Rozdział 18
- Wow loczku, Twój t... znaczy Ty cały wyglądasz bardzo seksownie w tych shortach!
Wywróciłem oczami, nawet nie mając siły się zarumienić. Zwłaszcza na samą myśl, gdzie właśnie szatyn zabierał mnie na naszą randkę.
Z dużym, sarkastycznym naciskiem na ostatnie słowo, ponieważ takowe spotkania mają być z założenia miłe, racja?
A siłownia, a co dopiero ćwiczenie na niej nie ma nic wspólnego z czymś co chce się robić dla przyjemności.
- W takim razie radzę Ci nie patrzeć na mnie, gdy będę stał do Ciebie tyłem. - zacmokałem kąśliwie, po pchnięciu ciężkich, oszklonych drzwi wejściowych do hali sportowej.
Ujmujące deja vu sprzed ponad trzech miesięcy, kiedy to wybrałem się z Tomlinsonem oraz moimi najlepszymi przyjaciółmi na łyżwy uderzyło we mnie jak grom z jasnego nieba.
To niesamowite jak dużo się od tamtej pory wydarzyło i zmieniło.
- H, sprawdziłem, czy zabezpieczyłem nasze rowery? - nagle zatrzymał mnie, poprzez uścisk na moim nadgarstku.
- Tak, skarbie. - pokręciłem czule głową na jego roztargnienie.
- Cholera, dobrze, że przez dziewięćdziesiąt procent drogi tutaj to ja jechałem z przodu, bo przez widok na Twój tyłek bez wątpienia wpadłbym w końcu pod koła czyjegoś samochodu.
- Louis, nie tak głośno! - zganiłem go, chichocząc z małym zawstydzeniem.
- Wyjechałem na pieprzone zawody na trzy dni. Trzy! Logiczne, że mam po tak długiej nieobecności przy Tobie same kosmate myśli... - wymruczał filuternie, niby niechcący przejeżdżając palcem wskazującym po górnej części moich pośladków, aby ostatecznie umieścić swoją rękę na moich plecach, pozostawiając w tamtych miejscach powabne ciepło.
Po tym, gdy chłopak kupił nam obojgu wejściówki na siłownię, obydwoje udaliśmy się do szatni, aby zmienić buty i zostawić w szafkach torby z czystymi ciuchami do przebrania po prysznicu. Automatycznie odwróciłem wzrok, kiedy po otworzeniu odpowiednich drzwi naszym oczom ukazała się dwójka, całkowicie nagich mężczyzn w średnim wieku, którzy beztrosko ze sobą rozmawiali, nawet nie kwapiąc się z zasłonięciem co niektórych części swego ciała. Szatyn musiał poczuć się równie niezręcznie, co wywnioskowałem z tego jak ze spojrzeniem mocno utkwionym w podłogę zaczął prędko ściągać ze swych stóp niewygodne do ćwiczeń obuwie na air maxy, tak jakby wyjście z szatni było jego największym do osiągnięcia szczęścia życiowego celem.
Nie tracąc czasu, od razu poszedłem w jego ślady (mając później ze względu na drżące z powodu peszących mnie facetów, totalnie nieświadomych mojej orientacji seksualnej chwilowe trudności z zawiązaniem sznurówek).
Po opuszczeniu w dyskretnym pośpiechu przez naszą dwójkę zapełnionego szafkami pomieszczenia, weszliśmy do dużo większej niż mogłoby się wydawać z zewnątrz siłowni. Jedną z czterech ścian całkowicie zasłaniało wielkie lustro, w którym odbijały się znajdującego tam różne przyrządy, oraz ciężary, włącznie z ćwiczącymi nieopodal nas ludźmi (których na szczęście nie było jakoś specjalnie dużo).
W tamtym momencie, widząc jak każda pojedyncza osoba wkładała w to co tam robiła ogrom wysiłku, poczułem się wielce nie na miejscu. Żułem swoją dolną wargę, z zagubieniem rozglądając się po wszystkich urządzeniach, od rowerków, po sztangi.
- Nie mam zielonego pojęcia co mógłbym wybrać. - powiedziałem, nawet nie trudząc się z udawaniem, iż właśnie nie obczajałem sposobu w jaki sportowa, szara koszulka cudownie podkreślała umięśnioną klatkę piersiową i brzuch Louisa.
- Jesteś pierwszy raz na siłowni?
Przez chwilę szukałem w pytaniu tym typowej dla chłopaka złośliwości zanim odparłem: - Tak.
- W takim razie na pewno odpadają wszystkie ciężary. No chyba, że weźmiesz sobie hantelki, każdy ważący po jedenaście funtów*. Może nie odpadnie Ci ręka. - i ok. Wtedy już zdecydowanie się ze mnie nabijał, nie miałem co do tego wątpliwości. Zwłaszcza po tym jak wyszczerzył się szeroko, gdy uderzyłem go (delikatnie) z pięści w ramię.
- Dupek. - prychnąłem, mrużąc na niego oczy w udawanym gniewie.
- Tak bardzo Cię wkurwiam, że aż nie możesz się ode mnie odseparować.
- Bo Ty jesteś jak wszy. Ciągle wracasz.
Rozbawiony własnym żartem, prawie tak samo jak Tomlinson wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem, szybko jednak tłumiąc to zasłonięciem dłońmi ust, aby broń Boże nas stamtąd nie wyrzucili.
- No dobra, nie zapłaciłem, żebyśmy tu teraz przez godzinę gawędzili. - klasnął w dłonie, później je ze sobą pocierając. - Bierzmy się do roboty.
- Nie... - przeciągnąłem ostatnią samogłoskę, dając się mimo to pasywnie ciągnąć w kierunku stojących w rogu pomieszczenia bieżni.
- Cardio jest idealne na sam początek. - powiedział, kompletnie ignorując moją nietęgą minę. - Ustawię Ci odpowiednią prędkość, żebyś nie dostał po minucie zadyszki, bo z tego co widzę, ktoś tu chyba trenował do jakiegoś maratonu. - jak postanowił, tak też zrobił, znacznie obniżając na malutkim monitorku wcześniej wybraną prędkość. - Tym guzikiem włączasz, no dalej, śmiało. - pogłaskał mnie w zachęcającym geście po plecach, samemu oddalając się w stronę drugiej bieżni.
Westchnąłem ciężko, posyłając szatynowi jak najbardziej przekonujący uśmiech zanim wreszcie zacząłem poprawnie korzystać z jednego z sześciu stojących przy ścianie przyrządów.
To nie było tak, że pomysł Louisa na spędzenia randki w takim miejscu mi się nie podobał. Najważniejsze przecież było to, że spędzaliśmy ten czas właśnie ze sobą. Zwyczajnie trochę obawiałem się wygłupienia przed dużo bardziej wysportowanym i silniejszym ode mnie maturzystą. I nawet jeśli on absolutnie nie okazywał ze swej strony żadnych oznak szczerego naśmiewania się ze mnie, a nawet kilkukrotnie radził jak powinien oddychać, by łatwiej mi się truchtało, w dalszym ciągu nie czułem się komfortowo ćwicząc przy kimkolwiek.
Oprócz dawania porad, Tomlinson opowiadał mi zabawne, głównie wymyślane przez siebie samego anegdoty, sprawiając, że parę razy o mały włos nie spadłem z bieżni nie potrafiąc skoordynować głębokich oddechów ze śmiechem. Nie byłem też oczywiście w stanie mu odpowiedzieć, raz tylko dysząc coś na wzór ''Jakim do diabła cudem Ty jesteś w stanie mówić?".
Po upływie prawie dziesięciu minut, postanowiłem z już płynącym po mojej twarzy potem przenieść się na rowerek.
- Przynajmniej będę mógł usiąść. - wyjaśniłem szatynowi, zanim z wyraźną na twarzy ulgą wyłączyłem bieżnię, od razu kierując swoje z lekka dygoczące nogi do stojącego parę metrów dalej rowerku.
- W porządku, ja w takim razie podźwigam trochę ciężarów.
I o mój Boże, jeśli myślałem, że podczas ukradkowego chichotania w trakcie biegu ciężko było mi złapać porządny oddech, dopiero minutę później przekonałem się jak wielce nie doceniałem tamtejszych chwil na bieżni.
Miejsce, w którym Louis podnosił na leżąco sztangę znajdowało się za mną, ale równocześnie pod takim kątem abym bezproblemowo był w stanie obserwować swojego chłopaka w lustrze. Kilkukrotnie zdarzało mi się zapomnieć o równomiernym pedałowaniu, kiedy przyglądałem się bezwstydnie jak niemożliwie seksownie uwydatniał się biceps, oraz żyły na rękach Tomlinsona, ilekroć napinał mięśnie w celu podniesienia w górę stalowego drążka ze sporą ilością ciężarów na jego obydwu końcach. Dodatkowo pojawiające się na odsłoniętej skórze kropelki potu, nadawały temu jeszcze więcej grzesznej przyjemności spowodowanej przyglądaniem się.
Lecz starając się nie dbać o coraz prężniej ujawniającą się w moim gardle suszę, mocniej zaciskałem palce na nieruchomej kierownicy, czując jak moje łydki z upływem każdej kolejnej minuty zaczynały już dosłownie płonąć.
Jednakże apogeum mojej cierpliwości przyniosło to co szatyn postanowił zrobić ze sztangą później. Po ułożeniu długiego pręta na swoich barkach, przytrzymując go zgiętymi w łokciach rękoma, przemieścił się w inną część siłowni, aby stanąć przed ogromnym zwierciadłem, dokładnie naprzeciwko mnie, by zacząć robić przysiady.
I tak jak wcześniej pośladki szatyna nie były jakoś niesamowicie widoczne przez materiał jego ciut dłuższych od moich krótkich spodenek, tak podczas wykonywania tego ćwiczenia, naprawdę niewiele brakowało, abym nie spadł z rowerku, po tym kiedy wypiął się idealnie w moją stronę po raz pierwszy.
Czerwieniłem się jak idealnie dojrzały pomidor, zwłaszcza po dostrzeżeniu w odbiciu Louisa tego jak zuchwale uśmiechał się, dokładnie obserwując moje miny.
Długo toczyłem wojnę z własnym umysłem i ciałem, aby zmienić sprzęt, na którym ćwiczyłem, żeby nie dostać już i tak będącej na horyzoncie erekcji, jednak ta druga część mnie, przepełniona kolosalnym pożądaniem wobec perfekcyjnej aparycji chłopaka, okazała się naprawdę trudna do pokonania. Ostatecznie w końcu wziąłem się w garść, podchodząc do hantli, z których tak strasznie na początku wejścia do siłowni drwił Tomlinson.
I mimo tego, iż uparcie trwałem przy swoim postanowieniu nie patrzenia się za często na spoconego maturzystę, do końca upływającego tam wykupionego dla nas czasu, czułem na sobie jego palący, żądny mojej uwagi wzrok.
- Spociłem się jak dziwka w kościele. - wypaliłem, dziesięć minut przed wybiciem wyznaczonej godziny, kierując swoje zmęczone stopy za chłopakiem w stronę pryszniców.
- O Jezu. - parsknął śmiechem, gdy znaleźliśmy się w zaparowanym pomieszczeniu z pięcioma, osłaniającymi kąpiących się mężczyzn zasłonkami. - Skąd Ty bierzesz takie teksty, loczku? - stłumił swój niekontrolowany chichot w zagłębieniu między moją szyją a obojczykiem.
- Gdybyś przez przeszło dziesięć lat zadawał się z Emily Bourne, przychodziłoby Ci to prawie tak łatwo jak oddychanie. - mój głos z normalnego tonu w jednej chwili przemienił się w pisk, kiedy z małym uśmiechem strzepnąłem obydwie dłonie Louisa ze swojego tyłka. - Nie dość, że przez prawie całą godzinę mnie rozpraszałeś, to jeszcze teraz obmacujesz.
- Umyjesz się ze mną? - spytał cicho, przysuwając dużo bardziej spoconą sylwetkę znacznie bliżej mojej, abym na pewno mógł go usłyszeć przez szum płynącej w tle wody.
- Nie ukrywam, podoba mi się ten pomysł... - przygryzłem wnętrze policzka, przez moment utrzymując z Louisem pełen napięcia seksualnego kontakt wzrokowy. - Ale jesteśmy w miejscu publicznym, kochanie.
- Kurwa. - jęknął marudnie, na co ja pokręciłem z rozbawieniem głową. - Nie odpuszczę Ci, loczku.
- Wiem, wiem. - poklepałem go z kąśliwym uśmieszkiem po drapiącym policzku. - A teraz wskakujmy pod prysznice, póki są wolne, bo skoro drażni mnie mój własny smród, to nawet nie chcę wiedzieć jak przeszkadzać on musi innym ludziom.
Jako, iż z całego serca nienawidziłem publicznych pryszniców (nie to, żebym kiedykolwiek z nich wcześniej korzystał, ale zdecydowanie przekonałem się na własnej skórze, iż były straszne), szybko namydliłem się, prawdopodobnie najtańszym mydłem jakie tylko siłownia mogła zakupić, a następnie od razu spłukałem, odpuszczając sobie tym samym mycie włosów.
Po upewnieniu się, że na pewno w pobliżu nie znajdowali się żadni, obcy mężczyźni, odsunąłem grubą zasłonę, potem niedbale wycierając mokrą skórę, najbardziej skupiając się jednak na nogach, ponieważ z autopsji wiedziałem jak ciężko będzie wsunąć na nie za chwilę jeansy.
Po wyminięciu trójki trochę starszych ode mnie chłopaków, z rozkojarzeniem zauważyłem, że nigdzie nie było ani śladu po Tomlinsonie. Nie mógł nadal brać prysznica, ponieważ wcześniej widziałem, że zasłonka od miejsca gdzie przebywał właśnie została całkowicie rozsunięta dlatego najprędzej spodziewałem się ujrzeć go w szatni.
Wzruszyłem tylko ramionami, wiedząc, iż prędzej czy później musiał w końcu do mnie przyjść, dlatego od razu wyciągnąłem z torby swoje przygotowane wcześniej ubrania na zmianę.
(Najtrudniejsze było założenie bokserek. Próbowaliście kiedyś zrobić to, równocześnie rozpaczliwie powstrzymując ręcznik przed odsłonięciem tego co koniecznie chcieliście ukryć?)
- Harry, jesteś tam? - zaskoczony zastygłem w połowie zapinania rozporka, gdy usłyszałem po drugiej stronie szafek, gdzie ówcześnie stałem, przytłumiony, niemal szepczący głos jeszcze przed minutą zaginionego w akcji szatyna.
- Lou? - odpowiedziałem równie cicho (co przyszło mi dużo łatwiej niż zapewne chłopakowi ze względu na moją niską barwę głosu). - Co Ty odpieprzasz?
- Chodź do mnie. - z wyraźnie wkradającym się na moją twarz zmieszaniem, odłożyłem wcześniej uchwyconą w dłoniach bluzkę z powrotem do wnętrza torby, aby pozostając w zupełności topless przejść do innej części szatni.
W momencie, w którym już otwierałam usta, aby ponownie zapytać Tomlinsona co też on u diabła kombinował, zostałem praktycznie przygwożdżony do metalowej, ciemno-zielonej szafki, po tym gdy szatyn agresywnie złączył ze sobą nasze wargi, od razu też pogłębiając pocałunek wsunięciem w moje cały czas rozchylone usta mokrego języka.
Oddałem tę niespodziewaną pieszczotę z nieznacznym opóźnieniem, całkowicie rozpływając się w objęciach jego w pełni odkrytych ramion, bo z tego co zdołałem zauważyć po przesunięciu rąk po całych plecach chłopaka, on również nie miał na sobie koszulki. Oddychałem ciężko, z małym zażenowaniem także stękając wprost w jego wargi, kiedy czułem niecierpliwe, długie palce Louisa masujące z uwielbieniem skórę na mojej szyi, torsie lub biodrach, na jakich po czasie zaczął skupiać się najbardziej.
Poprzez kumulujący się w moich drżących kończynach żar, ugiąłem nogi w kolanach, dzięki czemu dałem chłopakowi wręcz doskonały dostęp do lekko nabrzmiałego już krocza, o które bez jakiekolwiek skrępowania zaczął się ocierać, równocześnie mocno zasysając moją dolną wargę, przez co już absolutnie nie byłem w stanie pohamować swego gardłowego jęku.
Oh i jakież było moje zdziwienie, gdy Tomlinson po odczuciu napierającej na jego udo erekcji odsunął się, z triumfalnym uśmiechem spoglądając na mnie spod rzęs.
- Jak możesz? - wyjąkałem wyciągając do niego w geście desperacji dłoń zupełnie jak małe dziecko, któremu nikczemnie odebrano ulubioną zabawkę. - Dotknij mnie natychmiast!
- Chciałem tylko sprawić, abyś stwardniał, kochanie. - mówiąc to, oblizał zuchwale opuchnięte usta. - Mam teraz stuprocentową pewność, że niczego mi nie odmówisz, kiedy już przyjedziemy do mnie, do domu.
- Kutas! - popchnąłem go, przez co wylądował na znajdujące się naprzeciwko szafki. Huk, łącznie ze śmiechem chłopaka rozniósł się po całym pomieszczeniu. - Nie licz na cokolwiek. - burknąłem, posyłając mu najgroźniejsze spojrzenie na jakie było mnie stać.
Efekt moich działań okazał się całkowicie odwrotny co wywnioskowałem po tym jak Louis wywrócił na mnie czule oczami, mamrocząc, jakby do siebie: - Jasne.
🌹
- T-tak, L-Louis, nie przestawaj, Boże... - mocno tarłem swoimi nagimi piętami o prześcieradło na łóżku szatyna i było to tylko kwestią czasu aż całkowicie bym je pozaciągał.
Moje jęki można powiedzieć, że na zawołanie stały się o wiele głośniejsze oraz rozpustne, kiedy tylko Tomlinson dostosował się do moich próśb i przyspieszył ruchy swej dłoni, której dwa palce ze znakomitą biegłością pieściły najczulsze zakamarki mojego wnętrza.
Ja oprócz tego raz po raz pociągałem w przypływach kolejnych fali rozkoszy za nadal wilgotne na końcówkach włosy chłopaka, drugą ręką starając się w stałym tempie sprawiać mu równie satysfakcjonującą przyjemność.
Obydwoje skończyliśmy w niewielkich odstępach czasowych, swoje finalne postękiwania tłumiąc poprzez namiętny, lecz w tym samym też czasie niechlujny pocałunek.
Louis opadł koło mnie z unoszącą się równie prędko jak moja klatką piersiową, w trakcie uspokajania swego płytkiego oddechu leżąc na plecach ze spokojnie przymkniętymi powiekami.
Oblizałem z lepkich palców nasienie Tomlinsona, nie zauważając, że podczas gdy wyglądając przy tym niezwykle obscenicznie, szatyn zaczął na mnie spoglądać kątem oka.
- Harreh... - wymruczał niewyraźnie, nagle kładąc się na mój (pragnę przypomnieć, iż ubrudzony spermą) tors, od razu wciskając nos w oznaczoną dwoma, świeżymi malinkami szyję. - Wyglądasz tak nieprzyzwoicie, że mam ochotę zrobić to z Tobą znowu... I znowu... I znowu...
Moje policzki spąsowiały jeszcze bardziej niż przed sekundą, w trakcie wsłuchiwania się w pełne pasji słowa szatyna.
Ja również z każdym dniem pragnąłem go coraz silniej i głębiej. I to właśnie tamta sytuacja nareszcie uświadomiła mnie, że nie mogłem już dłużej czekać. Moje ciało nie było w stanie wytrzymać więcej tego wykańczającego napięcia.
- Chcę to z Tobą zrobić, Louis.
Uśmiechnąłem się tkliwie, widząc jak gwałtownie chłopak podniósł głowę, natychmiast wbijając we mnie swój pełen mieszanych uczuć wzrok.
- Zaraz, zaraz. Mówiąc to, masz na myśli to?
Przewróciłem oczami. - To nie jest wcale takie skomplikowanie, kochanie, ale jeśli potrzebujesz, abym powiedział to dosadnie, zrobię to. Chcę z Tobą uprawiać seks. Chcę się z Tobą kochać. Chcę, żebyś mnie pieprzył. Dotarło, czy przeliterować?
- Po prostu... - szczerze? Chciało mi się śmiać przez to jak zaledwie chwilę temu Tomlinson zachowywał się jak istny demon w łóżku, po to, aby po wyznaniu mu przeze mnie moich potrzeb nie będąc w stanie skleić żadnego, sensownego zdania. - Oczywiście, ja jestem jak najbardziej za tylko czy...
- Jeśli zapytasz mnie czy jestem pewny, kopnę Cię w jaja. - chłopak parsknął. - Jeśli nie czułbym się absolutnie przekonany do tego co powiedziałem, chyba raczej powstrzymałbym się w ogóle przed mówieniem, racja?
- Kiedy chciałbyś się ze mną kochać?
Ton jakiego użył pytając mnie o to był pełny tak ogromnej ilości troski, że mogę przysiąc, iż moje serce znacznie urosło.
- Po balu. - odparłem dokładnie tak jak naprawdę miałem na myśli. - Wiem, że to dosyć ckliwe, ale jestem fanem muzyki alternatywnej, więc moja miłość do takich rzeczy jest całkowicie wytłumaczalna, a poza tym...
- Nie tłumacz już, loczku. - uciszył mnie, poprzez ułożenie swojej dłoni na moim policzku, w której gładką skórę się wtuliłem. - Brzmi idealnie. Po balu. A więc za trochę ponad tydzień.
- Tak. - skinąłem głową, nie przejmując się tym, że moje dodatkowe potwierdzenie tej tezy nie było wcale konieczne.
Tomlinson przypieczętował naszą obietnicę ucałowaniem każdego z moich knykci po kolei, doprowadzając mnie tym samym nie tyle, że do pudrowo-różowych rumieńców, ale i pojawienia się w moich oczach łez wzruszenia, które powstrzymałem przed wypłynięciem poprzez częste spoglądanie w sufit.
- Jesteś głodny? - spytał po upływie kilku rozkosznych chwil.
- Nie, ale i tak bym coś zjadł. - odparłem, uczepiając się torsu Louisa niczym małpka kapucynka dzięki czemu w trakcie, gdy szatyn podniósł się do pozycji siedzącej, dzięki jego silnym plecom bez trudu pociągnął mnie za sobą.
- W takim razie chodź. Swietłana zrobiła na kolację pizzę. - powiedział z podekscytowaniem, sięgając po swoje bokserki.
- Ale przecież ja...
- Spokojnie, odkroję Ci wszystkie skórki, kochanie.
I cóż więcej mogłem zrobić oprócz pozwoleniu by na mojej twarzy pojawił się rozrzewniony uśmiech, tak szeroki, że dołeczki w moich policzkach zwęziły się dużo wyraziściej niż zwykle?
- Szczo**! - przywitałem się wesoło z trójką gawędzących ze sobą kobiet, na co one odpowiedziały mi tym samym.
Tomlinson wyminął je bezceremonialnie, następnie otwierając piekarnik, z którego od razu dało się poczuć smakowity zapach świeżo upieczonej pizzy (to, że nie lubiłem jej jeść, nie znaczy, że nie doceniałem tej cudownej woni).
- Czi jeszcze czegoś od nas chcesz, Louis? - spytała Tasza.
Chłopaka na moment wcięło w trakcie kładzenia tacki na blat. - To ojciec Was jeszcze nie zwolnił? Jest prawie dziesiąta!
- Pan Tomlinson wijechał w niespodziewany wijazd służbowi, dlatego poprosił, żebiśmi to Ciebie zapytałi. - wyjaśniła Swietłana.
Niezręcznie oparłem się o ścianę w kącie kuchni, aby nie rzucać się zanadto w oczy.
Szatyn parsknął prześmiewczo. - Chyba mylą mu się pojęcia. Delegacje, a spędzenie kilku dni na posuwaniu sekretarki to dwie różne rzeczy.
Westchnąłem ciężko, nawet nie próbując upomnieć Louisa o tym, iż nie powinien mówić o nim w taki sposób. W gruncie rzeczy, podzielałem zdanie chłopaka.
- Nie powinieneś bić wobec niego tak uszczipliwi, ljubow***. - najstarsza z pokojówek podeszła do pozornie spokojnego Tomlinsona, który był w trakcie odkrajania od pizzy ich końcówek, następnie odkładając je na osobny talerzyk dla mnie. Kobieta wyjęła z lodówki sos pomidorowy i podała mu go.
- Śmieć już zawsze będzie śmieciem, Swietłana i nie zamierzam zachowywać się jakby było inaczej. - wzruszył ramionami, z wdzięcznym skinieniem głowy przyjmując od niej porcelanową miseczkę. - Idźcie już do domu... I macie jutro dzień wolny.
- Coś nie za dużo ostatnio nam dajesz tich wolnich dni? - droczyła się Walentyna, tuż po wymienieniu z Taszą porozumiewawczych, ucieszonych spojrzeń.
- Zasługujecie na nie. - uśmiechnął się tkliwie, potem jednak potrząsając głową, pewnie przypominając sobie, że przecież musi być surowym gospodarzem. - No na co czekacie? Wracajcie do siebie zanim zmienię zdanie.
Swietłana zamiast wzdrygnąć się lękliwie, przytuliła się do jego ramienia, co on machinalnie odwzajemnił, a ja ledwo powstrzymałem się przed zanuceniem rozczulonego ''awww".
Kiedy tylko trójka Ukrainek pożegnała się z nami i wyszła z pomieszczenia, szybko pokonałem dystans dzielący mnie i Tomlisona, aby złożyć na jego wargach krótki całus, którego nawet nie zdążył porządnie odwzajemnić.
- Twoja poprawa relacji między nimi jest niesamowita, Lou. Jestem z Ciebie strasznie, strasznie, strasznie dumny.
- To wszystko jest tak w sumie w głównej mierze dzięki Tobie. - odparł, wciskając w moje ręce spodek z małą kupką skórek, oraz sos pomidorowy, samemu biorąc duży talerz, z okrojoną na brzegach pizzą. - Wcześniej traktowałem je jak gówno, ale... nauczyłeś mnie szacunku do osób, które naprawdę chcą dla mnie dobrze i dziękuję Ci. Bardzo. - skwitowałem jego słowa kolejnym pocałunkiem, który tym razem szatyn zdołał oddać.
- Oglądamy film? - zaproponowałem po odsunięciu się od chłopaka.
- Pewnie. Chodźmy do salonu, o tej porze zawsze lecą już wszędzie filmy, wybierzemy coś.
Po dosunięciu do kanapy przezroczystego stolika, gdzie położyliśmy naszą kolację, ułożyliśmy się wygodnie między ozdobnymi poduszkami, pieszczotliwie wtulając jeden w drugiego, podczas gdy maturzysta za pomocą pilota włączył odbiornik.
Przez jakąś minutę skakał po kanałach, mamrocząc pod nosem rzeczy typu ''fu", tudzież ''nawet nie wiem co to, a nie będę oglądał od połowy". Ja specjalnie nie narzekałem z głową wygodnie ułożoną na jego nagiej klatce piersiowej, powoli konsumując chrupiący kawałeczek ciasta, co chwila namaczany w sosie.
W końcu los chciał, abyśmy natrafili na trwający już od dwudziestu minut ''Forrest Gump", przez co obydwoje znacznie się ożywiliśmy.
- Boże, kocham to. - powiedzieliśmy równocześnie, tym samym zgadzając się w pełni, że to właśnie powinniśmy wspólnie zobaczyć.
Uwielbiałem oglądać filmy z Louisem, ponieważ komentował i żartował tylko w odpowiednich do tego momentach, przez praktycznie dziewięćdziesiąt procent czasu pozostając skupionym. Nawet Zayn nie mógł się równać temu jak spokojny był szatyn w trakcie oglądania jakiejkolwiek produkcji kinematografii i niesamowicie to doceniałem. Przez pierwsze pół godziny niespiesznie przeżuwałem kęsy swojego jedzenia, później po prostu leżąc w prawie całkowitym bezruchu na chłopaku, wczuwając się w historię głównego bohatera dramatu. Jednak z każdym kolejnym, czułym posunięciem dłoni Tomlinsona od samego dołu moich pleców na skórze głowy kończąc, dodając do tego też pozycję w jakiej się znajdowałem, oraz rytm bicia serca Louisa, które było dla mnie piękniejszą muzyką niż najlepszy filmowy soundtrack, zaczynałem robić się coraz to bardziej senny. Musiałem bez przerwy skupiać się na tym, aby moje powieki nie zamykały się wbrew mojej woli, przez co kompletnie przestałem zwracać uwagę na fabułę ''Forrest Gump".
- Loczku, jesteś śpiący?
Ugh, miałem nadzieję, że jednak nie zauważy.
- Tak... - ziewnąłem. - To ta Twoja pożal się Boże, randka mnie wymęczyła.
- Wybacz.
Szatyn zaśmiał się miękko, wyłączając telewizor, czego skutkiem było pogrążenie się salonu w całkowitych ciemnościach.
- L-Louis... - zacisnąłem uścisk wokół jego talii, czując jak większość mięśni na moim ciele znacznie się spięła.
- Cicho, cicho, już zapalam latarkę. - mruknął, parę sekund później włączając znajdujące się w komórce źródło białego światła. - Zapomniałem, przepraszam.
- Czy mogę wziąć prysznic dopiero rano? - spytałem, razem z chłopakiem podnosząc się z wygodnej sofy. - Jestem padnięty i ledwo na oczy patrzę.
- Jasne. Obydwoje myliśmy się przecież na siłowni. Od tamtego czasu nie zdążyliśmy się jakoś zbytnio spocić, więc możemy spokojnie iść już do łóżka.
Pokiwałem mu w odpowiedzi głową.
Droga na górę nie okazała się aż tak straszna jak samo przebywanie w salonie ze względu na to, że Tomlinson cały czas zapalał przed nami światła, a świadomość tego, iż robił to ze względu na mnie, bo przecież normalnie nie musiałby tego robić, sprawiała, że dosłownie topiłem się pomiędzy jego ramionami.
Po szybkim rozebraniu się do samej bielizny (w międzyczasie, gdy robiłem to ja, Louis wrócił się z powrotem do miejsc, które przed chwilą mijaliśmy, aby zgasić zbędne oświetlenia) znowu ziewnąłem, nie zawracając sobie głowy przysłonięciem ust ręką.
- Spaaać... - jęknąłem, wręcz wślizgując się pod ciepłą, czarną w białe kropki kołdrę, co szatyn uczynił moment po mnie.
- A przytulić się to już nie łaska? - wymruczał i nie dając mi czasu na konkretną odpowiedź, chwycił mnie jednym, zwartym ruchem za nadgarstek, następnie splatając ze sobą nasze nogi.
Uniosłem delikatnie kąciki ust w górę, kiedy chłopak złożył między moimi lokami trzy, pełne życzliwości pocałunki.
- Jesteś bardzo odważny, wiesz? - odezwałem się chwilkę po tym, gdy do głowy przyszła mi pewna myśl.
- A czemu tak uważasz?
- Nie boisz się mówić tego o czym myślisz wprost. Niczego nie udajesz i... - przygryzłem wargę. - ...podziwiam Cię za to. Kiedyś miałem Cię za tchórza, który potrafi tylko obgadywać ludzi za ich plecami, ale teraz, wiem, że jest inaczej.
Złożyłem na rzadkich włoskach na torsie Tomlinsona malutkiego buziaka, zanim w końcu w przypływie błogości przymknąłem powieki.
- Em... - usłyszałem w jego głosie drżenie. - Dziękuję, loczku. Za wszystko tak właściwie.
Ponownie się uśmiechnąłem. - Śpij już, Lou.
- Kolorowych, gwiazdko.
Sekundę później szatyn zgasił stojącą przy łóżku lampkę, lecz nie zrobiło to na mnie nawet najmniejszego wrażenia. Może i jest to dziwne, że w ramionach chłopaka czułem się dużo bezpieczniej i pewniej, aniżeli pod dachem własnego domostwa.
Chociaż... to tak w końcu działa, racja? Domem nie jest budynek sam w sobie, a ważni dla Ciebie ludzie.
Czy oznacza to, że Louis był moim domem?
To głębokie rozmyślanie o tym co tak dokładnie było między mną, a Tomlinsonem z każdą kolejną upływającą minutą stopniowo zaczęło spędzać mój, jeszcze nie tak dawny sen z powiek, z czego zdałem sobie sprawę dopiero po upływie około ćwierć godziny, na co jasno wskazywały liczby na elektronicznym budziku, który stał na etażerce po lewej stronie łóżka.
Moje oczy przez ten czas zdążyły całkiem dobrze przyzwyczaić się do panującego w pomieszczeniu mroku i dzięki delikatnie wkradających się przez okno szatyna do jego pokoju promieniom księżyca byłem w stanie bez żadnych zahamować przyglądać się rozluźnionej twarzy Louisa, pozbawionej wszelakich emocji od tych najszczęśliwszych na najgorszych kończąc. Był to tak w zasadzie pierwszy raz, kiedy mogłem podziwiać śpiącego chłopaka w pełnej okazałości ze względu na to, że wcześniej po prostu nie zdarzały się co do tego żadne, właściwe okazje.
Najsubtelniej jak tylko byłem w stanie musnąłem opuszkami swoich palców kłującą skórę na szczęce Tomlinsona, ku własnej uldze, nie będąc zmuszonym jej cofnąć przez możliwy do pojawienia się nawet w najmniejszym fragmencie odprężonej buzi grymas. Głaskałem go z niebywałą nawet dla samego siebie czułością, przez kilkadziesiąt sekund tocząc w swoim wnętrzu walkę wielu za i przeciw, zanim ostatecznie odważyłem się wyszeptać:
- Kocham Cię. Kocham Cię tak bardzo, że nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić. - uśmiechałem się leniwie, nie zaprzestając ruchów mojego kciuka na jego dużo bledszej niż jeszcze cztery miesiące wcześniej, przed śmiercią mamy skórze. - Przepraszam, że nie jestem w stanie powiedzieć Ci tego, gdy jesteś w pełni świadomy moich słów, ale kurwa, boję się, Lou. Nawet jeśli nie wierzę w to, że nie żywisz do mnie tylko jakichś tam dziecinnych uczuć, zwyczajnie przeraża mnie to, że być może nie kochasz mnie choćby w połowie tak mocno jak ja Ciebie. Odkąd pierwszy raz odezwałeś się do mnie w szatni przed łączonym w.f.'em, nawet wtedy gdy szczerze Cię nie lubiłem, nie potrafiłeś opuścić moich myśli. Dosłownie zakorzeniłeś się tam, czyniąc nieodwracalne zmiany w prawie wszystkich aspektach życia. - odsunąłem rękę, ponownie układając ją na jego torsie. - Emily, na samiutkim początku często mi powtarzała, żebym nie zabrnął w to za daleko, aby później nie cierpieć. Ale... tak właściwie jeśli to właśnie Ty byłbyś tym, który złamie mi serce... cholera, możesz je nawet w tej chwili wyrwać spomiędzy moich żeber i zdeptać, a ja mimo to czułbym się zaszczycony, że to Ty w jednej chwili stałeś się moim największym wrogiem. Wiedząc, że wcześniej byłeś sprzymierzeńcem, z którym nic, ani nikt nie może się równać. Nieważne jest też dla mnie to, że na świecie jest co najmniej trzy miliardy innych, potencjalnie lepszych od Ciebie mężczyzn. Na żadnym z nich nie zawiesiłbym na dłuższy moment wzroku. Ponieważ liczysz się dla mnie tylko i wyłącznie Ty, kochanie... Może kiedyś nie będę takim tchórzem i zdołam powiedzieć Ci o tym wprost...
Westchnąłem, czując jak ciężar ogromnego głazu ciążącego uparcie od ponad tygodnia na moim sercu nieznacznie zelżał. Będąc nagłe zażenowanym swoim wyznaniem, bardziej brzmiącym jak coś co równie dobrze mogłem przećwiczyć przed lustrem, odwróciłem się do szatyna plecami, układając jego ramiona naokoło mojej talii, tak abym mógł w pełni cieszyć się przywilejami małej łyżeczki.
I w momencie, w którym już naprawdę długo upragniony sen zaczynał coraz to bardziej mnie obezwładniać, usłyszałem jak Louis wyszemrał mi wprost do ucha:
- Nie jesteś tchórzem, loczku.
Rzecz jasna znowu nie mogłem zasnąć przez najbliższe pół godziny.
-----------------------------------------------------------
*Jedenaście funtów to około pół kilograma.
**Привіт - tłum. Cześć
***tłum. Kochanie
Byliście, jesteście, czy może dopiero będziecie jechać gdzieś na wakacje? Ja w przyszłym tygodniu wyjeżdżam na parę dni nad morze, ponieważ to jest już od kilkunastu lat taka tradycja naszej rodziny, zważając na to, że mój tate jest z Łeby a mame z Lęborka. Ale spokojnie, nie sprawi to, że rozdziały się przesuną o choćby jeden dzień w terminie ;)
KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro