Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

\Dzięki Bogu udało mi się uniknąć szlabanu, ale oczywiście bez wysłuchiwania długiego kazania mojej mamy się nie obyło, lecz nie byłem tym też w zasadzie ani trochę zdziwiony.

Tą bardziej przygnębiającą rzeczą jednak okazał się fakt, że nie zdołałem razem z Louisem nadrobić tamtej brutalnie przerwanej randki przez kolejne parę dni. We wtorek odmówiłem mu wyjścia po lekcjach na spacer po mieście ze względu na klasówkę z chemii, jaką pisałem w środę. Kiedy już ja miałem wolne popołudnie dnia, tym razem chłopak nie mógł poświęcić mi swojego wolnego czasu, tłumacząc się meczem, przez który nie było go w mieście aż do wieczora. Natomiast w czwartek, jak i piątek, żaden z nas nie zaproponował jakiejkolwiek propozycji, dotyczącej tego gdzie moglibyśmy się spotkać, gdyż ponownie nie pozwoliły nam na to obowiązki domowe, oraz te szkolne.

Nie mając rzecz jasna odwagi zaprosić Tomlinsona na trzecie wspólne wyjście (czego tu oczekiwać od kogoś, kto nawet boi się napisać jako pierwszy), postanowiłem wykorzystać czas pozalekcyjny na odrobienie ogromu prac domowych (jednak ostatecznie moje lenistwo zwyciężyło), następnie po krótkiej rozmowie ze sobą przed lustrem w łazience, zdecydowałem się zadzwonić do Emily. Miałem nadzieję na wypytanie ją o to dlaczego zachowywała się tak dziwacznie w poniedziałek, podczas wspólnego obiadu na stołówce, kiedy towarzyszył nam Louis.

Pierwszy sygnał.

Drugi...

- Czego, grzecznie pytam?! - przewróciłem czule oczami, słysząc jej standardowe powitanie.

- Hej, masz tam gdzieś Zayna? - zapytałem, mając nadzieję, na to, iż zaprzeczy ze względu na mój główny cel, dla którego do niej zadzwoniłem.

- Ty to masz refleks, Styles. Dosłownie przed chwilą zniknął za zakrętem. - o mało nie wymsknęło mi się westchnięcie ulgi.

- Czuję się zazdrosny. Ostatnio bardzo rzadko widuję się z nim sam na sam! - zażartowałem.

- Podziękuj naszemu, beznadziejnemu w tym roku planu lekcji, przez który wszystko mamy ułożone w ten sposób, że spędzasz z nim dwa razy więcej czasu w szkole niż ja. Logiczne, że chcemy nadrabiać to po lekcjach. - do moich uszu dotarł dźwięk uchylania przez nią okna w pokoju.

- Ta, jasne, żebyście Wy jeszcze wtedy ze sobą rozmawiali. - parsknąłem z wyraźnym sarkazmem. - Założę się, że specjalnie włączasz wtedy na cały regulator ''Dark Paradise"*, żeby Twoi rodzice nie słyszeli jak baraszkujecie.

- Spierdalaj. - prychnęła. Zaśmiałem się zwycięsko, ponieważ kiedy Emily Bourne było w takich chwilach stać tylko i wyłącznie na coś takiego, świadczyło to o jej zażenowaniu.

- Słuchaj, jak już sama poruszyłaś temat szkoły... - odchrząknąłem.

- O nie, nie podoba mi się Twój ton. - domyśliłem się, że dziewczyna zaczęła niespokojnie poprawiać na nosie okulary.

- Spokojnie, tak właściwie to nic wielkiego, tylko chciałbym, abyś mi coś wytłumaczyła. - mówiłem jeszcze wolniej niż zazwyczaj, starannie dobierając każde, pojedyncze słowo, tak aby przejść do sedna sprawy w jak najdelikatniejszy sposób.

- Boże, H, doskonale wiesz jak beznadziejny ze mnie korepetytor, zwłaszcza na odległość...

- Co? - zmarszczyłem brwi, dopiero po chwili łącząc w głowie fakty. - A! Nie miałem na myśli nauki, Em. - nie dając jej dojść do słowa, kontynuowałem. - Pamiętasz jak w poniedziałek Louis przysiadł się do nas na przerwie obiadowej? - krzywiłem się niemiłosiernie, wpatrując uważnie w ścianę, dziękując z całego serca geniuszowi, który przyczynił się do powstania czegoś takiego jak telekomunikacja. Wszystkie rozmowy prowadzone poprzez linię komórkową wydawały się dużo prostsze.

A może raczej były tylko drogą na skróty dla tych mniej odważnych?

- Tak. - szlag, znowu te krótkie, wymijające odpowiedzi.

- No widzisz, ja właśnie o tym mówię! - jęknąłem buńczucznie, rzucając się bezwładnie na łóżko, z przyzwyczajenia nie zwracając uwagi na to jak mój materac poruszał się pode mną w hałaśliwy sposób.

- Że jak? Harry, nałykałeś się Marsjanków, czy jaki chuj? - z ulgą zauważyłem, że stara, wulgarna Emily wróciła.

- Ilekroć choćby o tym wspominam, robisz się strasznie oziębła i taka... małomówna. Od pięciu dni już mnie to męczy, więc proszę, bez zbędnych przekrętów po prostu powiedz mi szczerze w czym problem. - wydusiłem, czując jak mój język sztywniał nieprzyjemnie podczas wypowiadania coraz to istotniejszej w naszej konwersacji kwestii.

Po drugiej stronie słuchawki zapanowało milczenie. Była to jedna z tych okropnych cisz, jaką chyba każdy człowiek na świecie doświadczył w swoim życiu chociaż parę razy. Niewiadomo czy powinno się przerwać ją samemu, czy zwyczajnie czekać aż ta druga osoba zrobi to czego sami się zbytnio obawiamy.

- Krótka piłka, nie trawię tego gościa. - w końcu to szatynka postanowiła się odezwać. - I chyba lepiej, żebym z nim nie rozmawiała, niż żebym zachowywała się w stosunku do niego jak suka, tym samym stawiając Cię w niekomfortowej sytuacji.

- Przypomnieć Ci jak jeszcze przed laty miałaś wiele uprzedzeń co do Zayna?

- Ależ ja nic do Tomlinsona nie mam. Mówię serio. Nawet szacunku.

- Emily! - fuknąłem.

- Wybacz, H, ale nie mam nawet zamiaru próbować być dla niego na siłę miła. Znasz mnie. - chwyciłem w dłoń poduszkę, która następnie przycisnąłem do swojej twarzy oddychając ciężko.

- Co Ci w nim tak bardzo przeszkadza? - wymruczałem.

- Właściwie to muszę powiedzieć, że nic, no bo, kurwa, ma gadane i... no ok, jest zajebiście przystojny, ale stracił u mnie na starcie.

- Każdy popełnia błędy, trzeba dawać innym kolejne szanse. - broniłem maturzysty, starając się przy tym nie urazić najlepszej przyjaciółki, co okazywało się dużo trudniejsze w praktyce.

- Może się do niego kiedyś przekonam. Widzę jak bardzo Ci na nim zależy... - w momencie, w którym już otwierałem usta, powiedziała twardo: - Nawet nie próbuj zaprzeczać, bo gdy tylko któreś z nas wypowiada jego imię, gały świecą Ci się jak neony na billboardzie reklamującym tę zajebiście drogą karmę dla kotów! Postaram się nie zabijać go wzrokiem, obiecuję, ale wiedz, że robię to tylko dla Ciebie, H. - uśmiechnąłem się głupkowato, zwłaszcza po dosłyszeniu w jej głosie, iż robiła to samo.

- Dziękuję, to dużo dla mnie znaczy.

- Wiem o tym, skarbie. Gdy Tobie na czymś zależy, nigdy tylko odrobinę, ale zawsze mieści się to w tej górnej skali.

Cholera, nie zasługuję na nią.

🌹

I feel it coming out my throat
Guess I better wash my mouth out with soap

Korzystając z upragnionego, piątkowego wieczoru, wylegiwałem się na łóżku niczym żaba na liściu, śpiewając z buzią pełną czekoladowych ciasteczek ''Soap". Mój drogi przyjaciel często żartował z tejże piosenki, mówiąc, iż przekaz jej nie jest ani trochę głęboki, a Melanie opowiada w niej jedynie o chłopcu, w którym się podkochuje, na co zawsze odgryzałem się typowym dla mnie ''Ty po prostu nie rozumiesz jej twórczości, ignorancie".

Jako, że był to jeden z tych momentów, podczas gdy mocno wczuwałem się w tekst, bujałem się do psychodelicznego beatu, przymykając co jakiś czas na dłużej powieki.

God, I wish I never spoke
Now I gotta wash my mouth out with soap

A może Zayn miał w tym troszkę racji? Czy rzeczywiście interpretowałem tę piosenkę w zły sposób? Przecież teksty z albumu tej artystki do na przykład ''Pacify Her", czy ''Dollhouse", były jedną wielką metaforą, jaką udawało się zrozumieć dopiero po uważnym wsłuchaniu w słowa. Ale utwory takie jak między innymi ''Crybaby" i ''Sippy Cup", gdzie nie potrzebne były wszelakie zdolności dedukcji. Osobiście, nigdy nie myślałem o ''Soap", jak o łatwej do rozszyfrowania piosence.

Jednak odkąd poznałem Louisa, zdecydowanie potrafiłem się utożsamić z tekstem bez najmniejszego trudu, ponieważ hej, nawet na palcach obu rąk nie da się zliczyć tego ile razy straciłem zdolność mowy w towarzystwie chłopaka.

I jego imię za szybą mojego iPhone'a, informujące mnie, razem z ukochanym dzwonkiem o przychodzącym połączeniu, było ostatnią rzeczą jakiej się wtedy spodziewałem (ale trzeba przyznać, że w głębi duszy tego pragnąłem).

Po odmówieniu cichej, kilkusekundowej modlitwy, odebrałem.

- Halo? - byłem pod wrażeniem tego, iż mój głos nie zadrżał ani trochę! Świadczyło to ku mojemu zadowoleniu, że zaczynałem czuć się coraz swobodniej w towarzystwie swojego poważnego już zauroczenia.

- Przygotuj się. Za pół godziny będę pod Twoimi drzwiami i zabiorę Cię od razu ze sobą na naszą zaległą imprezę. - wyrzucił z siebie na jednym wydechu, zupełnie tak jakby informował mnie o tym co zjadł dzisiaj na obiad. Zakrztusiłem się kawałkiem czekolady. - Tylko nie bądź zbyt wyzywający, loczku, dobrze? Pamiętaj, że nawet jeśli idziesz tam ze mną, pewne rzeczy powinny być przeznaczone tylko dla moich oczu i mogę zrobić się bardzo zaborczy. - wymruczał, z premedytacją obniżając przy tym głos, rozłączając się z zawrotną szybkością.

- Proszę? - wyjąkałem, z nadal tkwiącą przy moim uchu komórką, zupełnie tak jakby Louis mógł mnie rzeczywiście usłyszeć.

Zaledwie moment później pozwoliłem urządzeniu bez żadnego skrępowania wysunąć się spomiędzy moich palców i opaść na od tygodnia niepraną pościel, po tym kiedy nareszcie dotarł do mnie sens tego co powiedział mi Tomlinson.

Impreza.

Przygotuj się.

Pół godziny.

Najświętszy Horusie, Afrodyto, i Jehowa, pół godziny!

Zerwałem się z łóżka, o mało przy tym nie zrucając laptopa na ziemię, czego nie można jednak powiedzieć o bałaganie spowodowanym okruszkami ciastek, lecz w tamtym momencie zupełnie nie obchodziła mnie estetyka mojego pokoju (no chyba, że wlicza się w to właśnie roztrzaskanie wcale nietaniego sprzętu). Dokładnie tak jak tydzień wcześniej, wyrzuciłem naprędce wszystkie części swej garderoby znajdujące się w szufladzie z ''tymi ładniejszymi" ciuchami. Zdając sobie sprawę z nieubłaganie naglącego mnie czasu, nie marnowałem zbytniej energii na panikowanie, jedynie odrzucając na bok te ubrania, które ani trochę nie pasowały do wizji tego jak chciałem wyglądać.

Ostatecznie wybrałem czarną, zapinaną na granatowe guziki klasyczną koszulę z mankietami i kołnierzykiem o nieco jaśniejszym odcieniu niż cały materiał, oraz pasujące do wszystkiego, hebanowe rurki.

Po uprzednim wrzuceniu reszty pogniecionych ciuchów na łóżko, po Ty by mama nie musiała niepotrzebnie się denerwować, potruchtałem do znajdującej się naprzeciwko mojego pokoju łazienki. Utrwaliłem zaczesaną do tyłu brunatną grzywkę lakierem do włosów (mojego ojczyma, aż dziwne, że jeszcze się nie zorientował w tym, iż czasami podkradałem mu takowe kosmetyki), następnie korzystając z niedawno kupionych (tym razem przeze mnie) perfum od Armaniego. Kiedy uznałem, że jestem zadowolony z efektu końcowego, zdecydowałem się jeszcze zapobiegliwie przyjrzeć swojej twarzy, aby ewentualnie wypatrzeć na niej niechcianego, dobrze widocznego wyprysku. Uśmiechnąłem się, w myślach obcałowując mamusię w podziękowaniu za przekazanie mi w genach tej niewymagającej za wiele wysiłku, oraz nerwów cery.

Prawie umarłem z powodu swego niesamowitego szczęścia, gdy po powrocie do pokoju skontrolowałem czas i zrozumiałem, że zdążyłem ze wszystkim kilka minut przed czasem.

Wow, nieużalanie się nad sobą jest rzeczywiście pomocne.

Ponownie opuszczając pokój, wysłałem wiadomość do grupowego chatu, w którym oprócz mnie znajdowali się także Zayn i Emily, gdzie poinformowałem przyjaciół o swoim niespodziewanym wyjściu na moją pierwszą, prawdziwą imprezę.

Mówiąc szczerze, w ogóle nie stresowałem się tym choćby do połowy w takim stopniu jak przed tamtą domówką, na jaką koniec końców i tak nie dotarłem.

Oczywiście cały mój spokój ducha szlag trafił, kiedy będąc już na schodach, prawie z nich nie zleciałem po usłyszeniu dzwonka do drzwi i bardzo dobrze wiedziałem kto przyszedł.

- Ja otworzę! Ja! - zawołałem, wręcz z prędkością światła pokonując ostatnie stopnie, co nie było zresztą trudne, zważając na moje długie kończyny. - Nie Ty! Ja! - wyprzedziłem iście rozkojarzonego, zapewne moim zachowaniem jak i wyglądem Robina w przejściu do przedpokoju.

Uśmiechnąłem się promiennie, kiedy po uchyleniu drzwi wejściowych, ujrzałem w progu, zniewalającego jak zawsze szatyna. Oprócz najzwyklejszych, opinających się na jego łydkach jeansach, nie byłem w stanie dostrzec w całości ubioru jaki przywdział na domówkę przez grubą, bordową kurtkę, idealnie wszystko ukrywającą. Przygryzłem wargę, nie mogąc uwierzyć w to, że po raz pierwszy życiu zaczerwienione od zimna policzki i nos wydały mi się tak niedorzecznie atrakcyjne.

- Pięknie wyglądasz. - niemal szepnął, oglądając mnie dokładnie.

- Dziękuję. - uśmiechnąłem się szerzej. - Ty też.

Uniósł kąciki swych spierzchniętych ust w górę, wyciągając zza pleców prezent, który mimowolnie sprawił, iż wydałem z siebie oczarowane westchnięcie. - Lepiej późno niż wcale, hmm?

Róże.

Białe.

- Dziękuję... - kompletnie zdębiałem i zamiast po prostu odebrać od niego bukiet, po prostu stałem tam, przypatrując się podarunkowi jak skończony idiota.

- Ostatnio miały być inne, ale tak szczerze to cieszę się, że ich nie dostałeś, bo tak w sumie to czerwone są ciut przereklamowane...

- Anne, do Harry'ego właśnie przyszedł jakiś starszy chłopak, który dał mu kwiaty! - uwaga naszej dwójki momentalnie skupiła się na moim wrzeszczącym nieopodal ojczymie. - W dodatku obydwoje odpicowali się jak mrówki na święto lasu, a więc oznacza to randkę!

- Co?! - usłyszeliśmy z oddali. - Mój introwertyczny synuś wychodzi z domu z kimś innym niż Zayn i Emily?!

- Boże... - jęknąłem, chowając twarz w dłoniach czując, że moje zażenowanie nie mogło osiągnąć już wyższego poziomu, zwłaszcza, po tym gdy Louis parsknął śmiechem.

Moja mama już po chwili znalazła się na korytarzu, pozostawiając mojego ojczyma za sobą. Podeszła do nadal dzierżącego w dłoni bukiet róż szatyna, uśmiechając się do niego aż nazbyt szeroko.

- Dobry wieczór, proszę pani. - chłopak zaskoczył chyba wszystkich domowników, ujmując dłoń mojej mamy w swoją, następnie składając dżentelmeński pocałunek na jej wierzchu. - Louis Tomlinson. - przedstawił się, bez choćby mrugnięcia okiem wciskając mi śnieżnobiałe kwiaty.

- Anne Twist... - odparła, zerkając na mnie kątem oka, podczas kiedy ja jedynie kurczowo zaciskałem palce na osłoniętych ozdobnym papierem kolczastych łodygach.

- Teraz już zdecydowanie wiem po kim pani syn odziedziczył urodę. - cóż, przynajmniej nie byłem jedyną osobą, której policzki nabrały więcej odcienia różu.

- Oh, dziękuję Ci, Lewis.

- Louis, proszę pani, to francuskie imię i ''s" na końcu jest nieme. - poprawił ją uprzejmie, cały czas uśmiechając się z życzliwością.

- Mhm... - brunetka oczyściła gardło, przez moment zapominając o tym dlaczego w ogóle do nas przyszła. - Harry, nic nie wspominałeś o tym, że gdzieś wychodzicie... Jak i o samym Louisie. - przełknąłem ślinę widząc po wyrazie jej twarzy, iż po powrocie czekało mnie bogate w szczegóły przesłuchanie.

- Ponieważ sam dowiedział się zaledwie pół godziny temu. To było bardzo spontaniczne. - wytłumaczył za mnie szatyn.

- No dobrze... - mruknęła, z półuśmiechem, przekręcając się znowu w moją stronę. - Masz przywilej tego, że nie skontroluję, o której wrócisz, bo za chwilę razem z Robinem wyjeżdżamy.

- Co? Znowu? - uniosłem brwi.

- Tym razem w sprawach stricte finansowych. Nie będzie nas bardzo długo, więc możesz cieszyć się błogą wolnością przez caluśki weekend. - puściła mi oczko, a ja wyszczerzyłem się nie wierząc, naprawdę szczerze nie wierząc w to wszystko. - Ok, ok, ja już Was nie zatrzymuję. Daj mi proszę ten bukiet, słonko, włożę go do wazonu. - wręczyłem jej róże, potem sięgając po pierwszy lepszy płaszczyk, oraz komin.

- Jeśli tylko będziesz miał ochotę, drogi chłopcze to serdecznie zapraszamy! - mężczyzna trzymający się na uboczu, nareszcie zabrał głos.

- Nie, drogi chłopiec nie ma ochoty. - rzuciłem, w momencie, w którym Louis odparł ''Z przyjemnością". - Proszę, czy możemy już iść, Lou? - po wciągnięciu na nogi moją ukochaną parę sztybletów, wtuliłem się cierpiętniczo w lewe ramię Tomlinsona.

- Bawcie się dobrze! - zawołała ze śmiechem mama, dosłownie wypychając nas na bruk.

- I ręce przy sobie! - zdążyliśmy dosłyszeć ostrzeżenie Robina, nim pospiesznie zamknąłem drzwi.

- Jezusie Chrystusie, myślałem, że zaraz zapadnę się pod ziemię. - westchnąłem, nadal przytulając się do chłodnego rękawa kurtki szatyna. Chłopak zachichotał (kurwa) krótko, splatając swoje zmarznięte palce z moimi.

- Masz super rodziców. - powiedział, otwierając wolną ręką furtkę.

- Robin jest moim ojczymem tak właściwie.

- Oh, wybacz...

- Nic się nie stało, serio. - ścisnąłem mocniej jego dłoń w uspokajającym geście. - Właściwie to praktycznie nie utrzymuję kontaktu ze swoim... dawcą spermy, bo nawet nie potrafię nazwać go ojcem, więc traktuję męża mojej mamy jak właśnie prawdziwego tatę. - wzdrygnąłem się lekko na wspomnienie o byłym partnerze mojej rodzicielki, który wielokrotnie ją zdradzał.

Byłem bardzo wdzięczny szatynowi za niekontynuowanie tematu, podczas gdy pokiwał jedynie głową, następnie puszczając moją rękę po to, abyśmy mogli bez problemu wejść do jego audi. Louis po opuszczeniu pojazdu nie wyłączył radia, dlatego z rosnącym coraz bardziej zadowolonym uśmiechem na twarzy, rozpoznałem pierwsze akordy jednej z piosenek z najnowszej płyty The Weeknd.

- Trzy dni temu kupiłem ''Starboy", bo uznałem, że skoro słucham tego na okrągło na spotify, to czemu by nie przenieść tych piosenek do mojego auta. - chłopak przekręcił klucz w stacyjce.

- Nadal nie powiedziałeś mi do kogo jedziemy na tę tajemniczą imprezę. - zagadnąłem go, ściągając swój komin.

- Do mojego kumpla z drużyny, Bradleya.

Zamarłem.

Od razu w mojej głowie pojawił się zarys dosyć agresywnej rozmowy Louisa z tymże osiłkiem, która miała miejsce w poniedziałek. Automatycznie cały stres jaki do tamtej pory nie dawał o sobie znać, kompletnie sparaliżował moje wszystkie członki.

- D-dobrze wiedzieć. - zacisnąłem usta, zwracając się twarzą do okna samochodowego.

- Wszystko w porządku, loczku? - zapytał skonsternowany szatyn, masując tkliwie moje udo.

- Mogę skłamać?

- Harry...

- Po prostu ten gość zajebiście mi zalazł za skórę, ok? - poddałem się, decydując na powiedzenie Louisowi prawdy. - Ze wszystkich Twoich znajomych, to on był dla mnie zawsze najbardziej złośliwy i siłą rzeczy trochę się boję... - ostatnie słowo niemal wyszeptałem.

- Ty mój mały... no dobra, może nie tak mały... - zaśmialiśmy się równocześnie. - ...panikarzu... On będzie zbyt zajęty upijaniem się do nieprzytomności na własnej domówce i nie zamienicie ze sobą ani słowa. Skoro tak bardzo Cię krępuje tam jego obecność, obiecuję pilnować, by trzymał się od Ciebie z daleka, dobrze? - korzystając z tego, że ruch uliczny na chwilę się zatrzymał, spojrzał na mnie, dodatkowo jeszcze dosadniej zaciskając palce na materiale moich spodni.

- Jesteś wspaniały, Louis. - wyznałem, unosząc kłykcie chłopaka do swoich pełnych warg, zaskakując tym zarówno jego jak i siebie. - I możesz mnie dzisiaj pocałować jeśli nadal chcesz... - maturzysta wydał z siebie przekomiczny odgłos przypominający zakrztuszeniem się wodą.

Usłyszeliśmy za sobą hałas klaksonu, przywołujący nadal trwającego w miejscu mimo zielonego światła chłopaka.

- Kurwa, Harry, nie mów taki rzeczy kiedy prowadzę.

Uśmiechnąłem się przebiegle, ucieszony z tego jak moje ego było łechtane przez jego delikatnie drżący głos.

- Przepraszam, może faktycznie lepiej by jednak było, gdybym powiedział to, kiedy zaszyjemy się w jakimś pustym kącie, gdzie będziemy już całkowicie sami, nie musząc się hamować...

- O, kocham tę piosenkę! Zaśpiewajmy razem, co? - przerwał mi szatyn, pogłaśniając radio, następnie samemu zaczynając wyśpiewywać (prawie w całości poprzekręcany) tekst ''Secrets". Przewróciłem czule oczami, rozbawiony jego przeuroczym zachowaniem.

Czując krótkotrwałe wibracje w kieszeni, natychmiast sprawdziłem powiadomienie jakim okazała się być odpowiedź Emily na moją poprzednią wiadomość.

Od: Em 👫
Jeżeli się upijesz, osobiście razem z Zaynem sprzedamy Ci po najbrutalniejszym w Twoim życiu lepie.

🌹

Sam nie wiem czemu dom Bradleya, pomimo swych wielkich wymiarów i imponującego podwórka, nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia jak powinien. Wygląda na to, że po ujrzeniu tak bajecznej willi w jakiej pomieszkiwał Tomlinson, przyćmiła ona wszystkie inne, luksusowo urządzone domostwa.

Kiedy Louis zaparkował srebrne audi, jakimś cudem wciskając się pomiędzy całą masę innych aut, otworzyłem drzwi, uważając aby przypadkiem nie uderzyć jakiegoś znajdującego się bardzo blisko nas pojazdu.

Głośne dudnienie typowej, klubowej muzyki, uświadomiło mnie dopiero o sytuacji w jakiej się znalazłem, więc to nie moja wina, iż zacząłem się panicznie rozglądać za chłopakiem, który mnie tu przywiózł. Po tym gdy nasze dłonie zostały ze sobą ponownie już tego wieczoru splecione, dobrze wiedziałem, że przy szatynie naprawdę niewiele mi było trzeba, abym poczuł się odprężony.

Skrzywiłem się w zniesmaczeniu, po tym gdy od razu na wejściu do szerokiego korytarza, w moje nozdrza uderzył zapach alkoholu i jeszcze bardziej obrzydzający mnie smród dymu papierosowego, pomieszany z czymś czego jeszcze nigdy wcześniej nie poznałem.

- Co tak śmierdzi jakby przegniłą rośliną? - przekrzykiwałem muzykę, pozbywając się z ramion płaszczyka.

Louis parsknął, rozpinając zamek błyskawiczny swojego okrycia. - Naprawdę nie wiesz? - ściągnąłem brwi, przyglądając się mu z niezrozumieniem. - To trawa, Harreh.

- Co? Marihuana? - próbowałem mimo wszystko zachować resztki swego fałszywego wyluzowania, lecz po rozbawionej minie chłopaka wywnioskowałem, że nie wychodziło mi to za dobrze.

- Jak zwał tak zwał, no chodźmy już do ludzi. Chcę się baaawić! - zawołał, odkładając swoją kurtkę zaraz obok mojego płaszcza. Zamiast zrobić to, co uczyniłby każdy inny normalny człowiek, czyli pójść razem z Louisem do salonu, ja jedynie przyglądałem się jego białej, niesamowicie opinającej się na jego klatce piersiowej podkoszulce, na którą założył jeansową marynarkę. Sposób w jaki praktycznie prześwitujący materiał ukazywał mi niewielkie, czarne malunki na skórze chłopaka, spowodował iż całkowicie nieświadomie, wysunąłem spomiędzy ust koniuszek języka, wyglądając przez to pewnie jak wygłodniały pies. - Kochanie, po prostu zrób zdjęcie i ustaw sobie na tapetę. Przynajmniej się napatrzysz ilekroć będziesz odblokowywał telefon.

Speszyłem się jego uszczypliwością, koniec końców ciągnąc go za rękaw w kierunku ogromnego salonu, gdzie znajdowało się najwięcej ludzi i kurwa, czy ktoś powiadomił o tamtej imprezie połowę pieprzonego Manchesteru?!

Głęboko zastanawiałem się nad tym jakim niby cudem mieliśmy przejść do jakiegokolwiek innego pomieszczenia niż to, skoro na środku pokoju, gdzie wszyscy tańczyli nie dało się nawet wyciągnąć do góry ręki.

- Więcej ich matka nie miała? - burknąłem na tyle głośno, aby starszy mógł mnie usłyszeć.

- Dopóki się trochę nie zmęczą, lub napiją, będzie tu niestety ścisk, bo przyszliśmy dość wcześnie, ale spokojnie za jakąś godzinę, albo nawet mniej, zrobi się luźniej. - westchnąłem męczeńsko, na co Louis zareagował objęciem mnie w pasie od tyłu. Przybliżył on swoją twarz do mojej, następnie mamrocząc frywolnie: - Jeszcze nigdy przedtem nie wyglądałeś tak gorąco jak właśnie dzisiaj. - nim zdążyłem porządnie zrozumieć przekaz jego wypowiedzi, wydałem z siebie prawdopodobnie najbardziej onieśmielający mnie samego jęk w życiu, po tym gdy ciepłe wargi szatyna zetknęły się na dobre kilka sekund ze skórą w zagłębieniu mojej szyi.

Przysięgam, że nawet przez moje powieki przeszła nieprawdopodobnie intensywna gęsia skórka.

- Louis... - wydusiłem, delikatnie odciągając jego dłonie w górę, po tym jak zsunęły się dużo niżej niż przedtem. Mimo, iż moje ciało absolutnie się temu sprzeciwiało, musiałem zachować zdrowy rozsądek i nie pozwolić chłopakowi na zbyt odważne gesty. - Nie przeginaj... - odwróciłem się, mając idealny widok na jego twarz.

Przez krótką chwilę dostrzegłem w niej całkiem sporą ilość negatywnych emocji, które szybko dały o sobie zapomnieć po jego kolejnych słowach.

- W takim razie zatańczmy. - posłał mi zadziorny uśmiech, a od razu po ułożeniu swoich dłoni na mojej talii, przyciągnął blisko siebie, przez co zetknęliśmy się mostkami.

- Ale ja nie umiem! - zacisnąłem palce na materiale jego podkoszulka, czując jak niezręczność zaczynała przejmować nade mną kontrolę, kiedy Louis począł kołysać się w rytm energicznej piosenki, gdy w międzyczasie ja stałem sztywno jak kij od miotły.

- Kochasz muzykę?

- Tak...

- Wczuwasz się słuchając jej?

- Oczywiście. - ściągnąłem brwi, przyglądając się dłoniom chłopaka przenoszących te należące do mnie na swoje barki, niemo informując, że tam właśnie mają pozostać.

- A więc umiesz. Po prostu wyobraź sobie jakbyś był teraz sam w pokoju, pozwalając na to, aby melodia Twojej ulubionej piosenki przejęła nad Tobą całkowitą kontrolę... - wymruczał dostatecznie głośno przy moim uchu, nie przerywając swego rytmicznego kręcenia biodrami utrzymując je w przyzwoitej odległości od tych moich.

Spuściłem wzrok w dół, spoglądając na miejsce, w którym nasze ciała stykały się ze sobą. W końcu zamknąłem oczy, równocześnie unosząc brodę do góry, aby móc jak najlepiej poczuć utwór i każde kolejne słowa wyśpiewane przez piosenkarkę.

You kill the lights, I'll draw the blinds
Don't dull the sparkle in your eyes
I know that we were made to break
So what? I don't mind

Słyszałem tę piosenkę już wielokrotnie jakieś dwa, czy trzy lata temu, kiedy była często puszczana na najpopularniejszych stacjach radiowych, ale jako, iż gustowałem w innych gatunkach muzycznych, nigdy nie pałałem do tej piosenki jakąś wielką miłością.

Are you gonna stay the night?
Doesn't mean we're bound for life
So, are you gonna stay the night?

Uśmiech sam wpłynął na moją twarz, po usłyszeniu stłumionego przez ogólny hałas nucenia co drugiego słowa refrenu przez szatyna, który zauważając, że byłem już dużo bardziej rozluźniony, jedną ze swoich dłoni przeniósł na mój kark, zbliżając do siebie w ten sposób nasze rozgrzane wysoką temperaturą panującą w tamtym pomieszczeniu, czoła.

Całą piosenkę, pomimo jej typowo klubowego beatu, do jakiego powinno się raczej skakać, lub wykonywać inne, dużo bardziej prężne ruchy, przetańczyłem w objęciach Louisa, nie otwierając oczu, dopóki nie byłem w stu procentach pewny, że piosenka Zedda dobiegła końca.

I nie, nie zatrzymałem się ze względu na to, bo powodem okazał się jeden z kolegów Tomlinsona, który podparł się na moim barku, wykrzykując wesoło:

- No hej! Jak Wam się podoba? - natychmiast odsunąłem się od niższego chłopaka, jednak on nie poluźnił swojego uścisku ani na moment, leniwie przekręcając głowę ku zarumienionej (prawdopodobnie przez alkohol) twarzy wyższego ode mnie bruneta.

- Siemka, Nick. - przywitał się szatyn, przypatrując czerwonemu, plastikowemu kubkowi, jaki trzymał luźno między palcem środkowym, a kciukiem. - Już zdążyłeś wlać w siebie połowę barku Brada?

- Nawet jeśli, to bynajmniej wychyleniem tego kubka nie miałem zająć się ja, bo przyniosłem to dla Stylesa. - rozszerzyłem powieki przez moment mając wrażenie, że się przesłyszałem.

- A-ale czemu akurat dla mnie? - zapytałem jednego z członków ''Hien".

- Jesteś odrobinę spięty. Masz! - całkiem przystojny, swoją drogą chłopak, wręczył mi kubeczek, który przyjąłem z dosyć nietęgą miną. Niepewnie spojrzałem na przezroczystą ciecz, o ostrym, charakterystycznym zapachu.

- On nigdy nie pił, Nick. - Louis poinformował swojego kumpla. Brunet nawet nie starał się ukryć tego w jak wielkim szoku był.

- Pierdolisz! A więc na co czekasz, stary? - uderzył mnie w koleżeńskim geście między łopatkami, przez co o mało nie rozlałem wręczony mi alkohol.

Byłem, mówiąc łagodnie, przerażony.

- Pij, loczku. To nie jest takie złe jak się wydaje, naprawdę. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie. - słowa szatyna okazały się dużo bardziej pokrzepiające niż jego rówieśnika, dlatego też po przesłaniu mu w miarę moich możliwości szczery uśmieszek, skosztowałemjedna jedną czwartą trunku, starając się nie oddychać przez nos.

Nie jestem pewny, abym kiedykolwiek wcześniej czuł jak większość mięśni na mojej twarzy skurczyło się w potwornym grymasie obrzydzenia. Zignorowałem gromkie śmiechy dwóch maturzystów, gdy zgiąłem się w pół, o mało nie upuszczając kubek, powstrzymując z ledwością odruch wymiotny.

- Kurw... jakie gorzkie, Jezu... - jęknąłem, oddając z powrotem Nickolasowi do połowy pełny kubek.

- Wybacz, stary, gdybym wiedział, że pierwszy raz będziesz coś w ogóle pił, nie dałbym Ci od razu czystej. - powiedział brunet pomiędzy kolejnymi kaskadami zduszonego chichotu.

Wytknąłem język, wzdrygając się mocno, potem z ulgą ponownie czując jak szczupłe palce Louisa splotły się z moimi.

- Gdzie jest reszta? Miałem przedstawić im Harry'ego, ale nie chciałem sam wybrać się na poszukiwania, walcząc z tym bydłem. - powiedział do wysokiego bruneta, wyrywając mu z ręki czerwony kubeczek, którego zawartość wychylił praktycznie od razu bez chociażby mrugnięcia okiem.

Wow.

- Nie licząc pojedynczych, liżących się ze sobą ludzi to kilka osób z drużyny jest w kuchni. Wejścia tam na szczęście nie zablokowali. - Nick wskazał na nieznacznie oddalony pokój z uchylonymi do połowy białymi drzwiami. - Idziecie?

- Na pewno chcesz, loczku? Jakby co, możesz tutaj zostać, a ja za kilka minut do Ciebie wrócę, ok? - byłem absolutnie rozrzewniony tym jak czule chłopak chciał upewnić się w tym, iż na pewno czułem się komfortowo i nie chciał, abym robił coś na siłę.

Tylko skończony kretyn, mając wtedy przy sobie kogoś takiego jak on nie odpowiedziałby: - Jest w porządku, pójdę z Tobą.

Obejmujący nas obojgu nowopoznany przeze mnie brunet, po dotarciu do progu drzwi, nie kłopocząc się z otworzeniem ich na oścież jak cywilizowany człowiek, kopnął drewnianą powierzchnię, sprawiając, że z hukiem (i tak stłumionym przez muzykę) odbiła się od ściany.

Moim oczom ukazała się czwórka nastolatków (w większości) z rocznika Louisa oraz Nicka, oraz trójka praktycznie kopulujących ze sobą przez ubrania nastolatków znajdujących się w dwóch przeciwnych kątach pomieszczenia. Niektórych kojarzyłem z widzenia.

Wycofałem się niezgrabnie w tył, kiedy tylko szatyn zabrał rękę z mojej talii, po to by móc wymienić między przyjaciółmi powitalny uścisk dłoni. Moje spokojne ustawienie się na uboczu przerwał ekstatycznie szczerzący się brunet, który po zaciśnięciu palców na moim chudym ramieniu, pociągając mnie w stronę reszty chłopaków.

- Ooo Styles, przyszedłeś? - zagadnął mnie pijanym głosem jeden z nich. Zgarbiłem się pragnąc w tamtej chwili z całego serca cofnąć czas i powiedzieć Louisowi, że chciałbym jednak zostać w salonie.

- Jak widać. - odmruknąłem, demonstracyjnie wyciągając rękę do tej szatyna.

Lecz jakie było moje zdziwienie, gdy on odsunął ją, zupełnie tak jakby opuszki moich palców parzyły.

- Gdzie jest Brad? - zapytał Louis z zadziwiającą lekkością. Członkowie drużyny wymienili między sobą szybkie, rozbawione czymś spojrzenia, zanim odpowiedział mu jeden z równie dobrze zbudowanych jak on blondynów (swoją drogą, wśród ''Hien" dominował ten właśnie kolor włosów).

- Chyba na górze. Przynajmniej tam ostatni raz go widziałem, kiedy szedł z jakąś meloniastą laską.

- W dodatku rudą! - dorzucił od siebie kolejny, opierając się o kolegę z rozmarzeniem. - Oh, cóż bym ja z nią zrobił...

Ohyda. - wzdrygnąłem się na samą myśl, co na pewno nie mogło umknąć uwadze temu trzeciemu, po tym kiedy zwrócił się do mnie.

- A Ty jakie laski lubisz, Styles? - uśmiechnął się promiennie w przeciwieństwie co do reszty kompanów, zadziwiająco chudy blondas. Uwaga wszystkich osób (poza małymi wyjątkami) skupiła się na mnie.

Co do cholery? Dlaczego Louis nawet nie raczył poinformować chłopaków o tym, że byliśmy na randce?

- Hmm... - udawałem bardzo przemyślane liberowanie, a dla lepszego nawet efektu ułożyłem palec wskazujący na brodzie. - Miłe. - odparłem, przyklejając na twarz wyuczony pod okiem Emily cyniczny uśmieszek.

Szóstka sportowców parsknęła prześmiewczo. Tak, Tomlinson również.

- No ok, Styles, ok... - chłopak, który zaczepił mnie wcześniej, podał szatynowi pełny kubek zmieszanej z colą wódki. Wypił wszystko trzema łykami, ponownie zachowując się tak jakby była to tylko woda.

- Wiecie, co? Mam w dupie to, że nie zamoczy, niech któryś z Was przejdzie się na górę poszukać go i każe mu przyjść do mnie. - Louis odwrócił się do mnie plecami, całkowicie ignorując moje żałosne próby objęcia go, lub po prostu dotknięcia.

To bolało. Chryste, naprawdę bolało.

- Bozia nóżek nie dała? - zadrwił Nickolas.

- Twoje zaraz nie będą Ci potrzebne jeśli za pięć sekund stąd nie wyjdziesz. - odparł identycznym tonem szatyn, przechylając głowę w lewo.

Chłopak, pomimo, że nie wyglądał na zbytnio przejętego jego groźbą, niezwłocznie opuścił kuchnię w celu odszukania Bradleya.

- Chcesz jeszcze, Tommo? - zaproponował czwarty blondyn, będąc w trakcie dolewania alkoholu do kubeczków.

- Tak. - margnął lakonicznie i ni z gruszki, ni z pietruszki oplótł moją szyję ramieniem, po to by potem zetknąć ze sobą nasze skronie.

O co mu chodzi?!

- O co Ci chodzi? - powtórzyłem swoją myśl na głos, lekko rozluźniając jego uścisk na mojej krtani, nie mając ochoty na odcięcie mi tlenu do mózgu.

- Mam pewną sprawę do niego i nie chcę by to czekało. - odparł, siląc się na swój poprzedni, opiekuńczy co do mnie ton.

- Nie chodzi mi o niego, tylko o Ciebie. - burknąłem, próbując bezskutecznie wyszarpnąć się spod silnego ramienia szatyna. Zdenerwował mnie i nie chciałem w tamtej chwili, aby mnie przytulał.

- A co ja niby takiego zrobiłem? - zmarszczył czoło, ostatecznie pozwalając mi się odsunąć.

- Przed chwilą mnie kompletnie ignorowałeś, do cholery! - wyrzuciłem w demonstracyjny sposób ręce w powietrze. Koledzy Tomlinsona przyglądali nam się, nie szczędząc sobie przy tym niezbyt ukradkowego rechotania. - Ja nie po to zrobiłem sobie po raz kolejny w ciuchach totalny syf, wybierając dla Ciebie to co na siebie włożę, żebyś mnie tak traktował! - warknąłem.

- Nie ignorowałem Cię, loczku. - mówił dużo głośniej niż zazwyczaj, wyciągając do tyłu dłoń, do której po chwili został mu podany kubek. - Rozmawiałem z kumplami i nie zauważyłem pewnie, że chciałeś mojej uwagi, czy coś.

Postanowiłem przemilczeć jeszcze kwestię jego nietypowego zachowywania się co do mnie, widząc z nieukrywanym poirytowaniem jak wlewał w siebie kolejną porcję alkoholu, powoli tracąc trzeźwość, o czym świadczył odtrącający mnie oddech szatyna. Rozumiałem, iż przez stan do jakiego się doprowadzał, dodając do tego obecność ''Hien", nie da się z nim poważnie na ten temat porozmawiać.

Przewróciłem oczami, w końcu pozwalając mu się ponownie tego wieczoru objąć, ale tym razem nie wprawiało mnie to już w taki sam stan podekscytowania jak wcześniej. Robiłem to w pewnym sensie z przymusu.

Do kuchni wszedł nieznany mi nastolatek z odpalonym między palcami papierosem. - Stary, tutaj się nie jara. - zwrócił mu uwagę najchudszy blondyn.

Po tym kiedy tamten olał go, wsuwając skręta do ust, pokój przeciął niespodziewany, groźny krzyk Louisa: - Wypierdalaj! - podskoczyłem w miejscu, kiedy rzucił za przestraszonym chłopakiem pustym kubeczkiem, zanim uciekając zdążył zamknąć za sobą drzwi.

- A ja chciałem dla niego dobrze. - parsknął wcześniej wymieniony chłopak.

Przyglądałem się szatynowi z rozchylonymi w szoku wargami. Czułem wyraźnie przy swojej klatce piersiowej jak szaleńczo biło mu serce, pompujące ogromne ilości krwi, jaka zabarwiła jego policzki na niemal bordowy kolor. Żyły na jego szyi uwydatniły się, tak samo jak te na rękach za sprawą zaciśnięcia przez Tomlinsona pięści. Cały drżał.

- Hej, Lou... - położyłem z czuciem dłoń na jego rozgrzanej twarzy, przejeżdżając kciukiem po zarumienionej skórze. - Wszystko jest w porządku, nie denerwuj się tak. - owszem, ja również nienawidziłem papierosów, a zwłaszcza ich zapachu, ale jeszcze nigdy nie byłem świadkiem tak wybuchowej reakcji na tę używkę.

Z wielką ulgą czułem jak chłopak stopniowo się uspokajał, a już około minutę później, po tym gdy w kuchni ponownie zjawił się Nick, był już całkowicie rozluźniony.

- A gdzie Brad? - zapytał zdezorientowany szatyn.

- Powiedział, że sam masz do niego przyjść. - wzruszył ramionami.

- Ja pierdolę. - fuknął, odpychając od siebie moje ręce. - Jest u siebie?

- Tak. - brunet zabrał jabłko z miski na owoce.

- Zostań tu, Harry, ja niedługo wrócę. - zapewnił, na odchodne rujnując moją starannie ułożoną przed wyjściem z domu grzywkę. - Idziesz ze mną. - mruknął, ciągnąc za sobą wysokiego chłopaka, który ledwo zdążył nadgryźć kęs jabłka, po czym obydwoje wyszli.

Zostawiając mnie zupełnie samego z bezczelnie uśmiechającymi się ''Hienami"...

Hej, Louis, wracaj! Tak właściwie to z chęcią pozwolę Ci mnie udusić, o niczym innym teraz nie marzę! - zawołałem w swojej głowie, głośno wzdychając.

Dzięki Bogu, onieśmielający mnie chłopcy stracili jakiekolwiek zainteresowanie moją osobą, w momencie w którym tylko ich kapitan opuścił średniej wielkości kuchnię.

Pamiętając o obietnicy szatyna, postanowiłem wykorzystać czas spędzony na wyczekiwaniu go, przeglądając wszelakie portale społecznościowe, nie fatygując się z pisaniem do Emily i Zayna wiedząc, iż spędzali zwykle piątkowe wieczory na długich rozmowach telefonicznych, więc nie widziałem sensu w przeszkadzaniu im. Zamiast tego zająłem się scrollowaniem ze znużeniem tablicy głównej mojego twittera, oraz instagrama, co kilka postów zostawiając po sobie serduszka.

- Cześć, Harry! - Liam - chłopak z mojego rocznika, uśmiechnął się do mnie po wejściu do pokoju. Odwzajemniłem to, uzupełniająco jeszcze machając mu w koleżeńskim geście.

Długo nie zawitał w kuchni, ponieważ wyszedł już po zaledwie paru sekundach, gdy przez tę krótką chwilę rozglądał się po pomieszczeniu, zapewne w poszukiwaniu jakiejś konkretnej, znanej mu twarzy.

Otrząsnąłem się ze swojego melancholijnego wyciszenia po sprawdzeniu w rogu ekranu godziny, która jasno wskazywała na to, iż Louis nie wracał już od ponad dziesięciu minut, mimo, że według mnie niewątpliwie mógł załatwić to co zamierzał w o połowę krótszym czasie.

Po uprzednim schowaniu komórki do kieszeni rurek, nie podejmując nawet próby zapytania ''Hien" o miejsce w domu, gdzie znajdował się pokój Bradleya, wybrałem się na poszukiwanie go w pojedynkę. Z ulgą dostrzegłem, że roztańczony tłum, lekko już wstawionych nastolatków rozluźnił się, dzięki czemu mogłem dużo swobodniej przecisnąć się pomiędzy ich rozgrzanymi ciałami, aby dojść do znajdujących się na drugim końcu pokoju schodów.

Szepcząc pod nosem przeprosiny do popychanych przeze mnie najbardziej zataczających się imprezowiczów (byli tutaj może z godzinę i już zdążyli się upić??), pokonywałem kolejne stopnie.

- Widziałyście może Brada? Albo Louisa Tomlinsona? - spytałem napotkane po wejściu na górę dziewczyny. Wymalowana na sklepowego manekina (co było ciut przerażające) wysoka mulatka, zmierzyła mnie lekceważącym spojrzeniem, ewidentnie okropnie niezadowolona z powodu tego, że przeszkodziłem im w rozmowie.

- Nie mam pojęcia gdzie jest Brad. - powiedziała jej towarzyszka. - Ale Tomlinson jest tam na drugim końcu korytarza zajęty dobieraniem się do tej jego Danielle, czy jak jej tam.

Moim ciałem wstrząsnęły nie dające się nikomu przegapić dreszcze. Walczyłem z dwoma wykluczającymi się wzajemnie pragnieniami, z jakich pierwszym było krzyknięcie jej prosto w twarz ''Czy Ty się w ogóle słyszysz, idiotko?!", natomiast tym drugim, odwrócenie się w kierunku jaki został mi wyznaczony przez nieznaną dziewczynę, która bądź co bądź, nie miała żadnego powodu, dla którego miałaby skłamać.

Wybrałem więc drugą opcję.

I oh mój Boże, nigdy nie sądziłbym, że w sytuacjach takich jak ta, do jakiej wtedy doszło, można być w stanie usłyszeć dosłowny odgłos zmieszanego ze sobą rozrywania się, lub też tłuczenia czegoś na drobne kawałki. Odbijało się to echem od żeber, po lewej stronie mojej klatki piersiowej.

Jedyny chłopak, do którego zdołałem w tak niesamowicie krótkim czasie poczuć coś poważniejszego niż zwykły zachwyt nad jego wyglądem, któremu zdążyłem dobrze zaufać i dać się tak szczeniacko oczarować, przekreślał wszelkie kroki jaki zdążyliśmy postawić w naszej relacji, z każdą kolejną sekundą jaką wykorzystywał na całowaniu jej krwistoczerwonych ust, ani trochę nie przypominających moje, oraz dotykaniu jej lśniącej skóry na udach, ani trochę nie przypominających moich.

Nie byłem Danielle Campbell - olśniewającą przewodniczącą kółka teatralnego. Byłem tylko Harrym, który... tak. Właściwie to tylko i wyłącznie Harrym.

Absolutnie nie przejmując się wylanym z mojej winy na crop top mulatki drinkiem, dosłownie zeskakiwałem ze schodów po cztery stopnie, zaciskając powieki, chroniąc w ten sposób gorące, słonawe krople przed zbyt szybkim wypłynięciem.

Po dotarciu do dużo chłodniejszego niż reszta pomieszczeń przedpokoju, dygoczącą jak osika dłonią, z ledwością chwyciłem między palce telefon, następnie wybierając znajdujący się na samej szczycie ulubionych kontaktów numer.

Pierwszy sygnał.

Drugi.

- Siema, siema, o tej porze każdy wypić może! - w normalnych okolicznościach pewnie nawet bym się zaśmiał, słysząc jedno z trzech standardowych powitań Emily. - A Ty czemu dzwonisz? Nie miałeś być przypadkiem na... - urwała, po tym gdy wyszlochałem coś niezrozumiałego do głośnika, nie będąc w stanie już dłużej się powstrzymywać. - H...? - zawahała się. W tle usłyszałem należący do swojego drugiego przyjaciela głos, lecz na tyle zniekształcony, iż nie zdołałem rozszyfrować tego co mówił.

- Przyjedź po mnie, proszę. - rozpłakałem się na amen, ciągnąc z rozpaczy swoje wypielęgnowane loki.

- Kurwa, zabiję go. - wysyczała do słuchawki, nim kontynuowała już łagodniejszym tonem: - Wyślij mi sms-em adres, rybko, już do Ciebie jedziemy.

- D-dobrze. - załkałem niezrozumiale, następnie rozłączając trwające zaledwie dziewiętnaście sekund połączenie, pozwalając sobie zaraz po wciśnięciu czerwonej słuchawki na dużo rozpaczliwsze i głośniejsze zawodzenie.

Łzy spływały wydającą się nie mieć końca strużką aż do miejsca, gdzie kończyła się moja szyja, a zaczynały obojczyki. Dławiłem się kolejnymi szlochami, próbując w panice złapać oddech.

Dudniąca muzyka stała się wtedy tak dokuczliwa, że zasłoniłem rękoma uszy, osuwając się po jedynej części ściany, która nie była zabałaganiona mnóstwem kurtek i płaszczyków gości. Przyciągnąłem zgięte w kolanach nogi do klatki piersiowej, następnie ukrywając pomiędzy udami swoją, zapewne wyglądającą jeszcze gorzej niż zazwyczaj, zapłakaną twarz.

Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz tak gorzko wypłakiwałem sobie oczy.

Czułem się potwornie oszukany, zlekceważony, a przede wszystkim upokorzony. Wierzyłem w to, iż chłopak miał dobre intencje, no bo w końcu zachowywał się przez cały ten wieczór jak jakiś rodem wyciągnięty z romansidła ideał. Dał mi w prezencie bukiet przepięknych kwiatów, flirtował ze mną, nonszalancko przy tym żartując i okazywał mi bezwzględną czułość zarówno poprzez dotyk, ale też i słowa.

Jak się boleśnie przekonałem, pozbawione były one jednak jakiejkolwiek wartości.

Siedziałem na tej podłodze około dziesięciu minut... A może nawet godzinę? Nie było to tak istotne jak sam fakt tego, że minęło wystarczająco czasu, aby moje łzy zdążyły wyschnąć, a oddech uspokoił się. Lecz muszę z przykrością przyznać, że ten spokój ducha tworzył jedynie niedające się dostrzec gołym okiem pozory.

Po wyczuciu wibracji sygnalizujących przyjście na moją komórkę nowej wiadomości, bez najmniejszego cienia choćby neutralnych emocji, odczytałem treść powiadomienia.

Od: Zayn 👳
Już jesteśmy x

Nie marząc już o niczym innym jak tylko o wydostaniu się z tego piekła, chwyciłem w rękę pozostawione wcześniej przeze mnie okrycie, natychmiast opuszczając to zbyt luksusowe na moją bezwartościową osobę domostwo. Ignorowałem przeraźliwy chłód, nieubłaganie zbliżającej się zimy, w biegu zakładając komin, oraz płaszcz.

Zanim samodzielnie zdołałem wypatrzeć należący do szatynki czerwony pojazd, ona razem ze swoim chłopakiem u boku, zatrzasnęła za sobą drzwi samochodowe, a zaraz po zauważeniu mnie, obydwoje zaczęli biec w moim kierunku.

Wzruszenie ich niewiarygodną dobrocią i lojalnością jaką się tamtego dnia wykazali w połączeniu z prawdopodobnie jednym z najgorszych moich doświadczeń w związku z kontaktami międzyludzkimi, ponownie zaszkliło mi oczy, a dolna warga machinalnie zadrżała.

Wpadłem pomiędzy ich rozchylone ramiona, od razu ukrywając głowę w lodowatym materiale ich kurtek, nim prawidłowo, tak jak należy odwzajemniłem uścisk.

- Kochanie, co się stało? - zapytała Emily, głaszcząc tkliwie moją doszczętnie zrujnowaną fryzurę.

- Po prostu zabierzcie mnie do domu. Proszę, ja chcę tylko wrócić do domu... - załkałem, zaciskając mocniej powieki, po tym gdy obydwoje wyszeptali równocześnie troskliwe ''ciii".

- Chodź, H. Zrobimy sobie u Ciebie nocny maraton Harry'ego Pottera, co? - mulat objął mnie ramieniem, uśmiechając się przy tym pogodnie.

Czy miałem na to ochotę, czy też zdecydowanie nie, zdecydowałem się na niemrawe skinięcie głową poprzedzone milczeniem.

To zabawne, że kiedy pragniesz głośno krzyczeć dopóki nie zedrzesz sobie gardła, nie jesteś w stanie wydać z siebie nawet najcichszego szmeru, porównywalnego do pisków malutkiej, bezbronnej myszy.

-----------------------------------------------------------
*Album Lany Del Rey.

Dramaaa time!

Macie jakieś plany na majówkę? Ja jak zwykle spędzę moje wolne półtora tygodnia na oglądaniu youtube'a oraz pisaniu ff, bo nie mam życia af :')

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro