Rozdział 19
Ja i Louis nie wracaliśmy to tego co wydarzyło się tamtej nocy ani razu. Niewiadomo czy było to w głównej mierze spowodowane moim, czy być może właśnie Tomlinsona strachem o odjęcie owego tematu. Strzelam też, iż do całkowitego pomijania kwestii mojego naprawdę wylewnego wyznania miłości (z pozoru) śpiącemu chłopakowi przyczyniła się również ogromna ilość nauki, tak jakby wszyscy nauczyciele postanowili uprzykrzyć uczniom ostatnich dwóch klas życie tuż przed tak długo wyczekiwanym przez nas balem. Przez praktycznie cały tydzień na zmianę ślęczałem nad książkami, służyłem za żywy manekin, na którym mama dokonywała ostatnich poprawek mojego czysto hebanowego garnituru, oraz uspokajałem poprzez sms-y lub krótkie rozmowy telefoniczne Emily, która była na etapie potwornych nudności i nie potrafiła za pierwszymi pięcioma powtórzeniami zrozumieć, iż jego to całkowicie naturalne i nie powinna przejmować się stanem swojego rosnącego dzidziusia.
Szatyn niejednokrotnie, między wierszami nawiązywał do tego co obydwoje sobie obiecaliśmy po studniówce i na samą myśl robiło mi się niesłychanie gorąco.
Nie potrafiło opuścić to moich myśli odkąd tylko wstałem w sobotę rano. Większość dnia tak naprawdę spędziłem na rozmowach ze swoimi przyjaciółmi, czy też Louisem przez facetime, gdzie dzieliliśmy się swoimi wzajemnymi przypuszczeniami odnośnie balu maturalnego, który miał rozpocząć się równo o dziewiętnastej i trwać dopóki wszyscy nie rozjadą się do swoich domów, a więc najprawdopodobniej do białego rana. Słyszeliśmy też, że ludzie z rocznika Tomlinsona (nie zdziwiłbym się jeśli byłyby to ''Hieny") mieli potajemnie przemycić na potańcówkę alkohol, bo w końcu impreza dla większości osób w naszym wieku bez tego na pozór małego dodatku, nie miała prawa bytu.
(Mimo, że mi w pełni wystarczyła obecność mojego chłopaka i pary nastolatków, których znałem od lat, ale chyba nie muszę o tym nikogo uświadamiać).
Około godziny, kiedy o której bal właśnie planowo powinien był się rozpocząć, stałem przy schodach, pozując jakbym połknął kij (taka już była natura Harry'ego Stylesa, nic z tym nie zrobicie) do zdjęć, już w pełni gotowy w kontekście wizualnym. Z naciskiem na to ostatnie słowo, ponieważ mentalnie byłem równocześnie podekscytowany jak i przestraszony... sam nie wiedziałem nawet do końca czym. Prawdopodobnie jednym z powodów mogły być łzy wzruszenia mojej rodzicielki, których nie potrafiła ani trochę pohamować, przez co wiele ujęć z jej aparatu musiało być wielokrotnie powtarzanych ze względu na jej drżące dłonie. Robin nawet jeśli czuł równie wielkie emocje co jego żona, absolutnie nie dawał tego po sobie poznać, jedynie stojąc obok niej, przyglądając mi się, jakby z dumą.
Kiedy tylko usłyszałem z zewnątrz odgłos podjeżdżającego przed nasz dom pojazdu, zbiegłem szeroko uśmiechnięty ze schodów, aby zbliżyć się do drzwi, które otworzyłem, zastając swojego chłopaka z ręką spoczywającą na drodze do wciśnięcia dzwonka.
Zaśmialiśmy się zgodnie na tę sytuację, praktycznie w tym samym momencie, zjeżdżając wzrokiem po naszym wzajemnym ubiorze.
Tomlinson był ubrany w garnitur, jak można się domyśleć, zakupiony w najbardziej ekskluzywnym sklepie sprzedającym tego typu eleganckie rzeczy, który był w tym samym kolorze co mój. Jednakże jego szyję nie ozdabiała słodka (według mamy pasująca do moich loczków) kokarda, ale granatowy, w ledwo widoczny, ponieważ czarny deseń, wzór. W materiał małej kieszonki wbita była z pomocą agrafki biała różyczka, której dokładną kopię chłopak trzymał w małym, przezroczystym opakowaniu.
Pocałowałem go szybko na przywitanie i w chwili, w której Louis miał już czynić honory i zaczepić drugą różę na kieszeni mojej górnej części garnitury, przerwała nam moja rodzicielka.
- Nie! Nie teraz! Muszę to mieć na zdjęciu! - zaprotestowała, ciągnąc nas obydwojgu za ramiona do wnętrza domu.
- Ale mamo, ja swój bal będę miał dopiero za rok...
- Nieważne! Stańcie przy świetle i bądźcie naturalni. - poleciła nam, podsuwając jeszcze bliżej oświetlającej większe pomieszczenie żarówki.
Przewróciłem oczami, jednak prędko zostałem za to skarcony przez kobietę dlatego też postanowiłem skupić swoją uwagę w stu procentach na Tomlinsonie.
Z rozświetlającym jego orzeźwioną, zapewne jakimiś zabiegami, twarz delikatnym uśmiechem, wyciągnął ze skromnego, aczkolwiek uroczego pudełeczka kwiat, który jak przekonałem się z bliska był prawdziwy, a następnie wbił go dzięki drobniutkiej, srebrnej agrafce w kieszonkę mojej marynarki.
- Możemy już iść? - jęknąłem buńczucznie, spoglądając na mamę, która cały czas, przez ostatnie pół minuty zrobiła nam bardzo prawdopodobnie milion zdjęć.
- Zapozujcie jeszcze tylko jak prawdziwa, zakochana parka, prooszę...
Zaczerwieniłem się lekko przez jej dobór słów, zanim w końcu objąłem Louisa od tyłu, potem kładąc brodę na jego barku.
- Hej, dlaczego to Ty jesteś z tyłu? - burknął z udawanym oburzeniem szatyn, jednak na jego twarzy cały czas widniał pogodny uśmiech, kiedy sam ustawił się aparatu.
- Bo jestem od Ciebie wyższy jakieś dziesięć centymetrów? - odpowiedziałem mu pytaniem na pytanie, na koniec wystawiając uszczypliwie język, co jak usłyszałem po charakterystycznym dźwięku, moja mama również uchwyciła na fotografii.
- W porządku, Anne, nie męcz ich już. - Robin postanowił zainterweniować na naszą korzyść, kładąc rękę na ramieniu swojej żony. - Muszą jeszcze przecież odebrać Zayna i Emily.
- A to Zayn nie przyjeżdża sam do Em? - brunetka zmarszczyła czoło.
- Nie, idzie na piechotę, bo uznał, że tak jest romantyczniej. - wytłumaczyłem jej, z cichym parsknięciem.
Mama skomentowała to rozczulonym westchnięciem, następnie przytulając zarówno mnie jak i szatyna, oraz życząc dobrej zabawy, w czym zawtórował jej mój ojczym.
- Pa! Wrócę jutro! - przypomniałem im, na wszelki wypadek jakby zapomnieli, że po balu miałem pojechać z Tomlinsonem prosto do domu, zanim wyszliśmy na, w dalszym ciągu o tej porze roku chłodne, powietrze.
- Mogę? - chłopak wystawił w moją stronę zgięty łokieć, szczerząc się przy tym.
- Nie śmiałbym odmówić. - mruknąłem, również śmiejąc się przy tym, kiedy ułożyłem na jego bicepsie dłoń.
I wiem, że zabrzmi to banalnie i jest dużo bardziej typowe dla filmów młodzieżowych, gdzie główną bohaterką jest dziewczyna, ale naprawdę, czułem się tamtego wieczoru jak prawdziwy książę.
🌹
- Czuję się grubo. - mruknęła usadowiona wygodnie na tylnym siedzeniu audi Louisa szatynka.
Wywróciłem na nią oczami, widząc w lusterku samochodowym, że mulat robił to samo.
- Nie przytyłaś prawie w ogóle, kotku. - powiedział jej chłopak.
- Nie mówię, że tak wyglądam, imbecylu, tylko, że tak się czuję. - prychnęła, układając dłoń z przepięknie wypielęgnowanymi paznokciami na swoim płaskim brzuchu.
- Bo masz świadomość, że rośnie w Tobie mały człowieczek i to pewnie dlatego. - wtrącił swoje trzy grosze Tomlinson, po słowach tych skręcając w ulicę, na której końcu znajdowało się nasze liceum.
Louis po kilku minutach szukania wolnego miejsca na zatłoczonym, szkolnym parkingu wreszcie odlazł jakby specjalnie pozostawione dla nas przez łaskawy los miejsce. On i Zayn niemal błyskawicznie w momencie wyłączenia silniku, dosłownie wyskoczyli z samochodu, w celu okrążenia go i otworzenia drzwi swojej osobie towarzyszącej co wydało mi się z jednej strony całkiem zabawne, ale też i słodkie.
- A niby Z jest za równouprawnieniem. - prychnęła prześmiewczo Emily, przekręcając się w stronę drzwi samochodowych, gdzie po chwili ujrzała mulata, natomiast ja mojego szatyna.
Zaśmiałem się lakonicznie, kiedy chłopak uchwycił moją dłoń w swoją z przesadną manierą, następnie wychodząc ponownie już tego wieczoru na wieczorne, chłodne powietrze. Szliśmy całą czwórką blisko siebie, z wysoko podniesionymi do góry głowami, ponieważ, no nie oszukujmy się, wszyscy (nawet ja) wyglądaliśmy zjawiskowo, o czym jeszcze lepiej przekonaliśmy się po wejściu na przygotowaną do potańcówki za salę, gdzie większość obecnych tam uczniów co najmniej raz zlustrowała nas od góry do dołu. Dziewczyny w stosunku co do Bourne raczej robiły to z nieukrywaną zawiścią, jednak ją to nie zrażało, a wręcz przeciwnie, zmotywowało do wypięcia dumnie swej piersi na przód jeszcze bardziej niż przed chwilą, równocześnie demonstracyjnie, układając głowę (uważając przy tym na śliczną fryzurę) na barku swego przystojnego chłopaka.
Jednak bez wątpienia to właśnie ja i niekoronowany (jeszcze, ponieważ ze względu na wybory na tamtejszym balu maturalnym mocno zanosiło się na jego wygraną) król szkoły przyciągaliśmy najwięcej uwagi. Bez wątpienia wyglądający co najmniej niczym grecki półbóg Tomlinson z jakimś chudziutkim, szarym, jeszcze cztery miesiące temu nie rzucającym się w oczy chłopaczkiem wzbudzało zainteresowanie. W końcu ludzie byli cały czas zdziwieni, iż Louis cały czas sobie mnie nie odpuścił i w dalszym ciągu nie potrafili zrozumieć, że nasz związek nie był typową wśród popularnych dzieciaków w szkole popisówą, a jak najbardziej zdrową, pełną wzajemnego szacunku do siebie relacją.
Wtedy już po prostu wiedziałem, że byli zwyczajnie o nas zazdrości i wymyślanie łechtających ich ego, nieprawdziwych historyjek poprawiało im humor choć w najmniejszym stopniu.
Słysząc wydobywającą się już z głośników energiczną, stworzoną przez nieznanego mi DJ'a piosenką, Emily pociągnęła Zayna i mnie (w związku z czym też ja porwałem ze sobą trzymającego mnie bez przerwy za rękę Louisa) na parkiet, gdzie dołączyliśmy do już poruszających się ze śmiechem w rytm muzyki innych nastolatków. Na początku ja, jak to ja oczywiście nie potrafiłem się w pełni wyluzować z cały czas ciążącą na mnie świadomością przebywania w miejscu publicznym, jednak z pomocą mojego niezawodnego w rozgrzewaniu mnie szatyna, nareszcie oddałem się w pełni klubowemu rytmowi, do jakiego bez ustanku przez kolejny kwadrans, zapewne w celu rozgrzania już na samym początku balu jego uczestników, tańczyliśmy, często się też przy tym wygłupiając. I spojrzenia innych osób nie mogły mnie obchodzić już wtedy mniej.
- Błagam, zróbmy sobie przerwę! - wykrzyknąłem, ciężko też przy tym dysząc, aby trójka nastolatków zdołała usłyszeć mnie pomimo głośnej muzyki.
- Podbijam! - Malik uniósł do góry rękę. Przez padające na jego twarz jasne światła zobaczyłem barwiące jego policzki rumieńce.
Z zamiarem powłóczenia się, będąc nadal uwieszonym na szyi Tomlinsona, ruszyłem za obejmującą się nawzajem w pasie parą moich przyjaciół, jednak mój chłopak zatrzymał się w połowie drogi, a gdy posłałem mu skonsternowane spojrzenie, wytłumaczył mi z wargami przy moim uchu:
- Ty zostań z nimi, a ja skoczę na momencik do swoich kumpli, ok? - zrobiłem kwaśną minę słysząc to, w geście protestu obejmując szatyna jeszcze mocniej. On uśmiechnął się delikatnie, odsuwając przy tym moje ręce ze swojego karku. - Za chwilkę wrócę, skarbie, wytrzymasz beze mnie te pięć minut, wierzę w Ciebie.
Odprowadziłem swojego chłopaka bacznym wzrokiem, decydując się na dołączenie do przyjaciół, dopiero, kiedy byłem już w stu procentach pewny, iż szatyn już znalazł się w rogu sali, przy swych cynicznych kolegach z drużyny.
Podszedłem do stolika, przy którym siedziała Emily, jednak ku mojemu chwilowemu zmieszaniu, zobaczyłem, że nie było przy niej Zayna.
- Poszedł po coś do picia. – wytłumaczyła mi, kiedy ją o niego zapytałem. Usiadłem na krześle obok niej i podparłem brodę na dłoni. – A gdzie masz Louisa?
- Gada z ''Hienami". – odparłem, równocześnie przekręcając głowę w kierunku stojącego przy ścianie chłopaka.
Opowiadał o czymś, jakby ze znudzeniem swoim kumplom, jednak nie omieszkał się przy tym roześmiać kilkukrotnie. I dopiero wtedy, po ujrzeniu go z lekko roztrzepaną przez tańce fryzurą, oraz zabarwioną delikatnym różem na policzkach skórę, dotarło do mnie jak nieziemsko pięknie wyglądał.
- Hej! Ziemia do Harry'ego! – zamrugałem szybko, rzeczywiście zauważając, że szatynka wyswobodziła mnie z małego transu, w którym nawet nie zdawałem sobie sprawy, że tkwię. – Chryste, wyglądałeś dosłownie jakby ktoś Cię zaczarował. – parsknęła, spoglądając na mnie kątem oka podczas poprawiania lekko odklejających się z kącika jej oka sztuczne rzęsy.
Przez chwilę wpatrywałem się w swoje dłonie, zanim zdecydowałem się mówić. – Em, od czasu tamtej nocy, kiedy jestem pewny, że Lou słyszał, jak wyznałem mu miłość, on w ogóle nie podejmuje tematu, co ja mam zrobić? – westchnąłem ciężko, wpatrując się uważnie w mimikę twarzy Bourne.
Ona założyła kilka wolnych loczków za ucho, zanim spojrzała na mnie.
- Myślę, że to Ty powinieneś ponownie sam mu o tym powiedzieć. On tego od Ciebie oczekuje.
Nadgryzłem dolną wargę, odruchowo marszcząc pryz tym w swoim stylu czoło. – Boże, nawet Ty tak uważasz...
- Zayn mówił mi już o tym, kiedy pierwszy raz zacząłeś się wahać. – dziewczyna położyła dłoń na moim nadgarstku, który zaczęła kojąco głaskać kciukiem. – Powiem inaczej H, on nie tyle co oczekuje tego od Ciebie, a wręcz potrzebuje, wiesz?
- Ale czemu sam nie może być pierwszy, który to powie? – jęknąłem. – Czy naprawdę nie widzi jak kurewsko go kocham?
- Wiesz... nie trzeba mówić ''kocham Cię", aby powiedzieć, że go kochasz...
Moje oczy znacznie powiększyły swą objętość, po usłyszeniu tego. W gruncie rzeczy słowa mojej przyjaciółki nie były wcale głupie i naprawdę miały sens. Louis przecież odkąd tylko go poznałem nie był wielkim fanem rozmów o swoich uczuciach i większość rzeczy, które go trapiły musiałem wyciągać z niego siłą. Mimo to, bardzo często okazywał uwielbienie do mojej osoby innymi, mniejszymi gestami. Za pomocą jakichś drobnych upominków, oglądania ze mną seriali tylko dlatego, ponieważ miałem na to ochotę, ale też dawał mi sygnały swoim dotykiem. Drobniutkie rzeczy, na które zazwyczaj nie zwraca się uwagi jak asekuracyjne trzymanie dłoni na moich biodrach, lub plecach ilekroć znajdowaliśmy się w tłumie ludzi, poprawianie wpadających mi do oczu włosów, albo zawiniętych, czy pogniecionych gdzieniegdzie ubrań w rzeczy samej świadczyły o opiekuńczości, oraz trosce Tomlinsona wobec mnie.
Jak mogłem być tak ślepy? Bez przerwy napawałem się jego obecnością, nie zauważając jak często chłopak praktycznie wymuszał na mnie jakiekolwiek wyznania. Pragnął słyszeć ode mnie nawet największe głupoty. Czy miał na to wpływ fakt, iż maturzysta nie czuł się dostatecznie dopieszczony już w dzieciństwie mając bliskie relacje tylko ze swoją, niestety nieżyjącą już rodzicielką? Nie mogę być tego absolutnie pewny, jednak postanowiłem...
- Dzisiaj chcemy z Louisem zrobić... to. – ostatnie słowo praktycznie szepnąłem w obawie przed tym, że prócz Emily mógłby usłyszeć mnie ktoś niepożądany. Ona uśmiechnęła się ciepło, kiwając lekko głową na znak bym kontynuował. – I powiem mu to. Prosto z mostu, bez zbędnego pierdolenia się.
Dziewczyna wyszczerzyła zęby w tak pięknym i szczerym uśmiechu na jaki stać było tylko ją. Widziałem, że miała zamiar powiedzieć coś jeszcze jednak szybko zamknęła usta po ujrzeniu czegoś co było za mną.
Ściągnąłem brwi, odwracając się tylko po to aby ujrzeć stojącą niepewnie przy moim krześle Danielle Campbell.
- Cześć. – przywitała się z delikatnym uśmiechem.
- Cześć i pa. – mruknąłem, wstając od stołu z zamiarem wyminięcia jej ogromnej, srebrnej sukni, jednak ona złapała mnie za rękę, niechcący (lub może i chcący) wbijając w skórę swoje długie paznokcie. – Nie dotykaj mnie! – prędko wyrwałem się z jej uścisku, patrząc spod przymrużonych oczu na jej wyraźnie zaskoczoną minę.
- Harry, chcę tylko...
- Co? Znowu mnie ostrzec przed tym jak to bardzo Louis mnie jeszcze skrzywdzi? – przewróciłem oczami. Kątem oka widziałem przyglądającej się z boku całej sytuacji Emily. Była równie mocno zmieszana co ja.
- Jeszcze nie zmądrzałeś? – prychnęła, demonstracyjnie zarzucając błyszczące od niewiadomo czego włosy do tyłu.
- Nie zbliżaj się do mnie, ani do mojego chłopaka, dotarło? – warknąłem, mając ochotę się wręcz roześmiać, kiedy nie dostrzegałem na jej twarzy ani śladu skruchy za swoje bezczelne i dziecinne zachowanie. – Nie pozwolę aby ktoś taki jak Ty zepsuł nam bal, podobnie jak wtedy końcówkę tamtego koncertu, obślizgła żmijo. – wycedziłem jadowicie, zupełnie jak wąż, do którego porównałem niesłychanie oburzoną byłą dziewczynę Tomlinsona zanim odwróciłem się do niej plecami i niemal buzując z wszechogarniającej mnie wściekłości skierowałem się szybkim marszem w stronę przebywającego w towarzystwie swoich znajomych Louisa.
Przykleiłem na twarz mały uśmiech, aby szatyn broń Boże nie dostrzegł na mojej twarzy niczego podejrzanego. Martwienie go było ostatnią rzeczą jakiej w tej chwili potrzebowałem. Objąłem go od tyłu, przez co zauważalnie spiął się w pierwszej sekundzie, jednak po rozpoznaniu mojego zapachu, szybko się rozluźnił. Jego kumple posłali mu głupkowate spojrzenia, które on rzecz jasna zignorował, dając mi pociągnąć się z dala od tych tępych mięśniaków, których rozmiar bicepsów znacznie przewyższał ich mózgi.
- Nie mogłeś się już mnie doczekać? – mrugnął do mnie okiem, w końcu odwracając się, aby skrzyżować nasze spojrzenia.
- Chciałem... - zamyśliłem się, szukając w głowie jak najlepszej wymówki, zanim nagle, za sprawą spokojnej melodii starej piosenki Shani Twain grającej z głośników, olśniło mnie. – Przed chwilą zaczęli grać wolne kawałki. – przygryzłem wnętrze policzka, wyciągając swoją dłoń w jego stronę. – Zatańczymy?
Louis przez moment patrzył na mnie z wymalowanym na twarzy zaskoczeniem, co rozczuliło mnie już do reszty. Prawdopodobnie przez to jak zwykłem okazywać przy Tomlinsonie swoją nieśmiałość i to on zawsze inicjował nawet te najmniejsze rzeczy w naszym związku, zaproszenie go z mojej strony do wolnego tańca nie było czymś czego mógł się spodziewać. Mimo to, koniec końców splótł ze sobą nasze palce, drugą rękę układając na mojej talii, podczas gdy moja powędrowała na jego bark.
Pozwoliłem mu się prowadzić, swobodnie układając głowę w zagłębieniu jego szyi (już pomińmy kwestię tego, że musiałem mocno się przy tym zgarbić, układając znaczny ciężar swojego ciała na maturzyście). Poruszaiśmy się po niewielkim obszarze parkietu z dala od co jakiś czas natrafiających na swoje wzajemne sylwetki uczniów, dzięki czemu miałem przez chwilę wrażenie jakoby nasz taniec miał dużo bardziej prywatny charakter. Czułem się niebywale zrelaksowany w objęciach Louisa, którego ręka w rytmie pięknej, miłosnej pieśni przesuwała się po moich lędźwiach i mogę wręcz przysiąc, iż w pewnym momencie obrysował on nawet w dole mojego kręgosłupa swoim palcem kształt serca.
Oddychałem miarowo, wdychając w swoje nozdrza boską woń zmieszanego razem zapachu samego Tomlinsona oraz jego perfum, po chwili czując na własnej szyi, że on robił to samo. Kiedy tylko ilekroć przypominałem sobie o tym czego tak niecierpliwie wyczekiwałem od dawna i wydarzyć miało się za zaledwie kilka godzin, pragnąłem spędzić ten czas właśnie w taki sposób.
Właściwie... nie miałbym w sumie nic przeciwko jeśli mógłbym przebywać w ramionach chłopaka już do końca życia.
🌹
Gdy po upływie ponad godziny Eleanor Calder (która nie wyglądała wcale gorzej od Emily i jej śliczna pudrowo-różowa sukienka nadawała jej słodkiej urodzie jeszcze więcej delikatności) stanęła na prowizorycznej scenie na samym końcu sali i poprosiła o uwagę. Wszyscy (chyba bez wyjątku) utkwili w niej swoje zaintrygowane spojrzenia.
- Wasze głosy zostały zliczone! – oświadczyła i po tych słowach za nią pojawiły się jej dwie koleżanki, które w dłoniach trzymały po koronie, które różniły się od siebie rozmiarem oraz rodzajem zdobienia. – Teraz ogłoszeni zostaną król i królowa balu!
- Na kogo głosowaliście? – zwróciłem się do swoich przyjaciół oraz chłopaka, nawet nie będąc zdziwionym, że podobnie jak ja Lou i Emily na króla wybrali swoje drugie połówki (Zayn zagłosował na siebie) no i wszyscy bez wyjątku naszą królową już nieoficjalnie mianowaliśmy Bourne (ona nie próbując ukrywać tego jak jej to schlebia zarumieniła się lekko).
- W tym roku... – kontynuowała Calder. - ...rywalizacja ta nie była tak jednoznaczna jak ostatnio, ponieważ oprócz ostatecznie wybranej ''pary królewskiej" wyraźnie szła za sobą łeb w łeb także dwójka innych kandydatów! – uśmiechnąłem się z małym zaskoczeniem, usadzając wygodniej na kolanach Tomlinsona. - Dlatego razem z samorządem uczniowskim zdecydowaliśmy się teraz wyczytać na głos także ich nazwiska, aby wiedzieli, że być może mają oni większe szanse za rok. – dziewczyna przeleciała wzrokiem po całej sali, zanim nareszcie to z siebie wydusiła. – A osoby o jakich mowa to Harry Styles i Emily Bourne!
Podczas gdy wszyscy uczniowie zaczęli energicznie klaskać (łącznie z Zaynem oraz Louisem), ja spojrzałem się na swoją najlepszą przyjaciółkę, której mina wyrażała dokładnie to samo co moja. Ogromny, wszechogarniający szok.
Lecz jeśli pomyśleć by o tym troszkę dokładniej, a konkretniej o tym jak wyglądała w tym (jak i zapewne większości liceów na świecie) polityka rzeczywiście miało to sens. W końcu przecież byłem chłopakiem najpopularniejszego gościa w szkole, który już przed rozpoczęciem tego głosowania był tak naprawdę zwycięzcą i znacznie z tego powodu zacząłem wyróżniać się z tłumu. Plus Em była w końcu moją najlepszą przyjaciółką, więc wystarczy tylko połączyć ze sobą pewne fakty.
- Wow. – wyrwało się Malikowi. Widziałem na jego twarzy szeroki uśmiech tuż przed tym jak cmoknął szatynkę w usta.
Po chwili też poczułem w kąciku należących do mnie warg buziak Tomlinsona, na co ja bardziej osunąłem się na krawędź jego kolan gotowy w każdej chwili się podnieść, gdy tylko zostanie on ogłoszony królem.
Królem balu oczywiście, bo dla mnie już był królem.
Mojego serca, ciała i duszy.
- Gratuluję, życzę powodzenia za rok, ale teraz czas na osoby, które bez wątpliwości zasłużyły na wygraną jeśli chodzi o liczbę głosów. – parsknąłem, słysząc to jak dobitnie podkreśliła ostatnie słowa. Wyraźnie nie lubiła jednego ze zwycięzców. – Tak więc w imieniu samorządu uczniowskiego z przyjemnością pragnę ogłosić, że królową, oraz królem balu zostaje... - ugh i ta kretyńska, dramatyczna pauza. - ... Danielle Campbell i Louis Tomlinson!
Po całej sali rozniósł się gromki odgłos aplauzu, w którym rzecz jasna uczestniczyłem, zachowując się tak jakbym w ogóle nie usłyszał nazwiska byłej swojego chłopaka. Pocałowałem go krótko, aczkolwiek z pasją, po tym gdy podniosłem się, aby umożliwić mu wstanie od stolika i podejście do porządnie złożonej sceny, gdzie może pół minuty później dołączyła do niego Danielle. Na ich głowy zostały włożone odpowiednie korony, a ja robiłem szatynowi zdjęcia swoją komórką, ignorując jego złowróżebne z tego powodu spojrzenia.
Zanim nasza ''para królewska" zeszła z powrotem na gładką posadzkę, w oczy rzuciło mi się specyficzne zachowanie Campbell. Podczas gdy szatyn uśmiechał się szeroko, machając kilka razy w moją stronę, oraz tę gdzie stali koledzy z drużyny ''Hien", ona dziwacznie łypała swoimi błękitnymi oczami na Louisa, czy też na mnie. Jednak nie dostrzegałem w tym spojrzeniu zawiści, a wręcz coś w rodzaju... współczucia? Szczególnie dało się to zauważyć, kiedy jej spojrzenie było utkwione we mnie. Raz pokręciła nawet krótko głową mówiąc do mnie nieme ''uważaj", przez co już kompletnie zbaraniałem.
Prędko jednak przestałem analizować to wszystko, w momencie, w którym Tomlinson wrócił do mnie z promiennym uśmiechem, oraz spoczywającą dumnie na jego czuprynie koronie, którą poprawił tak, aby nie dewastowała ładnie ułożonej grzywki.
- To wygrywanie cztery razy pod rząd jest nudne. – przyznał.
- Odezwał się skromniś. – przewróciłem oczami, ściągając z jego głowy plastikową koronę i ułożyłem ją sobie w majestatyczny sposób na idealnie wymodelowanych lokach. – Idziemy dalej tańczyć? – zaproponowałem nie tylko jemu, ale i swoim przyjaciołom z uśmiechem.
Oni jedynie odpowiedzieli mi niby obojętnym skinięciem głowy, a następnie Zayn pociągnął swoją dziewczynę w kierunku parkietu tak szybko, że z jej nogi o mało nie obsunął się jeden but na obcasie.
I w taki mniej więcej sposób upłynął mi prawdopodobnie najlepszy wieczór mojego życia. Do około północy bez przerwy praktycznie tańczyliśmy raz, czy może dwa robiąc sobie króciutką przerwę na picie (lub też w przypadku Emily na jakiś mały poczęstunek). Mimo tych dziwnych spojrzeń jakimi się troszeczkę krępowałem z początku, nic nie było w stanie zepsuć mi tej cudownej zabawy. Gdyby tylko na balu dozwolony byłby alkohol, przysięgam, wszystko byłoby wręcz perfekcyjne!
Parę minut po wybiciu, wcześniej wspomnianej przeze mnie dwunastej w nocy, kiedy to zacząłem naprawdę poważnie odczuwać ból w swoich łydkach, oraz w gardle, które lekko zdarłem sobie w trakcie krzyków, jakie ja widziałem w formie śpiewu, poczułem na swojej talii obejmujące mnie ramiona Louisa.
Jednak ten uścisk znacznie różnił się od tego jakim raczył mnie od początku potańcówki. Coś co chciał mi zainsynuować poprzez ten dotyk, sprawiło, iż bez wymówienia przez niego żadnych, cisnących się na jego wargi słów moje policzki pokryły się podekscytowanym różem na to miało się już wkrótce zdarzyć.
I wtedy chłopak powiedział:
- Może przeniesiemy tańce do mnie, kochanie?
Musnął przy tym gładką powierzchnią swoich zębów moją małżowinę, jedną ze swych dłoni, kierując odrobinę niżej, w okolice moich bioder.
Ja nie odpowiedziałem mu werbalnie, zamiast tego, splatając ze sobą nasze palce, aby następnie pociągnąć go w stronę moich tańczących nieopodal przyjaciół, z którymi szybko się pożegnaliśmy, już za chwilę szybkim marszem kierując się w stronę wyjścia. Zdążyłem tylko zauważyć jak na twarz szatynki wpłynął mały, porozumiewawczy uśmieszek, natomiast mulat przez krótki moment zdawał się nie zrozumieć całej tej sytuacji.
Chłopak praktycznie wpakował mnie do auta, w międzyczasie pisząc Zaynowi szybkiego sms-a, w którym poinformował go, żeby zamówili sobie taksówkę, kiedy będą wracać, a on odda mu te pieniądze w poniedziałek, potem prędko wskakując na miejsce kierowcy.
Dzięki Bogu, dystans między szkołą, a domem Tomlinsona był o wiele mniejszy niż ten jeszcze z miejsca mojego zamieszkania, dlatego też dojechaliśmy na miejsce zaledwie dziesięć minut po dwunastej.
Rozglądałem się niespokojnie po zaciemnionym podjeździe, gdy już wyszedłem na śliczną kostkę brukową, aby upewnić się, że przypadkiem nie było tam żadnych śladów wskazujących na to, iż w domu mógł znajdować się ktoś jeszcze. Lecz kiedy z ogromną ulgą nie dostrzegłem żadnych innych samochodów, zostałem mocno przyciągnięty do klatki piersiowej Louisa, który bez ostrzeżenia pocałował mnie bardzo namiętnie. Będąc cały czas jednym wielkim, rozgrzanym do czerwoności kłębkiem nerwów ledwo nadążałem za ruchami jego warg, oplatając swoimi długimi ramionami jego kark. Moje kolana znacznie zmiękły przez co wydawać, by się mogło, że w jednej chwili zrobiłem się dużo mniejszy w porównaniu do szatyna.
Pisnąłem mimowolnie w trakcie pocałunku, gdy chłopak złapał mnie zdecydowanie pod uda i uniósł jednym ruchem do góry, a ja, oczywiście nie chcąc mu tego utrudniać, praktycznie od razu objąłem go w pasie nogami. Ze względu na ciągle przymknięte powieki w trakcie wzajemnych pieszczot naszych ust nie widziałem tego co znajdywało się wokół mnie, jednak dokładnie czułem, kiedy Louis przenosił mnie z dworu do przedpokoju (gdzie nieco flegmatycznie pozbył się swojego i mojego obuwia), następnie niosąc mnie dalej wewnątrz budynku, po drodze zapalając światła, aby przypadkiem jego noga nie obsunęła się z jakiegoś stopnia.
W końcu poczułem jak moje plecy uderzyły o miękki materac łóżka Tomlinsona, zaraz po tym jak nasze usta rozłączyły się z głośnym mlaśnięciem. Patrzyłem na swojego chłopaka z głową spoczywającą na pościeli, podczas gdy on był w trakcie pospiesznego rozplątywania swego krawatu. Przygryzłem praktycznie odruchowo podpuchniętą dolą wargę z małym uśmieszkiem zauważając jak szatyn zaczął robić to dużo bardziej dynamicznie.
- A więc teraz będziesz się ze mną kochał? - spytałem troszeczkę zawstydzonym głosem. W końcu nieważne jak bardzo długo już na to czekałem, w dalszym ciągu miał być to mój pierwszy raz i trochę się tego obawiałem.
- Tak, loczku, tak jak tego chciałeś. - byłem naprawdę miło zaskoczony tym jak delikatnie zwracał się do mnie Louis. Zazwyczaj przy wszelakich naszych zbliżeniach, chłopak wręcz warczał, wtedy jednak decydując się na opiekuńczy wobec mnie ton.
Przygryzłem dolną wargę obserwując stopniowo odsłaniający się przede mną tors szatyna, kiedy odpinał on każdy guzik swej koszuli wizytowej po kolei, nie odrywając przy tym ode swego przenikliwego wzroku absolutnie najpiękniejszych tęczówek jakie istniały. Nie tracąc zbędnego czasu, zacząłem się także pozbywać i mojej górnej części garderoby, nie odrywając przy tym spojrzenia od swojej miłości.
Po chwili już marynarki, koszule, krawat oraz muszka wylądowały na ziemi, natomiast sam Tomlinson pojawił się nade mną, moment później już wpijając się łapczywie w moje opuchnięte wargi.
Oddawałem się temu wszystkiemu w pełni i z upływem każdej kolejnej sekundy cały świat zaczął stopniowo zanikać. Oczywiście mowa tutaj o tej niebiesko-zielonej niczym moje i Louisa oczy planecie, ponieważ cały mój świat, który najchętniej zwiedzałbym już przez wieczność, znajdował się tuż przy mnie. Powoli przestawałem słyszeć już cokolwiek innego poza naszymi ciężkimi oddechami, moimi jękami czy też zbereźnymi słówkami szatyna. Nie czułem nic z wyjątkiem dłoni oraz ust chłopaka, który tak rozkosznie przygotowywał mnie na to finalne zbliżenie. Cała otaczająca nas rzeczywistość zdawała się wyblaknąć, ponieważ po upływie może dwóch minut nie zauważałem już nic z wyjątkiem jego.
- B-boję się, Louis... - przyznałem, obserwując jak Tomlinson sięgnął po przygotowany wcześniej przez niego lubrykant oraz kondom.
On utkwił we mnie swoje ciepłe spojrzenie i tak właściwie to nie potrzebowałem do dodania otuchy już nawet żadnych słów, jednak mimo to, on pocałował mnie krótko, aby pózniej wyszeptać:
- Obiecuję, że będzie bolało tylko na początku. Potem będziesz już tylko marzył, aby to nigdy się nie skoczyło.
I Boże wszechmogący, nie mylił się choćby w jednym procencie.
Moment, w którym nasze ciała złączyły się był dziwacznie słodko-gorzki. Gorzki rzecz jasna ze względu na dający się we znaki dyskomfort, jednakże słodki przez to co symbolizowało to całe wydarzenie.
Dla mnie nie miał znaczenia fakt tego, iż wtedy właśnie, po raz pierwszy w życiu czułem się bosko nie mając na sobie ani jednej, zasłaniającej mnie garderoby. Nawet nie chodziło już o tą zniewalającą przyjemność, która pojawiła się w miarę spokojnych, lecz pewnych pchnięć bioder chłopaka.
Liczył się tylko Louis. Moja największa miłość w życiu, której oddałem już dawno temu całego siebie, zarówno pod względem cielesnym jak i duchowym. Nasz pierwszy raz był jedynie przypieczętowaniem tego co do niego czułem oraz następnym, olbrzymim krokiem w naszej relacji, która miałem nadzieję, że będzie trwać dopóki moje serce nie przestanie bić.
I tak przecież biło już głównie dla niego.
Osiągnąłem swój szczyt odrobinę wcześniej niż szatyn, lecz nie narzekałem, gdyż dzięki temu mogłem bez najmniejszych przeszkód podziwiać to jak cudowne grymasy robił, kiedy sam dochodził.
Słodki Jezu, nie zasługiwałem na niego w najmniejszym stopniu. Nieważne co bym zrobił, nigdy nie pojmę jak ktoś tak perfekcyjny jak on mógł chociażby zawiesić na mnie oko.
I wtedy właśnie leżąc wtulonym w najpiękniejszą istotę, jaką miałem kiedykolwiek w swym osiemnastoletnim żywocie ujrzeć, zdecydowałem się powiedzieć pewnie, bez absolutnie żadnego zająknięcia:
- Kocham Cię.
Czułem to jak Louis znacznie spiął się po moim wyznaniu, nim odparł bardzo cichutko i jakby niepewnie:
- A ja Ciebie, loczku.
Zdecydowanie tak musi wyglądać niebo. A jeśli nie... nie chcę do niego trafić.
-----------------------------------------------------------
No i stało się! Jest to bez wątpienia mój najukochańszy rozdział i o mój Boże, czekałam na opublikowanie tego od początku tego ff dkkekekeo
Wróciłam w piątek z Łeby i jestem tak spalona, że nie mogę leżeć ani na plecach ani na brzuchu... Mam nadzieję, że u Was jest lepiej!
KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro