Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

- Że c-co?!

- Słyszałeś mnie, loczku... - i sam już nie wiedziałem czy większe wrażenie wywarł na mnie nieprawdopodobnie seksowny sposób, w jaki Tomlinson wymruczał nisko moje imię, czy też jego dłoń, która na krótką chwilę spoczęła w okolicy należącego do mnie rozporka.

Jęknąłem, gdy piosenka z płyty zmieniła się, na co szatyn przygryzł w nieprawdopodobnie zniewalający sposób wargę, powoli, jakby asekuracyjnie, gładząc skórę mojego brzucha, osłoniętą materiałem koszulki, pod który ochoczo ingerował.

- Louis... przecież wiesz, że jestem prawiczkiem i niczego nie potrafię... - stęknąłem, z wybałuszonymi oczami dostrzegając, iż w opinających jeansach Tomlinsona również widoczne było nieskromne wybrzuszenie.

Słodki Jezu, kto podkręcił ogrzewanie?

- Potraktuj to jako bonusowy prezent osiemnastkowy, a obiecuję, że wszystkiego Cię nauczę, skarbie. - zapewnił, ocierając swoje wąskie usta o małżowinę ucha, dzięki czemu wysłał wzdłuż mojego kręgosłupa kolejną dawkę podniecających dreszczy. - Kroczek po kroczku, tylko nie denerwuj się, ok? - pokiwałem prędko głową, gdy spojrzenia naszych błyszczących oczu spotkały się. - Odpowiedz mi teraz na moje wcześniejsze pytanie.

To ostatnie zdanie nie miało już tak słodkiego i troskliwego wydźwięku jak poprzednie. Z dziecinną łatwością uległem swojemu chłopakowi jeszcze bardziej, szepcząc niecierpliwie:

- Za każdym razem, kiedy tylko dochodzi do takich sytuacji, myślę tylko i wyłącznie o Tobie.

Szatyn nie posiadając już żadnych hamulców, przycisnął usta do jednego z obojczyków, wyrywając gardła kolejne, lecz nieco głośniejsze stęknięcie. Praktycznie całe moje ciało spowiła gęsia skórka, a nawet ten najmniej oczywisty dotyk, pobudzał już i tak twardego jak skała członka w sposób w jaki nie byłem sobie w stanie nigdy przedtem wyobrazić.

Dłonie Louisa błądziły prężnie głównie w okolicach moich ud, pieszcząc przez barierę spodni najbardziej erogenne miejsca, a ja, wprost nie potrafiłem się opamiętać, pojękując sprośnie, co wcześniej, zawsze wydawało mi się być kompletnie nie w moim stylu.

Gdy Tomlinson przez dłuższy moment skupiał się na doprowadzaniu mnie do obłędu jedynie za sprawą masowania tych troszeczkę wrażliwszych miejsc, oraz muskaniem wilgotnych ust, ja uchwyciłem między palce rąbek bluzy szatyna, unosząc ją znacznie w górę. On natychmiast zrozumiał o co mi chodziło, szybko ściągając samemu gruby materiał przez głowę, który później niedbale rzucił za siebie, a ja będąc zbyt zajętym bezwstydnym przyglądaniem się jego klatce piersiowej, prawie nie zdążyłem zauważyć, kiedy chłopak w zawrotnym tempie pozbył się również i mojej koszulki.

Mały dyskomfort związany ze swoim naprawdę szczupłym ciałem, ogromnie kontrastującym z imponującymi mięśniami chłopaka, machinalnie odrzuciłem na tył głowy, gdy wargi Louisa ponownie zaatakowały moją rozgrzaną skórę, tym razem skupiając się na całej klatce piersiowej, ze sterczącymi sutkami włącznie.

Wiłem się, zanurzając obydwie dłonie w roztrzepanej czuprynie Tomlinsona, z mocno zaciśniętymi powiekami. Kiedy szatyn zaczął podgryzać znajdujący się na moim brzuchu nikły, młodzieńczy tłuszczyk, sam nie do końca pojmując czemu zareagowałem w tak iście zwierzęco, instynktowny sposób, zacząłem napierać rękoma na głowę chłopaka, chcąc zmusić do obniżenia jej na wysokość mojego nabrzmiałego krocza.

On ku uciesze moich szalejących hormonów, nie stawiał się, tak jak można byłoby się po nim spodziewać i kilkoma zdecydowanymi ruchami, po rozpięciu stanowczo za ciasnych rurek, zsunął je z moich bioder, naumyślnie zahaczając kciukiem o gumkę białych, wyraźnie już wilgotniejszych z przodu bokserek. Oddychałem ciężko, gdy Louis pozbył się zaraz po spodniach także moich skarpetek. Ponownie przybliżył się twarzą do mnie, później łącząc nasze usta w dużo czulszym niż tego oczekiwałem pocałunku. Zniewalający płomień, rozprzestrzeniający się do tamtej pory tylko w miejscu podbrzusza, rozpalił się, być może i jeszcze goręcej, tyle, że w moim żwawo bijącym sercu.

- Zrelaksuj się, kochanie i pamiętaj, nie chcę Ci zrobić krzywdy, a zależy mi jedynie na tym, abyś poczuł się jakbyś dotknął nieba. - zaskomlałem przeciągle, czując silną rękę Tomlinsona, pocierającą mnie przez bieliznę. - Oh, Harry... - westchnął, jeden z palców wsuwając pod niewinnie białą bieliznę, podczas gdy znowu osunął się w dół, między moje nogi. - Jesteś cudowny...

Po prędkim ściągnięciu ostatniej, zakrywającej mnie części garderoby, pokój przeciął prawdopodobnie najgłośniejszy jęk jaki kiedykolwiek z siebie wydałem i nawet frywolny głos Abla nie zdołał mnie zagłuszyć. Miętoliłem między palcami pojedyncze kosmyki włosów Louisa, gdy w międzyczasie on napawał mnie niepojętą dotąd rozkoszą za sprawą swych lekko opuchniętych warg, oraz krótkich paznokci, pozostawiających na skórze moich pachwin malutkie półksiężyce.

Było dokładnie tak jak mówił szatyn. Jeśli wcześniej wyobrażałem sobie coś choć trochę porównywalnego do namiastki nieba, to tamto uczucie pasowało doskonale. Wiedziałem, iż jeśli doświadczałbym czegoś takiego z kimś przypadkowym, a nie z chłopakiem, w którym naprawdę szczerze się zakochiwałem, nie byłoby mi nawet w połowie tak przyjemnie. Ta niezastąpiona intymność, oraz więź mająca swój byt tylko i wyłącznie przy osobie, której się ufało do tego stopnia, że można by bez skrępowania przyjąć za nią kulę, była w tym wszystkim najcudowniejsza.

Ludzie mogą się śmiać i dalej trwać w tej niezrozumiałej dla mnie rozpuście, ale nie muszę się przecież nimi przejmować, teraz już w pełni rozumiejąc, że to czego ja doświadczyłem byłem po stokroć lepsze i nic, ani nikt nie był w stanie mi tego odebrać.

Osiągnąłem swoje spełnienie w żenująco krótkim czasie, przez co ponownie zaczerwieniłem się intensywnie, w trakcie uspokajania płytkiego oddechu, równocześnie wsłuchując się z przymkniętymi powiekami w jedną z moich ulubionych piosenek z grającej ówcześnie płyty - ''Reminder".

Po otworzeniu oczu, od razu napotkałem zadowolone spojrzenie znacznie jaśniejszych tęczówek. Złączyłem nasze usta w pocałunku, jedną ze swych rąk, kierując w stronę krocza Louisa, jednak on zatrzymał mnie.

Odsunąłem się, patrząc na niego z rozkojarzeniem.

- A co z Tobą?

- Nie chciałem dodatkowo Cię stresować, więc... sam zrobiłem sobie dobrze...

Machinalnie utkwiłem wzrok w spodniach szatyna, po to, by zobaczyć jak delikatnie osunięte były w dół, a na wierzchu materiału widniała ciemna plama.

- Oh. - tylko tyle byłem w stanie mu odpowiedzieć.

- Czy będziesz tak uprzejmy i pożyczysz mi parę czystych spodni i bokserek? - zapytał żartobliwym tonem, tak jakbym rzeczywiście mógł odmówić.

- Weź sobie coś z komody i przy okazji podaj też mi. - mruknąłem, niemrawo wskazując na stojący przy ścianie mebel.

Tomlinson wedle moich próśb, zaraz po wyciągnięciu dla siebie najmniejszych ubrań jakie tylko zdołał znaleźć, rzucił mi wybrane na chybił trafił ciuchy, które począłem jak najprędzej zakładać, zaczynając czuć się coraz bardziej niekomfortowo przy chłopaku wyłącznie takim jak Bóg mnie stworzył.

- Ja pójdę się przebrać w łazience, dobrze?

- Nie. - pokręciłem głową, z rozbawieniem, zauważając kłębiącą się na twarzy szatyna dezorientację. - Ty widziałeś mnie już całkowicie nago, więc teraz Twoja kolej.

Po paru sekundach gorliwego wpatrywania się w jego wyraźnie zaskoczoną minę, nareszcie dostrzegłem rozświetlający ją półuśmieszek, który rzecz jasna odwzajemniłem.

Tomlinson postanowił się ze mną subtelnie podroczyć, pozbywając się kolejnych, zakrywających jego perfekcyjne ciało części garderoby we frustrująco ślimaczym tempie. Lecz dzięki temu też byłem w stanie dokładnie przyjrzeć się każdej stopniowo pokazywanej krzywiźnie, oraz pojedynczym zaokrągleniom, głównie dostrzegalnych w okolicach bioder chłopaka.

Kiedy brudne spodnie w końcu znalazły się na podłodze i Louis zaczął osuwać w dół swoją bieliznę, o mało nie zakrztusiłem się własną śliną przez przenikliwie lustrujące mnie oczy szatyna. Moja reakcja na widok niepodważalnie bardzo dużej męskości Tomlinsona, sprawiła, iż jego uśmiech poszerzył się. Piekące niemiłosiernie policzki nakazywały, według mojej dotychczasowej nieśmiałości natychmiast ulokować spojrzenie ciekawskich, zielonych oczu gdzie indziej.

Po raz pierwszy jednak udało mi się pokonać swój wstyd i nie odrywałem wzroku od oszałamiającej sylwetki szatyna, dopóki nie przywdział on moich pasujących jak ulał (zapewne ze względu na ponętne pośladki Louisa będące totalnym przeciwieństwem należącego do mnie płaskiego tyłka) bokserek, oraz odrobinę przydługich w nogawkach dresów.

- I co? Podobało Ci się? - mrugnął filuternie okiem, następnie wskakując na łóżko, później zgarniając moje desperacko potrzebujące pieszczot ciało w swoje objęcia.

- Ty bez ubrań, czy... tamto? - dopytałem, zarzucając nogę na udo Tomlinsona, przybliżając się do niego jeszcze bardziej.

Szatyn zaśmiał się lakonicznie, umiejscawiając dłoń na moim barku, które pocierał leniwie.

- Obydwa.

Ziewnąłem dużo głośniej niż miałem w zamiarze, tuż przed udzieleniem mu treściwej odpowiedzi.

- Zdecydowanie najlepszy prezent wszechczasów. A już sądziłem, że nic nie przebije tych biletów.

- Jesteś taki śliczny...

Spiąłem się, słysząc te całkowicie wyrwane z kontekstu słowa. Zawsze reagowałem na tak słodkie sformułowania w stosunku co do mnie nieufnością, nieważne jak często szatyn mi to powtarzał.

- Nie zgodzę się.

- Harry, mam już kurwa dość Twojej śmiesznie zaniżonej samooceny. - ściągnąłem brwi, spoglądając na mocno uwydatnione w tamtej chwili rysy chłopaka. W życiu nie pomyślałbym, że go to kiedyś w jakikolwiek sposób zirytuje. - Nie mam pojęcia, gdzie leży powód tego jakie masz na temat swojego wyglądu zdanie, ale strzelam, że w grę wchodzi tu albo zaawansowana ślepota, albo zwyczajna głupota.

- Nie czujesz, kiedy rymujesz.

- Jakoś mi nie do śmiechu, loczku. - speszyłem się, gdy moje próby rozluźnienia atmosfery nie wypaliły.

- Po prostu nie jestem w stanie uwierzyć w Twoje słowa, Lou. - wzruszyłem ramionami, przejeżdżając od niechcenia palcem po nagiej klatce piersiowej Tomlinsona. - Nic na to nie poradzę...

Oczy chłopaka nabrały wtedy większej łagodności.

- Jesteś piękny, Harry. Nie mam już pojęcia co zrobić, abyś był przekonany, że nie mówię tego tak po prostu. Bo muszę. Bo jesteś moim chłopakiem i taki mam ''obowiązek". Jeśli nie byłbyś absolutnie zapierający dech w piersiach, zapewne nie zaintrygowałbym się jakiś tam gościem z rocznika niżej, z którym nigdy przedtem nie gadałem. Ludzie są wzrokowcami, do cholery. - mrugałem co najmniej trzy razy szybciej niż normalnie, starając się tym sposobem powstrzymać napływające do moich oczu łzy przed wypłynięciem. - A odkąd pierwszy raz z Tobą dłużej porozmawiałem i zacząłem Cię poznawać... nieważne jak zajebiście płytko i banalnie to brzmi, z każdym następnym dniem przyłapuję się na tym, że coraz więcej powierzchownie atrakcyjnych ludzi, staje się dla mnie zwyczajnie brzydkich. A dlaczego? Dlatego, że nie sięgają Ci nawet do pięt i ja... - urwał na moment, gdy po moim policzku wreszcie popłynęła mała, słonawa kropla, którą szatyn starł wierzchem dłoni. - Ja mam doprawdy ogromną nadzieję, że nie będę miał już kolejnej okazji do czucia czegoś co pojawia się tylko, kiedy jestem z Tobą do... kogoś innego.

Zapłakałem cicho, dając upust kolejnym łzom, a kojące wargi Louisa, scałowujące je, wcale nie sprawiały, iż chciało mi się płakać mniej.

- Lou... - szepnąłem, jednak przerwało mi głębokie, przepełnione zachwytem westchnięcie Tomlinsona.

- Boże... - wymamrotał, niemal tonąc w moich szmaragdowych tęczówkach. - Warto było Cię spotkać, aby dowiedzieć się, że istnieją takie oczy jak Twoje.*

To złe. Dobrze o tym wiedziałem i nienawidziłem tego całym sobą, ale prawda jest taka, że prawdziwie lubiłem i doceniałem siebie tylko wtedy, kiedy on był obok.

🌹

Ze snu, w który nawet sam nie wiem, kiedy zapadłem, po zamknięciu na dłużej swoich ciężkich powiek, podczas wtulania się w gołą klatkę piersiową szatyna, wyrwał mnie ściszony głos Robina.

- ...Myślę, że jesteś tak jak sądzę inteligentnym chłopakiem i rozumiesz o co mi chodzi. Anne jest zbyt ulgowa, by Ci mówić o tym wprost, dlatego to ja właśnie postanowiłem z Tobą porozmawiam sam na sam.

Postanowiłem cały czas udawać, iż mój mózg w dalszym ciągu znajdował się w baśniowej krainie Morfeusza, mając w ten sposób nadzieję wyłapać szczegóły konwersacji toczącej się między Louisem a ojczymem.

- Nie musi się pan o nic martwić. - odpowiedział mu szatyn, bardzo delikatnie poprawiając się pod moim (w pewnym sensie) odprężonym ciałem. - I wiem jak kiepsko to brzmi po tym ile Harry przeze mnie wypłakał, ale to co powiedziałem przed obiadem, nie było ani trochę podkoloryzowane i zrozumiałem nareszcie jak wiele on dla mnie znaczy.

- A dokładniej?

O mało nie zszedłem na palpitację serca, kiedy Tomlinson przez dłuższy czas mu nie odpowiadał, zamiast tego przeczesując z niezwykłą czułością rozbiegane pukle.

- Sam jeszcze nie wiem jak to określić. Ale jestem pewny jednej rzeczy. - czułem jego gorący oddech, po tym gdy zbliżył swoją twarz do mojej. - Już nie udawaj, loczku. Przestałeś równomiernie oddychać.

- Szlag. - burknąłem, niechętnie unosząc w końcu powieki, a później głowę.

Robin zaśmiał się miękko, szturchając zaczepnie mój bark, zanim dźwignął się z krawędzi materaca. Nie ukrywałem tego jak wielce nie podobała mi się niewiedza na temat tego co mężczyzna powiedział Louisowi wcześniej, oraz fakt, iż szatyn zorientował się, że udawałem tuż przed wyznaniem, zapewne ciężkich do wypowiedzenia na głos słów. Moja irytacja wzrosła, kiedy mój ojczym tuż na odchodne przed opuszczeniem pokoju, posłał maturzyście porozumiewawcze spojrzenie, które on z uśmiechem odwzajemnił.

- Przyśniło Ci się coś ciekawego?

- Nie odwracaj kota ogonem, Tomlinson. - pacnąłem go lekko w żebra, przesuwając się bardziej do boku jego torsu, aby nareszcie wyzwolić chłopaka od własnego ciężaru. - O czym gadaliście?

- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, kochanie. - zagruchał przesłodzonym tonem, na koniec czochrając lokatą grzywkę (już i tak będącą w tragicznym stanie po małej drzemce).

- Po tym co robiliśmy zanim zasnąłem i tak mnie nie wpuszczą do nieba, także nie mam nic do stracenia. - parsknąłem sarkastycznie, wywracając oczami, gdy Louis chwilę po moim żarcie wybuchł donośnym i szczerym śmiechem.

I chyba nikogo nie zaskoczę, informując, że do końca tamtej wizyty, nie zdołałem wyciągnąć z niego prawdy.

🌹

Parę dni później, zaledwie dobę po wyjeździe Tomlinsona na zawody, byłem w trakcie pochłaniania, razem z dwójką swoich najlepszych przyjaciół kosmiczną ilość przeróżnych chipsów, prażynków, ciastek, oraz żelków jakie zakupili specjalnie na nasze urodzinowe nocowanie (gdy zobaczyłem te wszystkie paczki, zacząłem z podejrzliwością osądzać nastolatków o obrabowanie połowy działu z niezdrową żywnością w spożywczaku).

Oprócz nieposkromionego chrupania i mlaskania, pokój wypełniały także nasze podniecone rozmowy, przerywane co jakiś czas nieposkromionym chichotem, który próbowaliśmy w tamtej konkretnej godzinie bardziej kontrolować ze względu na modlącego się już piąty raz w ciągu dnia w pokoju obok ojca Malika, któremu broń Boże nie chcieliśmy przeszkadzać.

- Wiecie co jest najbardziej niezręcznym uczuciem, w związku z byciem synem muzułmanina? - zagadnął nas będący już od pół godziny w pidżamie (zawsze kąpał się o wiele wcześniej niż jego goście, sam nie wiem czemu) mulat. Patrzyliśmy na niego w milczeniu wyczekując z cierpliwością odpowiedzi na zadane przez Zayna pytanie. - Kiedy on modli się za ścianą, a ja w tym czasie obciągam sobie do jakiegoś porno. Nawet nie wiecie jakie mam potem dziwne wyrzuty sumienia.

Ze śmiechu o mało nie udławiłem się kawałkiem czekolady.

- Że co, kurwa? - mruknęła Emily mrużąc oczy do trzymającego dłoń na jej udzie chłopaka. - Na chuj Ci porno skoro masz mnie?

- No właśnie sama sobie odpowiedziałaś. Na chuj. - drażniłem się z nią, automatycznie robiąc unik, ze względu na to, iż spodziewałem się lecącego złowrogo w moją stronę jaśka.

- Kiedy nie ma Cię obok, muszę sobie jakoś radzić, kochanie. - zacmokał równie uszczypliwie, następnie układając usta w mały dzióbek, oczekując buziaka.

Ona jednak zamiast tego, postanowiła również i jego zaatakować spoczywającą niedaleko poduszką, tym razem trafiając idealnie w świeżo ogoloną twarz Malika.

- Jeśli już któreś z nas jest tutaj seksualnie zdesperowane to ja. - margnęła nie zaprzestając swojego ataku. - Okres spóźnia mi się już parę dni i wtedy jestem nie do wytrzymania.

- Nikt nie wie tego lepiej niż ja. - parsknął, tuż przed głuchym jęknięciem spowodowanym kolejnym uderzeniem.

Chłopak rzecz jasna nie pozostał jej dłużny od razu oddając, tyle, że dwa razy mocniej cios swoim jaśkiem, który zderzył się z klatką piersiową dziewczyny z cichym łupnięciem.

- Ała, kutasie ciapaty! Nie mam na sobie stanika! - i wtedy też każdy z nas dobrze wiedział, iż tak oto rozpętała się prawdziwa bitwa.

Przez kilka kolejnych wymierzanych w siebie uderzeń, przyglądałem się swoim przyjaciołom, z okularami Emily w dłoniach, które wręczyła mi zaraz po swoim wojennym okrzyku. Położyłem czarne bryle na nocnym stoliku, zanim wreszcie zainterweniowałem.

- Uspokójcie się, gołąbeczki! Nie mam zamiaru być świadkiem Waszego rozwo...

Urwałem, wydobywając z siebie zaskoczony okrzyk, kiedy poczułem jak dwie duże poduchy naraz zderzyły się boleśnie z moją twarzą.

Co za cwele. - pomyślałem, równocześnie sięgając po tą najtwardszą broń wypełnioną nie aż tak miękkim puchem, następnie dołączając się do pełnej śmiechu walki na poduszki.

Nie zważaliśmy na to, gdzie kierowaliśmy swe ciosy (w końcu to były tylko zwykłe jaśki, a nie prawdziwy, ciężki arsenał) naparzając się zupełnie jak małe dzieci. Już po upływie zaledwie dwóch minut każde z nas było niesamowicie potargane, a włosy moje, oraz w szczególności Emily, sprawiały wrażenie, iż trafił w nas piorun.

- Dostałam kolki, stop! Stop! - szatynka odsunęła nas na całą długość swoich długich nóg, uciskając z wykrzywionymi ustami napięty obszar.

Ja i Zayn zaśmialiśmy się dźwięcznie, później opadając bezwładnie na materac obok niej, chwytając się za obolałe z histerycznego rechotu brzuchy.

Cholera, tak strasznie, chciałem, żeby Louis tam ze mną wtedy był. Zapewne pokonałby naszą trójkę całkiem sam i nie dostał przy tym kolki tak jak Bourne.

- Tęsknię za nim. - margnąłem, ni z gruszki, ni z pietruszki przybierając pokerowy wyraz twarzy, natychmiast porzucając w niepamięć swój znakomity humor z przed zaledwie sekundy.

- Jezu, H, umawialiśmy się przecież. Dzisiejszej nocy zapominasz o tym, że masz w ogóle chłopaka. - stęknął buńczucznie mulat, trącając mnie zaczepnie w ramię.

- Łatwo Ci, kurwa mówić. Em nie ma za grosz kondycji i nie jest często zajęta jakimiś zawodami...

- Ja tu jestem. - prychnęła.

- Oj, zamknij się. - przewróciłem oczami, szczypiąc ją w udo. Potem przekręciłem się na bok, zanurzając spąsowiałą twarz w poduszkę. - Gdzie jest moje kochanieee... - przeciągnąłem dramatycznie, a mój głos był lekko stłumiony przez materiał poszewki.

Nie musiałem nawet widzieć min swoich przyjaciół, aby domyśleć się, iż posyłali sobie w tamtej właśnie chwili jedno ze swych porozumiewawczych spojrzeń.

- Wiesz co, Hazz? - zaczął Malik, kładąc dłoń na moich plecach. - Mega cieszę się, że kogoś sobie znalazłeś i traktujesz ten związek poważnie. - ułożyłem policzek na poduszce, spoglądając z dołu na chłopaka. - Samego Tomlinsona też bardzo lubię, jest naprawdę spoko gościem. Pomyliłem się co do niego.

- Nie zapominajmy z jakiego powodu wszyscy zwątpiliśmy... - westchnąłem ze zrezygnowaniem, przenosząc wzrok na ewidentnie niezadowoloną dziewczynę.

- Kotek, rozmawialiśmy o tym...

- Tak, wiem! - przerwała mu, przewracając w lekceważący sposób oczami. - Było minęło, ale ja nie zapominam. Nie o takich rzeczach. - sam nie wiedziałem jak skomentować słowa szatynki. Wiedziałem, że poniekąd miała stuprocentową rację, lecz uczucia jakimi pałałem w tamtym okresie do Louisa, zwłaszcza po tamtym zbliżeniu (o jakim de facto nie powiedziałem jeszcze przyjaciołom) nie pozwalały mi już dłużej patrzeć na Tomlinsona tak krytycznym okiem. - I nie zrozum mnie źle, H. - powiedziała, tym razem dużo spokojniej, ujmując moją dłoń w jej dwie mniejsze. - Cieszę się Twoim szczęściem w chuj. Nawet jeśli moje zachowanie pokazuje, że jest inaczej, wiesz jaka jestem i w rzeczywistości, mam ochotę szczerzyć się jak idiotka ilekroć opowiadasz o swoim Romeo. Oczy już Ci nie migoczą tak jak na początku, ale się dosłownie, kurwa, świecą. Nie jestem Twoją matką, aby prawić Ci morały i mówić co masz robić. Po prostu zrozum, że Tomlinsonowi zajmie sporo czasu zanim w pełni mu zaufam.

Uniosłem kąciki swych ust wysoko do góry, kątem oka dostrzegając, iż Malik robił to samo.

- Kocham Was... - szepnąłem niespodziewanie do dwójki nastolatków, zgarniając ich pieszczotliwie w swoje objęcia.

Oni od razu odwzajemnili ten uścisk wtulając się we mnie jeszcze mocniej.

- Ej, czy ja robię się już ślepy, czy serio widzę tam Nicka? - ja i Emily machinalnie przekręciliśmy głowy w stronę okna, przez które z konsternacją wyglądał Zayn.

Ściągnąłem brwi, w tym samym momencie też marszcząc w charakterystyczny dla siebie sposób czoło po zrozumieniu, że mulat się nie mylił. Oświetlanym jedynie przez słabe światła latarni uliczne chodnikiem, kroczył jeden z kumpli Louisa, słuchający beztrosko muzyki na słuchawkach, równocześnie z kimś pisząc.

Ale przecież...

- On nie powinien być na tych całych zawodach? - szatynka odprowadziła swoim czujnym okiem wysoką sylwetkę skocznego sportowca, dopóki nie zniknął za rogiem, pozostawiając za sobą całkiem spory mętlik w mojej głowie. - Wspominałeś, że Louis za jakąś godzinę ma grać mecz, prawda?

- No tak... - żułem niespokojnie swoją dolną wargę, zaciskając siekacze na wrażliwej skórze.

- Może nie musiała jechać tam cała drużyna. - Malik wzruszył ramionami.

I owszem, jego sposób myślenia z całą pewnością wydałby mi się logiczny, gdyby nie to, że...

- Nickolas jest zastępcą kapitana, więc jego obecność na tak ważnych zawodach jest wręcz obowiązkowa.

W powietrzu zawisła ogłuszająca cisza, w trakcie której mój żołądek praktycznie zrobił salto. Cały czas miałem nadzieję, że na sytuację tę było zupełnie inne, również całkiem sensowne wytłumaczenie i mój chłopak nie okłamał mnie. Już drugi raz zresztą.

- Przestań wybałuszać oczy jak żaba, H i zadzwoń do niego! Sądzę, że jest Ci winny wytłumaczenia.

Przełknąłem przynoszącą mi okropny dyskomfort gulę w gardle, następnie wychylając się w stronę spoczywającej na szafeczce komórki, którą jednak prędko podał mi przyjaciel.

Moje palce już od dawna nie trzęsły się tak bardzo jak podczas wybierania numeru do maturzysty, kiedy to dwójka nastolatków znajdująca się tuż obok, namówiła mnie do tego, abym włączył głośnik.

Tak więc pełne napięcia pikanie już po paru sekundach wypełniło wyciszone z jakichkolwiek oznak więcej niż jednej osoby, pomieszczenie.

- Cześć. Co się dzieje, loczku? - zapytał, wyraźnie zdyszany zaraz po przyłożeniu telefonu do ucha, zanim zdążyłem się choćby przywitać. - Nie mam czasu, bo musimy się jeszcze porozciągać, dlatego mów szybko. - wykrzywiłem usta w zdezorientowaną podkówkę, słysząc w tle przekrzykujące się głosy, nawołujące swojego kapitana, aby ''ubrał się w końcu i ruszył dupę na boisko".

- J-już nic tak w sumie... - bąknąłem, spoglądając kontem oka na zszokowanych równie mocno co ja przyjaciół. - Nie przejmuj się, powodzenia.

Po tych słowach rozłączyłem się z koszmarnymi wyrzutami sumienia o to, że w ogóle posądziłem chłopaka, który znaczył dla mnie przecież tak wiele o bycie nieszczerym.

Od zawsze miałem skłonności do wyolbrzymiania kwestii związanych z bliskimi mi osobami.

-----------------------------------------------------------
*Cytat Janusza Leona Wiśniewskiego.

Otworzyłam oczy dosłownie z pięć minut temu i od razu zostałam zaatakowana przez pewną osóbkę, która to właśnie czyta o to bym wstawiła rozdział, dlatego notkę tę piszę z jeszcze na wpół otwartymi oczami specjalnie dla niej lmao

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro