Zakupy
Louise jęknęła przeciągle słysząc jak jej rodzeństwo wykłuca się o kolejną głupotę po drugiej stronie samolotu. Właśnie wracali z Brazylii po tym jak jakiś dziwny Bożek próbował porwać Webby by ta za niego wyszła, a po jego pokonaniu ukradli mu jakąś tam laskę, która mogła ich zaprowadzić do ich skarbu życia. Nie wiedziała dokładnie, nie słyszała jak wuj Scrooge o tym opowiadał. Jedyne co dla niej się w tamtej chwili liczyło to był powrót do domu by mogła zakopać się w tonach poduszek i koców i wreszcie odpocząć. Jej mięśnie nóg bolały od ucieczki, którą sama sobie zafundowała po tym jak pełna oburzenia poprawiła tamtego krasnala, że ona również jest dziewczyną i jest jeszcze ładniejsza od Webby (chociaż z perspektywy czasu jak o tym myślała miała ochotę się gdzieś schować i nie wychodzić, znowu pozwoliła swojej dumie przejąć kontrolę nad swoim ciałem), a obandażowane teraz ręce piekły od małych poparzeń których się nabawiła gdy spadła ze schodów w odruchu próbując chwycić się czegokolwiek. Na jej nieszczęście tym czymkolwiek było obramowanie kominka (swoją drogą, kto normalny buduje coś takiego w ścianie na całkowicie losowych schodach?).
Uderzyła delikatnie czołem o blachę. Ile ona by w tej chwili dała za jakąś spokojną gorącą kąpiel za której zorganizowanie by nie musiała sprzątać pokoju. Przez pierwszy tydzień po tym jak wyszła z szafy do swojej rodziny wszyscy zdawali się być aż podejrzanie mieli. Ustępowali jej wszystkiego, przepuszczali w kolejce do łazienki oraz dawali jej wybrać film wieczorem. Na początku myślała, że może bali się z nią skonfrontować, dlatego też zachowywali się w ten sposób, przecież nigdy nic takiego nie miało miejsca no chyba, że w jej urodziny, a i w tamtym momencie musiała konkurować z swoimi braćmi o uwagę. Miała nawet ochotę się zapytać wprost czy próbują jej unikać jednak zbytnio się bała, że jeśli posądzi ich o to to ich stosunki ozieblą się jeszcze bardziej. Dlatego więc milczała, a potem jej się nawet spodobało to w jaki sposób koło niej skakali. Jednak najwyraźniej jej wzrost pewności siebie był dla nich oznaką, że mogą przestać ponieważ czuła się komfortowo. To fakt, czuła się tak jednak nie pogardziła by gdyby jeszcze trochę się przy niej pomęczyć. Postanowiła mimo tego nie narzekać w żaden sposób poza swoją głową. Miała te resztki taktu, które wpoił jej za małego wujek Donald.
Szczerze mówiąc sądziła, że będzie gorzej. Naczytała się wiele nieprzyjemnych doświadczeń innych ludzi dotyczących ich rodzin gdzie właśnie chodziło o transpłciowość i gdzieś podświadomie sądziła, że u niej w pewien sposób też tak będzie. Że będą używać jej deadname, innych zaimków niż tych, które chciała oraz po prostu nadal będą postrzegać ją jako chłopca. Kto wie, może by i okazywali ich niechęć wobec niej bardziej bezpośrednio niż tylko w taki sposób. Czytała również o sytuacji gdzie osoba, która ujawniła się jako niebinarna została wyrzucona z domu; w niektórych przypadkach dochodziło nawet do przemocy. Wiedziała, że jej rodzina taka nie była i w życiu by jej w taki sposób nie skrzywdziła, znała ich, mimo iż wszyscy mieli jakieś małe mroczne sekrety to nie ważne co by się działo i tak staliby za sobą murem nie patrząc na konsekwencje. Co więc ją pokusiło do takich myśli?
Najbardziej wtedy obawiała się reakcji swojej mamy, której nadal niby nie znała zbyt dobrze, jednak ich relacja była znacznie lepsza niż na samym początku gdy spotkali się pierwszy raz. Zdołała się otworzyć przed nią w sprawie jej starego szlabanu i co wtedy zaszło oraz opowiedziała jej o sprawie z urodzinami Doofusa chcąc by wiedziała dlaczego czuła się niekomfortowo w jego towarzystwie. Kiedy o tym opowiadała Della wydawała się być naprawdę oburzona, zwłaszcza częścią w której przyznała, że chłopak naruszył jej przestrzeń osobistą co w sumie nie było niczym dziwnym, nikt chyba nie lubi być lizany po twarzy.
Nie ufała jej jednak aż tak bardzo jak jej braciom i wujkom. I gdyby miała możliwość komu mogłaby powiedzieć pierwszemu bez zastanowienia pobiegła by właśnie do nich. Nie ważne w jaki sposób układała schemat ona zawsze znajdowała się na końcu i w pewien sposób czuła się naprawdę źle z tego powodu. Wiedziała jednak, że to nie jej wina, sama Della przyznała, kiedy rozmawiały na te tematy ostatnim razem, że ich relacja nie jest jeszcze tak silna oraz, że ma absolutne prawo w ten sposób się czuć. Mimo iż tego nie chciała mimo wszystko ich zostawiła, a teraz musiała zaakceptować tego skutki.
— Louise wysiadasz? — Zapytał Dewey kładąc dłoń na jej ramieniu. Zamrugała zaskoczona po czym spojrzała na brata, a następnie wyjrzała przez okno. Faktycznie znajdowali się już na ich podwórku przed rezydencją. Zmarszczyła brwi, szczerze mówiąc nawet nie zdołała się zorientować, kiedy minęła ta godzina. Chłopak zaśmiał się z jej miny, a ona wystawiła mu tylko język powoli zsuwając się z siedzenia.
— Od razu uprzedzam, że zajmuje telewizor dla siebie na resztę dnia — oznajmiła z mocą, Scrooge pokręcił głową z lekkim lecz zrezygnowanym uśmiechem. Nadal próbował zmusić ją do czegoś bardziej produktywnego niż oglądanie po raz dwudziesty trzeci jej ulubionego odcinka serialu, który znała już niemal na pamięć, jednak rzadko kiedy się to mu udawało. Praktycznie nigdy trzeba podkreślić.
— Będą cię oczy boleć — ostrzegła ją jej mama na co ona tylko machnęła ręką. Nic do czego by nie była przyzwyczajona. Z resztą to nie jej wina, że nawet wtedy, kiedy ma już dość ekranów nie potrafi odsunąć od nich wzroku.
— Nic mi nie będzie — zaprotestowała jedynie po czym ruszyła do rezydencji znikając za rogiem samolotu.
— To co Webby? Idziemy na te zakupy? — Dewey szturchnął kuzynkę łokciem.
— Jeszcze pytasz!
— Jakie zakupy? — Jak na zawołanie Louie wróciła tyłem do reszty rodziny co jej rodzeństwo skomentowało tylko posłaniem w jej stronę rozbawionych spojrzeń.
— Nie długo Violet ma imprezę urodzinową, co prawda nie zdążyła jeszcze rozdać zaproszeń, ale potwierdziła, że my wszyscy jesteśmy zaproszeni — wyjaśnił Huey.
— A ze względu na to, że nasze aktualne ubrania do wyjścia są nieco nadszarpnięte — było to mało powiedziane biorąc pod uwagę, że dosłownie wszystkie ubrania tej dwójki były ubrudzone w topionym serze którego nie dało się domyć i trzeba było je wyrzucić — to postanowiliśmy, że pójdziemy kupić coś nowego.
— Okej... — Zamyśliła się na moment po czym ożywiła się znacznie. — W takim razie idę z wami! — Oznajmiła. — Przyda mi się coś ładnego.
I to wcale nie było tak, że dosłownie kilka tygodni temu była z wujkiem Donaldem na zakupach wszelkiego rodzaju ubrań. Nie obchodziło jej również aż tak mocno to, że ktoś będzie miał coś nowego, a ona nie. Wszystkie jej ciuchy były kupione przed tym jak wyszła do swojej rodziny jako dziewczynka. Jasne, kochała swoje workowate bluzy oraz spodnie jednak już od jakiegoś czasu chciała spróbować ubrać coś innego, a głupio było jej o to tak po prostu zapytać. Teraz miała szansę na to żeby wyszło to całkowicie naturalnie i nie zamierzała tego zmarnować.
— W grupie zawsze weselnej! — Zgodziła się Webby podbiegając do niej i chwytając ją za rękę by pociągnąć ją oraz Dewey'a do uścisku.
— Czy to znaczy, że muszę dokładać pieniędzy? — Zapytał Scrooge krzywiąc się nieco na tę perspektywę, a Huey jak na zawołanie wyciągnął spod czapki swój dziennik by odpowiedzieć na to pytanie. Louise wywróciła oczami, tak jakby jej brat nie mógł tego powiedzieć z głowy, a znając go na pewno mógł.
— Z tego co mam tu wyliczone raczej nie starczy dla ich trójki — przytaknęła najstarsza trojaczka.
— Przynajmniej tego nie zmarnujcie — poprosił wuj z trudem wyciągając portfel oraz jeszcze większym wysiłkiem wyciągając z niego dla nich banknoty (już nie wspominając o wręczeniu ich).
— To jasne jak słońce — zgodziła się zabierając szybkim gestem pieniądze i niby od niechcenia wkładając je do kieszeni co poskutkowało niezadowolonym spojrzeniem mężczyzny, ona się tym jednak nie przejmowała. — W takim razie gdzie idziemy? — Zapytała swoich towarzyszy oddalając się i nawet nie patrząc czy idą za nią.
— Webby proponowała by pójść do jakiegoś sklepu z rzeczami używanymi — na to oświadczenie Louise uniosła nieco zaskoczona brwi. — No wiesz, po co kupować coś nowego skoro możemy dać czemuś nowy dom? Po za tym można w takich miejscach znaleźć naprawdę fajne rzeczy... I za resztę pieniędzy będziemy mogli pójść na shake'a — dodał widząc jej nie przekonaną minę.
— I to jest język jaki rozumiem — oparła się o ramię brata. — Pamiętaj, nie używaj wszystkich argumentów jakie masz tylko takich, które najbardziej trafią do twojego rozmówcy — pouczuła go. — I nie Webby, do takich argumentów nie należą ciosy karate — wyprzedziła słowa kuzynki. Przez chwilę panowała cisza dopóki wszyscy trzej na raz nie wybuchnęli śmiechem.
———
Louise nie przyznała by tego głośno, ale może powinna nieco częściej odwiedzać takie miejsca. Kiedy pierwszy raz usłyszała o tym pomyśle była nastawiona sceptycznie, a potem gdy zobaczyła budynek chciała zawrócić i zrezygnować z późniejszej przekąski, w końcu na zewnątrz nie wyglądało to zachęcająco. Więc w środku pewnie również nie było niczego ładnego.
Dewey i Webby musieli wręcz siłą ją zaciągnąć do środka przez co zebrali po drodze kilka nieprzychylnych spojrzeń przechodniów oraz oceniających spojrzeń pracowników, nikt jednak nie odważył się do nich podejść i zwrócić im uwagi, było przecież powszechnie wiadome, kim był ich wujek i nikt nie chciał się mu narażać tylko przez to, że zwrócono uwagę dzieciom pod którymi trzymał pieczę (zupełnie tak jakby zamierzali do niego od razu polecieć i mu naskarżyć, z resztą nawet gdyby tak zrobili to prędzej oni dostaliby po rękach za takie zachowanie).
Kiedy wreszcie znalazła się w środku rozejrzała się z oceniającym spojrzeniem odsuwając się zaraz w bok z lekko przestraszoną miną kiedy robot koło wejścia wydał z siebie naprawdę dziwny odgłos. Postanowiła wtedy nie oddalać się zbytnio od pozostałej dwójki. Fakt, to nie był jej pierwszy raz kiedy znajdowała się w takim miejscu, wujka Donalda nie zawsze było stać na nowe rzeczy dla niej i jej braci więc byli często klientami w takich sklepach, jednak zdołała się już odzwyczaić od tamtych warunków bardzo łatwo przechodząc w status potencjalnej spadkobierczyni najbogatszego kaczora na świecie.
Chodziła z głową wpatrzoną w podłogę starając się nie nadepnąć na żadną szarą linię dzielącą kafelki którymi był wyłożony beton gdy Webby przeszukiwała ogromny kosz w poszukiwaniu jednej identycznej skarpetki do tej którą trzymał już Dewey, kiedy nagle zahamowała o mało nie uderzając w zawieszony wieszak. Nie przyjęła się tym zbytnio i już miała odejść dalej gdy coś w zielonym odcieniu na granicy jej wzroku przykuło jej uwagę. Zaintrygowana obróciła się w tamtym kierunku unosząc nieco podbródek by spojrzeć do góry dzięki czemu jej oczom ukazała się zielona spódnica z dwoma warstwami falbanek. Nie była ani długa, ani krótka. Na jej oko gdzieś w sam raz do kolan. Uniosła dłoń i przesunęła palcami po materiale.
Był nieco szorstki w dotyku, ale za to mimo tego w jaki sposób został zszyty bardzo dobre się wykręcał na wszystkie boki oraz był rozciągliwy, trzeba też było dodać, że druga warstwa falbanki pod spodem została zrobiona z całkowicie innego materiału, który zapewne gwarantował większy komfort podczas chodzenia, ale i oferował przyjemny kontrast między odcieniami. Nie była do końca pewna ile tak stała, jednak najwyraźniej na tyle długo by jej kuzynka zdołała znaleźć brakującą zgubę oraz podejść do niej niezauważenie i położyć jej dłoń na barku. Louise podskoczyła ponownie w ciągu czterdziestu minut przestraszona.
— Jeśli chcesz możesz ją wziąć, tak tylko przypominam — uśmiechnęła się w jej stronę zachęcająco.
— No nie wiem — potarła swój nadgarstek. Jasne, przyszła tutaj bo chciała kupić jakieś bardziej dziewczęce ubranie jednak akurat to wydawało się być na nią za ładne. Nie miała niskiej samooceny, jej ego było czasami takiej wysokości, że bez problemu sięgnęłoby najwyższego budynku w tym mieście, jednak jeśli chodzi o jej transpłciowość nadal nieco była niepewna w tych śmielszych działaniach. Po za tym nie powiedziała nawet tego Violet i Lenie osobiście, słyszały to one tylko i wyłącznie od Webby; a co jeśli Violet by pomyślała, że chciała zabrać jej uwagę w jej własne urodziny? — W końcu to dzień Vio-
— Jestem pewna, że nie będzie miała niczego przeciwko — zagwarantowała jej żwawo sięgając do wieszaka i podając jej ubranie. — Zaufaj mi, ona będzie szczęśliwa razem z tobą.
Louise powoli pokiwała głową po czym ruszyła w stronę przebieralni by zmienić spodenki na spódnicę. Przebranie się nawet nie zajęło jej pięciu minut jednak gdy już miał rozsuwać firankę ogarnęły ją z powrotem wątpliwości. Stłumiła je wewnątrz siebie zaciskając zęby oraz powieki i wychodząc by pokazać się przyjaciołom. Przez moment nic się nie działo i już zdążyła stworzyć w swojej głowie około stu całkowicie okropnych scenariuszy, kiedy nagle poczuła jak ktoś bierze ją w ramiona by ją przytulić.
— Wyglądasz super! — Dewey uniósł kciuki do góry wyraźnie podekscytowany. Nie zdążył jednak odpowiedzieć ponieważ Webby, która ściskała ją przez moment obróciła ją teraz w stronę przebieralni w której wisiało na całej długości ściany lustro, które do tej pory tak uparcie ignorowała.
— No i co myślisz? Podoba ci się? — Webby wręcz skała w miejscu gdy nagle zatrzymała się gwałtownie w miejscu. Sięgnęła nagle do swoich włosów odpinając swoją kokardę oraz za moment wkładając ją między pasma włosów Louise. — Taki mały dodatek — wyjaśniła nie przestając się uśmiechać.
Dziewczyna odruchowo sięgnęła do włosów dotykając spinki po czym skupiła się na swoim odbiciu. Nie wyglądała źle. Spódnica była ładnie dopasowana, zupełnie jakby była szyta na miarę specjalnie dla niej, a dodatek pomiędzy kosmykami jej fryzury ładnie uzupełniał jej wygląd. Gdyby tylko była w bardziej zielonym odcieniu wyglądało by to wszystko razem wraz z bluzą jak swego rodzaju komplet. Milczała przez chwilę po czym okręciła się wokół własnej osi uważnie obserwując swoją postać w lustrze. Widząc w jaki pełen gracji sposób krawędzie spódnicy kręcą się wokół jej nóg uśmiechnęła się pod nosem.
— Chcę ją — oznajmiła czując jak wypełnia ją euforia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro