Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

- H, a jeśli on mnie zdradza? Oh, mój Boże, on na pewno mnie zdradza!

Westchnąłem, równocześnie też przewracając oczami, gdy Emily szlochała bezradnie, żaląc mi się z wymyślonych przez jej rozszalałe hormony fanaberii.

- Na jakiej niby podstawie tak zakładasz? - mruknąłem znudzony, podchodząc powoli do wyjścia z autobusu, po zauważeniu, że zbliżam się do dzielnicy, na której mieszkał Louis.

- Ja... po prostu to czuję, no! Nigdy nie zrozumiesz kobiecej intuicji, ignorancie. - po chwili już w jej glosie nie było ani śladu po poprzedniej rozpaczy. Zastąpił ją charakterystyczny dla Bourne ironiczny ton. - On wie, że już niedługo zacznę robić się gruba, będę miała rozstępy...

- Wczoraj też niby czułaś, że Twoje dziecko zaczyna kopać i mało brakowało, abyś zaczęła piszczeć w środku historii.

- No a co w tym dziwnego?

- To bobo jest na razie tylko zlepkiem komórek, które jest w stanie się dostrzec tylko pod mikroskopem! Jakiekolwiek kończyny będzie miało dopiero za jakieś dwa miesiące! - powiedziałem z frustracją, ignorując zdegustowane spojrzenia osób znajdujących się obok, które zapewne podsłuchiwały moją rozmowę.

Kiedyś pewnie bym się nimi przejął, a nawet przeprosił, ale będąc z Tomlinsonem, bardzo szybko nauczyłem się zlewać wścibskich ludzi.

- Czyli przesadzam? - uśmiechnąłem się lekko, wysiadając z czerwonego autokaru jako jedyny. Do tak zamożnej części Manchesteru rzadko kiedy ktoś podróżował nie swoim, zajebiście drogim samochodem.

- Tak, Em. Zjedz sobie coś słodkiego, pooglądaj serial, cokolwiek, bylebyś nie myślała o czymś czego tak naprawdę nie ma. - poradziłem jej, pokonując szybkim marszem kolejne odcinki perfekcyjnie ułożonej kostki brukowej na równo wydzielonym chodniku. - Pogadałbym z Tobą dłużej, ale właśnie zbliżam się do domu Lou i...

- Tak, wiem. Nie będę Wam przeszkadzała, pedałki. Przynajmniej nie zajdziesz w ciążę, jak co poniektórzy i nie muszę prawić Ci wykładu na temat antykoncepcji.

- Ale Ty jesteś głupia. - prychnąłem, mocno się przy tym czerwieniąc. - Wiesz, przecież, że jeszcze nie robiliśmy... tego.

- Na wszystko w końcu przychodzi czas, Styles! - rozłączyła się.

Mały gówniak.

Swietłana wpuściła mnie na posesję Tomlinsów, kiedy tylko krótko przemówiłem do niej przez domofon. Wielce podekscytowany ujrzeniem swojego chłopaka, po przekroczeniu żelaznej bramy potruchtałem prędko na taras, a następnie z widniejącym na mojej twarzy szerokim uśmiechem otworzyłem sobie drzwi, tak jak pokojówki poprosiły bym bez wahania robił.

One wszystkie mnie wręcz ubóstwiały i niejednokrotnie irytowały chłopaka, po prostu zabierając mnie ze sobą do innego pokoju, gdzie zachwycały się tym jaki to ja nie jestem grzeczny, słodki i tym podobne.

Wzdrygnąłem się, kiedy w trakcie ściągania w przedpokoju swych butów, zaskoczył mnie donośny, głęboki, męski głos: - Przepraszam, ale co Ty robisz w moim domu, chłopcze? - natychmiast wyprostowałem się jak struna, unosząc głowę, aby móc spojrzeć w oczy nieznanego mężczyzny.

Cholera, miały dokładnie taki sam odcień błękitu jak te należące do maturzysty. Dostrzegłem w nich nawet bardzo podobny, z lekka figlarny błysk.

- D-dzień dobry. - natychmiastowo straciłem swoją całą pewność siebie, gdy nareszcie pojąłem, iż właśnie nadszedł moment na moje pierwsze spotkanie z ojcem maturzysty. Na które nie byłem przygotowany ani trochę. - Nazywam się Harry, proszę pana i jestem chłopakiem Louisa...

- Ah, to Ty. - w momencie wypowiadania przez niego tych słów, przełknąłem ciężko ślinę. Momentalnie zdawał się znacznie spoglądać na mnie z góry, nawet jeśli różnica wzrostu między nami była ledwo zauważalna. - Nie mieliśmy okazji się jeszcze poznać ze względu na mój niezwykle napięty grafik. Mark Tomlinson. - wyciągnął do mnie rękę, zupełnie niczym robot, który takowe gesty ma już dobrze zakodowane w swojej pamięci.

Podczas wymieniania z mężczyzną prawdopodobnie najbardziej szorstkiego przywitania w całym swoim życiu, przelotnie zwróciłem uwagę na jego wygląd zewnętrzny. Idealnie wyprasowany garnitur, oraz widoczna spod marynarki biała koszula z mankietami, skórzane pantofle, elegancko ułożone włosy, o kolorze odrobinę jaśniejszym niż te szatyna. Oh i jakże mógłbym zapomnieć o zatrważająco wręcz chłodnej mimice twarzy, nie wyrażającej nic innego jak ta prostacka wyższość z jaką zapewne traktował wszystkich biedniejszych od niego ludzi.

Dodając do tego historie usłyszane od Louisa, w których grał główną rolę jako bezduszny gbur, nie nadający się zarówno na męża jak i ojca, automatycznie sprawiły, iż poczułem wobec prawnika kolosalną awersję.

- Miło poznać. - skłamałem, jako pieszy odsuwając swą dłoń z dala od tej jego. Dyskretnie wytarłem ją o nogawkę rurek.

- Cóż, dobrze, że końcu udało mi się otrzymać te sposobność do rozmowy z młodzieńcem, na którego mój syn poświęca więcej czasu niż na rzeczy istotne, ale niestety czas mnie nagli. - kompletnie osłupiały, ze szczęką już praktycznie znajdującą się na podłodze, odprowadzałem wzrokiem potwornie odpychającego swym lekceważącym zachowaniem mężczyznę w stronę drzwi prowadzących do garażu. - Życzę miłego dnia. - mruknął z fałszywą życzliwością, następnie demonstracyjnie trzaskając drzwiami.

- Taa... wzajemnie, prawna cioto. - powiedziałem jakby do siebie, jeszcze przez kilka dłuższych sekund pusto wpatrując się w ścianę, obok wieszaka, na którym wisiała już moja kurtka.

Przyklejając na twarz promienny uśmiech, wkroczyłem do salonu, w którym podczas sprzatania gawędziły ze sobą Walentyna i Swietłana. Od razu rozpromieniły się na mój widok.

- Louis jest u siebie. - młodsza Ukrainka zdążyła wyprzedzić już cisnące się na moje wargi pytanie.

- Spasybi!* - uśmiechnąłem się z wdzięcznością, chichocząc pod nosem z powodu bardzo pozytywnej reakcji jaką wywołałem na twarzach kobiet po wypowiedzeniu jednego z kilku słów jakich nauczyłem się w ich ojczystym języku.

W połowie drogi na górę, do moich uszu dotarł delikatnie zniekształcony przez ściany wielkiego budynku... śpiew.

Śpiew Tomlinsona.

Pokonałem prędko kolejne stopnie, pragnąc usłyszeć te cudowne dźwięki dokładniej. Mój krok zelżał w momencie, w którym począłem stąpać po nieznacznie zaciemnionym korytarzu, nie chcąc, żeby Louis usłyszał zbliżające się do jego pokoju kroki, w obawie przed tym, iż natychmiast by przestał. Wtedy już mogłem usłyszeć wyraźnie każde, pojedyncze słowo, słysząc również w tle delikatne odgłosy gitary, wywoływane delikatnymi szarpnięciami strun.

- Thursday night... Chwila, czwartek? Przecież to był wtorek. Tomlinson, Ty ośle... - ściągnąłem brwi rozkojarzony. Zbliżyłem się pewniej do uchylonych drzwi, a po wyjrzeniu za ich szczelinę, ujrzałem jak doskonały miałem widok na siedzącego na swojej ogromnej pufie chłopaka. Na jego kolanach beztrosko spoczywała gitara klasyczna, podczas gdy on przechylał się w bok, aby zapisać coś w małym zeszyciku. Potem włożył długopis do kieszeni, wracając do gry na gitarze, do której też szybko dołączył swój śpiew. - Tuesday night, glazed over eyes. Just one more pint or five... No i teraz to brzmi dobrze!

Z moich ust o mało nie wyrwało się zaskoczone westchnięcie, bo... Chryste, właśnie podglądałem swojego chłopaka, który był w trakcie komponowania własnej piosenki.

Na wszelki wypadek, zdecydowałem się nie odsuwać ręki z okolic ust, żeby jakby co móc stłumić jakieś niechciane odgłosy. Louis śpiewał dalej, tym razem dużo mocniej wygrywając na swojej gitarze kolejny, dużo dłuższy fragment piosenki.

We're dancing on tables
'Til I'm off my face
With all of my people
And it couldn't get better they say
We're singing 'til last call
And it's all out of tune
Should be laughing, but there's something wrong
And it hits me when the lights go on
Shit, maybe I miss you

Kiedy Tomlinson znowu przestał śpiewać, jedynie mrucząc coś niewyraźnie pod nosem, wtedy też zdecydowałem ujawnić mu swoją obecność.

Popchnąłem zwartym ruchem drewnianą powierzchnię, a następnie zacząłem energicznie klaskać, resztkami silnej woli powstrzymując się przed głośnym wybuchem śmiechu, na widok przekomicznego wyrazu twarzy szatyna, który po opamiętaniu się z chwilowego szoku położył gitarę na podłogę.

- Nie mówiłeś mi, że piszesz piosenki. - zaczepiłem go z uśmiechem, wprost nie mogą uwierzyć w to na jak skrępowanego wyglądał.

Louis Tomlinson i wstyd? Do tamtej pory sądziłem, że te dwie rzeczy się nie łączą.

- To tylko tak amatorsko... - niemal pisnął, przyciągając kolana do swojego torsu, nie mając śmiałości spojrzeć mi w oczy.

Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej niż poprzednio, siadając na pufie obok chłopaka, którego następnie z czułością objąłem.

- To było świetne. - szatyn natychmiast podniósł głowę, aby spojrzeć mi w oczy, tak jakby chciał dopatrzeć się w nich kłamstwa. - Mówię serio. - dodałem, potem przelotnie całując Louisa, który z wrażenia odwzajemnił to dopiero z małym opóźnieniem. - Masz wspaniały głos, melodia idealnie wpasowała się w tekst, który się kleił...

- Proszę nie mówmy już o tym... - mimowolnie rozchyliłem usta w szoku, kiedy ostatnie słowa wypowiedział tonem, wskazującym na to, że był prawie na skraju płaczu, a w jego niespokojnych oczach zalśniły łzy.

- Louis, o co chodzi? - przycisnąłem ciało niewiele mniejszego chłopaka jeszcze bliżej. On jedynie wcisnął nos w zagłębienie między moją szyją a barkiem, okalając skórę nierównym oddechem, wywołującym u mnie nieprzyjemne ciarki. - Kochanie, proszę, powiedz mi...

- O nic mi kurwa nie chodzi, ok?! - gdy podniósł głos, odsuwając się ode mnie na tyle na ile pozwalały mu moje ramiona, kompletnie już zbaraniałem. - Przyjechałeś tutaj w końcu, żeby fajnie ze mną spędzić czas, czy naciskać na mnie w jakiejś kwestii, kiedy ewidentnie nie chcę o niej gadać?! - z kącika jego prawego oka wypłynęła mała łza, którą szybko starł wierzchem dłoni. Nie miałem najmniejszego pojęcia co mógłbym mu odpowiedzieć, dlatego też na dłuższą chwilą między nami zawisła trwająca co najmniej pół minuty cisza, podczas której tylko intensywnie się w siebie wpatrywaliśmy. - Przepraszam, loczku. Nie powinienem był na Ciebie krzyczeć. - westchnąłem z wyraźnie odczuwalną ulgą, gdy Tomlinson mocno mnie do siebie przytulił. Oplotłem go ciasno ramionami w pasie, pragnąc pozostać w taki sposób najlepiej już do końca życia. - To po prostu... strasznie ciężka dla mnie sprawa. Wszystko Ci na pewno powiem, ale proszę, nie dzisiaj.

- Nie będę Cię już o to wypytywał, obiecuję. - wymruczałem w zgięcie jego łokcia. Przymknąłem powieki napawając się tym jak bosko było czuć jego finezyjne ruchy dłoni na moim odcinku lędźwiowym.

- Jeśli nadal masz ochotę mnie w jakiś sposób doprowadzić do rumieńców, to mogę pokazać Ci album z moimi starymi zdjęciami... Ostatnio Walentyna odkopała go, kiedy chciałem wybrać sobie ładną fotkę mamy do postawienia w ramce.

Przerwałem nasz uścisk, żeby po spojrzeniu na wyraz twarzy Louisa upewnić się, iż mówił całkowicie poważnie.

- Boże, jeszcze się pytasz? O niczym innym tak długo nie marzyłem jak właśnie o tym, by móc w końcu Cię jakoś wyśmiać!

- Ale z Ciebie wredna wsza. - prychnął, dając mi żartobliwego klapsa w lekko wypięty tyłek.

Uniosłem się gwałtownie na miękkiej pufie, o mało z niej nie spadając.

🌹

- Jezu, nie wierzę, że Ty i ten twink ze zdjęcia to ta sama osoba. - zaśmiałem się histerycznie, kątek oka zerkając na kręcącego z politowaniem głową szatyna.

- Sam jesteś twink. Ja od zawsze byłem męski!

- Taa... Szczególnie w tych szeleczkach i podwiniętych nogawkach. Mogłeś przed laty grać w jakiejś słodkiej reklamie słodyczy. Największą część osób, wyświetlających to stanowiliby obleśni onaniści po pięćdziesiątce.

Tomlinson zaczął się śmiać tak głośno, że o mało nie wywinął koziołka ze swojego łóżka, na którym obydwoje siedzieliśmy, z obszernym, gdzieniegdzie zakurzonym albumem, spoczywającym na moich kolanach.

- Dlaczego mój chłopak jest idiotą? Boże miłosierny, powiedz, za jakie grzechy akurat on musiał mi wpaść w oko? - chłopak uniósł ręce do sufitu, zupełnie tak jakby rzeczywiście przemawiał do niebios.

- Pieprz się. - trzepnąłem go w ramię.

- Sam? Przecież mam Ciebie...

Zachłysnąłem się powietrzem, prawie zgniatając jedną ze stron albumu między palcami, kiedy szatyn przejechał swoimi kłykciami wzdłuż zakrzywienia mojej miednicy.

- Lou, ja nie wiem...

- Ja tylko żartuję, skarbie. - zaśmiał się lakonicznie, później składając pomiędzy moimi lokami tkliwego całusa. - Na razie...

- Ooo jakie śliczne zdjęcie! - chcąc desperacko odwrócić uwagę Tomlinsona od przypadkowo powstałego tematu, wskazałem palcem na pierwszą lepszą fotografię przedstawiającą urodziwą kobietę, ściskającą w swych objęciach zawinięte w niebieski kocyk dzieciątko. Wpatrywała się w malutkiego szkraba z pełnym serdecznych uczuć spojrzeniem. - Kto to?

Zmarszczyłem czoło, kiedy Louis nie odpowiedział mi od razu, przez jakiś czas wpatrując się ze smutkiem na wspomniane zdjęcie.

- Ja i mama, trzy dni po moich narodzinach.

Roześmiane spojrzenie chłopaka, znacznie przygasło. Myślałem, że moje serce lada moment wypadnie z bolącej klatki piersiowej, kiedy Tomlinson z niezwykłym rozczuleniem przejechał opuszkami palców po śliskim papierze.

- Wow... Naprawdę była przepiękna... - uniosłem kąciki swych ust, spoglądając na szatyna.

- Oj, była... Aż do samego końca. - Louis przekręcił kartkę, dzięki czemu naszym oczom ukazały się kolejne uchwycone z pomocą aparatu wizerunki rodzicielki mojego chłopaka.

Oglądaliśmy je w melancholinej ciszy, którą ja postanowiłem wykorzystać na porównywaniu niektórych aspektów urody zmarłej brunetki z tą maturzysty. I wtedy też miałem stuprocentową jasność do kogo Tomlinson był najbardziej podobny. Z wyjątkiem koloru oczu, wszystkie inne rzeczy takie jak między innymi zgrabny nos, wyraziste kości policzkowe i przede wszystkim śliczny, promieniujący w każdym znaczeniu tego słowa, zaraźliwy uśmiech.

- Wyglądasz dosłownie jak jej męska, młodsza wersja. - powiedziałem, podczas przyglądania się fotografii, na której szatyn obejmował swoją odsłaniającą tak jak on w uśmiechu zęby mamę.

Louis cmoknął mnie krótko w szczękę. - To chyba najcudowniejszy komplement jaki ktoś kiedykolwiek mi powiedział, loczku.

Nie mogąc już dłużej wytrzymać tego nieznośnego napięcia, ująłem nieogoloną szczękę chłopaka w swoją dłoni, aby połączyć nasze usta w rozkosznym pocałunku.

Smakowałem miękkich, ciepłych warg Tomlinsona, dłonie utrzymując przez cały czas na ramionach chłopaka, oddychając nierównomiernie i czując jak te jego masowały mnie wzdłuż długości całego kręgosłupa. Niespieszne, wzajemne kąsanie swych ust, przemieniło się w dużo intymniejszy pocałunek, kiedy obydwoje prawie w tym samym momencie naparliśmy koniuszkami języków o zęby tego drugiego.

Nie było w tym żadnego seksualnego podtekstu. Ja ze swej strony traktowałem tamtą chwilę jako odwrócenie uwagi Louisa od nieprzyjemnych wspomnień. Nie musiał nawet nic mówić. Wystarczyło naprawdę wczuć się w sposób w jaki niemal muskał moje podniebienie, aby wiedzieć jak potwornie dokuczała mu tęsknota za ukochaną kobietą i jak rozpaczliwie potrzebował ukojenia, jakie postanowił, że dam mu właśnie ja.

Jego imię, nieważne czy bym tego chciał czy też nie, pozostanie na moich wargach na wieki.

Choćbym miał pocałować w swoim życiu o wiele więcej ust (oczywiście to ostatnia rzecz jakiej bym pragnął) to właśnie Tomlinson na zawsze już pozostanie moim pierwszym pocałunkiem.

Moim pierwszym prawdziwym chłopakiem.

Moim pierwszym zmysłowym doznaniem.

Moją pierwszą... miłością?

Sam nie wiem, czy był to ten etap, w którym spokojnie mogłem nazwać uczucia, jakimi darzyłem Louisa kochaniem. No bo tak serio, nie da się tak zwyczajnie, jednego dnia, o konkretnej godzinie stwierdzić, iż zapałało się do kogoś miłością. Rozwija się to w końcu bardzo stopniowo. Niektórzy orientują się po latach, inni po paru tygodniach...

Czym tak właściwie jest miłość?

Bez wątpienia najważniejsza ze wszystkich wartości.

Potrzeba opieki nad ukochaną osobą.

Akceptowanie zarówno jej wad i zalet.

Bezwarunkowe poświęcanie się w mniej lub bardziej dramatycznych chwilach.

Uzależnienie. Zupełnie jak zwykły ćpun od najmocniejszych narkotyków. Tyle, że uczucie to nie jest szkodliwe, o nie.

Dopóki miłość nie jest toksyczna, nic nie potrafi jej zniszczyć. Zawsze wygrywa. I nie obchodzi mnie jak zajebiście nędznie to brzmi.

Nie bez powodu przecież ludzie tracili zmysły, wszczynali wojny, a artyści spędzali całe swe życie na rozwikłaniu zagadki tego misternego zjawiska.

Wszystko w imię miłości.

Po upływie kilku niebiańsko relaksacyjnych minut, w końcu oderwaliśmy się od siebie. Szatyn uśmiechnął się dumnie na widok moich podpuchniętych, dużo bardziej zaczerwienionych niż normalnie warg, następnie zwilżając swoje.

- Cholera, zmęczyłem się. - sapnąłem, wywołując tym śmiech u nas obojga.

Louis przez chwilkę wpatrywał się pusto w przestrzeń między nami, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. Przechyliłem lekko głowę w bok zaciekawiony.

- Pamiętasz jak pokazywałem Ci wszystkie pokoje w domu, kiedy przyjechałeś do mnie drugi raz i mówiłeś, że musisz się kiedyś wykąpać w basenie?

🌹

Mlasnąłem buńczucznie, później przeklinając pod nosem na uporczywie zsuwające się z moich bioder kąpielówki Tomlinsona.

- Skarbie, one też są za duże!

- Nie moja wina, że masz płaską dupę. - parsknął, wychylając się zza drzwi swojej prywatnej łazienki, aby po zauważeniu jak koszmarnie leżała na mnie już trzecia z jego najmniejszych części garderoby do pływania, zachichotał niezbyt skromnie.

- Nie mam płaskiej dupy. To Ty masz grubą. - odburknąłem.

- Proszę? - uniósł jedną brew do góry. - Mój tyłek jest z-a-j-e-b-i-s-t-y. I wszyscy dobrze o tym wiedzą.

- No ok, ok, mój egocentryku. - klepnąłem go zaczepnie w lewy pośladek, w porę robiąc unik, gdy spróbował odwdzięczyć się tym samym. - Mogę po prostu popływać w swoich bokserkach i najwyżej zaczekać potem aż na mnie wyschną?

- Loczku, dla mnie mógłbyś kąpać się nawet w burce. Najważniejsze, abyś to Ty czuł się komfortowo.

Skwitowałem jego słowa przewróceniem na wszystkie strony oczami, a następnie wyrzuciłem go, pomimo głośnych protestów za drzwi, aby móc w spokoju, bez uczucia zażenowania ubrać bieliznę.

I o mało się nie potknąłem z zachwytu na widok również przygotowanego do kąpieli Louisa, ale oczywiście dzielnie wytrzymywałem, udając, iż jego nieziemskie ciało już nie robi na mnie wcale takiego wrażenia. Dlatego też, utrzymując jak najbardziej przekonujący i pokerowy wyraz twarzy, wziąłem chłopaka za rękę, udając się razem z nich do ogromnego pomieszczenia, w którym znajdował się basen.

Wielki, wypełniony śmierdzącą chlorem wodą basen.

Boże, jak fajnie byłoby być chociaż ponadprzeciętnie zamożnym, serio. Chyba nikt mi nie zaprzeczy.

Tomlinson zachowując się zupełnie tak jakby drabinki z boku basenu zostały umieszczone tam bez powodu, rozpędził się i po tym, gdy w biegu rzucił ręcznik na znajdujący się nieopodal leżak wskoczył do wody na bombę, czego skutkiem był rzecz jasna głośny plusk. Pokręciłem z politowaniem głową i nie kryjąc swego uśmiechu, odłożyłem złożony w kostkę puchaty materiał, obok tego, który wybrał dla siebie szatyn.

- Ale Ty się lubisz popisywać. - zwróciłem się do chłopaka, kiedy wynurzył się z wody. Mokre kosmyki jego włosów przyklejały się w uroczy sposób do jego czoła, oraz karku, a wilgotne rzęsy wydawały się jeszcze dłuższe niż zazwyczaj.

- Każdego dnia, o każdej porze. - puścił mi oczko, co ponownie skwitowałem drażniącym się z nim przewracaniem oczu. - Podaj rękę. - uśmiechnął się niewinnie, wystawiając w moją stronę błyszczącą od kropelek przezroczystej cieczy dłoń.

- Znam ten numer ze zbyt wielu filmów, Lou. - prychnąłem, z małą satysfakcją widząc jego nietęgą minę. - Wciągnąłbyś mnie do wody, kiedy tylko nasze palce by się zetknę...! - urwałem, ze względu na nagły poślizg jaki moja prawa stopa wykonała na zmoczonych po mistrzowskim skoku Tomlinsona, kafelkach.

Moje próby utrzymania równowagi okazały się bezowocne, dlatego już zaledwie dwie sekundy później ogarnęło mnie nieprzyjemne uczucie chlorowanej wody napływającej do moich uszu i nosa, którego nie zdążyłem w porę zatkać. Przez jakiś czas szamotałem się niespokojnie pod powierzchnią nie potrafiąc odróżnić dna od końca lustra wody. Jednak Louis postanowił prędko zainterweniować i po mocnym uchwyceniu mojej talii, jednym, zwartym ruchem wyciągnął mnie na powierzchnię. Dostałem krótkotrwałego ataku kaszlu, przez który moje oczy zaczęły ronić pojedyncze łzy, mieszające się od razu ze śmierdzącą chlorem wodą. Uniosłem kąciki ust w górę, rozpoznając te same, silne ręce poklepujące mnie między łopatkami.

- Wszystko ok, słoneczko? Dobrze się czujesz?

- Tak. - mruknąłem ochryple, znowu oczyszczając gardło.

- Może chcesz jednak wyjść? Nie musimy pływać jeśli nie masz na to ochoty już. Możemy na leżakach poleżeć i potem... - nie był w stanie dokończyć ze względu na wodę, którą ze śmiechem rozchlapałem na jego twarzy.

Jego niespokojne, pełne troski słowa, aż nazbyt przypominały mi sytuację, kiedy to uderzyłem Louisa dosyć mocno w twarz, około półtora miesiąca temu. Nawet w podobny sposób przerwałem mu tak jak on mi wtedy.

- Jesteś taaaki słodki, gdy się martwisz. - zagruchałem, podszczypując jego policzki zupełnie tak jak Emily często robiła to mi.

Jego zaskoczony wyraz twarzy szybko przemienił się w zawadiacki uśmiech.

- Nie bądź taki hop do przodu, loczku. - rzucił się na mnie, lecz ku jego nieszczęściu, przewidziałem, że to zrobi, więc w porę odsunąłem się na bok, obserwując z jak dużym zaskoczeniem wpadł pod taflę wody.

- Bo co mi zrobisz... - oblizałem kokieteryjnie wargi, zbliżając się do niego, kiedy będąc w amoku wypłynął na powierzchnię. - ...krasnalu? - położyłem mu ręce na biodrach, mocno ściskając materiał jego kąpielówek.

Kurwa, będąc bez ubrań już wyglądał jak istne uosobienie grzechu. A na określenie tego jak boski był, kiedy dodatkowo po jego doskonale wyrzeźbionym ciele spływały małe kropelki, nie potrafiłem wymyślić niczego przyzwoitego.

- Ty pszeprzydły gówniarzu. - warknął z udawaną złością, jednak nie zdążył powiedzieć już nic więcej, ponieważ nagle zanurkowałem, wciągając go razem ze sobą pod taflę wody.

Nasz pobyt w basenie spędziliśmy w głównej mierze na ciągłym ochlapywaniu się, oraz nieszkodliwym podtapianiu co jakiś czas, czemu towarzyszyły oczywiście nasze niekontrolowane wybuchy śmiechu, momentami wzbogacane również o małe pocałunki.

Boże, to jak ja kochałem się z nim całować, zrozumieją tylko osoby, które kiedykolwiek miały to niebywałe szczęście dotknąć uzależniających ust Tomlinsona swoimi.

Kiedy tylko myśl o osobach z jakimi wcześniej romansował chłopak i to jak z całą pewnością byli oni dużo bardziej doświadczeni ode mnie wpadła do mojej głowy, momentalnie zmarkotniałem, zastygając w bezruchu tuż przy krawędzi basenu. Nie uszło to rzecz jasna uwadze szatyna, który natychmiast spoważniał porzucając w niepamięć powód, z jakiego przed sekundą się śmiał. Podpłynął bliżej mnie z pytającym spojrzeniem.

- Opowiedz mi jak to wyglądało.

- Że co? - ściągnął brwi.

- Jak wyglądał Twój pierwszy raz?

- Dlaczego mnie o to pytasz?

Wzruszyłem ramionami. - Nie wiem. - uzupełniłem zgodnie z prawdą. - Ale opowiedz. Proszę...

Louis przygryzł wnętrze policzka wywołując za pomocą swoich palców małe fale.

- Miałem piętnaście lat. Bardzo tamtego dnia pokłóciłem się z ojcem, po tym gdy wyznałem, że jestem bi. Specjalnie mu na złość poszedłem na imprezę organizowaną przez gościa z tej ulicy, który wyjechał na studia jakiś rok temu. Chciałem zrobić tym też trochę staremu na złość, bo doskonale wiedziałem jak strasznie nie lubił się z tatą tamtego chłopaka. Napiłem się, a jak wiesz, alkohol podkręca pewność siebie i zacząłem podrywać maturzystów, cały czas mając z tyłu głowy wściekłego ojca. Jeden w końcu uległ tamtym żałosnym próbom zwrócenia na siebie uwagi i poszedł ze mną do łóżka. - przyglądałem się mimice Tomlinsona, obserwując z jaką lekkością opowiadał o tak poważnym kroku w swojej sferze seksualnej. Nic to dla niego nie znaczyło, co wydało mi się naprawdę smutne. - Niewiele z tego pamiętam oprócz tego, że byłem wtedy na dole, co w od tamtego dnia zdarzyło mi się zaledwie kilka razy. - spróbował rozluźnić atmosferę luźnym żartem, ale widząc mój kwaśny wyraz twarzy, postanowił dla odmiany objąć mnie w pasie zanim powiedział: - Ty i Ci wszyscy, którzy byli przed Tobą to zupełnie inna bajka, Harry. Wiem do czego chciałeś zmierzyć tym pytaniem i już teraz chcę, żebyś wiedział, że kategorycznie się mylisz. Będąc z nimi liczyły się dla mnie tylko ich ciała. Zaspokojenie moich potrzeb i nic poza tym. Błagam, nigdy się do nich nie porównuj, błagam...

Przez chwilę jedynie beznamiętnie wpatrywałem się w spoczywającą na moim ciele rękę szatyna, układając w głowie jeszcze kilkukrotnie to co chciałem mu odpowiedzieć.

- Czy mógłbyś... - sapnąłem zawstydzony, zacinając się.

Louis pocałował mnie czule w ramię, dla otuchy również głaszcząc okolice mojej talii. - Mów śmiało.

- Czy m-mógłbyś być tym, który odbierze mi cnotę? - jestem pewny, iż jeśli chłopak nie znajdowałby się tak blisko, nie ma szans, aby był w stanie mnie usłyszeć.

Poczułem jego ciepłe wargi muskające mój zarumieniony policzek.

- Harry... - przekręcił moją głowę, zmuszając tym samym do spojrzenia na niego. - To będzie dla mnie zaszczyt. - nie mając pojęcia co mógłbym już powiedzieć, postanowiłem pokazać Tomlinsonowi swoje uczucia w czynach, dlatego też lubieżnie wpiłem się w jego usta, a jedną ze swych dłoni od razu nakierowałem na jego krocze. - Harry, stop...

Odsunąłem się od niego z głośnym mlaśnięciem, nie rozumiejąc. Przecież czułem jak mój dotyk go pobudził...

- A-ale czemu?

- Nie będę uprawiał z Tobą seksu. Na pewno nie w najbliższym czasie. - uśmiechnął się delikatnie, doprowadzając mnie już do całkowitego osłupienia.

- Przecież przed sekundą mówiłeś...

- Tu nie chodzi o to czego ja chcę, albo nawet czego Ty teraz, dokładnie w tym momencie chcesz, loczku. - wstrzymałem oddech, czując ingerujące pod gumkę moich bokserek długie palce szatyna. - Nie zrozum mnie źle, bo oczywiście jesteś prze-przepiękny i gdybym był tylko kierującym się własnym instynktem zwierzęciem, od razu przycisnąłbym Cię do tych kafelków... - zadrżałem, czując wybuchający w moim podbrzuszu ogień, kiedy Louis szeptał mi te słowa wprost do ucha. - Rzecz w tym, że za bardzo mi na Tobie zależy, aby zmusić Cię do czegoś do czego nawet sam nie jesteś gotowy.

- Jestem. - zaprotestowałem, sam nie do końca panując nad własnymi myślami, kiedy chłopak bez skrępowania opuścił moją bielizną do połowy ud.

- Nie, kochanie. Nie jesteś. - powiedział stanowczo, lecz nierygorystycznie, przyciskając wargi do wilgotnej skóry na mojej szyi. - Jeśli chcesz tego równie mocno co ja, pragnę abyś oddał mi się bez żadnego strachu, ufając mi w stu procentach, ponieważ, kiedy nie jesteś rozgrzany, tak jak w tej chwili, widzę jak Twój strach wychodzi na wierzch.

Stęknąłem niepohamowanie, nie wiedząc do końca, czy głównym powodem tego był sprośny dotyk Tomlinsona na moim ciele, czy też fakt jak szczerze troszczył się o mój komfort psychiczny.

- Dobrze. Poczekam... - pogodziłem się z jego decyzją, z rozbrajającym szczęściem dostrzegając czające się w morskich tęczówkach zadowolenie.

Chwilę później moje, a potem też jego jęki odbijały się od ścian błękitnego pomieszczenia, a do tamtej pory spokojna tafla wody, przez dłuższy czas pozostała zmącona.

🌹

- Emily Alison Bourne, kobieto mojego życia, czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i...

- Po co mnie w ogóle o to pytasz? Logiczne, że oprócz Harry'ego nie miałabym z kim iść na ten bal. - przerwała swojemu chłopakowi z lakonicznym śmiechem, następnie składając na jego ustach mały całus. - Masz ubrać granatowy garnitur i nawet ze mną nie dyskutuj. - mruknęła, nabijając na widelec kawałek marchewki ze swojej tacki.

Słuchałem ich z pogodnym uśmiechem, przyglądając się plakatowi, informującym uczniów o zbliżającym się tradycyjnym balu z okazji rozpoczęcia wiosny organizowanym przez maturzystów, na który zaproszony był również rocznik rok młodszy. Mimo, że na potańcówkę można było przyjść samemu, każdy jednak zawsze wolał pojawić się tam z osobą towarzyszącą, ze względu na wstyd jakiego chciało się uniknąć. Dlatego właśnie po oficjalnym ogłoszeniu tamtego dnia przez samorząd uczniowski terminu, w którym miał odbyć się bal, zacząłem poważnie się denerwować.

No bo w takim nieszczęsnym wypadku musiałem zaprosić jakąś dziewczynę. A ja nie umiałem z nimi za cholery rozmawiać (Em była wyjątkiem).

- To w takim razie ja chcę, żebyś założyła fioletową sukienkę.

- Ona jest lawendowa, daltonisto. - prychnęła, wywołując zarówno u Zayna jak i u mnie przewrócenie oczami.

Dziewczyny dziwnie widzą kolory.

- Korzystaj ze swoich najlepszych kiecek, póki jeszcze się w nie mieścisz. - zażartował mulat lekko uszczypliwie, za co w pełni zasłużył na nie tak małego kopniaka w łydkę od szatynki.

- Skoro już o tyciu mowa, weź przynieś mi jeszcze trochę ziemniaków. - powiedziała z buzią pełną surówki, wciskając w dłonie swojego chłopaka pusty, plastikowy talerzyk.

- Przecież przed chwilą zjadłaś...

- No rusz tę chudą dupę, zanim zginę niechybną śmiercią głodową! - jej podniesiony ton sprawił, że Malik automatycznie wstał od naszego stolika, ze zrezygnowaniem na twarzy kierując się w stronę miejsca, gdzie uczniowie nakładali sobie posiłki. - Musisz o mnie dbać, Z. Pamiętaj, że teraz jem za dwóch!

- Przecież to maleństwo jest na razie wielkości guzika. - zaśmiałem się.

- Oj przymknij się. - zmarszczyła nos, przysuwając bliżej siebie tackę z pozostawionym na niej lunchem Zayna. - Frajer. - parsknęła, wyjadając zawartość dwóch talerzy na raz.

- Ty lepiej doradź mi kogo i jak mam zaprosić na ten nieszczęsny bal. - westchnąłem męczeńsko.

Emily o dziwo przestała energicznie przeżuwać.

- Jak to? A co z Louisem?

- Przecież nie mogę przyjść na bal z chłopakiem. - z głęboką dezorientacją patrzyłem na jej zdziwioną minę.

- To nie powiedział Ci?

Słodki Jezu, co on znowu zrobił? - pomyślałem, równocześnie kręcąc przecząco głową.

- Louis rozmawiał z Eleanor Calder, wiesz, przewodniczą samorządu uczniowskiego i namówił, czytaj zapłacił, aby przekonali nauczycieli do tego, żeby na bal mogły przychodzić również pary homoseksualne. Ale w końcu nie wiem, czy to wypaliło, czy... - przerwała, totalnie ignorując to jak moja szczęka zapewne znajdowała się ówcześnie na powierzchni stołu, wyglądając na kogoś za mną. - O wilku mowa, to ona. EL! - wzdrygnąłem się zlękniony przez typowy dla niej, zwracający uwagę wszystkich dookoła wrzask.

Obróciłem się na swojej ławeczce, spoglądając na wysoką, chudziutką brunetkę, której spojrzenie ulokowane było na mojej przyjaciółce.

- Słucham?

- To Harry w końcu może przyjść na ten bal z Louisem?

Dziewczyna uśmiechnęła się, przelotnie zerkając na moją zaczerwienioną ze skrępowania twarz, nim odpowiedziała: - Tak! Na bal każdy może przyjść z kimkolwiek zechce, ale jeszcze nie zdążyłam tego wszystkim oficjalnie ogłosić.

- Dzięki, kochana! A i jeszcze jedno, śliczne botki! - Eleanor podziękowała jej uprzejmie, następnie oddalając się razem ze swoimi koleżankami w inną część stołówki. - Kłamałam. Nigdy nie widziałam brzydszych butów, ale zawsze warto trochę podlizać się przewodniczącej.

- Em! - mimo, iż miało to być formą zganienia jej, nie mogłem powstrzymać wkradającego się na moją twarz głupkowatego uśmieszku.

- Czy ja dobrze słyszałem, czy ktoś tu planuje pójść ze mną na bal? - na dźwięk melodyjnego niczym najcudowniejsza na świecie piosenka głosu, jedynie przewróciłem oczami, wychylając się do stojącego przy mnie zaledwie od sekundy maturzysty, obok którego stał przybyły z nową porcją ziemniaków mulat.

Nachylił się, składając na moich ustach drugiego już w ciągu tamtego dnia buziaka.

- Tak. Danielle coś chyba wspominała. - parsknęła kąśliwie Emily, za co zgromiłem ją wzrokiem.

Tomlinson skrzywił się wymownie, z głośnym hukiem uderzając swoją czerwoną tacką o stół. - Fu, wagina.

- Jakoś wcześniej nie miałeś nic przeciwko. - burknąłem.

Cała trójka zaśmiała się zgodnie przez to jak ogromną ilością zazdrości był przepełniony mój ton.

Zayn i Louis spoczęli obok swoich drugich połówek. - Ponieważ zanim poznałem Ciebie, loczku, byłem bi, jednak troszeczkę namieszałeś w mojej orientacji seksualnej. - uśmiechnąłem się promiennie, złączając pod stołem nasze dłonie.

- Wow H, zrobiłeś z niego geja. - Malik poruszył porozumiewawczo brwiami.

- Błąd, kolego. - szatyn pokręcił palcem. - Uczynił mnie Harryseksualnym.

- Ja tam nadal jestem homo. - zażartowałem uszczypliwie, dając chłopakowi kuksańca w bok.

On niespodziewanie umieścił swoje palce na moich żebrach, powodując przejście przez całe ciało przeraźliwego dreszczu spowodowanego łaskotkami, co dodatkowo zaognił podgryzając miejsce na mojej skórze tuż pod szczęką, przez co niemal zeskoczyłem z ławeczki, pragnąc z histerycznym chichotem uciec.

(Tak naprawdę w życiu nie pomyślałbym o tym na serio).

- Odbiorę Cię spod Twojego domu za miesiąc punkt ósma. Ubierz się tak, żeby wszystkim pospadały gacie. - wymruczał tuż przy moim uchu, zupełnie ignorując Emily idealnie odwzorowującą odgłos jaki wydaje się z siebie ktoś kto wymiotuje.

Przygryzłem dolną wargę, potem wtulając się na kilka rozkosznych sekund w tors Louisa.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak ten bogaty w rozpalający moje policzki do czerwoności miesiąc, uwieńczony wiosennym balem maturalnym miał odmienić moje postrzeganie otaczających mnie ludzi o co najmniej 180 stopni.

-----------------------------------------------------------

*спасибі - tłum. dziękuję

Takie między innymi zdjęcie było w albumie rodziny Louisa:

:c

Kochani, jeśli z jakiegoś powodu nie widzieliście notki, która pojawiła się pomiędzy ostatnimi rozdziałami, to chciałabym jeszcze raz ze swojej strony serdecznie zaprosić Was na przesłodkie ff "Old Playground", które napisałam we współpracy z  które znajdziecie na jej profilu oraz w mojej liście lektur o tytule "Współpraca"!

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro