Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Od około tygodnia tkwiłem w tonie wielorakich zeszytów, oraz podręczników, ponieważ nauczyciele oczykurwawiście musieli chyba złośliwie uzgodnić to wcześniej, poza moją obecnością i zapisali mi znaczną większość popraw i terminy oddania prac dodatkowych mających na celu podniesienie mojej średniej akurat na cztery konkretne dni.

Tak, musiałem napisać, między innymi siedem testów w przeciągu, czterech dni.

Cholera jasna, nie zaniedbam tak szkoły już nigdy więcej... no chyba, że Tomlinson znowu miałby mnie potrzebować. W takim wypadku, byłbym w stanie nawet przeżyć miesiąc bezustannej nauki jeśli miałoby to pomóc w poprawie jego samopoczucia.

Stęknąłem buńczucznie, zsuwając z klatki piersiowej książkę od historii, kiedy od ścian mojego pokoju odbiła się melodia piosenki The Weeknd (tak, ta konkretna podczas, której doszło między mną, a Louisem do zbliżenia), którą ustawiłem na dzwonek. O mało nie zwaliłem iPhone'a z etażerki, podczas odłączania go od ładowarki, następnie spoglądając na widniejący na ekranie głównym biały napis ''Emily Ratajkowski💦". (Kiedyś nazwałem ją tak uszczypliwie, bo nazwisko to nosi jakaś aktorka porno i uznałem, że będę w ten sposób zabawny)

Oczywiście odebrałem.

- Jeśli masz ochotę na pogawędki to wybacz, ale musisz zadzwonić do Zayna, bo aktualnie siedzę w książkach. - powiedziałem zaraz po zaakceptowaniu połączenia.

- H... - z mojej twarzy w jednej chwili odeszły wszystkie kolory, a kark oblał potwornie lodowaty pot, kiedy od razu usłyszałem w jej głosie duszący szloch. W ułamku sekundy podniosłem się do siadu, czując jak moje dłonie powoli zaczynały nienaturalnie drżeć.

Emily Bourne prawie nigdy nie płakała.

- Chryste Panie, mów natychmiast co się stało. - nie zwracając nawet specjalnej uwagi nato co robiłem, zrzuciłem połowę swych zeszytów z łóżka automatycznie sięgając po znajdujący się na obrotowym krześle polar.

Nie chciałem nawet wyobrażać sobie co tragicznego musiało się wydarzyć.

- Błagam, przyjedź do mnie. - wydukała, dosłownie dławiąc się własnym, nierównym oddechem. - Cały świat właśnie rozpierdala się na moich, kurwa oczach.

- Będę za kwadrans. - rzuciłem w tej samej chwili się też rozłączając.

Zbiegałem na dół, przeskakując po trzy stopnie mając w głowie trzy najprawdopodobniejsze powody histerii, w jakiej trwała dziewczyna.

Ona i Zayn zerwali.

Grozi jej jawne niebezpieczeństwo.

Ktoś umarł.

Każda opcja była gorsza od poprzedniej, a moje nogi mimowolnie zmiękły uginając się znacznie w kolanach. Moja mina musiała być równie wymowna, ponieważ, kiedy poprosiłem... a właściwie nie, ja zażądałem zawiezienia mnie do przyjaciółki, Robin natychmiast podniósł się z kanapy, mówiąc bym ubrał buty.

Mój ojczym sam będąc zapewne przerażonym tym co zdążyłem mu tylko pokrótce wyjaśnić w drodze, złamał co najmniej połowę przepisów, aby znaleźć się pod domem rodziny Bourne nawet szybciej niż zapowiedziałem to Emily. Wyskoczyłem z auta, obiecując, że napiszę do mężczyzny sms-a, kiedy tylko już dowiem się w czym tkwi problem, później praktycznie wyrywając z żelaznych zawiasów drewnianą furtkę, w celu znalezienia się na pięknie wypielęgnowanym przez rodzicielkę dziewczyny trawniku. Odetchnąłem z ulgą, gdy nie dojrzałem na podjeździe auta rodziców dziewczyny, co oznaczało, że nasze spotkanie mogło odbyć się bez krępujących świadków.

Nawet nie trudziłem się z kulturalnym wciśnięciem dzwonka do drzwi, od razu przekręcając ich gałkę, by już za chwilę dosłownie wpaść w okropnie zaciemniony przedpokój. Nie szukałem tak jak zwykle swoją ręką na czuja włącznika, niedbale ściągając ze swych stóp buty, a polar zacząłem rozpinać już w biegu, kierując się do bardziej oświetlonych pokoi, na wejściu wołając:

- Em! Gdzie jesteś?!

Rozdzierające bezlitośnie moje serce łkanie, zasygnalizowało swoją obecność w kuchni, do której jak najprędzej pognałem.

Na widok dygoczącej dziewczyny skulonej w kącie emanującego limonkową zielenią pomieszczenia, gdzie światło jednak pozostało zgaszone, poczułem sunące po wszystkich swych wnętrznościach niespokojne deja vu. Ostatni raz podobna do tej sytuacja miała miejsce w dniu, w którym dowiedziałem się o śmierci mamy Louisa, dlatego to horrendalne przeczucie, iż znowu wydarzyło się coś równie potwornego co miesiąc wcześniej w rodzinie Louisa, zwiększyło się niemal dwukrotnie.

- Jasna cholera, słońce moje, najukochańsze, jak Ty wyglądasz... - szepnąłem, zderzając swe kolana z twardą powierzchnią kremowych paneli. Przygarnąłem rozczochraną głowę do swojej klatki piersiowej, a później od razu zacząłem gładzić jej lekko spocone, zapewne z nerwów, plecy.

- Źle wyglądać to ja dopiero będę. - parsknęła, odsuwając się ode mnie. Spojrzałem na nią z niezrozumieniem, a ona tylko ciężko westchnęła. - Chodź do łazienki, a sam zaraz zrozumiesz...

Natychmiast zerwałem się na równe nogi, zaraz po tym, kiedy szatynka, przytrzymując się krawędzi blatu, także wstała z podłogi. Dziewczyna wyciągnęła do tyłu rękę, którą złapałem delikatnie, krocząc tuż za nią w stronę wcześniej wspomnianego pomieszczenia.

Wstrzymałem dramatycznie oddech czując się zdecydowanie nie gotowym na to co mogłem ujrzeć po rozbłyśnięciu żarówki, po to by zobaczyć... nic.

- Nie łapię. - na moim czole pojawiło się kilka głębokich bruzd, po dokładniejszym rozejrzeniu się. - Wszystko wygląda przecież normalnie. Zwykła, mała, pachnąca ''Little Black Dress" łazienka.

- Nie chodzi tutaj o łazienkę, H tylko o mnie. - tłumaczyła niepokojąco cichutkim jak na jej temperamentny charakter głosikiem. - Pamiętasz może jak wspominałam na nocowaniu tydzień temu, że spóźnia mi się okres?

- Tak. - skinąłem lakonicznie głową.

- Nadal go nie dostałam.

W jednej sekundzie poczułem gwałtowne mdłości, oraz szybko narastający brak czucia w nogach, dlatego też zatoczyłem się lekko w tył, wpadają w ten sposób tyłem na pralkę.

- Błagam, kurwa, tylko nie mów...

- Uwierz mi, chciałabym, żeby to nie była prawda, ale zrobiłam trzy testy i wszystkie wyszły pozytywnie! - kolejny potok kompletnie bezradnych łez spłynął po jej zaczerwienionych policzkach, podczas gdy podsuwała mi pod nas kolejne plastikowe testery, na których, niczym groźba, dało się dojrzeć czerwone, ustawione w pionie kreski. - Plus dochodzą te pojebane zachcianki, wieczna huśtawka nastrojów jak w trakcie pms... - wymieniała dalej.

- Um... - zacząłem przechadzać się nerwowo w te i nazad po niewielkim pomieszczeniu, gotowy rwać sobie włosy z głowy. - Gratulację?

- Gratulację?! Czy Ty serio nie zdajesz sobie sprawy z tego, że mam siedemnaście lat i na jakieś dziewięćdziesiąt procent jestem w pierdolonej ciąży?! - huknęła rzucając białymi testerami o podłogę, powodując moje natychmiastowe wzdrygnięcie się. - Kurwa mać, przecież ja nie skończę szkoły, rodzice pewnie puszczą mnie z torbami, a Zayn... Oh, Boże, Zayn! - zaniosła się kolejną salwą szlochu, napawającego moje bolące serce niewyobrażalną ilością goryczy.

Szybko pokonałem dzielącą nas odległość, aby owinąć szczupłą sylwetkę szatynki swoimi ramionami, podczas gdy ona bez krępacji zaczęła moczyć moją koszulkę. Sam zacząłem nieznacznie drżeć, kiedy tak trwaliśmy przez dobre kilka minut w naszym markotnym uścisku, ponieważ naprawdę nie potrafiłem znieść jej cierpienia. Gdybym tylko mógł, nie wahając się choćby przez sekundę, od razu ściągnąłbym z barków swojej przyjaciółki cały ten ciężar.

- Nie martw się, kochanie, wszystko się w końcu jakoś ułoży... - mruknąłem w jej lokatą czuprynę. - Twoi rodzice kochają Cię nad życie, tak samo zresztą jak Zayn i dziecko rosnące teraz pod Twoim sercem na pewno nie byłoby dla nich powodem do odtrącenia Cię.

- A-ale ja chciałam pójść na studia...

- Pójdziesz, obiecuję, że pójdziesz. - lekko kołysałem naszymi przylegającymi do siebie ciałami. - Jesteś przecież jeszcze młoda i masz na to kupę czasu.

- H, cokolwiek by się nie stało... - pociągnęła nosem, spoglądając na mnie z dołu. Westchnąłem smutno wpatrując się w jej podpuchnięte i załzawione oczy. - Proszę, nie mów o tym ani moim rodzicom, ani tym bardziej Zaynowi. Chcę zrobić to sama...

- Oczywiście, Em, nic im nie powiem. - przełknąłem z trudem ślinę, jeszcze mocniej przytulając się do dziewczyny. Widziałem jak jedną ze swych dłoni przeniosła z moich pleców, po to by ułożyć ją z nieprawdopodobną łagodnością na swoim płaskim brzuchu. Wsunęła koniuszek kciuka pod bluzkę.

Pamiętając doskonale o tym jak Bourne, razem z moim drugim przyjacielem wspierali mnie wytrwale jakieś dwa miesiące temu po niefortunnej imprezie w domu Bradleya, nie było nawet mowy, żebym zostawił ją tamtej nocy całkiem samą, zdaną wyłącznie na panoszące się w jej umyśle demony.

🌹

Ok, słyszałem już niejednokrotnie, że jestem niebywale głupi, ale sam przekonałem się o tym z ogromnym opóźnieniem.

Następnego dnia po powrocie z nocowania (podczas którego głównie przytulałem do siebie żałośnie zapłakaną przyjaciółkę) do swojego domu, przełożyłem randkę z Louisem, a kiedy z całą pewnością wyczuł w moim głosie stres i zaczął dopytywać, czy aby na pewno wszystko gra, wyjąkałem spanikowany jakieś małe pożegnanie, potem rozłączając się.

Tak, Harry, tak właśnie zachowują się normalni ludzie, wmawiaj sobie dalej.

Co było moim powodem odwołania kolejnego, kuszącego samym swoim poczuciem bytu spotkania z Tomlinsonem? Nie, nie kolejne odwiedziny u Emily. Nawet nie nauka (jakbym mógł mieć w całej tej sytuacji w ogóle głowę do zapamiętywania czegokolwiek). Ja po prostu doszedłem do wniosku, iż genialnym pomysłem będzie odstresowanie się w trakcie przebywania ze swoim drugim przyjacielem.

Dopiero po umówieniu się z nim przez telefon zrozumiałem, że moje spotkanie z Zaynem, tajemnica jaką miałem przed nim utrzymywać, w trójkąciku z moim zdecydowanie zbyt długim jęzorem i niezdolnością do utrzymywania w sekrecie prywatnych spraw innych osób, nie było dobrym połączeniem.

A nie mogłem się już wycofać, tak naprawdę stojąc na cholernym podwórku Malików.

Czy istnieją może inne synonimy do słów ''kretyn", ''idiota" i ''imbecyl", które równie dobitnie mogłyby opisać moje niepojęte dla kogoś trzeźwo myślącego zachowanie?

Czułem podchodzące mi do przełyku serce, kiedy na progu drzwi stanął ubrany w swoje najbrzydsze dresy mulat. Jego pokerowa twarz rozchmurzyła się znacznie na mój widok. Przytuliłem go prędko, mamrocząc pod nosem ciche przywitanie, następnie wchodząc na korytarz.

- Zajebiście się składa, że sam do mnie zadzwoniłeś, wiesz? - powiedział, gdy wyminęliśmy oglądającego w absolutnym skupieniu telewizję, ojca Malika, który na moje ''dzień dobry", jedynie skinął uprzejmie głową, racząc mnie również słabym uśmiechem. - Sam chciałem się z Tobą spotkać.

- Oh... - mruknąłem, starając się w pełni kontrolować zdradzający mnie zaniepokojony wyraz twarzy. - Nic się nie stało, prawda?

- Nie. To znaczy, mam nadzieję. - wymamrotał, otwieraąc drzwi do swojego pokoju. Od razu uderzył we mnie odrzucający zapach niedawno wypalonego papierosa. Albo i kilku.

- Co masz przez to na myśli? - przygryzłem niespokojnie wnętrze policzka na widok znajdującej się na parepecie popielniczki z kilkoma świeżymi niedopałkami na małej górce popiołu.

Cholera jasna, musiał się czymś okropnie zdenerwować.

- Emily chyba chce ze mną zerwać. - wyrzucił z siebie na jednym wydechu.

Moje oczy o mało nie wyskoczyły przez to z orbit, zwłaszcza po dokładnym przyjrzeniu się minie przyjaciela. Jego zazwyczaj nie wyrażająca nic twarz, była wykrzywiona w niewyobrażalnym smutku. Pełna, dolna warga nieznacznie drgnęła, a złociste tęczówki rozbłysły pod wpływem gromadzących się tam łez.

- Nie gadaj głupot, Z... - ledwo co wydałem z siebie jakikolwiek dobrze słyszalny odgłos, pokonując dzielącą nas przestrzeń, aby następnie troskliwie go objąć.

On ku mojemu nieprzyjemnemu zaskoczeniu, nie odwzajemnił tego uścisku, wpatrując się tępo w spoczywające na jego biurku zdjęcie w ramce, przedstawiające uśmiechającą się od ucha do ucha dziewczynę z burzą loków w kolorze mysiego blondu. Zrobił je jakieś parę miesięcy temu. Emily miała na sobie jedynie spraną, zdecydowanie na nią za dużą koszulkę mulata, a odkryte dzięki temu długie, zgrabne nogi, przyciągała mocno do swojej piersi. Jej radosne oczy zdawały się wysyłać na drugą stronę aparatu zaraźliwą energię, którą zawsze tak wszechogarniająco tryskała.

- Widzę już od jakiegoś czasu jak dziwnie się zachowuje, ale z początku to ignorowałem mając nadzieję, że to tylko niewinne, kobiece humorki, jednak od wczoraj jestem już absolutnie pewny, że chodzi tu o coś poważniejszego. Kurwa mać, kocham ją bardziej niż cokolwiek czy kogolwiek i tak strasznie się boję, H...

Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem tak namiętnie dziękowałem niebiosom za swój wysoki wzrost, przez co przyciskający drapiący policzek do mojego ramienia chłopak, nie był w stanie zauważyć tego jak w zatrważająco krótkim czasie z mojej twarzy odeszły wszystkie kolory, a brwi zmarszczone były w grymasie nie wyrażającym nic innego jak czystą panikę.

Po raz pierwszy w życiu naprawdę poczułem się dosłownie jak pomiędzy pieprzonym młotem, a kowadłem. Sam nie miałem już zielonego pojęcia czy powinienem był dalej wytrwale utrzymywać w sekrecie tajemnicę swojej brzemiennej przyjaciółki, czy też brutalnie okłamać rozpadającego się ze swej rozpaczy na kawałki przyjaciela, narażając się w ten sposób na powstanie nieuniknionej burzy, w której oczywiście centrum znajdą się oni, a zaraz potem ja.

No cóż, Harry, chciałeś być dorosły, więc teraz przyszedł najwyższy czas na podjęcie Twojej pierwszej, dojrzałej decyzji i poniesienie za nią konsekwencji. - pomyślałem, kiedy po dłużących się niemiłosiernie sekundach, nareszcie lekko odsunąłem się od Malika.

- Em nie rozstałaby się z Tobą nawet jeśli ktoś zapłaciłby jej miliardy, oferując willę dwa razy taką jak dom Louisa, z nagim Shawnem Mendesem w zestawie. - rzekłem ze śmiertleną powagą, upewniając się, że Zayn na sto procent nie przerywał ze mną kontaktu wzrokowego.

- W takim razie skoro podobno tak kurewsko jej na mnie zależy, dlaczego mnie odtrąca? - westchnął z wycieńczenia, zdejmując moje ręce, które ułożyłem na jego barkach. - Nie chcę zabrzmieć jak jakiś erotoman, myślący tylko o jednym, ale nie pamiętam kiedy ostatnim raz się kochaliśmy, wiesz? - przełknąłem z mocno ściśniętym gardłem ślinę, niespokojnie odwracając swój wzrok od nerwowo kroczącego po pokoju chłopaka. - Cały czas mnie odrzuca, nawet jeśli jakąś godzinę wcześniej dawała mi jasne sygnały dotyczące tego, że po prostu ma ochotę na seks. A co słyszę, gdy chcę cokolwiek zainicjować? ''Nie dzisiaj". Ok, pierwsze kilka razy zrozumiem, ale za piątym już naprawdę można dostać pierdolca! Zwłaszcza, kiedy nigdy wcześniej nie miała w zwyczaju mi odmawiać...

- To nie jest przecież najważniejsze w związku... - zacząłem cicho.

- Racja, nie jest. Co nie znaczy, że nie liczy się w ogóle, bo jakby nie patrzeć, tylko wtedy jesteśmy ze sobą złączeni nie tylko fizycznie, ale w pewnym też sensie duchowo. Nieważne jak ckliwie to brzmi.

- Zayn, dlaczego jej o to zwyczajnie nie zapytasz? - postanowiłem nakierować kierunek tej rozmowy na namówienie przyjaciela do spotkania z Bourne, dzięki któremu bardzo prawdopodobnie mulat dowiedziałby się o stanie błogosławionym swojej dziewczyny, a mnie nie zżerałyby już dłużej wyrzuty sumienia.

- Ponieważ obydwoje ją znamy i doskonale wiemy, że ze wszystkich bardziej nurtujących ją problemów najpierw zwierza się właśnie Tobie. Miałem nadzieję...

- Ja nic nie wiem. - powiedziałem, być może odrobinę zbyt szybko, lecz zanim Malik zdążył dostatecznie długo skupić się na tym szczególiku, zdecydowałem się kontynuować mój wcześniej wyznaczony cel. - Według mnie zdecydowanie powinieneś ją odwiedzić, lub zaprosić do siebie, gdy będziecie pewni, że nikt ani nic Wam nie przeszkodzi. Bądź z nią szczery i wiesz, niech będzie romantycznie. - uśmiechnąłem się półgębkiem, ku wielkiej uciesze dostrzegając, iż na wargach Zayna również zaczynał wkradać się mały uśmiech.

- Może zrobię kolację?

- Idealnie.

- Tylko broń Boże żaden fastfood.

- Zdecydowanie. Em ma po nich okropne wzdęcia.

- Świeczki i róże?

- Wyśmieje Cię. Dobrze wiesz, że uważa to za totalną tandetę.

- To może chociaż jakiś szampan?

- Raczej odradzam. Przecież w ciąży się nie piję.

- Ah no tak... zaraz, kurwa, chwila moment, że co?!

Dopiero wypalające w moim obliczu dziury niesłychanie zszokowane spojrzenie przyjaciela, sprawiło, że dotarło do mnie co ja tak właściwie powiedziałem. Moje oczy zwiększyły swoją objętość prawie do tego stopnia co te Zayna, podczas kiedy przez kilka następnych seund tylko panicznie otwierałem i zamykałem usta niezdolny do wypowiedzenia jakichkolwiek słów.

- Jak mogłeś...

I jakby tego wszystkiego nie było już za dużo i szczerze sądziłem, że gorzej już być nie może, próg pokoju niczym huragan przekroczyła Emily, razem z drepczącym powolutku tuż za nią Louisem.

Moje życie to nieśmieszny żart.

- P-proszę, d-daj mi wytłumaczyć... - z automatu zacząłem dukać nerwowo błądząc wzrokiem na przemian po każdej znanej mi świetnie sylwetce, marząc tak jak jeszcze nigdy przedtem po prostu zniknąć.

- Zamknij się. Po prostu się przymknij, Harry. Już powiedziałeś wystarczająco wiele... - warknęła bez reszty już wzburzona, popychając moją nieprzygotowaną na to sylwetkę w stronę Tomlinsona, który złapał mnie nim zdążyłem upaść na podłogę.

- Lou... - chciałem zapytać go w jakich okolicznościach on i dziewczyna znaleźli się bez uprzedzenia w domu Malika, jednak chłopak szybko uciszył mnie kładąc palec wskazujący na moich wargach, jednoznacznie spoglądając ukradkowo na intensywnie wpatrujacą się w siebie parę.

Dostrzegłem w jego oczach niepokój, dlatego też bez żadnych zbędnych dyskusji posłuchałem go, mocno wtulając się w bok szatyna, całą swoją uwagę skupiając już tylko na Zaynie oraz Emily.

- Błagam, kotku, wysłuchaj mnie...

- Kiedy miałaś mi zamiar powiedzieć, co?! - huknął tak głośno, że machinalnie zgarbiłem się z przestrachem. Bourne natomiast nawet nie drgnęła, z determinacją zaciskając dłonie w pięści. - Byłem już świecie przekonany, że chcesz mnie kopnąć w dupę, ponieważ za wszelką cenę chciałaś ukryć przede mną fakt, że nosisz moje dziecko?!

- Jeśli chcesz, aby Twój ojciec Cię usłyszał, to proszę, drzyj mordę dalej! - mruknęła zjadliwie, w ogóle niewzruszona jego wybuchem.

- W tej chwili mam szeroko i głęboko w dupie mojego ojca, Em! Czemu Ty do tego tak lekko podchodzisz?! Czy Ty... Ja pierdolę. - wplótł w akcie bezradności palce w swoją nieułożoną czuprynę, pociągając lekko za czarne kosmyki.

- Czy to moja wina, że w sylwestra najebałeś się prawie do nieprzytomności i nie byłeś w stanie choćby przez sekundę pomyśleć o głupej prezerwatywie?!

- Nie używamy ich, a poza tym masz swój mózg i nie musisz się ze mną zgadzać w każdej kwestii, kurwa mać! - wtedy nie miałem już najmniejszych wątpliwości, że wrzaski mulata było słychać na dole, lecz państwo Malik zapewne wiedząc, iż tematy kłótni nastolatków są w głównej mierze tylko i wyłącznie sprawą prywatną syna, oraz jego dziewczyny, naumyślnie nie interweniowali.

- Nie przyszłam tutaj, żeby nasłuchać się od Ciebie cholernego kazania! Chcę, byś mi pomógł, Ty tępy platfusie! - głos szatynki znacznie zadrżał, a rozwścieczona postawa jej chłopaka, zaczęła przez to stopniowo przygasać. - Czy Ty chociaż odrobinę cieszysz się z naszego dziecka?

- Oczywiście, że się cieszę! Jestem zwyczajnie przerażony i...

- Możesz w końcu przestać piłować ten ryj?! - o mało nie upadłem z wrażenia, kiedy Louis, ku zaskoczeniu wszystkich wtrącił się, krzycząc równie głośno co Zayn przed sekundą. - Ona jest w ciąży, jeśli jeszcze nie zdążyłeś załapać i nie wolno się jej denerwować. Spójrz, cała się przez Ciebie trzęsie! - aby podkreślić dobitność swych słów, wskazał swoją ręką na rzeczywiście nienaturalnie drżącą z nadmiaru negatywnych emocji dziewczynę.

Mocniej zacisnąłem palce na bicepsie Tomlinsona, równoczesnie też niekontrolowanie wzdychając, gdy mulat zamknął szczupłe ciało Emily w swoich ramionach.

Nie dało się, po prostu się nie dało nie uśmiechnąć z rzewnością na ten rozgrzewający serduszko widok. Malik pewnie, ale też delikatnie przytulał cicho łkającą w jego klatkę piersiową szatynkę, szepcząc w jej zmierzwione przez wiatr włosy rzeczy zarezerwowane tylko dla ich dwojga.

I nawet jeśli nie byłem w stanie rozszyfrować co dokładnie mówił jej chłopak, nie trzeba być żadnym wróżbitą, aby wiedzieć, iż użył słów ''kocham Cię" co najmniej kilka razy.

- Zostawmy ich... - usłyszałem przy uchu zciszony głos Louisa, który następnie pociągnął mnie za rękę w kierunku wyjścia z pokoju.

Pociągnałem nosem, wycierając z kącików oczu spowodowane wzruszeniem łzy.

- Skarbie... - zacząłem, idąc przy jego boku do drzwi wyjściowych. On przekręcił głowę, momentalnie przypatrując mi się z wyczekiwaniem. - Jak to się stało, że pojawiłeś się tu z Emily?

- Zmartwiło mnie Twoje zachowanie, dlatego zadzwoniłem do niej. Po chwili sami doszliśmy do wniosku, że prawdopodobnie jesteś u Zayna. Resztę już znasz...

- Martwiłeś się o mnie? - zmarszczyłem czoło.

- Pewnie, że tak. Znaczysz dla mnie zbyt wiele, aby być mi obojętny.

Prawie zakrztusiłem się powietrzem, słysząc poważny ton jakim wypowiedział tamte słowa.

- A co dokładnie dla Ciebie znaczę? - zatrzymałem się w połowie korytarza, co chcąc, czy nie chcąc, szatyn uczynił zaraz po mnie.

Oczywiste nawiązanie do rozmowy Tomlinsona z Robinem w moje urodziny, spowodowało pojawienie się na jego przepięknej twarzy rozczulonego uśmiechu.

- Sądzę, że z łatwością możesz się sam tego domyśleć, loczku.

🌹

Emily (o dziwo) wybaczyła mi zaskakująco szybko. Sam już nie wiedziałem do końca, czy przyczynił się do tego finał całej tej dramatycznej i napiętej sytuacji, w którym Zayn wydawał się neimal poochać dziewczynę na nowo, z jeszcze niewidocznym brzuszkiem w zestawie, czy też fakt, iż Bourne nigdy nie potrafiła się na mnie długo gniewać. Najdłużej wytrzymaliśmy bez odzywania się do siebie po jakiejś kłótni niecałą dobę. Reakcja rodziców zarówno szatynki jak i mulata, których poinformowali o tym, iż wkrótce zostaną dziadkami była szokująco równie pobłażliwa (Najbardziej zadziwił nas wszystkich Pan Malik, którego reakcja była jako jedynego z marszu bardzo pozytywna!).

Dzięki uldze jaką dzięki temu odczuwałem, mogłem ze spokojem skupić się na nauce. Spławianie Louisa przez następne pięć dni, które pragnąłem właśnie na to poświęcić, okazywało się dużo trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Szczególnie, kiedy z łatwością dostrzegałem na twarzy szatyna słabo ukrywany przez niego zawód, a to przecież wcale nie było tak, że nie chciałem z nim spędzać czasu, bo kurwa, moje ciało wręcz tego potrzebowało.

Tak jak dla każdego człowieka priorytetem było jedzenie, picie, wypróżnianie się, oraz sen, ja dodatkowo jeszcze czułem, iż lada moment oszaleję jeśli chociażby nie pocałuję chłopaka. To naprawdę niezwykłe jak szybko i intensywnie Tomlinson praktycznie zalazł mi za skórę bez mojego zezwolenia.

Nie, żebym się skarżył.

W związku z zaliczeniem większości wykańczających mnie już psychicznie testów, postanowiłem zrobić niespodziankę swojemu chłopakowi i po pożegnaniu się z przyjaciółmi, poszedłem na trybuny, dokładnie w to samo miejsce, gdzie doszło do mojej pierwszej, normalnej rozmowy z Louisem, aby pooglądać trwający w najlepsze trening ''Hien".

- Woho! Tak, kochanie, skop im dupę! - dopingowałem go, podczas okrywania się szczelnie jego wręczoną mi wcześniej kurtkę (nawet jeśli pomimo trwającej ówcześnie połowy lutego w Manchesterze znacznie się ociepliło, w dalszym ciągu było mi dużo zimniej niż bez przerwy ruszającym się na boisku chłopakom).

- Styles, wiesz, że Tommo tak serio nie bierze udziału w grze tylko stoi z boku i nadzoruje co robimy? - zawołał do mnie stojący na bramce szczuplutki brunet, który, łącznie ze znaczną częścią drużyny, miał niezła polewkę z mojej imitacji męskiej cheerlederki.

- No i? - wzruszyłem ramionami. - Mój chłopak w końcu nie bez powodu zasłużył sobie na pozycję kapitana, więc może zamiast próbować mi dogryźć, zająłbyś się blokowaniem bramki?

Dokładnie w momencie wypowiadania przeze mnie tych słów, jeden z maturzystów korzystając z nieuwagi swojego kolegi, nie starając się nawet na zastosowaniu jakiejkolwiek wymyślnej taktyki, z całej siły kopnął piłkę, która następnie z impetem odbiła się od wewnętrznsj strony siatki. Mina chłopaka, zwłaszcza po gromkich kaskadach śmiechu członków ''Hien", była bardziej niż bezcenna.

- No, no, Styles, zgasiłeś Troye'a, a to nie lada wyczyn! - Nickolas posłał mi rozbawiony uśmiech, który od razu odwzajemniłem, wielce dumny z tego jak popisałem się w obecności kumpli Louisa, przyglądającego mi się kątem oka.

- Pierdol się się, Grimshit. - burknął brunet, celując piłką footballową w głowę chłopaka, jednak on z gracją odskoczył w bok, pokazując mu w odpowiedzi środkowy palec, którego koniuszek bezczelnie cmoknął, parodiując w ten sposób przesyłanie całusa. - Styles spędza z Tobą zdecydowanie za dużo czasu, Tomlinson!

- Sivan, albo grasz dalej bez przerywania w trakcie, albo wypierdalaj z powrotem do rodzinki poskakać z kangurami. - parsknąłem śmiechem, na uszczypliwą uwagę Louisa, skierowaną do naburmuszonego (jak mogłem się domyśleć) Australijczyka.

Skrzywiłem się lekko, kiedy szatyn wsunął między wargi należący do ich nieobecnego tamtego dnia trenera gwizdek, przywracając nastolatków do porządku.

Kiedy tylko podzielona na dwie odzielne grupy drużyna ''Hien", zajęła się swoim meczem, zobaczyłem pokonującego spokojnie każdy kolejny stopień trybun kapitana, posyłającego mi jednoznaczny, filuterny uśmieszek.

- Odkąd masz ten gwizdek, jesteś dla nich jeszcze większym wrzodem na dupie niż normalnie. - mruknąłem wyciągając w kierunku Louisa dłoń, którą chwilę później uchwycił w swoją.

Przysiadł się na ławce obok, jedną ze swych nóg zarzucając na moje uda. Złapałem go w zgięciu kolana, przyciągając jego biodra jeszcze bliżej swoich.

- Cieszę się, że przyszedłeś. - powiedział, kładąc luźno nasze splecione ze sobą dłonie blisko mojej pachwiny.

Jezu, nie powinienem był myśleć w tamtej chwili o tym jak niecały tydzień temu nawzajem zrobiliśmy sobie dobrze. To groziło niechcianą erekcją w miejscu publicznym.

- Stęskniłem się za Tobą... - przygryzłem wargę, obserwując głaszczący zewnętrzną stronę mojej dłoni kciuk Tomlinsona.

- Błagam, powiedz, że dzisiaj możesz do mnie przyjść...

- Dzisiaj mogę! - uśmiechnąłem się szeroko, widząc, że chłopak robił to samo. - Tylko za moment będę musiał się zwinąć, bo obiecałem zrobić dla mamy zakupy. Jest chora i zabroniłem jej wychodzić z domu, ale zaraz po tym od razu złapię autobus.

- Nie przyjeżdżać po Ciebie?

Pokręciłem przecząco głową. - Ty na spokojnie skończ trening i wróć do domu. Nie powinieneś na mnie długo czekać, ale to zależy od tego jak szybko pozwolisz mi już iść...

- Pospiesz się. - rzucił, składając na moich wargach krótkiego, ale bardzo soczystego buziaka, potem zsuwając swoją nogę z mojej. - Nie lubię czekać.

- Zwłaszcza na mnie, co? - drażniłem się.

Ku mojemu zaskoczeniu, Louis odpowiedział mi całkowicie poważnie: - Oczywiście. Zawsze.

-----------------------------------------------------------
Mały plot twist Wam zrobiłam lmao
A może się tego spodziewaliście już po poprzednich rozdziałach?

Wiem, wiem, wszyscy się cieszą z tego, że wakacje zaczęły się dwa dni temu, a tymczasem ja w ogóle tego nie czuję przez to, że siedziałam w domu już i tak miesiąc XD

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro