Rozdział 11.
Louis i Zayn niedługo po otrzymaniu wiadomości wybrali się do lasu w poszukiwaniu auta Josha. Tomlinson był przerażony, nie chciał tego oglądać. Nie chciał oglądać po raz kolejny martwego człowieka.
Harry został z Niallem w domu, tak jak poprzednim razem. Szatyn martwił się o blondwłosego przyjaciela, który od samego rana wydawał się być dziwnie przerażony. Przez cały dzień nie zamienił z nikim ani słowa, siedział jedynie zamknięty w swoim tymczasowym pokoju. Styles podejrzewał, że Horan zaczął się załamywać. Nie wytrzymywał psychicznie z myślą, że zginęła w tym tygodniu już druga osoba, dlatego zaczął powoli zamykać się w sobie. Zielonooki wiedział, że będzie tylko gorzej, ale w pełni rozumiał swojego przyjaciela, gdyż czuł, że on sam po powrocie do domu nie będzie w lepszym stanie.
– Zayn, chodzimy po tym lesie już dobrą godzinę. Nie ma tego pieprzonego auta. Odpuścimy sobie – wymamrotał, rozglądając się. – Zayn? – spytał, odwracając się. – Zayn?! – podniósł głos, nie widząc nigdzie mulata.
Wziął głęboki wdech, starając się opanować. Pewnie gdzieś odszedł i za chwilę wróci, myślał, idąc powoli przed siebie. Co chwile nawoływał bruneta, jednak bezskutecznie. Bał się, cholernie się bał, że Zaynowi mogło coś się stać. Louis był sam w lesie, w którym grasował psychopatyczny morderca gotowy by, w każdej chwili odebrać komuś życie.
W pewnym momencie Louis usłyszał głośny wrzask z drugiego końca lasu. Przez chwilę sparaliżowany strachem jedynie stał, nasłuchując odgłosów, jednak zaraz potrząsnął głową zaczynając biec w stronę krzyku. Po chwili klęczał tuż obok Zayna, który trzymał się mocno za krwawiące ramię.
– Cholera, cholera – mamrotał zdejmując szalik ze swojej szyi. Owinął materiał wokół rany, mocno go zaciskając. – Dasz radę wstać i iść? – Malik pokręcił głową, wskakując głową pod drzewo, pod którym leżał worek. – Znalazłeś go? – spytał, a chłopak skinął słabo głową.
Louis pomógł Zaynowi wstać, chwytając go w talii. Podszedł do worka i chwycił za jego uchwyt. Rana Malika coraz bardziej krwawiła, a Tomlinson coraz bardziej panikował.
Gdyby był tu Liam, wiedziałby co robić, pomyślał, odganiając łzy, które powoli zaczęły zbierać się w jego oczach. – Damy radę Zayn. Jesteś silny, dasz radę – mamrotał, idąc w stronę domu.
Na szczęście kominek, który znajdował się na dachu budynku widać było, z każdego kąta lasu. Gdyby nie to, szatyn na pewno już siedziałby na ziemi, zalewając się łzami, spowodowanymi bezsilnością. Louis udawał dzielnego, silnego i nieustraszonego, jednak była to jedynie maska, którą ściągał, gdy tylko coś się działo. Najchętniej w takich sytuacjach zapadłby się pod ziemię i wyszedł spod niej dopiero po wszystkim.
Po dwudziestu minutach doszli do domu. Louis worek zostawił na zewnątrz i obiecał sobie, że zaniesie go do szopy dopiero, gdy będzie wiadomo co z Zaynem.
– Harry, potrzebujemy apteczki jakiegoś lekarza. Cholera, Zayn dostał chyba czymś w ramię. Krwawi mocno, nie wiem co robić – panikował, sadzając mulata na kanapie.
Harry od razu pobiegł do łazienki po apteczkę, wrócił z nią i zdjął szalik z ramienia Malika. Louis zdjął mu kurtkę i bluzkę, która na rękawie była cała we krwi. Stylesowi zrobiło się niedobrze, gdy zobaczył otwartą ranę. Wiedział jednak, że nie może teraz spanikować, musiał pomóc Zaynowi i Louisowi, który przecież nie poradziłby sobie ze zrobieniem opatrunku.
– J-Jest okej, ludzie. S-Serio – wymamrotał, przymykając lekko oczy. – Potrzebujemy tu... Liama. On by się tym zajął.
– Liam tym razem nam nie pomoże. Może jego denne lekcje nie poszły na marne – mruknął Harry, zaczynając opatrywać ranę. Nienawidził widoku krwi, nienawidził. Musiał się przemóc od tego zależało nawet i życie Zayna. Mógł się przecież wykrwawić.
Liam wielokrotnie urządzał całej czwórce lekcje na temat udzielania pierwszej pomocy. Wtedy chłopakom wydawało się to niepotrzebne, jednak Styles w tamtym momencie nie żałował, że czasem zrobił jakieś krótkie notatki.
Po niecałych dziesięciu minutach babrania się w krwi Harry w końcu odetchnął z ulgą. Ramię Zayna było zabandażowane, a krew nie przeciekała. Kanapa była pokryta czerwoną cieczą tak samo jak dłonie i bluza Stylesa. Louis siedział na krześle, wpatrując się ze zdumieniem w plecy Harry'ego. Nie sądził, że jego przyjaciel podejmie się takiego wyzwania. Może brzmiało to jak nic, ale dla kędzierzawego było to jednak coś.
Zayn siedział z przymkniętymi oczami. Było mu słabo, a jego twarz była blada. Stracił mnóstwo krwi, więc trudno się dziwić, że jego organizm był w tamtej chwili osłabiony.
– Sprzątasz to – mruknął do Louisa, Harry. – A ja nigdy więcej nie dotknę się krwi czy rany. Ta sytuacja będzie prześladowała mnie do końca mych dni – powiedział, siadając obok Malika. Spojrzał na swoje dłonie i się wzdrygnął. – Muszę iść jednak to umyć.
Zayn przekręcił głowę w stronę schodów i otworzył lekko oczy. Na ostatnim stopniu stał Niall, oparty o ścianę. Zmrużył lekko oczy, widząc, że Malik mu się przypatruje. Zacisnął wargi i wrócił na górę, kompletnie nie przejmując się w jakim stanie był jego przyjaciel.
• • •
G w i a z d k i ;3
Znowu dziękujcie -Edsi-
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro