie.

W pewnym momencie Louis usłyszał głośny wrzask z drugiego końca lasu. Przez chwilę sparaliżowany strachem jedynie stał, nasłuchując odgłosów, jednak zaraz potrząsnął głową zaczynając biec w stronę krzyku. Po chwili klęczał tuż obok Zayna, który trzymał się mocno za krwawiące ramię.

– Cholera, cholera – mamrotał zdejmując szalik ze swojej szyi. Owinął materiał wokół rany, mocno go zaciskając. – Dasz radę wstać i iść? – Malik pokręcił głową, wskakując głową pod drzewo, pod którym leżał worek. – Znalazłeś go? – spytał, a chłopak skinął słabo głową.

Louis pomógł Zaynowi wstać, chwytając go w talii. Podszedł do worka i chwycił za jego uchwyt. Rana Malika coraz bardziej krwawiła, a Tomlinson coraz bardziej panikował.

Gdyby był tu Liam, wiedziałby co robić, pomyślał, odganiając łzy, które powoli zaczęły zbierać się w jego oczach. – Damy radę Zayn. Jesteś silny, dasz radę – mamrotał, idąc w stronę domu.

Na szczęście kominek, który znajdował się na dachu budynku widać było, z każdego kąta lasu. Gdyby nie to, szatyn na pewno już siedziałby na ziemi, zalewając się łzami, spowodowanymi bezsilnością. Louis udawał dzielnego, silnego i nieustraszonego, jednak była to jedynie maska, którą ściągał, gdy tylko coś się działo. Najchętniej w takich sytuacjach zapadłby się pod ziemię i wyszedł spod niej dopiero po wszystkim.

Po dwudziestu minutach doszli do domu. Louis worek zostawił na zewnątrz i obiecał sobie, że zaniesie go do szopy dopiero, gdy będzie wiadomo co z Zaynem.

– Harry, potrzebujemy apteczki jakiegoś lekarza. Cholera, Zayn dostał chyba czymś w ramię. Krwawi mocno, nie wiem co robić – panikował, sadzając mulata na kanapie.

Harry od razu pobiegł do łazienki po apteczkę, wrócił z nią i zdjął szalik z ramienia Malika. Louis zdjął mu kurtkę i bluzkę, która na rękawie była cała we krwi. Stylesowi zrobiło się niedobrze, gdy zobaczył otwartą ranę. Wiedział jednak, że nie może teraz spanikować, musiał pomóc Zaynowi i Louisowi, który przecież nie poradziłby sobie ze zrobieniem opatrunku.

– J-Jest okej, ludzie. S-Serio – wymamrotał, przymykając lekko oczy. – Potrzebujemy tu... Liama. On by się tym zajął.

– Liam tym razem nam nie pomoże. Może jego denne lekcje nie poszły na marne – mruknął Harry, zaczynając opatrywać ranę. Nienawidził widoku krwi, nienawidził. Musiał się przemóc od tego zależało nawet i życie Zayna. Mógł się przecież wykrwawić.

Liam wielokrotnie urządzał całej czwórce lekcje na temat udzielania pierwszej pomocy. Wtedy chłopakom wydawało się to niepotrzebne, jednak Styles w tamtym momencie nie żałował, że czasem zrobił jakieś krótkie notatki.

Po niecałych dziesięciu minutach babrania się w krwi Harry w końcu odetchnął z ulgą. Ramię Zayna było zabandażowane, a krew nie przeciekała. Kanapa była pokryta czerwoną cieczą tak samo jak dłonie i bluza Stylesa. Louis siedział na krześle, wpatrując się ze zdumieniem w plecy Harry'ego. Nie sądził, że jego przyjaciel podejmie się takiego wyzwania. Może brzmiało to jak nic, ale dla kędzierzawego było to jednak coś.

Zayn siedział z przymkniętymi oczami. Było mu słabo, a jego twarz była blada. Stracił mnóstwo krwi, więc trudno się dziwić, że jego organizm był w tamtej chwili osłabiony.

– Sprzątasz to – mruknął do Louisa, Harry. – A ja nigdy więcej nie dotknę się krwi czy rany. Ta sytuacja będzie prześladowała mnie do końca mych dni – powiedział, siadając obok Malika. Spojrzał na swoje dłonie i się wzdrygnął. – Muszę iść jednak to umyć.

Zayn przekręcił głowę w stronę schodów i otworzył lekko oczy. Na ostatnim stopniu stał Niall, oparty o ścianę. Zmrużył lekko oczy, widząc, że Malik mu się przypatruje. Zacisnął wargi i wrócił na górę, kompletnie nie przejmując się w jakim stanie był jego przyjaciel.

•  •  •
G w i a z d k i ;3
Znowu dziękujcie -Edsi-

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro