Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Przychodziłem do Louisa każdego dnia bez wyjątku przez następne około trzy tygodnie. Zanosiłem mu zdjęcia szkolnych notatek, oraz prac domowych, które byłem zmuszany zdobywać od ''Hien", ze względu na to, iż nie byłem tym samym rocznikiem co Tomlinson. Robiłem mu podczas każdej mojej wizyty herbatę, którą popijał ze smakiem, w trakcie oglądania ze mną filmów, lub też (co zdarzało się nam najczęściej) zwyczajnych rozmów o totalnych głupotach, kiedy to starałem się go ze wszystkich sił rozśmieszać. Udało mi się to dopiero po wielu dniach wyczerpujących wysiłków, ale jestem pewny, że było warto.

Chwila, w której do tamtej pory wyraźnie zasmucona, wykończona twarz, momentalnie pojaśniała, przez szeroki uśmiech, pokazujący większość jego zębów, była niczym ogłoszenie w kraju zniszczonego wojnami rozejmu, czy też całkowitego pokoju. Wtedy wreszcie odetchnąłem z ulgą, odwzajemniając szczery chichot, powodujący wkroczenie na nieogolone od wielu dni policzki szatyna dwóch, bladoróżowych rumieńców.

Ze względu na to jak wiele czasu poświęcałem na towarzyszeniu swojemu chłopakowi, kompletnie zaniedbałem naukę, w której kolosalnie wręcz się opuściłem, jednak największe wyrzuty sumienia miałem z powodu świadomości tego jak absolutne minimum godzin poza szkołą (lub równie dobrze można rzec, domem Tomlinsonów) spędziłem z rodziną i przyjaciółmi. Mimo to, wybaczali mi wszelkie spóźnienia, odwoływanie spotkań na ostatnią chwilę, czy parę razy nawet całkowite zapominanie o ustalonych wcześniej planach. Dużo pisałem wieczorami z Emily i Zaynem, lub poświęcałem ten czas przed snem na długie rozmowy z mamą, albo ojczymem, chcąc desperacko wszystko to nadrobić.

- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo jestem dumna z tego, że wychowałam Cię na tak czułego i wspierającego człowieka. Louis to taki szczęściarz! - powiedziała pewnego dnia tak oddana mi rodzicielka, a po usłyszeniu podobnych słów kilkukrotnie od reszty, w tamtych dniach mocno zaniedbanych z mojej winy bliskich, nabierałem coraz więcej pewności co do tego, iż moje zachowanie rzeczywiście było godne pochwały.

Zdecydowanie najbardziej wyczerpujące były parę dni, mniej więcej gdzieś w połowie stycznia, kiedy to Zayn obchodził swoje osiemnaste urodziny i biegałem na zmianę od Tomlinsona do Malika, do domu wracając tak naprawdę tylko w celu wzięcia krótkiego, orzeźwiającego prysznica, a następnie położeniu się resztkami sił na łóżku. Zaśnięcie nie wymagało ode mnie specjalnie dużo czasu, ze względu na to jak, kolokwialnie mówiąc, padałem ze zmęczenia na ryj.

Najświętsze bóstwa tego wszechświata, jak ja mam poprawić tak wiele testów, czy klasówek, jeszcze przed wielkanocną przerwą świąteczną? - rozmyślałem, podczas niespiesznej konsumpcji swojego śniadania, wiedząc, że kapitan ''Hien" miał przyjechać pod mój dom dopiero za parę minut.

I nawet jeśli niesamowicie cieszyłem się tym, że chłopak nareszcie, po ponad trzech tygodniach swej nieobecności w szkole zdecydował się do niej wrócić, okropnie nie na rękę był dla mnie termin jaki sobie wybrał, a mianowicie, ostatni dzień stycznia.

Dokładnie dobę później miałem ukończyć pełnoletniość i w świetle prawa stać się dorosły.

Nienawidziłem dnia swoich urodzin całym sercem i dla wielu osób z mojego otoczenia było to nawet jeszcze dziwniejsze niż moja niechęć do całej pizzy. Zwyczajnie irytowała mnie ta fałszywa otoczka życzliwości, powtarzająca się z roku na rok, niejednokrotnie puste życzenia, no i jeszcze te prezenty. Jedno z najgorszych pytań jakie ktoś mógłby mi tylko zadać to ''co chciałbyś dostać?". Rzecz w tym, że sam nie znałem odpowiedzi. Tak naprawdę nie gustowałem jakoś szczególnie w rzeczach materialnych, bo gdy odczuwałem potrzebę kupienia sobie jakiejś części garderoby, albo innego drobiazgu, od razu wykorzystywałem na to moje oszczędności, lub brałem pieniądze od rodziców.

Większość rodziny, czy też Zayn, w stu procentach to akceptowała, jednak Emily była dużym wyjątkiem i cieszyła się moją nadchodzącą osiemnastką tak jak właściwie powinienem ja. I dlatego też obawiałem się, iż wypapla wszystko przez przypadek Louisowi, kiedy ten tylko przekroczy próg liceum.

To nie tak, że nie powiedziałem swojemu własnemu chłopakowi o podstawowych faktach z mojego życia, jak właśnie, kiedy to pojawiłem się na świecie, lecz wiedziałem doskonale jak rozrzutny potrafił być szatyn jeśli w grę wchodziły pieniądze na wszelakie upominki dla mnie (tak, dostałem od niego już co najmniej trzy prezenty bez okazji). Miałem więc cichą nadzieję, że przez swój ciężki miesiąc, moje urodziny wylecą mu całkowicie z głowy i obejdzie się bez tych wszystkich rzeczy, za którymi tak niesamowicie nie przepadałem. Jednak zdawałem sobie też sprawę z tego, że posiadając przyjaciółkę jak Bourne... szansę pozostania incognito były niezwykle złudne.

- Jesteś pewny, że nie zamierzasz zorganizować jakiejś urodzinowej imprezy? - zagadnął mnie po raz kolejny w ciągu paru dni Robin.

Dyskretnie przewróciłem oczami, przełykając kolejny kęs jajecznicy.

- Tak, tato. Zaufaj mi, Em z całą pewnością nie zawiedzie i wykombinuje coś na własną rękę. Może nie aż tak dużego, ale jednak.

- Cóż... - mężczyzna upił niewielkiego łyka swej parującej kawy. - W takim wypadku, może zamiast organizowania jakiegoś melanżu, udałoby Ci się jutro przyprowadzić po szkole na obiad do nas Louisa?

Zatrzymałem widelec z kolejną porcją posiłku w połowie drogi do moich otwartych ust. Utkwiłem skonsternowane spojrzenie najpierw w wyczekująco przypatrującym mi się ojczymie, a następnie w lekko uśmiechającej się z boku mamie.

- Ja... - bąknąłem. - Myślicie, że to odpowiednia pora?

Oh, bardzo dobrze wiedziałem, iż w końcu wypadałoby zaprosić mojego chłopaka na małą ''konfrontację" z rodzicami po jakichś siedmiu tygodniach oficjalnego spotykania się ze sobą. Nieważne jak tego pragnąłem, nie mogłem winić tę dwójkę utrzymujących mnie ludzi za ciekawość i chęć poznania partii ich syna bliżej.

Ale też, bez właściwie żadnych konkretnych powodów, troszkę się tego wszystkiego obawiałem.

- Tak jak mówiłam w święta, decyzja należy tylko wyłącznie do Ciebie i Lou. - powiedziała brunetka, skracając z czułością w głosie imię Tomlinsona. - On jest w chwili obecnej po zdecydowanie niemałych przejściach, dlatego my z Robinem rozumiemy jeśli...

- Zapytam go. - przerwałem jej, kładąc na swoim języku ostatni kęs jajecznicy.

- C-co? - zaśmiałem się krótko, kiedy mama niemalże zadławiła się powietrzem.

- Szybko poszło. - parsknął mężczyzna, puszczając mi przez całą długość stołu porozumiewawcze oczko, które też odwzajemniłem.

- Louis lubi słuchać moich opowieści o Was, więc myślę, że nie powinien mieć w związku z tym żadnego problemu.

Mam nadzieję. - dodałem w głowie, podchodząc z pustym talerzem do zmywarki.

Zanim brunetka zdążyła jeszcze cokolwiek od siebie dodać, do moich uszu dotarł donośny, charakterystyczny odgłos wywołany przez samochodowy klakson.

Pospiesznie odłożyłem brudne naczynia i po szybkim pożegnaniu się z rodzicami, chwyciłem leżący swobodnie obok nogi stołu plecak. Wsunąłem na stopy pierwsze lepsze buty i po zarzuceniu na plecy kurtki, potruchtałem w kierunku zamkniętej furtki, dostrzegając zza bramy doskonale znane mi audi.

Przygryzłem z uśmiechem wargę, machając znajdującemu się wewnątrz pojazdu szatynowi, który odpowiadając mi tym samym, wyszczerzył się szeroko.

- Dzień dobry, zastałem panicza Stylesa? - zażartował, gdy drzwi po stronie pasażera otworzyły się, później ukazując wewnątrz pojazdu burzę brązowych loków.

- Przykro mi, dzisiaj jest niedysponowany. - odparłem, następnie pochylając się do powitalnego całusa.

Chłopak ściągnął z moich barków czarną torbę, którą rzucił na tylne siedzenie, koło swojego plecaka, dając mi w ten sposób większą swobodę ruchów. Jako, że Tomlinson nawet na chwilę nie wyłączył silnika, odjechał wzdłuż ulicy nim zdążyłem zapiąć pas.

- Nie wierzę, że wracam do szkoły. - mruknął maturzysta, układając bez skrępowania swoją dłoń na moim kolanie, tak jak zwykł to robić zazwyczaj.

A ja mimo to, w dalszym ciągu miałem w brzuchu te głupie motylki.

- Cieszysz się?

- Oczywiście, kurwa, że nie. - zaśmiałem się w głos, przykrywając chłodne palce Louisa swoimi. - Nigdy nie lubiłem wracać do budy po wakacjach, nawet jako dziecko. Kiedy wszyscy już za nią tęsknili, mnie trzeba było zaciągać tam siłą.

- Ja mam właśnie na odwrót. - prychnąłem, widząc jak Tomlinson w obrzydzeniu wysunął na wierzch koniuszek języka.

- Bo Ty ogółem jesteś pojebany, ale zdążyłem się przyzwyczaić.

- Ale z Ciebie jest czasami cham. - trzepnąłem go z oburzeniem w udo.

- Nie kłam. Nie ma większego dżentelmena ode mnie. - uśmiechnął się cynicznie, spoglądając na mnie kątem oka.

- Skoro tak twierdzisz, to mógłbyś wykorzystać swoje dobre wychowanie i elokwencję w pewnych specjalnych okolicznościach. - wymamrotałem, powoli nakierowując naszą rozmowę na temat jutrzejszego obiadu. Byłem zdania, że im szybciej tym lepiej.

Szatyn zmarszczył delikatnie brwi, skręcając bez pośpiechu w prawo.

- Mówimy o jakichś konkretnych okolicznościach? - dopytywał.

- Wiesz... jest tego naprawdę dużo. Wywiad o pracę, wymiganie się z niewielkiego przewinienia na komisariacie policyjnym, spotkanie z rodzicami swojego chłopaka, ubłaganie dyrektor...

- Tak, loczku, chciałbym wreszcie bardziej ich poznać.

- O kurwa, nawet nie wiesz jak wielki kamień mi teraz spadł z serca. - odrzekłem, demonstracyjnie wypuszczając spomiędzy ust z głośnym świstem powietrze.

Tomlinson parsknął śmiechem.

- Jesteś taki uroczy, kiedy chcesz mi o czymś powiedzieć i zamiast walić prosto z mostu, zawsze pleciesz z początku jakieś masło maślane.

Zarumieniłem się słysząc to, swoje rozbiegane spojrzenie skupiając na wolnej ręce chłopaka, którą się bawiłem.

- Czyli pasowałby Ci jutro obiad u mnie, zaraz po lekcjach? - po chwili odważyłem się spojrzeć na skupionego na drodze szatyna spode łba.

- Jasne. Specjalnie przełożę jutrzejszy trening na dzisiaj w takim wypadku. - uśmiechnąłem się najszerzej jak potrafiłem, unosząc knykcie Louisa do swoich ust. - To jest ten moment, gdy mówisz mi, że jestem najlepszym chłopakiem na świecie.

- Już sobie tak nie schlebiaj, narcyzie. - rzuciłem prześmiewczo, szczypiąc delikatnie skórę na jego dłoni.

Nawet jeśli zgadzałem się z tymi słowami w całej rozciągłości, nie potrafiłem po prostu powiedzieć ich na głos w obecności maturzysty bez spalenia się przy tym ze wstydu.

Reszta drogi minęła nam na dyskutowaniu, w głównej mierze o rzeczach dotyczących naszego liceum. Żaden inny temat nie zdążył nasunąć się w trakcie, ze względu na to jak krótko trwała jazda autem spod mojego domu do szkoły.

Szedłem w stronę kamiennych schodków blisko szatyna, wtulając się skulony w jego ramię, nieznacznie drżąc z zimna. Tomlinson witał się krótkim ''cześć", z praktycznie co drugą napotkaną przez nas osobą, niektórym posyłając nawet subtelne uśmiechy. Posiadanie tak popularnego chłopaka było dosyć ciekawym, ale i osobliwym doświadczeniem. Zwłaszcza, kiedy osoby, które wcześniej nie wiedziały nawet o moim istnieniu, nagle zaczęły zaczepiać mnie na korytarzu i gawędzić jak ze starym przyjacielem. A ja oczywiście nie miałem serca, by ich spławiać.

O Boże, tylko nie to. - pomyślałem spanikowany, gdy po przekroczeniu progu szatni, ujrzałem machających nam Zayna, posiadającego, tak jak zwykle swój neutralny wyraz twarzy, oraz stanowczo za bardzo uśmiechającą się Emily.

Naprawdę po raz pierwszy od tych dziesięciu lat, odkąd ją znałem, nie ucieszyłem się na jej widok.

- Hej, kochanie. Co jest? - mocniej zacisnąłem palce na rękawie kurtki Louisa.

No tak, z pewnością zauważył jak znacząco się spiąłem po zauważeniu dwójki nastolatków.

- Nic. - skłamałem, śledząc bacznym wzrokiem każdy kolejny krok dziewczyny jaki stawiała, idąc pewnie w naszą stronę ze swoim chłopakiem u boku.

Przełknąłem ciężko ślinę, przyklejając na twarz jak najmniej wymuszony swoim stresem półuśmiech.

- Hejcia, Lou! - niemalże wyśpiewała, podczas gdy puściła dłoń mulata, po to by na parę dłuższych sekund objąć równie zszokowanego co ja szatyna, który niepewnie położył rękę w dole jej pleców.

- Hej. - powiedział Malik, witając się z nim uściskiem dłoni.

- Cz-cześć... - Tomlinson nareszcie zdołał wydusić z siebie nietęgą odpowiedź dla ich dwojga, posyłając mi w międzyczasie porozumiewawcze, zdezorientowane spojrzenie.

Wzruszyłem ramionami, ponownie całą swoją uwagę skupiając na roześmianej od ucha do ucha twarzy mojej najlepszej przyjaciółki.

- A zgadnijcie kto od jutra będzie mógł już na legalu szpanować dowodem! - zaszczebiotała, natychmiast porzucając w zapomnienie Tomlinsona, wskakując na mnie niespodziewanie.

Wydałem z siebie zduszony jęk, kiedy uchwyciłem mocno jej uda, równocześnie zataczając się lekko w tył. Jej kędziorki w kolorze mysiego blondu wpadały mi zarówno do oczu jak i do nosa, wprawiając w jeszcze większy dyskomfort.

- Zamknij się. - syknąłem jej (chyba) do ucha. - Miałem nadzieję, że zapomniał.

- Stul pyszczek, H. Wiem, co robię. - odparła równie cicho, odchylając swoją twarz. Usadowiła się wygodniej w moich niezbyt silnych ramionach, nim spojrzała beztrosko w stronę pogodnie uśmiechających do nas chłopaków. - Znam swojego przyjaciela na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli zorganizowałabym mu ogromną imprezę osiemnastkową, już musiałabym szykować dla siebie grób, więc zamiast tego po prostu zdecydowaliśmy, że zamówimy pizzę i posiedzimy razem u Zayna. Co Ty na to, przyszły solenizancie? - zakończyła, zgrabnie zeskakując z powrotem na ziemię.

Mój rozbiegany wzrok jak najprędzej powędrował do twarzy szatyna, na której, co ogromnie mnie zaskoczyło, dostrzegłem ukrytą w jego oczach niemą wiadomość, jaką przekazał mi coś w stylu ''o wszystkim wiedziałem". Totalnie przez to zbaraniałem.

- Znaczy... Ja i Louis mamy już plany na jutro...

- Ależ ja nie mówię konkretnie o dniu Twoich urodzin! - weszła mi w słowo. - Jest przecież środek tygodnia. Bardziej myślałam o sobocie.

- W takim wypadku, zgadzam się. - wywróciłem oczami, gdy dziewczyna pisnęła z podekscytowaniem.

- Boże, czuję się jakby co najmniej moje dziecko kończyło osiemnaście lat, serio. - powiedział ze śmiechem Malik.

- Uspokójcie się wszyscy, bo dziwnie się czuję. - mruknąłem, ukrywając swoje spąsowiałe policzki w zagłębieniu szyi szatyna. Dyskretnie zaciągnąłem się przepięknymi perfumami chłopaka, wypuszczając spomiędzy warg gorący oddech, który spowił jego bladą skórę, wywołując w tamtym też miejscu gęsią skórkę. Uśmiechnąłem się do siebie po zauważeniu tego. - Ty też przyjdziesz do Zayna, prawda, skarbie?

- Musisz tam być! - kontynuowała za mnie Emily.

Odsunąłem się delikatnie od maturzysty, z żalem widząc jego przepraszający uśmiech.

- Wybaczcie, a zwłaszcza Ty, loczku... - musnął opuszką swojego kciuka moją szczękę. - ...ale w piątek wieczorem wyjeżdżam z całą drużyną na zawody. Przez moją długą nieobecność, będę musiał solidnie nadrobić co ważniejsze treningi i ustalić z trenerem co najmniej trzy różne taktyki gry. Bardzo mi na tym zależy...

- Nie tłumacz się, Lou, rozumiem. - zapewniłem go, składając na lekko zapadniętym policzku mokrego buziaka, na jaki zareagował udawanym wzdrygnięciem się.

- Mam nadzieję, że obiad u Ciebie, choć trochę wynagrodzi moją nieobecność w sobotę. - nasze spojrzenia skrzyżowały się, a moje tęczówki zaczęły błyszczeć dwa razy bardziej niż zwykle po napotkaniu tych niebieskich.

Jednak bardzo szybko odwróciłem wzrok, ze względu na to jak w dalszym ciągu byłem w stanie dostrzec tam zbyt dużą ilość rozpaczy, która z całą pewnością miała niepokoić spokojną taflę oceanu jego oczu jeszcze przez długi czas. Patrzenie na cierpienie Tomlinsona kosztowało mnie zbyt wiele bólu.

- Czekaj, kurwa, wróć. - ten niezręczny moment przerwał nam zagubiony głos dziewczyny. - Jaki znowu obiad? Co mnie do cholery ominęło?!

🌹

Następnego dnia rano nie odczułem choćby w najmniejszym stopniu tego, iż oficjalnie przestałem być dzieckiem. W sumie nie wiem czego się tak właściwie spodziewałem. Że moja garderoba, gdzie przeważały t-shirty z młodzieżowymi nadrukami, magicznie przemieni się w ciuchy robocze? Moje trzy wielkie plakaty z podobizną swych ulubionych wykonawców znikną? A może w końcu na mojej twarzy wyrośnie od lat wyczekiwany przeze mnie zarost?

Tak, jasne, Styles. Prędzej świnie zaczną latać niż Ty zapuścisz coś więcej niż dziewiczy wąsik.

Na szczęście rodzice posłuchali moich niekończących się jeszcze kilka miesięcy wstecz próśb, kiedy to prosiłem ich o niewydawanie kosmicznej sumy pieniędzy na samochód, czy inny drogi prezent w tym guście i zamiast tego, po złożeniu mi długich i wylewnych życzeń, wręczyli mi parę banknotów o sumie pięciuset funtów. Wystarczyło mi to w zupełności, zwłaszcza, że pieniądze te postanowiłem odłożyć na jakieś możliwe, przyszłe wydatki.

''Cisza" jaką napotkałem w swoich powiadomieniach na telefonie była iście niepokojąca, ponieważ spodziewałem się raczej długich jak stronica w książce życzeń od Emily, ciut skromniejszych od Zayna, a od Louisa... tak właściwie to nie wiem. Nigdy przecież nie składał mi ich przez sms.

Dlatego nikt nie może mnie winić za to jak bardzo obawiałem się tego co ta nikczemna trójka mogła wspólnie wymyślić.

Zacząłem rozglądać się bacznie po szkolnych korytarzach już od momentu postawienia swojej stopy wewnątrz budynku. Widziałem jak większość osób znajdujących się w szatni przyglądała mi się z rozbawieniem, obserwując jak pozbywałem się kolejnych części zimowej garderoby powolutku, ze wzrokiem utkwionym w wejściu do szatni, zupełnie tak jakby jeden niewłaściwy ruch mógłby sprawić, iż nagle znikąd wyskoczy na mnie pięćdziesiątka uzbrojonych po zęby dżihadytów, wykrzykujących boju ''allahu akbar".

Ok, zdecydowanie powinien ograniczyć wchodzenie na strony z rasistowskimi żartami, którymi zawsze próbowałem dopiec Malikowi.

Kroczyłem z pozornym spokojem pomiędzy kolejnymi sylwetkami uczniów, zarówno tych, których kojarzyłem tylko i wyłącznie z widzenia, ale także nie obeszło się bez pojedynczych, lakonicznych powitań niektórych osób, z jakimi widywałem się codziennie na lekcjach. Odetchnąłem po cichu z ulgą, kiedy nareszcie przebrnąłem przez ten zawsze najbardziej oblężony przez nastolatków korytarz, skręcając w kierunku sali historycznej, przy której już z daleka dostrzegłem swoją koleżankę z ławki.

- STO LAT! STO L... - z mojego gardła wydobył się donośny, zszokowany okrzyk, po wyczuciu na swoich plecach kilku par dłoni, a dodatkowo głośno śpiewana tradycyjna urodzinowa przyśpiewka, sprawiła, że naprawdę niewiele brakowało, abym zszedł na zawał. - NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM! - i po prostu nie dało się nie uśmiechnąć z rozczuleniem na widok jaki zastałem po odwróceniu się.

Dwójka moich najlepszych przyjaciół, razem z przekochanym chłopakiem u boku, najprawdopodobniej musieli schować się za niedużym wgłębieniem w ścianie, a po tym gdy wyminąłem ich, zaskoczyli mnie od tyłu, nie zważając na przyglądających im się w zmieszaniu małej grupy uczniów z mojego rocznika.

Emily dzierżyła w dłoniach talerzyk ze znajdującą się w jego centrum moją ulubioną czekoladową muffinką z nadzieniem wiśniowym, jaką bardzo często kupowałem sobie w drodze do, lub ze szkoły z miejscowej piekarni. Na samym czubku babeczki wciśnięte były dwie, różowe świeczki w kształcie dwóch cyfr układających się w liczbę ''18". Natomiast Zayn i Louis trzymali pomiędzy swoimi palcami kolorowe torby na prezenty, gdzie jak łatwo można było się domyśleć, ulokowane były upominki dla mnie.

A ja po prostu stałem tam z luźno splecionymi z przodu dłońmi, niezręcznie wyczekując końca piosenki. Od zawsze nienawidziłem, gdy ktoś śpiewał mi ''sto lat". Nigdy nie wiedziałem jak się zachować, stać z uprzejmym na twarzy uśmieszkiem, czy może dołączyć się?

Kiedy nareszcie trójka nastolatków zakończyła swój skromny występ przeciągłym, raniącym uszy fałszem, zaśmiałem się w głos, następnie zdmuchując palące się świeczki, zanim któryś z nauczycieli zdążyłby zauważyć potencjalne zagrożenie pożarowe.

- Wszystkiego najlepszego, mój kochany kudłaczu! - zaszczebiotała dziewczyna, zabierając mi sprzed nosa ciastko, po które właśnie wyciągałem rękę. Przytuliła mnie mocno, co odruchowo odwzajemniłem, wtulając pieszczotliwie nos w jej rozpuszczone włosy. - Życzę Ci, żebyś miał najlepsze możliwe oceny, aby spełniły się Twoje nawet najgłupsze marzenia... - Bourne wymieniła przynajmniej z pięćdziesiąt rzeczy, nie odsuwając się ode mnie choćby na sekundę. - ...Znajdź fajnego chłopaka...

- Ej! - ja i Zayn wybuchliśmy śmiechem na kwaśną minę Tomlinsona, lecz szatynka nic sobie z niego nie robiąc, dokończyła życzenia standardowym:

- ...I najważniejsze, nigdy nie ścinaj włosów! - uchwyciła moje obydwa policzki między palce, podszczypując je lekko, zanim złożyła na górnej wardze szybkiego, czysto przyjacielskiego buziaka.

- Dziękuję, głupia cipo, której mówiłem, żeby zachowywała się jakby był to zwyczajny dzień, ale i tak postanowiła mieć na moje prośby wysrane. - prychnąłem sarkastycznie, wyrywając w końcu z jej ręki mały talerzyk z muffinką.

- Udław się tym. - prychnęła z udawaną pogardą, jednak jej pogodny uśmiech zdradzał co naprawdę miała na myśli. - Hmm... Z, kupiłbyś mi babkę?

- Co mam Ci kupić? - mulat, jak i ja, spojrzeliśmy na nią, zupełnie tak jakby dziewczynie wyrosła druga głowa.

- No babkę. Chyba chodzi jej o taką z piekarni co... - powiedział głosem znawcy Louis.

- Nie, nie o to chodzi. - Malik zbył go machnięciem ręki. - Przecież Ty nienawidzisz babek, Em.

- No i? - wzruszyła beznamiętnie ramionami. - Od patrzenia się na to ciastko Harry'ego, aż naszła mnie ochota na coś z piekarni.

- A nie wolisz jakiegoś donuta, czy coś... innego niż babka? - również wciąłem się w rozmowę swoich przyjaciół, marszcząc w zmieszaniu czoło, kiedy Bourne pokręciła przecząco głową.

- Sama nie wiem... może tym razem mi zasmakuje?

- Od jakichś dwóch tygodni mówisz to samo, prosząc o inne wyszukane przekąski... ale jak chcesz, kupię Ci. - Zayn spojrzał niepewnie na zadowoloną dziewczynę, zanim cmoknął ją tkliwie w skroń.

Mulat nie kwapił się ze złożeniem mi wylewnych życzeń, ponieważ, tak jak wynikało z jego natury, nie lubił powtarzać czegoś, w czym ktoś zdążył go wyprzedzić, dlatego po dodaniu paru rzeczy od siebie, wcisnął mi w rękę średniej wielkości torebkę, a podczas obejmowania mnie, wyszemrał do ucha, iż prezent ten był zarówno od niego, jak i Emily.

Podziękowałem mu, lecz zanim zajrzałem do wnętrza torby, pokonałem zbyt wielką odległość dzielącą mnie od swojego chłopaka, natychmiast się w niego wtulając. Westchnąłem ze spokojem, czując się odprężony pomiędzy jego silnymi ramionami.

- Sto lat, loczku... Emily zmusiła mnie do tego i groziła na wszelakie możliwe sposoby, gdy próbowałem się wykręcić. - usłyszałem po przyciśnięciu swojego policzka do tej bledszej skóry. Zachichotałem krótko. - Jak się czujesz, wiedząc, że możesz teraz legalnie kupić sobie piwo? - spytał tak cicho, jakby słowa te były sekretem, przeznaczonym tylko dla uszu naszej dwójki.

W pewien sposób podobała mi się ta intymność w trakcie naszych konwersacji, jaką szatyn zawsze starał się zachować, przebywając ze mną w miejscach publicznych.

- Nie czuję kolosalnej zmiany. - odparłem, gdy maturzysta starał się wcisnąć w moją wolną rękę swoją torbę z prezentem. - Jeśli kupiłeś mi coś drogiego, utnę Ci jaja.

- Nasze pojęcie słowa ''drogie" się chyba różni. - odpyskował mi, na parę sekund wpijając się w moje wargi, co odwzajemniłem z lekkim zdziwieniem. Po tym gdy Tomlinson przerwał pocałunek, zastąpił sobie pełne, zaróżowione usta moim nosem, czołem, oraz policzkami, powodując, że rumieniłem się wściekle, spoglądając kątem oka na przypatrujących się nam całkiem sporej grupy nastolatków, łącznie z moimi przyjaciółmi.

- Gorzko! Gorzko! Gorz... - skandował z podnieceniem Zayn.

- Nie wszyscy są tutaj fanem soft gejowskiego porno, kochanie. - dziewczyna dała mu kuksańca w bok.

- Jeśli serio gralibyśmy w softcorowym porno, to całowanie się byłoby zaledwie wstępem. - spojrzałem na szatynkę z góry.

- Ty się znasz na rzeczy, co nie, Harold? W końcu nawet na lekcjach lubisz sobie pornoska włączyć. - Louis objął mnie w pasie, zaczepnie uderzając swoim biodrem w to należące do mnie.

Moje policzki ponownie przybrały barwę dojrzałego pomidora.

- Pierdol się! - uderzyłem go w klatkę piersiową, nie zauważając kroczącej nieopodal w stronę klasy nauczycielki od historii.

- Styles! Język! - zwróciła mi uwagę, sprawiając, że kapitan ''Hien" o mało nie popuścił ze śmiechu w spodnie, uwieszając praktycznie cały swój ciężar na moich barkach.

Kopnąłem go z zaciśniętymi zębami w kostkę, ostatecznie i tak idąc w jego ślady, co chwilę później uczyniła też dwójka moich przyjaciół.

I moje urodziny nie mogły zacząć się lepiej.

Po odkryciu zawartości pakunku od Emily i Zayna nie miałem pojęcia, czy bardziej prawidłową reakcją było ucałowanie im stóp w dozgonnej wdzięczności, czy może uduszenie, bo jak zwykle nie posłuchali się mnie, wydając niemałą sumę pieniędzy na prezent.

Kupili mi praktycznie dożywotni zestaw moich ulubionych ciasteczek oreo i wciśnięte na samym dole, pod opakowaniami słodyczy, pieprzone yeezy, o których namiętnie marzyłem już praktycznie rok. Byłem tak zaskoczony, że przez chwilę tylko wpatrywałem się w ten cudowny upominek z szeroko otwartą buzią.

Prezentu od Louisa, ku mojemu okropnemu rozczarowaniu, nie mogłem otworzyć w szkole ze względu na to, iż zdecydował, że nie jest pewny jak mógłbym zareagować publicznie, więc przez ostrożność, wolał, abym odkrył zawartość torebki dopiero w domu, po obiedzie. I na samą myśl o tym, co mógł dać mi chłopak, miałem ochotę krzyczeć.

Co się ze mną do cholery dzieje? Zachowuję się jak Emily, przeglądająca zdjęcia Shawna Mendesa topless. - pomyślałem, kiedy znajdowałem się już z Tomlinsonem w jego aucie po szkole, w drodze na pierwsze, poważne spotkanie szatyna z moimi rodzicami.

Powiedzenie, że odczuwałem lekki dyskomfort na myśl o bardzo prawdopodobnie niewygodnych pytaniach, jakie mogły paść w trakcie wspólnego spożywania posiłku przy stole, byłoby oburzającym niedomówieniem.

- Muszę Ci powiedzieć, że jeszcze z rana podchodziłem do tego całego obiadu na luzie, ale teraz jestem jednym, wielkim kłębkiem nerwów. - Louis, zupełnie tak jakby domyślał się, o czym liberowałem, wypowiedział myśli te na głos, mocniej zacieśniając uścisk na kierownicy.

Przeniosłem swoje spojrzenie na twarz chłopaka. Dobrze uwydatnione, za sprawą ogolonej skóry szatyna, kości policzkowe, były lekko zarumienione i określenie powodu, dla którego tak się działo nie było jednoznaczne. Jednak najprawdopodobniejszy wydawał mi się szczypiący, lutowy mróz, oraz właśnie wspomniany wcześniej przez Tomlinsona, stres.

- Ja odkąd tylko otworzyłem dzisiaj oczy, co chwila dostaję jakichś gównianych napadów bólu brzucha i klatki piersiowej, więc spokojnie, nie jesteś sam.

- Oh, no już nie przesadzaj, loczku. - mruknął, kładąc w uspokajającym geście dłoń na moim udzie, które począł z czuciem głaskać.

- Myślałem, że to ja miałem Cię teraz podnosić na duchu. - parsknąłem, obserwując jak później maturzysta uśmiechnął się. - Zawsze musisz mieć kontrolę.

- Zazwyczaj jestem dominujący. - wzruszył ramionami, skręcając w odpowiednią ulicę. - Jeśli wiesz, o co mi chodzi...

W jednej chwili większość moich mięśni napięła się, kiedy poczułem jak na jeden, krótki moment, ręka Louisa przeniosła się troszkę wyżej, na moją pachwinę, lekko muskając mnie przy tym w kroku. Sapnąłem niezbyt subtelnie, patrząc jak ten śmiały ruch nie zrobił na chłopaku żadnego wrażenia, a on sam, znowu w stu procentach skupił się na prowadzeniu, jak gdyby nigdy nic, podjeżdżając pod bramę domu należącego do małżeństwa Twistów i tylko jednego jedynego Stylesa.

Prawidłowym odruchem zdrowych na umyśle osób, byłoby zapewne automatyczne wyjście z auta po rozpięciu pasów i zmierzenie się ze wszystkimi wewnętrznymi lękami tak jak zrobiłby to prawdziwy mężczyzna, poprzez przywitanie się z domownikami.

Cóż, po sobie jeszcze spodziewałbym się takowego braku odwagi, ale tego, że szatyn również z początku stchórzy, nawet nie zdołałem sobie wcześniej wyobrazić. Tak więc, spędziliśmy dobre kilka minut w absolutnej ciszy, podczas której każdy z nas próbował zająć czymś swoje ręce i w moim przypadku była to zabawa papierowym materiałem dwóch kolorowych torebek ze znajdującymi się na nich wielkimi, krzykliwymi napisami ''Happy 18th Birthday".

Louis jako pierwszy poruszył się, wyciągając klucze ze stacyjki, co dla mnie było sygnałem do zarzucenia na plecy swojej torby i następnie opuszczenia razem z nim pojazdu.

Z silnie splecionymi ze sobą palcami naszych dłoni głośno westchnąłem, równocześnie przekręcając gałkę w drzwiach, które pchnąłem, następnie wchodząc z Tomlinsonem do środka.

- Jestem... to znaczy, jesteśmy! - poprawiłem się szybko, gdy szatyn zamknął za nami wejście na korytarz.

Zsunąłem torbę podłogę, obok przed chwilą zdjętych z naszych nóg butów, potem też odkładając prezenty.

Nim zdążyliśmy rozebrać się całkowicie ze swych zimowych okryć, w przedpokoju pojawił się Robin, z moją uśmiechniętą od ucha do ucha rodzicielką. Obydwoje pozytywnie zaskoczyli mnie doborem ubrań, który był dużo bardziej elegancki niż ich codzienny strój (zazwyczaj chodzili po domu w rozciągniętych dresach i spranych bluzkach, dlatego też koszula i jeansy Robina, oraz niezbyt pretensjonalna sukienka mamy były naprawdę miłą nowością). Dodatkowo mężczyzna przygładził swoje rzadkie włosy lakierem (tak, właśnie ten nagminnie mu podkradałem), a kobieta (co było już niesamowitą rzadkością) rozpuściła swoje gęste, ciemne kosmyki, które swobodnie opadały na jej dekolt.

Po paru sekundach dostrzegłem też niewielką ilość cienia do powiek, tuszu do rzęs i szminki na ustach mamy. Wow, nie pamiętałem, kiedy ostatni raz miałem okazję ujrzeć ją w makijażu.

- Dzień dobry. - Louis przywitał się dokładnie w tym samym momencie co oni, przez co cała nasza czwórka roześmiała się nerwowo.

Wiedziałem, że to właśnie do mnie zależało rozpoczęcie tej prawidłowej rozmowy, dlatego też przełknąłem ze ściśniętym gardłem ślinę, obejmując maturzystę w pasie.

- Mamo, tato, poznaliście już kiedyś Louisa, ale dopiero teraz mogę Wam go przedstawić jako mojego chłopaka. - ostatnie dwa słowa wypowiedziałem z ogromną dumą, prostując się przy tym jak struna.

Szatyn skinął uprzejmie głową, ponownie szemrając pod nosem ciche ''witam", później racząc wierzch dłoni mojej mamy pocałunkiem, dokładnie tak samo jak prawie dwa miesiące wcześniej. Teraz jednak, kobieta spodziewała się tego ruchu z jego strony i nie spłonęła zakłopotanym rumieńcem tak jak za pierwszym razem.

- Naprawdę nam miło. - odezwał się mężczyzna. - Chciałem poznać Cię już od dłuższego czasu... lecz nie ukrywam, że po pewnym incydencie nie miałem zbytnio pokojowych zamiarów...

- Tato! - syknąłem, mocniej przyciągając do siebie chłopaka, kiedy Robin całkiem oczywiście nawiązał do tego w jakim stanie byłem po imprezie u Bradleya.

- Nie, nie. - Tomlinson ruchem ręki poprosił mnie, abym nic nie mówił. - Ma pan rację, nie możemy zachowywać się ta jakby nic poważnego nie wydarzyło się na początku grudnia i udając w tej chwili greka, pokazałbym, że nie mam jaj, a to ostatnie co chciałbym, aby państwo sobie o mnie pomyśleli. - wtuliłem nos w gruby materiał zakładanej przez głowę bluzy Louisa, chcąc uniknąć zauważenia przez kogokolwiek jak wielki, znowuż pozytywny szok wyrażała moja mina. - Nie wiedziałem jak bardzo zależy mi na Harrym, dopóki nie doszło do... tego. - poczułem jego szczupłe palce na moich lędźwiach, którymi poruszał zupełnie tak, jakby chciał mi niemo przekazać ''jest w porządku". - Żałuję tego jak niczego na tym świecie i nadal nie mogę uwierzyć w to jak mnóstwo czasu mi on poświęcił w styczniu, bo na pewno nie umknęło to państwa uwadze.

- Oh, kochanie... - moja mama podeszła do chłopaka, czule obejmując na kilka chwil zarówno jego jak i mnie. - Tak mi przykro...

- Jest ok. - skłamał. W końcu odsunąłem twarz od bluzy Louisa, składając na jego policzku pełnego uczuć buziaka, na co on zareagował wdzięcznym uśmiechem. - W każdym bądź razie, moje wyrzuty sumienia nigdy nie były na tak wysokim poziomie jak właśnie wtedy, gdy Harry był przy mnie, tak naprawdę codziennie, nawet jeśli nie zasługiwałem na to choćby w najmniejszym stopniu. Zachowywał się jak, bądź co bądź, głupiec. Co prawda z wielkim serduchem, ale i tak głupiec. - potargał zaczepnie moje zrujnowane przez wilgotne powietrze loki.

Kątem oka dostrzegłem jak rodzice posyłali sobie porozumiewawcze, na całe szczęście, usatysfakcjonowane spojrzenia.

- Wcale nie jestem głupi. - szturchnąłem go w bok, z łagodnie uniesionymi w górę kącikami ust.

A nawet jeśli, to tylko dla Ciebie. - dopowiedziałem, jednak nie na głos, zamiast tego ponownie złączając ze sobą nasze dłonie.

- No dobrze, chłopcy. Nie stójcie już tak bezczynnie w tym przedpokoju i chodźmy zjeść. - mój ojczym klasnął ochoczo w dłonie, następnie obejmując mamę w pasie. - Anne zrobiła wyborne spaghetti.

- Nawet go jeszcze nie jadłeś. - wypomniała mu ze śmiechem.

- Ale już wiem, że będzie dobre.

🌹

Jak się okazało, Robin nie przesadzał i bolognese rzeczywiście okazało się pyszne (zresztą tak jak większość przygotowywanych przez kobietę posiłków). Zajadanie dużych ilości makaronu z pomidorowym sosem, odciągnęło mnie od aktywnego udziału w konwersacji, która toczyła się swoim tempem pomiędzy rodzicami a Tomlinsonem.

Moje wszelkie obawy związane z tym, iż obiad ten okaże się niebywałą katastrofą, były przekoloryzowane. Mówiąc szczerze, wszystko rozgrywało się w bardzo przyjemnej atmosferze, dlatego też szybko się rozluźniłem, od czasu do czasu wtrącając swoje trzy grosze w trakcie rozmowy, lecz na ogół starałem się zbytnio nie wychylać, wiedząc, że rodzicom przede wszystkim zależało na bliższym poznaniu mojego chłopaka.

On natomiast, z tego co zdołałem wywnioskować po tym jak zadowolone uśmiechy mi posyłali, totalnie ich oczarował. Wypowiadał się, używając w dużej mierze bogatego słownictwa, nie raz popisując się swoją błyskotliwością, zwłaszcza przy dodawaniu w trakcie opowiadań pojedynczych, zabawnych anegdotek. Potrafił zgrabnie, jak to on, bez chociażby zająknięcia się, prędko wybrnąć z niewygodnych dla niego kwestii zahaczających kłopotliwie o nieprzyjemne sprawy rodzinne. Sam nawet nie orientowałem się, kiedy moja ręka w tamtych momentach odruchowo odnajdywała pod drewnianą powierzchnią kolano szatyna, które ściskałem krzepiąco.

W końcu nadszedł moment, kiedy to cała czwórka obecnych przy stole osób dokończyła w pełni swoje porcje, więc zamierzałem dać rodzicom w kulturalny sposób do zrozumienia, że miałem zamiar udać się już z Louisem do swojego pokoju i wreszcie pobyć z nim sam na sam, spędzając ten czas w głównej mierze na całowaniu się.

No dobrze, potwornie też świerzbiły mnie palce na samą myśl odkrycia tego co chłopak podarował mi na urodziny.

- Mamuś, obiad był boski. - zacząłem swój stopniowy proces ulatniania się z jadalni.

- Zgadzam się. Dawno nie jadłem tak wspaniałego spaghetti. - brunetka podziękowała nam po cichu, uśmiechając przy tym półgębkiem.

- Wiem, że pewnie macie do Louisa jeszcze z tysiąc pytań, ale...

- Macie dość starych i chcecie już pójść na górę. Doskonale rozumiem. - przerwał mi mężczyzna, ze śmiechem mówiąc to, czego sam nie ośmieliłbym się wypowiedzieć na głos.

Tomlinson również zaśmiał się lakonicznie, odsuwając z krzesłem do tyłu, co uczyniłem zaraz po nim, następnie wstając od stołu. Jego natychmiast powędrowała na moją talię.

- Jakby co, szukajcie nas na górze. - rzuciłem od niechcenia, kierując się z chłopakiem do wyjścia, dopóki nie usłyszeliśmy kolejnych skierowanych do nas przez Robina słów.

- Mam przeprowadzić z Wami gadkę o zabezpieczeniach, czy raczej sobie odpuścić?

Ja i Louis zsynchronizowaliśmy nasze ruchy, przekręcając głowy dokładnie w tej samej chwili. Po małym parsknięciu jakie wymsknęło się mojej mamie, z łatwością mogłem stwierdzić, że nasze miny musiały być bezcenne.

I to nie było przecież tak, że szatyn nie pociągał mnie w ten sposób, wręcz przeciwnie. Przecież niejednokrotnie wyobrażałem sobie jak jego dłonie mogłyby dotykać mnie w taki sposób jakiego sam jeszcze nie zaznałem, ale... cholera jasna, byłem z nim zbyt krótko, aby spróbować chociażby zainicjować cokolwiek. Do tego jeszcze dochodziła moja mała nieśmiałość, oraz brak pewności siebie spowodowany zbyt wielką ilością własnych kompleksów. No bo, co jeśli wygłupiłbym się przed nim, podczas gdy dowiedziałbym się, iż nie pociągałem go aż tak jak on mnie?

- Boże, tato... - jęknąłem marudnie. - Jesteśmy parą niecałe dwa miesiące!

- Mój drogi, jakbyś wiedział co ja wyczyniałem z Twoją matką po dwóch miesiącach to...

- NIE SŁYSZĘ CIĘ! LA LA LA LA! - wrzasnąłem, jedną ręką przysłaniając swoje ucho, natomiast tą drugą pociągnąłem za sobą Louisa, kierując się z nim w stronę schodów.

Widziałem, że uśmiechał się powściągliwie i bez żadnego, krótkiego zdania, komentującego tę nadzwyczajnie niezręczną sytuację, jedynie cmoknął mnie w miejscu, gdzie moja szczęka była uwydatniona najbardziej.

- Oficjalnie ubóstwiam Twoich rodziców. - powiedział ze śmiechem, gdy zamknąłem za nami drzwi do mojego pokoju.

- Strasznie Cię za to przepraszam. - jęknąłem buńczucznie, opadając bezwładnie na łóżko, a jako, iż przez cały czas trzymałem chłopaka za nadgarstek, siłą rzeczy poleciał on do przodu, lądując na mnie z zaskoczonym westchnięciem.

- Nie przepraszaj, loczku. - mruknął, wygodniej układając się na moim torsie. Przez dłuższe kilka chwil patrzyliśmy na siebie w ciszy, bez żadnego konkretnego powodu bawiąc się palcami wzajemnych rąk. - Tak w sumie to nie przeszkadza mi to, że Twój ojczym myśli, że robimy już takie rzeczy...

- S-słucham? - przełknąłem ślinę, samemu nie będąc pewnym czy przypadkiem się nie przesłyszałem.

Choć nie ukrywam, bardzo nie chciałem się przesłyszeć.

- Otwórz w końcu prezent! - prychnąłem cicho, kiedy Tomlinson w jednej chwili zszedł ze mnie, pozostawiając w miejscach, gdzie jeszcze przed chwilą odczuwałem jego kojące ciepło, nieprzyjemny chłód.

Dlaczego on zawsze musiał zmieniać temat? - zapytałem sam siebie, podnosząc się do siadu, dzięki czemu dużo łatwiej było mi zaobserwować jak szatyn kilkoma zwinnymi susami pokonał mój pokój, po to, aby chwycić w dłoń kolorowy pakunek, który następnie wręczył mi z niemal za szerokim uśmiechem.

- Trochę się boję. - przyznałem, drżącą dłonią nurkując na oślep w torbie.

Ściągnąłem wargi w podkówkę, wyczuwając pod opuszkami palców coś twardego, na pierwsze wrażenie przypominającego jakieś słabej jakości szkło. Z zaciekawieniem chwyciłem między palce coś cienkiego, wyraźnie już wtedy odczuwając, że pomyliłem tworzywo z plastikiem, czego byłem już stuprocentowo pewny, po wyciągnięciu z torebki najnowszej płyty mojego ulubionego wykonawcy R&B - The Weeknd. Kąciki moich ust, uniosły się automatycznie, zupełnie tak jakby ktoś z czyjej obecności nie zdawałem sobie sprawy, pociągał za niewidzialne sznurki.

Byłem wielce zadowolony, gdy oprócz albumu Abla, dostałem od Louisa jeszcze znajdujące się na dnie Raffaello, co, ze względu na to w jaki sposób słodycz ten był zawsze reklamowany w telewizji, wydało mi się w pewnym sensie romantyczne. Cieszyłem się, że chłopak zdecydował jednak dostosować do moich próśb tak jak rodzice i nie kupować mi czegoś niesamowicie drogiego.

- Dziękuję, kochanie, od dawna już... - westchnąłem rzewnie, wstając z materaca, aby móc go przytulić, jednak nim zdążyłem się choćby odpowiednio zbliżyć, szatyn ku mojemu rozkojarzeniu, zablokował mnie, kładąc dłoń na moim mostku.

- Nie zajrzałeś do środka płyty.

Moje oczy powiększyły się prawie dwukrotnie po jego słowach. Wpatrywałem się podejrzliwie w figlarnie połyskujące tęczówki, z których jednak niestety nie dało się wyczytać niczego szczególnego. Niepewnie schyliłem się do pozostawionego na łóżku albumu.

Co on mógł mi tak wcisnąć? Przecież zazwyczaj ludzie do środka płyt wkładali tylko pieniądze, bilety na koncerty i...

Oh.

Oh!

Jednym, zwartym ruchem uchyliłem wieczko, o mało nie wyłamując je przy tym z małych zawiasów.

I zobaczyłem je.

Dwa, złożone na pół białe, prostokątne kawałki specjalnego papieru z wydrukowanym na ich powierzchni mnóstwem czarnych znaczków, z których te największe układały się w nazwę trasy ''Starboy: Legend Of The Fall World Tour 2017".

Po dostrzeżeniu jeszcze małej daty koncertu w Manchesterze, który miał odbyć się za zaledwie miesiąc, zacząłem tępo wpatrywać się na przemian w bilet i w szczerzącego jak mysz do sera Tomlinsona.

Nawet nie zorientowałem się przez obezwładniający mnie szok, że moje powieki, oraz usta były otwarte tak szeroko jak jeszcze nigdy przedtem, a palce trzęsły się do tego stopnia, iż Louis zdecydował się ze względów bezpieczeństwa swojego prezentu, zabrać mi otwartą na oścież płytę, którą potem położył na etażerce.

- O mój pierdolony Boże. - wychrypiałem.

- Kupiłem bilet też sobie, polując na obydwa do pierwszej w nocy, jak mogłeś się domyśleć, z nadzieją, że pójdziesz tam ze mną. - chłopak objął mnie delikatnie ramieniem, spoglądając z ukosa na mój, zapewne niezwykle komiczny wyraz twarzy. - Chcesz?

- Chyba sobie, kurwa kpisz zadając mi w ogóle takie pytanie. Oczywiście, że tak! - rzuciłem mu się na szyję, wskakując w ramiona dokładnie tak samo ja jeszcze wczoraj zrobiła to Emily w stosunku co do mnie.

Maturzysta zachwiał się znacznie, wkładając naprawdę dużo trudu w utrzymanie przez pierwsze parę sekund równowagi, zanim przytrzymał moje owinięte naokoło jego wąskich bioder nogi. Obejmował mnie swobodnie, zaciągając się zapachem moich włosów zanim zdecydowałem się odciążyć plecy, oraz ramiona szatyna, zeskakując z powrotem na podłogę.

- Włącz płytę. - powiedział, ruchem głowy wskazując na wieżę, znajdującą się obok komody z ubraniami.

W międzyczasie, kiedy ja byłem w trakcie wyciągania z podekscytowaniem (co z tego, że przesłuchałem ten album na spotify już ze sto razy od dnia premiery) dysku, Tomlinson usiadł na łóżku, obserwując mnie.

Po włączeniu urządzenia za pomocą odpowiednich przycisków, włożyłem płytę w przeznaczone dla niej miejsce, już po chwili uśmiechając się jeszcze bardziej niż wcześniej, gdy do moich uszu dotarły pierwsze dźwięki tytułowego "Starboy".

- Boże, naprawdę jesteś najlepszym chłopakiem na świecie! - pisnąłem, tak jak miałem w zwyczaju robić to bez jakichkolwiek świadków w pobliżu, ponownie już w niekrótkim czasie zaskakując Louisa, wskoczeniem na nieprzygotowaną na to sylwetkę.

Wpiłem się żarliwie w wargi chłopaka tuż przed zderzeniem się jego pleców z powierzchnią sprężystego materaca. On natychmiast oddał pocałunek, niecierpliwie przerzucając moje ciało koło siebie, tylko po to, by już po chwili górować nade mną, następnie przenosząc dłonie na moje pachwiny, przez co zrobiło mi się niesłychanie gorąco. Zacisnąłem palce swoich rąk na jego napiętych, idealnie mieszczących się w nich bicepsach, stękając w usta szatyna dzięki czemu dałem mu łatwy dostęp do mojego języka, który zassał w sposób, wydający mi się wyjątkowo sprośny. Jeszcze nigdy wcześniej nie całowaliśmy się tak namiętnie, a rozchodzący się po całym pokoju zmysłowy rytm, czynił atmosferę jeszcze pikantniejszą.

Niekontrolowanie uniosłem swoje biodra naprzeciw tych Louisa, kiedy jego ciepłe i mokre wargi zaczęły przyjemnie kąsać moją szyję. Natychmiast poczułem się ogromnie zażenowany tym jak wielką władzę przejęły nade mną hormony, z których winy moje spodnie zrobiły się nieco ciaśniejsze z przodu. Tomlinson zauważył to, w momencie, gdy niechcący przybliżył nogę do mojego krocza.

Uniósł się lekko na łokciach, przyglądając przenikliwie zarumienionej twarzy.

Rozchyliłem mimowolnie usta, kiedy jego niebieskie oczy pociemniały (nieważne jak dziwnie to brzmi), a usta wykrzywiły się w pysznym uśmieszku.

- Pamiętasz jak mówiłem na naszej pierwszej randce, że piosenki The Weeknd są najlepsze do puszczania ich w tle podczas seksu?

Moje ciało zareagowało wbrew ostrzegawczej lampki, która zapaliła się gdzieś z tyłu głowy. Kręgosłup przeszła gęsia skórka i w jednej chwili poczułem jak zaschło mi w ustach.

- Tak. - szepnąłem, wplatając palce w kasztanowe włosy szatyna.

Uwielbiany przeze mnie na zabój błękit, błysnął enigmatycznie.

- Czy kiedy się dotykałeś, pragnąłeś, by zamiast Ciebie robił to ja?

-----------------------------------------------------------
Dobry polsat nie jest zły ;)

IAFFY ma 1k wyświetleń, dziękuję!!! 💙💚

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro