Rozdział 8
Po ucieczce ze szkoły, od razu pobiegłem naprawdę szybkim jak na moją zerową kondycję truchtem do domu. Zalewając się łzami, o mało nie wyszarpnąłem klamki, kiedy wpadłem do przedpokoju, przygotowując się psychicznie na nieuniknioną rozmowę z mamą (Robin zdążył już wtedy wyjść do pracy).
Gdy tylko moje oczy spotkały się z praktycznie identycznie zielonymi, należącymi do w tamtej chwili zmartwionej i skonsternowanej kobieciny, wiedziałem, że musi, a wręcz zasługuje na to, aby wiedzieć co działo się w moim życiu. Potrzebowałem jej porad, jej dobrych, ciepłych dłoni i luźnego żartu na rozładowanie dołującego nas obojgu napięcia. Pragnąłem po raz kolejny po upływie paru lat, stać się małym syneczkiem mamusi, nie zważającym na to, iż dzień ukończenia przeze mnie pełnoletniości zbliżał się wielkimi krokami.
Nie przerywała mi, nie zadawała zbędnych pytań jedynie przytulając moją kędzierzawą głowę do swojego ramienia, w które wypłakiwałem się bezwstydnie, obejmując ją mocno w talii. Przeczesywała potargane przez wilgotne, zimowe powietrze włosy, czekając cierpliwie na to aż moja opowieść dobiegnie końca, a gdy tak się stało i przyznałem z nieukrywanym wstydem, że nie byłem w stanie wrócić na razie do szkoły, ona po prostu uśmiechnęła się czule, odpowiadając spokojnie: ''Ok. Miałam właśnie jechać do sklepu, kupić Ci oreo, żabko?".
Przeleżałem wszystkie lekcje poniedziałkowe, wtorkowe, oraz środowe na zmianę w swoim łóżku i kanapie w salonie. Zawsze, kiedy mama przychodziła do mnie z zamiarem podania kubka herbaty, jedzenia, czy też po prostu dołączenia do mnie pod cieplutkim kocykiem, oglądając wspólnie powtórki "Two And A Half Men", miałem ochotę całować ją po rękach.
Przysięgam, kochałem te kobietę bardziej niż mógł jakikolwiek inny mężczyzna na świecie.
Emily i Zayn nie pozwolili mi cieszyć się (tak, zamierzony sarkazm) moją samotnością, non stop wymieniając ze mną wiadomości, rozmawiając przez telefon, a nawet odwiedzając na chwilę we wtorek wieczorem. Niestety duży natłok nauki nie pozwalał nam na sensowniejsze spędzanie ze sobą czasu poza murami liceum, a sama myśl tego jak wielkie zaległości miałem mieć przez swoje drobne załamanie, przyprawiała mnie o potworne ciarki.
Po wymienieniu się dwójką przyjaciół na grupowej konwersacji nowym zbiorem memów, jakie wygrzebałem w odmętach internetu, zająłem się konsumpcją swoich ukochanych skórek od pizzy, które rodzice przywieźli mi, za moment już znikając u jednych ze swojej niewielkiej grupki znajomych. Tak, nie lubiłem całej pizzy i zdaję sobie też sprawę z tego jak dziwne to jest. Mimo wszelakich różnych jej rodzajów, żaden smak nie uderzał w mój gust, poza właśnie tymi grubymi kawałkami ciasta, jakie raczej co najmniej połowa ludzi uznawała za odpadki. Można się tym najeść bardziej niż samą pizzą, serio!
Wybuchłem śmiechem, o mało nie wylewając na ozdobne poduszki sosu pomidorowego, po wyjątkowo obrzydliwym żarcie jednego z głównych bohaterów serialu.
Moje poczucie humoru było czasami na poziomie trzynastolatka.
Od: Harry 🌹
No prooooooszę!
Wysłałem kolejną wiadomość do przyjaciół, którzy w zaparte nie chcieli wspierać mnie w moim lenistwie i wysłać mi dzisiejsze zadania z matematyki już zrobione przez nich.
Od: Em 👫
Nie wkurwiaj mnie, H.
Prychnąłem.
Od: Zayn 👳
Jak tak bardzo Ci się nie chce, po prostu znajdź rozwiązania w internecie lol Co za problem?
Uśmiechając się coraz szerzej do wyświetlacza komórki, odpisałem:
Od: Harry 🌹
Że też wcześniej na to nie wpadłem! Ja to jednak jestem tępy.
Od: Em 👫
Zayn, on ma się uczyć, a nie iść na łatwiznę do cholery!!
Od: Zayn 👳
Policz do 10 skarbie. Nie wiesz, że złość piękności szkodzi?
Postanawiając nie wcinać się, żułem zaciekle lekko już chłodnawe ciasto, z zaciekawieniem odczytując kolejne wiadomości, w których to urocza parka nastolatków przekomarzała się ze sobą. Sam już nie wiedziałem, czyje bezczelne odpowiedzi bardziej mnie śmieszyły.
Odgłos podwójnego wciśnięcia dzwonka do drzwi jakimś cudem przebił się przez głośne dialogi bohaterów "Two And A Half Men", dlatego jęcząc buńczucznie, zrzuciłem gruby koc ze swych nóg, później kładąc na stoliku do kawy talerz z ostatnimi resztkami pizzy, oraz końcówkę sosu pomidorowego. Ściszyłem niedbale telewizję, dzięki czemu usłyszałem ponowną próbę zwrócenia na siebie uwagi osoby, która stała za drzwiami.
- No idę, już idę! - zawołałem, wywracając oczami będąc praktycznie pewnym, że była to staruszka z naprzeciwka, która uporczywie tutaj przychodziła od rana, już trzy razy prosząc mnie o największe pierdoły tego świata. - Pani Lottery, czy nie może Pani przyjść tutaj raz i wziąć wszystko co jest Pani potrzebne?! - krzyknąłem zza drewnianej powierzchni, odblokowując zamek. - Tak się składa, że jestem niezwykle zajęty i...
Wnet zamilkłem, gdy po otworzeniu ze zirytowaną miną drzwi, okazało się, że nie stała tam niska, siwa kobiecina, ale szczupły, całkowicie młody i atrakcyjny szatyn. Błękit jego oczu, odbił światło zapalonej w przedpokoju żarówki.
- Cześć, możemy poroz... - nie zdołał dokończyć, po tym jak zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem. A przynajmniej spróbowałem, co nie uniemożliwiła mi jego szybko wsunięta pomiędzy futrynę, a drzwi stopa. - Ała. - sarknął ironicznie, kiedy zacząłem napierać na jego buta, chcąc w ten sposób zmusić do cofnięcia się.
- Idź sobie. - warknąłem, czując jak chłopak stopniowo powiększał szparę między nami.
Trudno się zresztą dziwić, byłem od niego zdecydowanie dużo słabszy.
- Harry, proszę, ja chcę tylko pogadać. - zacisnąłem zęby, mimo, iż wiedziałem, że przegrałem tę małą walkę już w momencie jej rozpoczęcia się.
- Miałeś szansę naprawić to co schrzaniłeś jakieś pięć dni temu. Czas minął.
- Kurwa mać, chciałem z Tobą pogadać już w poniedziałek, dopóki nie uciekłeś i przez cały ten czas byłem przekonany, że mnie zwyczajnie unikasz i dzisiaj dopiero dowiedziałem się, że po prostu nie chodzisz do szkoły. - wyrzucił z siebie na jednym oddechu. - Nie każę Ci, abyś znowu zaczął gdzieś ze mną wychodzić, masz pełne prawo do nienawidzenia mnie, ale proszę, Harry, daj mi góra pięć minut. Jeżeli po tym będziesz kazał mi wyjść, zrobię to.
Nacisk jaki wywierałem na drewnianej powierzchni zmniejszał się z każdym wypowiadanym przez Louisa słowem. To na jak niesamowicie zdesperowanego i pełnego nadziei brzmiał, sprawiło, że moje stuprocentowo wrogie nastawienie co do niego, zmalało.
Natychmiast potrząsnąłem głową, nie dając pozwolić swojemu ogromnemu sercu przejąć kontrolę nad rozumem. Ostatnie czego w tamtej chwili potrzebowałem to stracenie czujności, razem z całą swoją wiarygodnością.
- Nie wiem... - bąknąłem niemrawo.
- Obiecuję.
Oh, do chuja, no. Jak to się mówi, raz kozie śmierć, racja?
- Wchodź. - westchnąłem, owijając swoje długie palce dookoła klamki, którą uchwyciłem, dając w ten sposób Tomlinsonowi do zrozumienia, aby przekroczył próg, co uczynił niemal od razu.
- Mogę zdjąć kurtkę? - zapytał niepewnie, po tym gdy zamknąłem za nim z pokerową miną drzwi.
- Tak, ale lepiej butów nie.
Moja odpowiedź nie potrzebowała żadnego zbędnego komentarza. Maturzysta nadgryzł wąską wargę, zsuwając z ramion bardzo gruby polar, który powiesił na zajętym już przez mój płaszcz wieszaku.
- W porządku, to... - oczyścił gardło, przez moment błądząc swoim wzrokiem wszędzie, byleby tylko nie patrzeć mi w oczy. - Sam w sumie nie wiem od czego zacząć. - zaśmiał się nerwowo, przeczesując nienaturalnie zmierzwioną przez wiatr grzywkę.
- Może najlepiej od początku? - splotłem ramiona na piersi, opierając ciężar swojego ciała na prawej nodze. - Moja przyjaciółka lubi to powtarzać. - jestem przekonany, że moje celowe unikanie wypowiedzenia na głos imienia Bourne, było oczywistą aluzją do nieprzyjemnego incydentu jakiego byłem świadkiem kilka dni wcześniej.
- Przepraszam. - powiedział, wreszcie wlepiając spojrzenie niebieskich tęczówek w moje. Przełknąłem ślinę, ukrywając to jak niewyobrażalnie zaschło mi w tamtym momencie w ustach. - Za pocałunek z Danielle, za moje zachowanie w stosunku co do Emily, ale zdecydowanie najbardziej chcę przeprosić Cię za to co zrobiłem w sobotę rano, gdy przyszedłem tutaj najebany w cztery dupy po imprezie i powiedziałem Ci tyle okropnych rzeczy...
- To było więcej niż okropne, Louis. - zmroziłem go nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem. - Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuł się bardziej zraniony i upokorzony, wiesz?
- Zdaję sobie z tego sprawę i nadal nie mogę uwierzyć, że naprawdę odwaliłem to co odwaliłem... - szarpnął z zakłopotaniem, między palcami swoje kasztanowe włosy. - Po pijaku robię się agresywny i gadam to co mi ślina na język przyniesie.
- Nie trudno zauważyć.
- Zdaję sobie sprawę jak bardzo spieprzyłem, ale nie dałeś mi nawet szansy na wytłumaczenie się.
- Czy Ty się w ogóle słyszysz?! - nie wytrzymałem już dłuższego tłumienia w sobie emocji. - Po tym gdy wyszedłeś ze mną na randkę, dałeś mi najpiękniejsze róże jakie kiedykolwiek widziałem, flirtowałeś przez praktycznie większość naszego wyjścia i teraz uważasz, że miałem Cię tak po prostu wysłuchać po zobaczeniu jak wymieniasz się śliną z Danielle?!
- Myślałem, że mi ufasz. - zmarszczka między moimi brwiami wygładziła się po tym, kiedy te słowa opuściły jego usta.
Przez jakiś czas obydwoje milczeliśmy.
- Zaufanie nie polega na tym, że podczas gdy jedna osoba wierzy w wierność tej drugiej, ta bez skrupułów może wyczyniać coś takiego za jej plecami. - skwitowałem.
- Tak jak mówiłem, miałeś prawo się wściec, ale proszę, pozwól mi opowiedzieć Ci jak wyglądało to wszystko z mojej perspektywy. - zrobił krótką pauzę, nim skinąłem delikatnie głową, dając mu tym do zrozumienia, by kontynuował. Miałem serdecznie po dziurki w nosie tak wielu niewyjaśnionych do tamtej pory kwestii. - Danielle ma na moim punkcie pierdolca, bo obsesja jest, moim zdaniem, zbyt delikatnym określeniem. Zanim jeszcze zaczęliśmy spotykać się poza szkołą, nie wolno było mi chociażby spojrzeć na innych ludzi, zwłaszcza dziewczyny, pomimo tego, że przecież nie byliśmy nigdy w prawdziwym związku. - zamrugałem. Wydźwięk jego dwóch ostatnich słów wydał mi się niezwykle interesujący. - Kiedy postanowiłem z nią ''zerwać"... - nakreślił w powietrzu cudzysłów. - ...jak możesz się domyśleć, wkurwiła się i coś tam bredziła, że nikt mi nigdy nie zastąpi jej, bla bla bla. - przewrócił oczami, wytykając lekko język na wierzch. - Totalnie ją ignorując, skupiłem się na Tobie i praktycznie zapomniałem o istnieniu takiej laski jak ona. Sprawy się niestety pokomplikowały, gdy spotkałem ją na imprezie u Brada. Pamiętasz jak szukałem go, a potem zostawiłem Cię wtedy w kuchni, mówiąc, że muszę coś z nim załatwić? Prawdą było, iż wiedziałem doskonale gdzie jest. Z Danielle. To właśnie z nią chciałem uzgodnić to, aby przestała mnie w końcu dosłownie molestować wzrokiem i odpierdoliła się od nas.
Nas.
Z każdym następnym faktem przed jakim stawiał mnie szatyn, moja złość i żal jaki co do niego czułem, ulatniał się zupełnie jak ręką odjął. Zwłaszcza po wypowiedzeniu ostatniego słowa.
- Ale co całowanie się z nią, w dodatku tak namiętnie, ma niby do wyjaśniania sobie czegoś? - nawet jeśli naprawdę zaczynałem wierzyć, iż Tomlinson od początku nie miał żadnych złych intencji co do mnie, nadal pozostawało parę niewyjaśnionych przez niego rzeczy.
- Obiecała mi, że jak tylko pocałuję ją ten ostatni raz, tak jak lubi najbardziej, da mi spokój. - odparł. - Nie chciałem tego robić, ale nie znasz jej tak jak ja, Harry, nie wiesz jak bardzo jest pojebana. Uznałem, że skoro zostałeś na dole, a ten pocałunek z nią nic dla mnie nie znaczył, nie robiłem niczego złego. - zaczynał mówić coraz żywiej, gestykulując w swoim stylu, zapewne przez to, iż dostrzegał, że rzeczywiście uważnie go słuchałem i moje miny nie wskazywały na jakikolwiek brak ufności jego słowom. - To dlatego też powiedziałem te wszystkie gówna po pijaku. Oczywiście, zdecydowanej większości żałuję jak niczego innego, ale poniekąd, mówiłem też prawdę. Zależy mi na Tobie, Harry. - zrobił krok w moją stronę, pokonując dzielący nas zbyt odległy dystans. - I wiem, że mimo tego jak bardzo spierdoliłem, nie jestem Ci obojętny. - mruknął cicho, ponownie krzyżując spojrzenia naszych tęczówek, o chłodnych barwach, które jakimś zagadkowym sposobem, nie gryzły się ze sobą. Przeciwnie.
Może wydawać się to absurdalne, ale według mnie, zieleń bluszczu niezwykle dopasowywała się do błękitu pacyficznego oceanu.
Uwierzyłem mu.
- Czy naprawdę oczekujesz ode mnie, że tak po prostu puszczę w niepamięć to jak bardzo mnie zraniłeś?
- Harry. - pokręcił głową, muskając tkliwie wierzch mojej dłoni swymi palcami. - Oczekuję od Ciebie jedynie wybaczenia.
Zacisnąłem wargi. Jego prośba odbijała się echem w mojej czaszce, a przemyślenie jej nie było najłatwiejszą rzeczą do zrobienia, kiedy najbardziej ujmujący me oczy młody mężczyzna jakiego w życiu widziałem, stał tak blisko mnie, przypatrując się mojej twarzy z ogromem nadziei wypisanej na tej jego.
- Nie chcę tego później żałować, Lou. - nie panowałem nad sobą, w chwili, gdy wypowiadałem to zdrobnienie, które chłopak tak bardzo uwielbiał.
- Po prostu daj mi drugą szansę, loczku. Nie zmarnuję jej. - on widząc jak szybko udało mu się rozkruszyć moje mury, również odważył się użyć pieszczotliwego określenia. - Nie bądź głupcem.
- Lubisz tego głupca. - przygryzłem dolną wargę. - Sam tak powiedziałeś.
- Nie sądzę, by to co do Ciebie czuję mieściło się jedynie w obszarze sympatii, Harry.
- Chyba wiem co masz na myśli... I przyznam szczerze, odwzajemniam to.
Wstrzymałem oddech, w momencie, w którym szatyn lekko stanął na palcach dzięki czemu koniuszki naszych nosów otarły się o siebie, a usta dzieliło jedynie kilka centymetrów. Wystarczyło tylko trochę przechylić głowę na bok.
Nie przypominam sobie, abyśmy wcześniej mieli okazję do tak głębokiego wpatrywania się w swoje oczy. Wszystko wydawało mi się jedynie jakimś pięknym, ale surrealistycznym snem.
- Czy jeślibym Cię teraz pocałował, byłoby to nie na miejscu? - po tym co powiedział, spłonąłem rozanielonym rumieńcem, uśmiechając się szeroko.
- Wyjątkowo nie na miejscu. - parsknąłem, obejmując jego kark. Nawijałem krótsze kosmyki włosów Louisa, mając ochotę piszczeć niczym Emily ilekroć Shawn Mendes wypuszczał nowy teledysk.
- No to... - ułożył swoje drobne dłonie na mojej talii, jeszcze bardziej zmniejszając w ten sposób dystans między naszą dwójką. - Chciałbym, żebyś to Ty mnie pocałował. - miałem wrażenie, że serce lada moment wyfrunie z mojej klatki piersiowej i poszybuje, gdzieś do ciepłych krajów, a może nawet jeszcze dalej. - Więc zrób to, głupcze.
I posłuchałem go.
Łagodnie naparłem swoimi pełnymi ustami na te cieńsze, a w momencie ich zetknięcia się, przymknąłem powieki. Tomlinson pogłębił pocałunek mrucząc przy tym cicho, powodując tym też i u mnie dyskretny dźwięk wyrażający aprobatę jego ruchom.
O dziwo, tak jak wielokrotnie to sobie wyobrażałem, nie zastanawiałem się z wielką paniką, oraz zażenowaniem nad tym jak prawdopodobnie niesamowicie kiepsko całowałem i nie trzeba było być Louisem, aby to zauważyć. Kiedy nasze wargi ocierały się o siebie, ja ledwo utrzymywałem się na własnych, dygoczących w kolanach jak jeszcze nigdy przedtem nogach. Ciepło do tamtej pory rozlewające się tylko na moich policzkach, rozprzestrzeniło się po całym ciele, sprawiając tym samym, iż moje serce zaczęło pompować krew z zawrotną prędkością. To co działo się w moim żołądku było prawdopodobnie najosobliwszą, ale też równocześnie najprzyjemniejszą rzeczą jakiej doświadczyłem przez całe siedemnaście lat od swoich narodzin.
Szatyn prowadził w tym pocałunku, zupełnie jak podczas jakiegoś skomplikowanego tańca. Mimo tego, że był ode mnie prawie dziesięć centymetrów niższy, siła z jaką napierał na moje wargi, zacieśniając uścisk na materiale jednej z moich rozciągniętych i spranych koszulek, przechylał moją sylwetkę w tył. Przytrzymywałem się go kurczowo, gotowy na możliwy upadek, spowodowany straceniem przeze mnie równowagi.
Z niejasnych jednak nawet dla samego siebie powodów, wiedziałem, że Louis i tak by mnie złapał.
Chłopak przerwał pocałunek jako pierwszy, lecz nie odsunął się ode mnie, lecz wtulił się z czułością w zagłębienie mojej szyi i wdychał nie tak subtelnie zapach skóry tamtego obszaru. Odwzajemniłem uścisk, oplatając jego mniejsze od moich barki ramionami, osłaniając przed każdym możliwym złem tego świata jakie mogło nieopodal na niego czyhać.
Ja naprawdę byłbym gotowy dla niego zmierzyć się z armią, uzbrojoną w broń palną, mając przy sobie tylko nóż, nawet jeśli zacząłem z nim rozmawiać zaledwie dwa tygodnie temu. Może i Tomlinson był ode mnie starszy i dużo bardziej męski, ale odczuwałem niebywałą potrzebę opiekowania się nim.
A pamiętam jeszcze jak ponad roku temu naśmiewałem się z tego w jak zawrotnym tempie to moi przyjaciele stracili dla siebie głowę.
Słyszałem kiedyś, że młodym ludziom, takim jak ja, jest dużo łatwiej się w kimś zadurzyć. Być może była to kwestia hormonów, a być może zwykłej naiwności, jednak nie da się podważyć pewnych faktów; żadna osoba w pełni dojrzała nie zdoła poczuć tak intensywnych uczuć do drugiego człowieka równie szybko co nastolatki. Ponieważ nasze niedoświadczone słodko-gorzkim żywotem umysły, nie są zaśmiecane takimi przeszkodami jak pieniądze, praca, czy przeszłość danej osoby. To młodsze pokolenie ofiarowuje swój wolny czas, a poniekąd jakiś kawałeczek samego siebie komuś innemu, bo ufa, czuję się przy tym kimś lepiej niż przy kimkolwiek innym i jest to całkowicie szczere.
Poza tym, sami odpowiedzcie sobie na pytanie, kto kocha najmocniej i najbardziej bezwarunkowo? Oczywiście, małe dzieci. W końcu obydwoje byliśmy przecież właśnie takimi beztroskimi, czasem głupiutkimi berbeciami.
- Jesteś taki malutki... - wyszemrałem w jego lekko zmierzwione włosy.
- Zaraz Ty będziesz malutki jak skrócę Cię o całą długość tych Twoich szczudeł. - prychnął, ale w jego głosie słyszałem to, iż się uśmiechał.
- Aż cały drżę ze strachu. - odparłem sarkastycznie.
Zaśmiałem się figlarnie po tym, gdy w mojej głowie zrodził się dość odważny jak na mnie pomysł.
- Co się tak chichrasz? Mogę Ci se... Odstaw mnie na ziemię, Styles! - szamotał się, kiedy wsunąłem jedną dłoń pod jego kolana, natomiast drugą ułożyłem na łopatkach szatyna i uniosłem w ten sposób na rękach, cały czas głupio się przy tym szczerząc.
- Jesteś leciutki jak mój kuzyn, wiesz? Ma dziewięć lat. - chichotałem, niewzruszony ciosami jakie wymierzał w moją klatkę piersiową i maniakalnymi ruchami jego szczupłych nóg.
Było to właściwie całkiem urocze.
- Mógłbyś mnie nie obrażać? - fuknął, starając się ugryźć mój palec. - I nie rozbierać?
Przewróciłem oczami, mocno przytrzymując ciało Louisa przy torsie, jedną ręką jak najprędzej pozbywając się z jego nóg adidasów.
- Chyba ocipiałeś. Nie pobrudzisz mi dywanu, mama by mnie chyba zabiła! - w chwili, w której lewy but wylądował na podłodze, on machinalnie odprężył się w moich objęciach.
- Mogę wejść do środka? - ściągnął brwi. - To znaczy, że... wybaczasz mi? - zaczerwieniłem się, gdy odstawiłem go na ziemię, po ściągnięciu trampka z jego prawej stopy.
- Tak... - chłopak był ewidentnie zadowolony z tego, iż to on znowu był tym onieśmielającym i dominującym, co było doskonale widać, po wyrazie jego twarzy.
- To cudownie... - mruknął, cmokając mnie króciutko w spąsowiały policzek.
Chwyciłem dużo pewniej niż dotychczas jego dłoń w swoją, ciągnąc w kierunku salonu.
- Lubisz skórki od pizzy?
🌹
- Wiesz co? - zagadnął mnie, przyciągając bliżej siebie, gdy siedzieliśmy w salonie przykryci kocem, skacząc po przeróżnych kanałach telewizyjnych. - To, że jesteś wegetarianinem jeszcze nie jest dla mnie niczym zaskakującym, ale Boże, jak można woleć jakieś bezpłciowe dupki od całej pizzy?! - zachichotałem z pełną buzią, w której przeżuwałem ostatnią skórkę.
Ułożyłem głowę na jego ramieniu, zamykając oczy i rozkoszowałem się błogim uczuciem delikatnych dłoni Louisa, głaszczących moje biodro.
- Przynajmniej nie są tak tuczące jak reszta pizzy. - broniłem się.
- W takim razie co to jest? - parsknął, bez ostrzeżenia podszczypując malutką oponkę w dolnych partiach mojego brzucha. Podskoczyłem na kanapie, wyjękując z siebie coś na wzór pisku, pomieszanego z westchnięciem.
- To tak zwane konsekwencje olbrzymiego lenistwa, zmieszane z odrobiną słodyczy i fast foodów. - przewróciłem na niego oczami. - Nie wszyscy muszą mieć takie ciało jak Ty, egocentryku.
- Sport to całe moje życie, ale nie widzę żadnego problemu w tym, że inni po prostu wolą robić co innego... Tudzież nic nie robić.
Zaśmialiśmy się zgodnie, mimo, iż nie było to przecież nie wiadomo jak śmieszne. Myślę, że najzwyczajniej w świecie sama obecność szatyna wprawiała mnie w tak dobry nastrój.
- Louis? - szepnąłem, kreśląc opuszką palca zygzaki na jego torsie przykrytym materiałem luźnej bluzki.
- Tak, kochanie?
Oddychaj, Harry, oddychaj.
- Co Ci się we mnie najbardziej podoba? - spojrzałem na chłopaka z dołu, zadzierając mocno nos do góry.
Uśmiechnął się lekko, dając mi małego pstryczka w ucho, a ja krzywiąc się, przycisnąłem twarz do klatki piersiowej Tomlinsona.
- Z wyglądu, czy charakteru?
- Charakteru najlepiej, bo z wyglądu raczej dużo nie wymienisz. - burknąłem.
- Nie mów tak, loczku. - zmarszczył czoło, targając moją lokatą grzywkę. - Jesteś prawdopodobnie najpiękniejszym człowiekiem jakiego widziałem. Twoja uroda jest nietypowa, to fakt, ale nie jest wyznacznikiem brzydoty, wręcz przeciwnie.
Mimo, iż słyszałem podobne rzeczy już wielokrotnie z ust Emily, czy też mamy, dopiero w zapewnienia Louisa uwierzyłem.
Naprawdę po raz pierwszy na chwileczkę uwierzyłem w to, że jestem piękny.
- J-ja... Dziękuję... - uniosłem się nieznacznie, po to by móc złożyć na drapiącym od jego zarostu policzku, nieśmiały całus. - Wymień proszę jedną, taką Twoją najulubieńszą rzecz we mnie i z charakteru i z wyglądu. - ponownie, przytuliłem się do chłopaka.
- Hmm... - zamruczałem pod nosem, delektując się sposobem w jaki masował tkliwie skórę mojej głowy. - Uwielbiam w Tobie to, że mimo tego jak często się rumienisz i ulegasz prośbom i woli innych ludzi, potrafisz niejednokrotnie postawić na swoim i nie dać sobie wejść na głowę. Nie zdajesz sobie sprawy jak niesamowicie mi to zaimponowało, kiedy się kłóciliśmy. - pokiwałem głową. W moim brzuchu obudziło się prawdziwe zoo, bo motylami tego się nie dało nazwać.
- A moja fizjonomia? - parodiując zalotne trzepotanie rzęsami, podparłem się rękoma na jego udzie, wychodząc przez to do połowy spod koca.
Błękitne tęczówki Louisa, przez dłuższą chwilę wpatrywały się w moje. W końcu zamrugał kilkukrotnie, jakby dopiero co zdając sobie sprawę z tego, gdzie właściwie się znajdował. W końcu odpowiedział, a jego melancholijny głos wprawił mnie w niemałe zakłopotanie.
- Twoje oczy.
-----------------------------------------------------------
No i mamy pierwszy Larry kiss!
Spodziewaliście się, że Harry wybaczy Louisowi tak szybko? Zrobilibyście na jego miejscu to samo?
Ja mogę się ze swojej strony jedynie tylko pochwalić tym, że oficjalnie, od piątku ze względu na swoje szesnaste urodziny, mogę robić legalnie niektóre rzeczy, których nie mogłam robić wcześniej (np. oglądanie filmów 16+ lol)!
KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro