Czyżby nadzieja?
Nasz biedny rudzielec siedział przy miejscu gdzie pierwszy raz spotkał swojego kochanka, było tak cudownie. Tęsknił za nim, czemu to musiało się t a k skończyć? Spojrzał zmarnowany na małą lodóweczkę i otworzył drzwiczki, przeleciał wzrokiem po wszystkich półkach. Nic. Nawet żadnego śladu po nim. Puste beznadziejne śmierdzące półki pełne niczego. Jack westchnął, chciało już mu się spać. Po jakimś czasie nagle zasnął opierając się o lodówkę.
>sen<
Ciemne korytarze bez końca i ciche szepty wokół, szybszy oddech i przybieranie nogami do przodu mając nadzieję na wyrwanie się z wszystkiego co go teraz otaczało. No i w którymś momencie przestało. Bright wlepił swój zszokowany wzrok w dziwną ciemną na początku strukturę. Błyskała ona światłem oraz..nadzieją.
-Skarbuś?...Czy to ty?..-łzy pojawiły się w jego oczach.
-Tak. To ja. Cały twój. Kochanek. Dawno się nie widzieliśmy, szczerze to tęskniłem! Za tym twoim głupim głosem-zachichotał słodko.
-Ja..ja..GDZIE TY BYŁEŚ SKORO NIE BYŁEŚ MARTWY IDIOTO JEBANY TAK SIĘ MARTWIĘ DZIEŃ W DZIEŃ JEST MI TAK PRZYKRO WIESZ O TYM??? CZEMU NIE POJAWIŁEŚ SIĘ PO PROSTU I POWIEDZIAŁEŚ HEJ JESTEM SPOWROTEM BEBE NIE PŁACZ JUŻ :(((-wkurwiona maupa wykrzyczała.
-Przepraszam, zwiedzałem świat..wiesz jaki jest cudowny i piękny? Żałuje, że nie obejrzałem tego wszystkiego z tobą.-mówił dalej.
-Jasne. Oczywiście. Nie wierzę ci ty jebany huju NIENAWIDZĘ CIĘ CO MI WŁAŚNIE ZROBIŁEŚ-i tu Jack się nagle obudził z intensywnymi łzami. Po zrealizowaniu co mu się właśnie śniło, rozryczał się i przez 2 tygodnie nigdzie nie wyłaził.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro