Rozdział 7
Traktuj tę dedykację jako moje skromne podziękowania za livestream sprzed dwóch miesięcy z Basel oraz bransoletkę z koncertu Stylesa xx
Od razu po tym gdy Zayn i Emily zabrali mnie według moich próśb do domu, postanowiłem przybrać pozycję obronną ''na jeża", to jest zachowywać się jakby niewidzialne kolce były moją jedyną tarczą, chroniącą mnie przez obowiązkiem opowiedzenia wszystkiego zmartwionym przyjaciołom. Oni jednak już kolejny raz pokazywali, iż mogłem liczyć na ich wsparcie nawet w najbardziej kryzysowych sytuacjach. Nie naciskali na mnie, a wręcz starali się odciągać moje myśli najbardziej jak się da od nadal żywego przed moimi oczami widoku Louisa obściskującego się z Danielle.
Pragnę przypomnieć, że doszło do tego w trakcie domniemanej randki.
Cała nasza trójka spędziła następne trzy godziny na oglądaniu jednego z klasyków brytyjskich (nie tylko w sumie brytyjskich) kina młodzieżowego, czyli ''Harry Potter i Kamień Filozoficzny", w trakcie czego żadne z nas nie odezwało się nawet półsłówkiem. Była to miła forma wyciszenia się przed nieubłaganie zbliżającymi się z mojej strony wyjaśnieniami dla przyjaciół.
Oh, nie można też oczywiście zapomnieć o ogromnym natłoku połączeń, wiadomości głosowych, oraz sms-ów, jakie dostawałem od Tomlinsona. Ignorowałem wszystkie jego próby skontaktowania się ze mną, ostatecznie wyłączając ze słodko-gorzkim uśmiechem komórkę. Zarówno mulat jak i szatynka, zareagowali na te puste czyny, głębokim westchnięciem.
Mój mur obronny uległ zburzeniu pod koniec drugiej części serii o młodym czarodzieju. Wtedy też zdecydowałem się streścić całe moje spotkanie z Louisem, próbując przy tym jak najmniej zagłębiać w co boleśniejsze szczegóły. Płakałem jak dziecko, równocześnie czując duże zażenowanie, bo odnosiłem wrażenie, że z każdym kolejnym fragmentem mojej opowieści robiłem się coraz bardziej nagi. Emily nie zaprzestawała uspokajających ruchów swojej dłoni masując skórę mojej, natomiast Zayn dawał mi znać, że wsłuchiwał się we wszystkie wypowiedziane przeze mnie słowa, bez przerwy kiwając porozumiewawczo głową.
Poszliśmy spać przed czwartą. Para nastolatków położyła się w moim dużym łóżku, gdzie ze względu na zasady dobrego wychowania, ustąpiłem im miejsca, samemu rozkładając stary, pogryziony przez myszy dmuchany materac, dodatkowo wyściełając jego chropowatą powierzchnię kocem.
- Harry? - w przenikliwej ciszy, co parę sekund przerywanej cichym oddechem już od jakiegoś czasu pogrążonej we śnie dziewczyny, usłyszałem zduszony szept jej chłopaka.
- Tak?
- Śpisz?
- Skoro z Tobą rozmawiam to raczej logiczne, że nie. - parsknąłem bez cienia uśmiechu. - Nie mogę zasnąć. Jestem tak zajebiście wykończony, ale też nie mogę zmrużyć oka, rozumiesz?
- Dobrze wiem o czym mówisz. - westchnął. - Ja sam ciągle o tym myślę, bo... nie mogę w to po prostu uwierzyć. Przez te wszystkie dni byłem święcie przekonany, że naprawdę mu na Tobie zależy i nie chce się jedynie zabawić Twoim kosztem, czy coś.
- Tak, Zayn, dokop leżącego. Serio, świetnie Ci idzie. - przewróciłem oczami z wyraźną w głosie pogardą.
- Jezu, przepraszam, jestem takim idiotą. - jęknął uderzając z impetem dłonią (zgaduję, iż zacisnął ją w pięść) w pościel.
- Z grzeczności nie zaprzeczę.
- Ja sam tak w sumie nie wiem po co Cię zaczepiłem, zamiast pozwolić Ci postarać się zasnąć... - ze względu na to, że byłem w stanie mieć idealny widok na Emily, ponieważ leżała po tej stronie łóżka gdzie ułożyłem swój materac, zobaczyłem jak poruszyła się pod moją kołdrą, wciskając twarz w zagłębienie szyi Malika. - Nie zwracaj na mnie uwagi, idź spać.
- Zazdroszczę Ci, stary. - powiedziałem zamiast tego. - Ty nie miałeś od początku swojego związku z Em ciągle pod górę. Ona też nie ukrywała przed Tobą tak wielu rzeczy, a no i nigdy też nie sprawiła, że ryczałeś tak bardzo, że miałeś trudności ze złapaniem oddechu. - wymieniałem fałszywie prześmiewczym tonem, co tworzyło duży kontrast z moimi piekącymi od zbierających się łez oczami.
- Przestań już to roztrząsać, H, bo zamiast o tym nie myśleć, jak na razie tylko sprawiasz sobie jeszcze większy ból niż to konieczne.
Przełknąłem ledwo dający się pohamować szloch, zaciskając górne siekacze na dolnej wardze, o mało nie przegryzając ją do krwi. Doskonale wiedziałem, iż mój przyjaciel miał stuprocentową rację, ale cholera jasna, znacznie łatwiej było powiedzieć niż zrobić, kiedy Louis zajmował moje myśli nieprzerwanie od wielu godzin. Przypominałem sobie wszystkie wspaniałe, oraz te mniej przyjemne wspomnienia z nim związane. Najgorsze i najbardziej absurdalne z tego wszystkiego było chyba jednak to, że mimo kilkukrotnej analizy każdego wypowiedzianego przez Tomlinsona słowa, gestu, czy też spojrzenia, nie doszukałem się w jego zachowaniu ani krzty złych intencji, jakie ukazał na imprezie u Bradleya.
W takim razie dlaczego?
- Wiesz, Zayn... chyba faktycznie pójdę spać. Dobranoc... - mruknąłem przekręcając się plecami do łóżka.
- Dobranoc. - odpowiedział leniwym głosem, z czego wywnioskowałem, że mimo wcześniejszego narzekania, ogarnęło go w końcu długo wyczekiwane znużenie.
I powiedzenie, że czułem zawiść, gdy po upływie mniej niż pięciu minut usłyszałem jego ciche pochrapywanie, byłoby karygodnym niedopowiedzeniem.
🌹
Ranek oprócz wkurzających mnie tak jak jeszcze nigdy przedtem promieni słonecznych, przyniósł ze sobą kolejną, dokuczliwą falę goryczy. Przeklinałem się w myślach za to, iż nie przysłoniłem tak jak zwykle na noc rolet, ponieważ drażniące moje wrażliwe o wczesnej godzinie oczy światło, kompletnie mnie rozbudziło.
Nie zwracając jakiejkolwiek uwagi na treść powiadomień, które wyświetliły się na ekranie blokady telefonu po włączeniu go, sprawdziłem godzinę.
Eh, w pół do dziewiątej.
Wyswobodziłem nogi spod grubej kołdry, o mało przez to nie upadając po wstaniu z praktycznie płaskiego już materaca, gdyż przez noc uszło z niego powietrze. Uśmiechnąłem się smętnie na widok przytulających się do siebie we śnie Zayna i Emily. Dziewczyna zawsze była dużą łyżeczką, a z jakiegoś powodu wstydzący się tego mulat zabraniał o tym komukolwiek wspominać.
Schowałem jej odsłoniętą, ze względu na krótkie spodenki od paru dni nieogoloną nogę z powrotem pod przykrycie, pamiętając o tym jak często mojej przyjaciółce marzły stopy, oraz dłonie. Ona nie budząc się, jedynie tylko mocniej wtuliła swą śpiącą twarz w kark chłopaka.
Pokracznym krokiem opuściłem wyciszoną do granic możliwości sypialnię, już powoli nastawiając się na niedokonanie krwawego mordu na każdej dychającej istocie, bo doskonale wiedziałem jak okropny będę miał tamtego dnia humor po przespaniu zaledwie ponad trzech godzin.
Przetarłem sklejające się ze sobą powieki, następnie bez choćby minimalnych chęci do życia, wyciągnąłem z szafki mój ulubiony biały kubek z przepięknym rysunkiem tęczy, później wstawiając wodę na gaz w celu przygotowania sobie kawy, którą piłem tylko i wyłącznie z przymusu, ponieważ tak naprawdę w ogóle mi nie smakowała.
Aby zająć się czymś w trakcie czekania na to aż z czajnika zacznie wydobywać się charakterystyczne gwizdanie, wyciągnąłem z szafki kawę sypaną, z szuflady małą łyżeczkę, a z lodówki mleko.
Kręciło mi się w głowie od nadmiaru niepokojących mnie myśli i dziękowałem sobie w duchu za to, że nie upiłem się tak jak na początku planowałem, gdyż z całą pewnością byłbym jeszcze na domiar złego w trakcie bolesnej agonii spowodowanej kacem.
Skrzywiłem, gdy po kilku minutach w pomieszczeniu rozległo się świszczące gwizdanie, zanim zgasiłem palnik.
I o mało nie wylałem sobie wrzątku na brzuch, kiedy do moich uszu dotarło rytmiczne, niemal natarczywe dzwonienie do drzwi, naprzemiennie z pukaniem.
Szybko zalałem przygotowaną już odpowiednią dawkę kawy wodą z czajnika, potem od razu kierując się przedpokoju ze zmarszczonymi w konsternacji brwiami. Po chwilowym zawahaniu się, ostatecznie jednym, pewnym ruchem przekręciłem zamek w drzwiach, następnie otwierając je na oścież.
W tamtej chwili na śmierć pożałowałem swojej głupoty jaką okazałem przed laty namawiając rodziców na to, aby nie robili w drzwiach wizjera, bo "przecież okolica ta nie jest niebezpieczna". Lecz wtedy jeszcze nie byłem zranionym nastolatkiem, odczuwającym dramatyczną potrzebę ukrywania się przed pewnym osobnikiem.
Louis, ledwo stojących w pełni samodzielnie na delikatnie dygoczących nogach, nie czekając na to aż w jakikolwiek sposób zaprotestuję, przepchnął się obok mojej zastygłej z osłupienia sylwetki. W dalszym ciągu ubrany w te same ciuchy, jakby nigdy nic, zaczął zdejmować swoje buty.
Śmierdziało od niego alkoholem do tak wielkiego stopnia, że cofnąłem się dwa kroki w tył, demonstracyjnie ucinając niepotrzebny dopływ zimnego powietrza do domu, trzaskając drzwiami.
- Gdzieś Ty się do kurwy nędzy podziewał?! - wrzasnął tak niespodziewanie, że sprawił moje wzdrygnięcie się. Dostrzegłem po sposobie w jaki niewyraźnie wypowiadał następne słowa, iż nadal był totalnie pijany, a nie skacowany tak jak mogłoby się wydawać. - Całą noc odchodziłem od zmysłów, po tym jak zniknąłeś pomimo tego, że kazałem Ci zostać w kuchni! - krzyczał na mnie, wymachując przy tym dosyć komicznie rękoma. - Nie odbierałeś ode mnie telefonów, nie odpisywałeś na sms-y. Co Ty sobie w ogóle wyobrażasz?!
Uśmiechnąłem się zjadliwie.
- Cóż, najwyraźniej moje ulotnienie się stamtąd nie przeszkodziło Ci w zapijaniu swojej łgarskiej gęby i lizaniu z, podobno byłą dziewczyną! - również podniosłem głos, popychając zaskoczonego maturzystę do tyłu.
Żałośnie się zataczając, upadł na podłogę, przewracając przy tym należące do mojej mamy buty.
- Co Ty chrzanisz?! - niesamowicie mnie wkurwiało to jego krzykliwe przeciąganie samogłosek.
Chociaż tak właściwie to nie. Cała jego osoba doprowadzała mnie w tamtej chwili do szewskiej pasji.
- Rozumiem, że do tej pory miałeś mnie za kompletnego frajera, ale muszę Cię zawieźć, Tomlinson. - wycedziłem przez zęby nie przestając się przy tym ironicznie uśmiechać. - Nareszcie pojąłem, że to całe randkowanie, komplementowanie mnie i inne gówna tego typu od początku były dla Ciebie tylko pełną radochy grą! - sam nie wiem co we mnie wstąpiło. - Powiedz mi, o jak dużą kasę założyłeś się ze swoimi cynicznymi kumplami? Ile jest dla Was wart ten naiwny dzieciak?!
- Przestań! - wołał, próbując bezskutecznie podnieść się z twardej podłogi.
Wydawał się taki mały i bezbronny, wiedząc, że przejrzałem go na wylot, a stan w jakim się znalazł, nawet nie pozwalał mu wybronić się jakąś błyskotliwą odpowiedzią. Oh, jakże to wielce potrafi się czasem w życiu dana sytuacja odwrócić.
Louis prawdopodobnie nie spodziewał się mojego tubalnego, wręcz histerycznego wybuchu śmiechem. Prawdziwym, przepełnionym boleścią śmiechem.
- Jesteś tak potwornie żałosny, że prawie mi Cię szkoda... Prawie. - ostatnie słowo praktycznie wywarczałem.
- Z nikim się nie całowałem! - w końcu się podniósł, podpierając z wielkim wysiłkiem na blado-szarej ścianie. - Mówię prawdę, loczku...
- Zamknij się, kurwa, bo przysięgam, że jeżeli jeszcze raz skłamiesz, albo co gorsza mnie tak nazwiesz, nie ręczę za siebie, jasne?! - czułem napływające do moich oczu łzy. - Nawet nie potrafisz chociażby postarać się być mężczyzną i przyznać się! - nie byłem w stanie już dłużej tłamsić w sobie tego jak bardzo zraniony byłem. Załkałem cichutko, przysłaniając usta ręką.
Szatyn przyglądał mi się w milczeniu. W momencie, w którym przechylił głowę na prawo, mrużąc przy tym w niemal złowrogi sposób oczy. Automatycznie pożałowałem okazania przy nim swoich słabości.
- Ja jestem żałosny, ja?! - wykrzyczał. - Prawisz mi morały na temat tego jak być prawdziwym mężczyzną, a sam ryczysz jak skończona ciota. Traktujesz ten pocałunek z Danielle, który gwoli ścisłości nic dla mnie nie znaczył, jak jakiś w pizdu kataklizm! - przewrócił ostentacyjnie oczami.
Jego słowa godziły w moje już i tak pokiereszowane serce, z taką łatwością jak sztylet przebijający swym ostrzem aksamitne płatki róży.
- J-jak możesz... - dławiłem się szlochem, mając przez chwilę trudność ze złapaniem oddechu.
Lecz mój płacz tylko nakręcał jego pijacką agresję.
- Oh, mogę, Harry. Mogę wszystko. - patrzył na mnie z wyższością, pomimo naszej różnicy wzrostu, w której, paradoksalnie to ja dominowałem. - Mogę sprawić, że w jednej sekundzie będziesz słodziutko chichotał, nie mogąc uwierzyć w to, jak ktoś mógł polubić tak zakompleksioną osobę jaką jesteś Ty, mogę też z łatwością wprawić Cię w zażenowanie spowodowane jakimś moim uszczypliwym komentarzem. Ale i tak na moje kolejne skinięcie, po chwili zrobiłbyś dla mnie wszystko, od całowania mnie, aż po ssanie mojego kutasa. O tak. - pstryknął palcami, okazując mi przy tym już absolutny brak szacunku. - Bo tak chcę, bo taką mam zachciankę. Zresztą sam musisz przyznać, że całkiem szybko owinąłem Cię sobie w okół palca...
- Wynoś się stąd! - zawyłem, chwytając za kaptur cały czas niezdjętej przez chłopaka kurtki, potem ponownie w ciągu zaledwie kilku minut otwierając drzwi wejściowe. - Wynoś się, Ty pieprzona kanalio! - z całej siły wypchnąłem go za próg.
Następnie schyliłem się, niedbale rzucając za nim jego air maxami, zaraz po tym szybko zamykając drzwi.
Dyszałem ciężko, przecierając wilgotne od słonawej cieczy policzki i szyję, opierając z czystego wyczerpania głowę na drewnianej powierzchni.
- H? - nawet na nią nie spojrzałem, wiedząc od początku mojej kłótni z Louisem, że obudzenie ich tym, było tylko kwestią czasu. - Czy to był Louis? - spytała, mimo, że dobrze znała odpowiedź.
- Nie zadawaj głupich pytań, tylko mnie przytul, pindo... - zakwiliłem, odwracając się, przez co zobaczyłem, że razem z nią na dół zszedł także Zayn.
- Oj Hazz, Hazz. - mruknął z uczuciem mulat, po tym, gdy tak samo jak wczoraj, okrążyli mnie swoimi opiekuńczymi jak zawsze ramionami, w które cichutko zaszlochałem.
🌹
Rodzice przyjechali tak jak zapowiedziała mi w piątek mama, czyli około dziewiątej wieczorem w niedzielę. Przez to jak dobrym humorem tryskali związanym z ich pełnym śmiechu pobytem, dodając do tego również to jak mało z nimi spędziłem czasu zarówno przed snem, jak i podczas śniadania, żadne z nich nie zauważyło jak przygnębiony byłem. Nawet ukrywanie tego nie było na moje siły, dlatego pozostało mi jedynie modlić się, abym nie musiał zwierzać się mamie z czegoś, nie mając na to absolutnie żadnej ochoty, dopóki Tomlinson wreszcie sam nie opuści moich myśli.
Nie było to jednak tak łatwe jak mogłoby się wydawać. No bo przecież nie da się przemówić do rozsądku nastolatkowi pokładającemu zbyt wiele nadziei w ludziach, który poważnie zauroczył się w królu szkoły.
Dlatego można sobie tylko wyobrazić jak panicznie zatrważała mnie świadomość tego, iż po tym wyczerpującym, pełnym wypłakanych przeze mnie w poduszkę łez weekendzie, musiałem powrócić do szarej, poniedziałkowej rzeczywistości.
Szkoła.
Tak jak od początków mojej edukacji w liceum wzmianka o zawleczeniu nóg do miejsca, gdzie chyba żadna osoba o zdrowych zmysłach nie chciała chodzić, marnując w ten sposób cenne godziny, jakie można poświęcić na sen, tak tamten poniedziałek zdecydowanie mogłem zaliczyć do prawdopodobnie jednego z najgorszych w moim życiu.
Zmierzając do szkoły spokojnym jak zawsze spacerem, wsłuchiwałem się w każde pojedyncze słowa najsmutniejszych piosenek Lany, dobijając się jeszcze bardziej, no bo czemu nie? Chowałem zaczerwieniony nos w materiale komina, przeklinając w myślach swoją wróżbę sprzed ponad tygodnia, w której przewidziałem spadnięcie w Manchesterze śniegu. Zupełnie tak jakby ścigało mnie jakieś fatum i los sprawił, że bieluśkie śnieżynki poczęły zatrzymywać się na moich ubraniach, dosłownie minutę po tym, kiedy wyszedłem na dwór.
- Dzień dobryyy! - uniosłem się w zdziwieniu na palcach u stóp, gdy słuchawki zostały brutalnie wyrwane z moich uszu, a z lekka depresyjną melodię ''Cruel World", zastąpiło donośne zawołanie Zayna, będącego oczywiście w o niebo lepszym nastroju niż ja.
- Hej. - przywitałem się obojętnym głosem, pozwalając swobodnie dyndać białym słuchawkom, z których cały czas wydobywała się muzyka. - Dlaczego idziesz na piechotę, a nie jedziesz autem?
- Pokłóciłem się wczoraj z rodzicami i moją karą zostało walenie do szkoły, domu Emily, Twojego i tak w zasadzie to wszędzie, z buta przez okrągły tydzień. - powiedział. Jego promienny uśmiech, nie wyblakł choćby na moment.
- Oh. - tylko na tyle było mnie stać, lecz po chwili opanowałem się, nie chcąc sprawić mu przypadkiem przykrości (mimo, że chłopak ten rzadko kiedy czuł coś takiego jak uraza). - O co poszło?
- Mama sprzątając rzeczy do prania w moim pokoju, znalazła przez przypadek prezerwatywę. - zacisnąłem wargi, oczami wyobraźni już widząc jak wielki dym musiał wybuchnąć w domu chłopaka. - Właściwie nie doszłoby do tej całej bardachy, gdyby tata nie podsłuchiwał mojej dyskretnej rozmowy z mamą na ten temat. Wiesz dobrze jak wygląda to z perspektywy jego religii. - skinąłem twierdząco głową. - Seks przed ślubem jest be, a co dopiero w naszym wieku! - westchnął teatralnie. - Zdenerwowałem się i w gniewie powiedziałem o parę słów za dużo nawet do mamy. Nieciekawa sytuacja... - wzruszył ramionami, chowając gołe ręce do kieszeni płaszcza. Kilka płatków śniegu opadło na jego hebanowy zarost, roztapiając się w zawrotnym tempie, podczas, gdy z jego niewyspanej twarzy nie schodził mikry uśmieszek.
- Masz chyba dobry humor, hmm? - zagadnąłem, chcąc w końcu dowiedzieć się co było przyczyną energii jaką tryskał od rana mulat.
- Dostałem A z biologii, czaisz to?! - wybuchnął, przeskakując radośnie 3 najbliższe płytki na chodniku, niczym małe dziecko.
Po prostu nie dało się nie przewrócić oczami. - Tak, Zayn, czaję. Reagujesz tak na każdą nową ocenę w dzienniku, kujonie. - chłopak pokazał mi z niewielkiej odległości język, oraz środkowy palec. - W dodatku nad wyraz dojrzały kujonie. - uzupełniłem z przyjacielskim sarkazmem, za który oberwałem nie za mocno z otwartej dłoni Malika w potylicę. - Zazdroszczę Ci tego, że umiesz się śmiać z drobnostek takich jak ta.
Wtedy też nasza konwersacja urwała się. Zayn musiał nareszcie dostrzec, że mój stan sprzed ostatnich dwóch dni się nie poprawił, dlatego też zamiast brnąć w drażniącą mnie dyskusję, włożył jedną słuchawkę do mojego prawego ucha, oraz drugą do swego lewego. W ten sposób przeszliśmy ostatnie dziesięć minut drogi.
Przekroczenie murów budynku wprawiło mnie w niezwykle nieprzyjemne uczucie, porównywalne do zaciskania się na mojej szyi niewidzialnej pętli, która z każdą kolejną chwilą coraz bardziej utrudniała mi porządne zaczerpnięcie oddechu. Spotkanie go było tylko kwestią czasu, a brak jakiegokolwiek wyobrażenia na temat okoliczności w jakich mogło do tego dojść, napawało mnie podwójnym stresem.
- Emily pewnie jest już dawno pod klasą. - stwierdził Malik, kierując się razem ze mną do szatni, jednakże... wejście do niej było zablokowane.
I nie, bynajmniej powodem tego nie były z niewyjaśnionych powodów zamknięte drzwi, czy też zastawienie przejścia jakąś dużą szafą, ale ogromny tłum uczniów. Poszczególne urywki rozmów mieszały się z niedającymi się rozszyfrować przez byt duży gwar krzykami, dochodzącymi z szatni. Spojrzeliśmy na siebie z mulatem w tym samym czasie, później również synchronizując ze sobą zdezorientowane wzruszenie ramion.
Zdecydowaliśmy się na podejście do jednego z przypadkowych nastolatków, po to, by rozeznać się chociaż trochę w tym kuriozalnym zamieszaniu.
- Oi!* - zaczepiłem średniego wzrostu brunetkę, w eleganckim koczku na czubku głowy. Przekręciła głowę, posyłając mi pytający wzrok. - Co się dzieje?
- Jakaś laska przed chwilą uderzyła Tomlinsona taką pałką na gwałcicieli i z tego co usłyszałam od osób, które stoją bardziej z przodu, właśnie przytrzymuje ją dwóch chłopaków z ''Hien", podczas gdy ona rzuca w biednego Louisa całkiem wymyślnymi wiązankami. - wytłumaczyła naszej dwójce z nieukrywanym przejęciem.
Zmarszczyłem brwi, gdy mój przyjaciel parsknął śmiechem. - A Tobie co znowu?
- Sam, nie wiem, ale wyobraziłem sobie Em. - nie przestawał głupkowato się brechtać. - Jakoś tak pasuje mi to do niej, a zresztą...
- Jak już tym przydupasom znudzi się bronienie Twojej tchórzliwej dupy, przysięgam kurwa na moją mamusię, że będziesz wpierdalał gruz, Ty z metra cięty krasnalu! Nawet moje szpilki są od Ciebie wyższe!
Po rozpoznaniu w tym pełnym groźby tonie, głosu swojej przyjaciółki, zrobiłem się równocześnie blady, czerwony, fioletowy, zielony, a w sumie to nawet i w kratkę. Widziałem po wyrazie twarzy Zayna, jak i jego powiększonych dwukrotnie oczach, iż zareagował podobnie.
Nie zastanawiając się ani moment dłużej, naparliśmy z całej siły na mocno ściśnięty tłum ludzi. Nie trudziliśmy się nawet z przepraszaniem ich, ilekroć rozpychaliśmy się w dość niegrzeczny sposób łokciami, chcąc w najszybszym możliwym tempie znaleźć się w centrum całego zajścia.
Po odepchnięciu od siebie zadziwiająco grubego chłopaka, przeżuwającego obojętnie wielką bagietkę, naszym oczom ukazał się widok zarówno przerażający jak i zabawny. Moim zdaniem, szamocząca się, oraz bijąca wściekle pięściami powietrze nastolatka z doszczętnie zrujnowaną szopą loków, przytrzymywana z trudem przez dwa razy większych od niej masą maturzystów, była perfekcyjną definicją tych właśnie przymiotników.
Louis stał po drugiej stronie pomieszczenia, próbując użyć w stosunku co do szatynki równie dosadnych słów jak ona, lecz szał w jaki wpadła wtedy Emily, był czymś nie do opisania. Znałem ją przeszło dziesięć lat i samemu nie pojmowałem co właściwie w nią wtedy wstąpiło, nie wspominając już o jej własnym chłopaku.
- Bourne, uspokój si...
- Mam się uspokoić?! Słuchaj, powiem krótko; gdybyś był robalem, chociaż w sumie i tak nie różnicie się do końca wzrostem i wielkością mózgu, to zmiażdżyłabym Cię podeszwą buta bez mrugnięcia okiem! - darła się na równie poruszonego całą sprawą, co my, kapitana szkolnej drużyny. - Za to co zrobiłeś powinnam wyrządzić Ci tak ogromną krzywdę, że nawet własna matka nie rozpoznałaby Cię w trakcie sekcji zwłok!
Wspomnienie w trakcie wybuchu Emily rodzicielki szatyna, okazało się z niewiadomych dla nikogo powodów, posunięciem poniżej pasa. Wskazywały na to zmrużone oczy Tomlinsona, których niebieski płomień zapalił się czystym gniewem i frustracją. Jego szczęka zacisnęła się mocno uwydatniając jej agresywne rysy.
Wtedy też Zayn postanowił zainterweniować.
- Ogarnijcie się wszyscy do kupy! - wkroczył pomiędzy rozwścieczonych uczniów, trzaskających w siebie nawzajem piorunami. - Chodź... - chłopak wyszarpnął dziewczynę ze stalowego uścisku kompanów Louisa, następnie przyciągając jej drżące z nadmiaru adrenaliny ciało do swego torsu.
- Nie ruszę się stąd dopóki go...
- Nie jest tego wart, Emily. - wciąłem się po podejściu do przyjaciół. Zerknąłem spode łba na intensywnie przyglądającego mi się szatyna. - Zdecydowanie nie jest. - mruknąłem, pomimo, iż zabrzmiało to trochę bardziej jak głośny szept, który mimo to, wszyscy zgromadzeni w szatni byli w stanie usłyszeć.
- Loueh? Loueh, kochanie! - naprawdę nie przypuszczałem, że cała ta sytuacja mogła stać się jeszcze gorsza, dopóki Danielle Campbell dosłownie nie wyłoniła się znikąd, po to aby rzucić się na szyję, dziwnie cichego chłopaka. - Wszystko w porządku? Nic Cię nie boli?
Nie... Ja po prostu już dłużej tego nie zniosę. - powiedziałem sam do siebie w myślach, porzucając daleko w tyle, zapewne bardzo rozkojarzonego Zayna i Emily, którzy poczęli nawoływać moje imię, jednak byłem głuchy na wszelkie ich prośby powrotu, pragnąc z całego serca znaleźć się już poza terenem tego toksycznego pod wieloma względami budynku.
I być może była to tylko moja fantazja, lub też skutki uboczne połkniętych wiele godzin temu tabletek uspokajających, ale mogłem ręczyć na wszystko co posiadałem, że do moich uszu dotarł wielce zniecierpliwiony, a wręcz pogardliwy głos Tomlinsona, wypowiadający coś nieprawdopodobnie absurdalnego na wzór ''Na litość boską, odpierdol się wreszcie ode mnie, Danielle!".
Ah, wyobraźnia od zawsze lubiła płatać mi figle...
-----------------------------------------------------------
*Oi - angielskie zawołanie, mające na celu zwrócenie na siebie czyjejś uwagi. Coś jak nasze "ej!", czy też "hej!".
HEY SISTERS! (za dużo Jamesa, ok)
Zgadnijcie kto zapomniał, że po majówce ma do napisania trzy sprawdziany i niczego się jeszcze nie nauczył, bo miał lenia w dupie? :')))
KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro