Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

Ponownie już w ciągu ostatniej godziny wybuchłem gromkim śmiechem, o mało nie wypuszczając z dłoni swojej komórki, podczas gdy siedziałem na łóżku z leżącą nieopodal, od dawna zapomnianą książką od chemii.

- Miałeś podobno do mnie zadzwonić tylko na chwilę, Lou. - powiedziałem, wycierając wierzchem dłoni płynącą po moim policzki łzę, która była wynikiem mojego rozbawienia.

- Kiedy już zaczynamy gadać, nie umiemy przerwać i dobrze o tym wiesz. - w jego głosie również słyszałem śmiech. - Bardzo lubię z Tobą rozmawiać. - uniosłem kąciki ust, kiedy ton chłopaka dość wyraźnie spoważniał. - Naprawdę, to jest w sumie nawet ciekawsze niż sam... seks.

Przełknąłem ślinę, chwaląc się w myślach za to, że moje policzki prawie nie były czerwone. - Serio?

- Tak. Można mówić o różnych rzeczach i praktycznie nie da się skończyć. Ciągle pojawiają się nowe tematy, nasuwane przez to o czym rozmawiało się przed chwilą. - poprawiłem się na łóżku, zmieniając ucho, do którego przyciskałem komórkę. - A seks? Góra piętnaście minut, chociaż z doświadczenia wiem, że sama czynność trwa krócej i meta. Po wszystkim. - ledwo powstrzymałem się od parsknięcia, słysząc po drugiej stronie słuchawki chichot Tomlinsona.

- Zawsze można zacząć od początku. - mruknąłem.

No dobra, byłem zdesperowany seksualnie, ok? Nie robiliśmy niczego z Louisem już od tygodnia (ten ostatni raz był dzień po koncercie, kiedy to po raz pierwszy byłem szczerze zadowolony z tego jak sprawiłem swojemu chłopakowi przyjemność) i naprawdę nie obchodziło mnie to, że zachowywałem się aż zbyt oczywiście.

- O ile ktoś ma na to ochotę i siłę. - włoski na moim karku stanęły dęba, gdy szatyn obniżył swój głos w konkretny, pociągający sposób.

- Ja bym miał. - bawiłem się gumką od dresów, co jakiś czas odsuwając materiał od bokserek.

- Loczku, zaczynam mieć wrażenie, że właśnie inicjujesz seks przez telefon. - zaśmiał się krótko, jednak w dalszym ciągu, jego mała chrypka wywoływała zamierzony do jej celu efekt.

- Masz coś przeciwko?

- A Ty?

Nawet już nie próbowałem powstrzymywać się przed dosłownym dyszeniem do słuchawki. - Nie.

- Co masz na sobie?

Chryste, to się rzeczywiście działo.

- Bluzę, którą u mnie zostawiłeś, spodnie dresowe i skarpetki. Wiem, niezbyt seksowne, ale...

- A bielizna? - przerwał mi. - No chyba, że jej akurat na sobie nie masz...

- Granatowe bokserki. - prawie pisnąłem, czując jak moje serce pompowało krew coraz szybciej i szybciej. - Teraz Ty. - zabrzmiało to dużo bardziej jak prośba, aniżeli rozkaz.

- Jeansy, skarpetki i czerwone bokserki pod spodem.

- Nie masz żadnej koszulki?

- Nie mam.

Kurwa, a przed chwilą jeszcze było mi całkiem chłodno.

- F-fajnie.

- Cieszę się. A teraz dotknij się.

Oczyściłem gardło. - Ale, że teraz?

- Nie, kurwa, w przyszłym roku. Chyba logiczne, skarbie.

Pokornie wsunąłem swoją dłoń pod materiał bielizny, palcami muskając skórę lekko już nabrzmiałego członka.

- Już... - zakomunikowałem.

Lecz niestety Tomlinson nie zdążył wydać mi kolejnego polecenia ze względu na nagłe wtargnięcie do pokoju mojej beztrosko uśmiechającej się rodzicielki, której spokojny wyraz twarzy jednak szybko zmienił się na widok własnego syna z dłonią znajdującą się w jego majtkach.

Nie sądzę, abym kiedykolwiek był równie zażenowany jak w tamtym momencie.

- H-Harry? - moja mama, spoglądała na mnie czując się prawdopodobnie równie nie na miejscu, przestępując niespokojnie z nogi na nogę, kiedy w błyskawicznym tempie wyjąłem rękę ze spodni.

- Louis, pogadamy jutro w szkole. Mama. - rzuciłem, sekundę później klikając na czerwoną słuchawkę.

Ignorując śmiejącą się niezbyt skromnie brunetkę, wcisnąłem twarz w poduszkę, aby ukryć w ten sposób swoje krwiste rumieńce.

- Akurat dzisiaj zapomniałam zapukać, przepraszam. - odsunąłem na chwilę materiał poszewki od swojej twarzy tylko po to, żeby pokazać jej język, za co ona odpowiedziała mi niezbyt silnym trzepnięciem w plecy.

- Jaki miałaś cel w przyjściu tutaj? - prychnąłem z cały czas wciśniętym w poduszkę nosem, dzięki czemu mój głos był znacznie stłumiony.

- Chciałam po prostu Cię o coś zapytać, bo... jakiś czas temu zauważyłam w Tobie pewną zmianę.

Po usłyszeniu tych słów, natychmiast poderwałem głowę do góry, spoglądając z konsternacją na kobietę.

- Co masz na myśli?

- Nie denerwuj się, H, to dobra zmiana. - podniosłem się z pozycji leżącej do siadu, by znaleźć ze swoją rodzicielką twarzą w twarz. - Odkąd jesteście z Louisem już oficjalnie jako para, na przestrzeni zaledwie trzech miesięcy Waszego związku niesamowicie dojrzałeś, wiesz? - lewy kącik moich ust drgnął. Brunetka włożyła pieszczotliwie w ukazany na policzku dołeczek kciuk. Robiła to dosyć często odkąd byłem małym chłopcem. - Dużo częściej wychodzisz z domu, przytyłeś nawet troszkę i wydajesz się po prostu taki... pełny życia.

Nie zdawałem sobie nawet z prawy z tego, że mój uśmiech poszerzał się z każdą wymienianą przez nią rzeczą.

- Nie zauważyłem tego. - przyznałem, przesuwając między palcami swoje poczochrane loki.

- Ale wszyscy inni owszem. - ona również uśmiechała się promiennie, głaszcząc z uczuciem moją szczękę. - Robin, Emily, Zayn i Twoja siostra, którą widzisz tak naprawdę tylko raz na miesiąc. Ona dostrzegła w Twoim zachowaniu wręcz kolosalną różnicę i mówiła, że bardzo chciałaby w końcu poznać Louisa, który w końcu się przecież do tego przyczynił.

- To niech przyjedzie w końcu na dłużej niż dwa dni w kwietniu to może uda im się porozmawiać. - przewróciłem oczami, ze zdumieniem w głowie próbując przypomnieć sobie te chwile, gdy moi przyjaciele musieli powiedzieć kobiecie o dotyczących mnie spostrzeżeniach.

Cholera, może przedwczoraj, kiedy u mnie nocowali, a ja brałem prysznic? W zasadzie od zawsze kochali gawędzić z moją rodzicielką.

- Cóż... to chyba tyle. Chciałam tylko, żebyś wiedział, że ja wiem. - pocałowała mnie w taki sposób w jaki potrafi tylko prawdziwa matka, następnie wstając z mojego materaca. - Ah, gdyby ta miłość była jeszcze w stanie sprawić, aby wyrosła Ci broda, naprawdę zaczęłabym wierzyć w cuda.

- M-miłość? - praktycznie czknąłem, czując jak znowu zacząłem się czerwienić.

- No tak. - wzruszyła ramionami, w dalszym ciągu nie rozumiejąc o co mi chodziło.

Zupełnie tak jakby określenie tego co czułem do Tomlinsona kochaniem, było czymś całkowicie oczywistym.

- Robin mówi, że osoba w moim wieku nie wie czym jest prawdziwa miłość. - burknąłem, jednak samemu ani trochę nie wierząc w zdanie ojczyma.

Mama pokręciła głową, przewracając w niesamowicie podobny jak ja sposób oczami.

- Nie słuchaj go, bo on chyba nie wie, że nie ma czegoś takiego jak jedna, prawdziwa miłość, Harry. Inaczej kocha dziecko, inaczej kocha osoba dorosła, staruszek, a jeszcze inaczej nastolatek. Miłość nie jest czymś co nagle pojawia się i znika, tylko tak samo jak, na przykład charakter człowieka, dojrzewa i poszerza horyzonty. - po posłaniu mojej zauważalnie zamyślonej twarzy ostatni, ciepły uśmiech, wyszła z pokoju, pozostawiając mnie z jednym, bez przerwy krążącym niemal po całym ciele (jeśli to w ogóle możliwe) zdaniem.

KochamLouisaKochamLouisaKochamLouisa...

🌹

- Może ta? - spytał mnie Malik dwa dni później, po południu, wskazując na piątą w ciągu zaledwie paru minut marynarkę.

- Przecież Em mówiła, że masz na bal przyjść w granatowym garniturze, a to jest czarne.

- Cholera fakt. - mruknął podchodząc tym razem do będącego całym kompletem garnituru.

Tak niesamowicie cieszyłem się, że nie musiałem sam zmagać się z chodzeniem po sklepach i wybieraniu spośród mnóstwa innych możliwości kupna odzieży na bal, ponieważ moja zdolna mamusia zadeklarowała uszycie mi mojego stroju galowego na miarę.

Musiałem jej to jeszcze tego wieczoru przypomnieć, ponieważ bal miał w końcu odbyć się za niecałe dwa tygodnie, więc czas nieubłaganie nas naglił.

- O, wysłała nam na chacie swoje zdjęcia w sukienkach, zobacz sobie. - poinformowałem go, zaraz po sprawdzeniu na swoim telefonie powiadomienia z grupowej konwersacji.

Bourne na trzech zrobionych przed lustrem w jej pokoju fotografiach stała w podobnych pozach, najbardziej jak się da eksponując swoje (jeszcze) zgrabne ciało ubrana w trzy sukienki o różnych kolorach oraz krojach z dopiskiem ''Z, wybierz którąś z tych trzech i dopasuj do niej garnitur".

- Ja pierdolę, nie gadaj, że mam jeszcze próbować dobrać swój ubiór do niej... - jęknął mulat, przypatrując się zdjęciom.

Uśmiechnąłem się współczująco.

- Hej, nie bez powodu zabrałeś ze sobą na zakupy pedała, jestem tu przecież, żeby Ci pomóc, stary! - poklepałem go raźnie po plecach.

Zayn wzruszył bezsilnie ramionami. - Chyba najlepsza będzie ta fioletowa. Mówiła o niej kiedyś i bardzo zależy jej, żeby ubrać ją jeszcze zanim urośnie jej brzuch. - nawet nie wahał się specjalnie długo z podjęciem tejże decyzji, już po sekundzie wystukując na klawiaturze w telefonie swoją odpowiedź do dziewczyny.

- Cholera, jak Ty ją kochasz... - westchnąłem prawie, że z rozmarzeniem, opierając głowę na ramieniu przyjaciela.

- Pewnie, że kocham. Gdybyś sam mnie nie rozumiał, nie fatygowałbyś się z ubłaganiem mamy o uszycie dla Ciebie garnituru. Zapewne ubrałbyś pierwszy lepszy, po chłopaku Gemmy, czy coś...

Zmarszczyłem czoło, ponownie wbijając wzrok w chłopaka.

- Proszę?

- No a kogo kochasz innego? - prychnął prześmiewczym tonem jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Chyba logiczne, że mówię o Louisie.

- Louisie... - powtórzyłem tępo, nie będąc nawet w stanie powstrzymać wkradającego mi się na usta rozczulonego uśmieszku.

- H... - zaczął ze zdezorientowaniem Malik, sprowadzając mnie tym zdrobnieniem na ziemię. - Nie mówiłeś mu nigdy tego, prawda?

- On też tego nie zrobił. - odparłem, opadając niby od niechcenia na stojącą przy wieszakach pufę. - Dlatego właśnie...

- Kurwa mać, nie możesz przez cały czas tylko od niego wyczekiwać pewnych rzeczy, Harry! - wzdrygnąłem się, słysząc po raz pierwszy od dawna podniesiony ton głosu mulata. - Tomlinson ma za sobą zdecydowanie niemałe przeżycia i jestem przekonany, że nie chce być przez cały czas tym pierwszym, który stawia w Waszej relacji jakiekolwiek kroki! Nieważne jak bardzo jesteś niepewny swoich uczuć, trzeba być kompletnym kretynem, by nie zauważyć, będąc kimś z boku, że jest on dla Ciebie tak samo ważny jak Ty dla niego. Nie oszukacie nas, nie jesteście świetnymi aktorami i widać to choćby w Waszych spojrzeniach. Przyznaj wreszcie, że go kochasz, ale nie mi, nie Emily, nie rodzicom, ani nawet nie ''Hienom", my to wszyscy doskonale wiemy. - po wypowiedzeniu tych słów praktycznie na jednym wydechu, spojrzał na mnie, niemal karcąco, jednak nie zgarbiłem się jak zapewne zrobiłbym to kiedyś, jedynie wpatrując w przyjaciela jak w obrazek, samemu niemalże nie wierząc w to, iż był w stanie czytać ze mnie jak z otwartej księgi. - Kochasz go, prawda?

Oh, cóż za absurdalne pytanie, sam już mnie przejrzałeś, do diaska. - pomyślałem zanim powoli, z rozwagą pokiwałem twierdząco głową.

- Więc powiedz mu.

- A-Ale j-jak? - bąknąłem.

- Po angielsku! Wymówienie tych dwóch słów nie jest znowu aż tak skomplikowane.

- Dobrze wiesz o co mi chodzi, Zayn. Boję się.

- Każdy się boi na początku, ale zaufaj mi, H. Błagam, obiecaj, że mu powiesz. Nie musisz robić tego dzisiaj, ani nawet jutro, ale... on zasługuje, by wiedzieć. Tak samo zresztą jak Ty.

Byłem bardziej niż wdzięczny, kiedy chłopak w zawrotnym tempie zmienił temat, ponownie wracając do tychże nieszczęsnych garniturów, do końca pobytu ze mną w centrum handlowym już nie poruszając kwestii mojego związku.

Sam miałem naprawdę dużo do przegadania z własnym, upartym mózgiem i myślę, że mój najlepszy przyjaciel doskonale sobie z tego zdawał sprawę.

- Zayn, chodźmy już do jakiegoś innego sklepu, bo nic już tu dla siebie odpowiedniego nie znajdziesz... - urwałem, gdy po odwróceniu głowy, aby ujrzeć jeszcze przed chwilą stojącego tam mulata, zastałem jedynie pustą przestrzeń sklepu. - Gdzie go znowu poniosło? - stęknąłem buńczucznie pod nosem, rozglądając się.

- O mój Boże, stary, zobacz! - ściągnąłem brwi, od razu wbijając wzrok w klęczącego nieopodal mnie Malika. Przejeżdżał po materiale małych spodni w kant o rozmiarze nadającym się dla dziecka mniej więcej w wieku czterech lat.

Uśmiechnąłem się aż niemożliwie rozczulony. Położyłem rękę na barku chłopaka, kątem oka obserwując jak jego oczy dosłownie migotały.

- Po pierwsze, zgadzam się, ten miniaturowy garniak jest przesłodki, ale po drugie, Em termin ma dopiero za ponad siedem miesięcy, a po trzecie, nawet nie wiesz czy urodzi się chłopiec.

- Nie mogę się doczekać po prostu. - miał przymrużone od szerokiego uśmiechu oczy, czym szybko mnie zaraził.

Po powtórzeniu swojej prośby o udanie się do innego sklepu, chłopak jedynie skinął głową, by następnie poprowadzić do tego znajdującego się zaraz obok.

Ku narastającej rozpaczy swojego przyjaciela, po upływie prawie godziny nigdzie nie mogliśmy znaleźć idealnego garnituru ze względu na to, że kolor jaki wypatrzyła sobie jego dziewczyna wyszedł z mody i teraz znowu w tej części męskiej garderoby królowała czerń.

Zayn mimo to nie poddawał się, ogromnie zmobilizowany, aby spełnić życzenie swej ciężarnej ukochanej, a ja jako dobroduszny przyjaciel, mogłem mu tylko towarzyszyć oraz ewentualnie doradzać.

- Możemy zrobić sobie małą przerwę? Skoczmy do starbucksa, jest akurat na tym piętrze. - poprosiłem z szczerą nadzieją w głosie. Moje nogi w tamtym momencie gdyby umiały mówić, z całą pewnością jęczałyby o choć odrobinę odpoczynku.

- Czekaj, czekaj, zobacz! Tam na wystawie w Swarbricks Suit o ile mnie wzrok nie myli jest granatowy, nie wyglądający kiczowato garnitur! - jego powoli gasnący od mniej więcej dziesięciu minut zapał, natychmiast wzniecił kolejną dawkę podekscytowanych płomieni, lecz niestety, musiałem uświadomić Malika w pewnej, niedającej się przeskoczyć rzeczy.

- Czy Ty się słyszysz, Z? Swarbricks Suit?! Nie stać Cię tam nawet na wieszak!

Niemal machinalnie uśmiech mulata po usłyszeniu tych słów, opadł.

- No kurwa mać!

- Chryste, nie krzycz. Ludzie się gapią. - zakryłem ręką jego usta, łypiąc przepraszającym wzrokiem do krzywo patrzących się na naszą dwójkę starszych ludzi.

Przez całą drogę do znajdującej się na samym końcu tego poziomu w galerii handlowej kawiarni musiałem (powstrzymując z całych sił przed wywracaniem oczami) wysłuchiwać smętnych narzekań swojego kompana na temat tego jak to okropnie spłukany był, ale jeśli w dalszym ciągu nie da rady znaleźć będącego w okazyjnej cenie garnituru, z ciężkim sercem, lecz w słusznej sprawie wyda na swój elegancki strój na bal ostatnie oszczędności.

Po tym gdy obydwoje zamówiliśmy ubóstwiane przez nas Caramel Frappuccino i potem odnaleźliśmy wolny stolik już poza starbucksem, rozsiedliśmy się wygodnie z radością zauważając jak wspaniały, aczkolwiek niezbyt oczywisty widok mieliśmy z tamtego miejsca na mijających nas praktycznie cały czas ludzi.

No bo błagam, chyba nikt mi nie zaprzeczy, iż nie lubi dyskretnie komentować razem z najbliższymi ubiór, czy też zwykłą aparycję przypadkowych, nieznanych nam osób.

Taka już ludzka natura, nic na to nie poradzę.

Kiedy nasze kawy pozostawały wypite już od kilku minut, a my zdołaliśmy obgadać wygląd zewnętrzny blisko pięćdziesiątki mężczyzn lub kobiet, wplatając pomiędzy takowe opinie nic nie wnoszące do sytuacji konwersacje, mój znudzony widokiem zwykłych ludzi wzrok, niespodziewanie natrafił na niezwykle miłą dla oka (zwłaszcza mojego) osobę, jaką był rzecz jasna kapitan ''Hien".

A skoro już o dzikich zwierzętach mowa, nie był on bynajmniej sam. Powodująca u mnie nieprzyjemne uczucie w żołądku czwórka chyba najbardziej pustych członków szkolnej drużyny o imionach Troye, Stanley, Alexander oraz Bradley kroczyła ramię w ramie u boku Louisa z ogromnym zaangażowaniem wsłuchując się w coś co on jakby od niechcenia im opowiadał.

- Wiesz co, H? Nawet nie muszę się specjalnie patrzeć w tamtą stronę, by wiedzieć kto właśnie przechodzi. Szczerzysz się jak kot z pieprzonego Cheshire.

Zignorowałem przyjacielsko uszczypliwą uwagę Zayna, wyciągając rękę w górę, a następnie machając do swojego chłopaka, który na moje szczęście akurat wtedy spojrzał w stronę naszego stolika.

Z delikatnie formującym się na jego wargach uśmieszkiem powiedział coś szybko do kolegów, którzy odpowiadając mu głośnym śmiechem, postanowili poczekać na budzącego w nich podziw lidera grupy na jednej z ławek, podczas gdy on począł zbliżać się do naszej dwójki.

- Louuu! - przeciągnąłem jego tak często zdrabniane przeze mnie imię, wstając od stołu, od razu rozkładając w jednoznaczny sposób ramiona.

On zaledwie moment później ochoczo w nie wpadł, później wykorzystując tę bliskość na złożeniu w okolicy skóry na mojej szyi powitalnego pocałunku. Mając dzięki temu idealny widok na głupkowato chichrających się na nasz widok maturzystów, uniosłem ledwo zauważalnie dla dotyku Tomlinsona do góry prawą dłoń, aby z pozornie niewinnym uśmiechem pokazać niespodziewającym się tego przygłupom środkowy palec.

Ten najbardziej tępy załapał dopiero po kilku sekundach. Chryste, to smutne, że ktoś taki jak Louis ze względu na swoją pozycję kapitana był skazany na ich towarzystwo.

- Siema, Malik. - szatyn przybił mulatowi szybkiego żółwika. - Jak Wam idą zakupy? - spytał, obejmując mnie równocześnie w pasie, na co ja zareagowałem automatycznym wtuleniem się w jego ramię.

A pomyśleć, że kiedyś publiczne okazywanie uczuć wydawało mi się takie głupie.

- Chujowo. - burknął Zayn.

- Oh... - Tomlinson zdecydowanie nie takiej odpowiedzi się spodziewał. - Jesteś aż tak wybredny?

- Nie ja. Moja dziewczyna, tak się składa.

- Mogłem się w sumie domyśleć. - parsknął. - Nie znam jej tak długo jak Wy, ale zdążyłem już wielokrotnie przekonać się jak uparta potrafi czasem być.

- A ja nie doceniałem jej jeszcze zanim zaszła w ciążę... - tym razem nie tylko ja zareagowałem na odpowiedź przyjaciela lakonicznym śmiechem.

Po prostu w tym jak ze stoickim spokoju chłopak skarżył się na trapiące go rzeczy, z równie neutralnym wyrazem twarzy było coś niesamowicie komicznego.

- Ja kupuję garnitury w Swarbricks Suit zazwyczaj. Mają całkiem duży wybór i ich rzeczy są bardzo dobrej jakości. - poradził mu szatyn. Postarałem się ukryć zbyt szeroki uśmiech w rękawie jego jeansowej kurtki.

- Nie mam pieniędzy, aby robić zakupy w tak drogim sklepie, Tomlinson. Wiem, że konto bankowe Twojego ojca nie ucierpiałoby na tym ani trochę, ale niestety mojego wręcz przeciwnie.

- Rozumiem... - spojrzałem na niego, po tym, gdy przeciągnął ostatnią sylabę tamtego słowa w charakterystyczny dla zamyślenia się sposób. Po dokładnym przeanalizowaniu tego jak zawzięcie marszczył brwi, tudzież przygryzał dolną wargę, z wielkim, nie tylko zresztą dla mnie szokiem dodał: - Ja mogę Ci go kupić. Ile kosztuje?

Pusty kubek po Frappuccino Malika, który on od jakiegoś już czasu przerzucał między dłońmi, prawie, że dramatycznie spadł na posadzkę i potoczył prosto pod stopy moje i Louisa. Nie dbając o to, iż z całą pewnością w tamtym momencie musiałem przypominać muchę, czy też żabę ze względu a to jak mocno wybałuszałem oczy, z niedowierzaniem obserwowałem jak chłopak bezceremonialnie, wyciągnął z kieszeni swoich dresów portfel z syntetycznej skóry.

- Kurwa, Louis, nawet o tym nie myśl.

- Prosiłem o cenę garnituru, a nie Twoje zbędne paplanie, Zayn. - mruknął, rozpinając suwak. - Czterysta powinno Ci starczyć?

- Przecież ja nie będę w stanie Ci tego oddać do mojej własnej matury!

- I nie musisz.

- Nie przyjmuję tych pieniędzy.

- A ja nie przyjmuję odmowy.

- Ale...

- Jestem starszy i masz się mnie słuchać.

- O tylko jeden miesi...

- Cicho! - znowu mu przerwał, klarownie unosząc do góry palec wskazujący, który skierował w stronę mulata.

- Lo...

- Sza! - powtórzył swój ruch, następnie wyrzucając na blat stolika cztery banknoty o wartości, tak jak wspomniał wcześniej, czterystu funtów.

- Słońce, nie robisz sobie aby na pewno jaj? - mimo, iż ja byłem bardziej skłonny uwierzyć w całkowicie szczerą chęć pomocy chłopaka niż Malik, to nadal, sytuacje, gdy ktoś bez skrępowania daje człowiekowi, z którym nie ma żadnej zażyłej więzi tak duże pieniądze nie jest do końca codziennym zjawiskiem.

- Nic co ma związek z Tobą czy Twoimi przyjaciółmi nie jest dla mnie jakimś tam żartem, loczku.

W takich właśnie chwilach, gdy byłem przekonany, że faza fruwających w podbrzuszu motyli wreszcie minęła, powracały one ze zdwojoną siłą.

- Kocha... - urwałem szepcząc, w momencie, w którym błękitne tęczówki Louisa natychmiast utkwiły we mnie swoje zaintrygowane spojrzenie.

- Mówiłeś coś? - uśmiechnął się łagodnie.

Kocham Cię.

- Kochany jesteś... - stchórzyłem.

I chęć wymierzenia Zaynowi mocnego uderzenia w nos, po tym gdy dobitnie uderzył się z otwartej dłoni w czoło była prawie nie do powstrzymania przed realizacją, ponieważ Tomlinson zaczął podejrzliwie spoglądać raz na niego, a raz na mnie, na koniec mamrocząc coś do siebie pod nosem na wzór ''oh, rozumiem".

Boże, czy mogę już zapaść się pod ziemię?

- Dziękuję, Louis. - to niezręczne milczenie przerwał mulat, na którego w końcu dla odmiany spojrzał się szatyn. - Odwdzięczę Ci się, serio... Tylko nie wiem jeszcze jak.

- Coś wymyślę i najwyżej potem się zgadamy. - rzucił, ku mojemu zaskoczeniu racząc mnie nagłym, słodkim buziakiem w górną wargę. - Muszę lecieć, chłopaki na mnie czekają. Napiszę do Ciebie wieczorem, Harry!

I już po upływie zaledwie paru sekund potruchtał w stronę definitywnie zniecierpliwionych ''Hien", zostawiając za sobą nadal osłupiałego niesamowitą rozrzutnością ich kapitana mojego przyjaciela (który przez jakiś czas dokładnie oglądał podarowane mu banknoty, jakby chciał znaleźć w nich coś fałszywego) oraz mnie - szczupłego chłopaka w lokach, którego policzki zapewne zaczynały już stopniowo skwierczeć z powodu rumieńców jakie się na nich pojawiły.

- Wiesz co, Z?

- Hmm?

- Zabiję Cię.

- Tak, ja dla Ciebie także wskoczyłbym w ogień, H.

-----------------------------------------------------------  

Może i nie działo się w tym rozdziale jakoś bardzo wiele, ale obiecuję, już w następnym wydarzy się kilka, bardzo istotnych dla Larry'ego rzeczy.

No i nie chcę nic mówić, ale powoli zbliżamy się do końca I'm a Fool For You...

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro