Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

we can try this love again...

We can surrender and just move on

We can be stubborn because we are strong

We can pretend that what we both know ain't true

We can try this love again

"Face the truth" ~ Lucidious


Fenn rozejrzał się po ogromnym namiocie, zanim zdecydował się wejść do środka i wybrać odpowiednie dla niego miejsce. W pierwszej chwili dostrzegł długi stół, u którego szczytu siedziała nowa Mand'alor wraz ze swoimi najbliższymi współpracownikami, jak sądził. W chwili, gdy na nią patrzył śmiała się głośno, popijając najpewniej ne'tra gal, niegdyś jej ulubiony trunek. Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę, przyciągając się nawzajem. Uśmiechnęła się delikatnie i założyła niesforny kosmyk za ucho. Znów wybuchnęła śmiechem, wracając do konwersacji, która toczyła się przy stole. Czyżby ten przelotny uśmiech miał być zaproszeniem?

– Rau! – krzyknęła Sabine, dostrzegając sylwetkę Mandalorianina. Rozglądał się po pomieszczeniu, jakby zastanawiając się nad jego ewentualną obecnością. Dziewczyna zauważyła jak westchnął cicho, po czym odwrócił szybko wzrok i podążył w jej stronę. Siedziała przy stole razem z Ezrą, Kananem i Tristanem. Obrońca usiadł obok starszego Jedi, unosząc dłoń, do której po sekundzie wręczono mu alkohol. Ne'tra gal. Specjalność tej części galaktyki.

– Musisz tego spróbować, Ezra. To tradycyjny napój Mandalorian, jeśli nie chcesz nikogo obrazić musisz pić to, co my – zaśmiała się Sabine, przesuwając po blacie kubek wypełniony tą dziwnie pachnącą miksturą, na której widok Ezra wykrzywił usta. Tristan prychnął i przechylił swój kubek, wypijając trunek niemal natychmiast. Cóż, młody Jedi nie mógł być od niego gorszy. Odkąd tylko poznał brata Sabine, czuł, że nie obejdzie się bez małej rywalizacji.

– Miejmy nadzieję, że smakuje lepiej niż pachnie – mruknął, po czym uniósł kubek i upił niewielki łyk. Smak był... dziwny. Piwo, ciemne piwo, słodkie ciemne piwo z nutą pikantności. Iście mandaloriańska mikstura. Ezra zakaszlał cicho, ale nie zamierzał rezygnować.

– Niezła robota, młody – zaśmiał się Fenn, powoli pijąc swój przydział. Charakterystyczny smak przywołał wspomnienia, które z całych sił próbował się pozbyć. Tak smakowały lata spędzone na Concord Dawn jako przywódca Obrońców. Tak smakowały usta Bo-Katan, gdy kochał się z nią pierwszy raz...

– Jesteś z nami? – zapytała Sabine, machając dłonią przed twarzą Fenn'a, chwilę po tym jak zadała mu pytanie i na nie nie odpowiedział, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą.

– Tak, tak, wybaczcie, pomyślałem o czymś – wyjaśnił, widząc jak młodzi wymieniają między sobą spojrzenia. – Co jest?

– Przyznaj, że myślałeś o Lady Kryze – zaczepił go Ezra.

– Dlaczego miałbym?

– Gapiłeś się na nią, stojąc przy wejściu – zauważyła Sabine, patrząc na niego w wyczekiwaniu.

– Sabine – wszedł jej w słowo Kanan, zwracając się bezpośrednio w jej stronę. Pokręcił wolno głową, krzyżując ramiona. Uśmiechnęła się złośliwie, ale nie dodała nic więcej.

– Jak bardzo pijane są moje dzieci? – zapytał Alrich, dołączając do nich godzinę lub dwie później wraz z żoną. Ursa spojrzała na towarzystwo i usiadła obok syna, stawiając na stole swój kubek, do połowy napełniony słodkim trunkiem. Jej mąż westchnął cicho, ale zajął miejsce przy niej, gdy wciąż nie rozplątała ich palców, nie pozwalając mu tym samym odejść. Kanan i Fenn popatrzyli na ten krótki moment z zazdrością (choć w rzeczywistości popatrzył jedynie ten drugi).


– Urs'ika, wypiłaś zdecydowanie za dużo – szepnął, gdy oparła się o niej. Ezra wymienił zaskoczone spojrzenie z Sabine, która osobiście także była w szoku, nigdy wcześniej nie widząc matki w takim stanie.

– Czuję się na pewno lepiej niż Bo – odpowiedziała, spoglądając w stronę kobiety, obecnie tańczącej z jednym z Mandalorian. Tylko czy można było nazwać to tańcem? Całe towarzystwo przy stole popatrzyło w kierunku Mand'alor, która ledwie trzymała się na nogach.

– Znowu jest cholernie nieodpowiedzialna – skomentowała hrabina klanu Wren. Była to złośliwa uwaga, jednak kobiety były przyjaciółkami i nikt nie wziął jej słów na poważnie. Nikt poza Fenn'em.

– Powinieneś ją stąd zabrać – zwrócił się do ojca Tristan, a Obrońca, który wciąż patrzył na Bo-Katan, przez chwilę pomyślał, że słowa te skierowane zostały do niego.

– Świetnie się bawię – uśmiechnęła się Ursa. Kolejny, dziwny przejaw jej inności. Musiała być pijana.

– Właśnie widzę – mruknął cicho Alrich, tak, by go nie usłyszała.

Bo-Katan potknęła się po raz kolejny, szybko łapiąc przypadkowego mężczyznę za ramię, byle tylko nie upaść na ziemię. Roześmiała się głośno, zwracając uwagę kilku pijanych Mandalorian. Przez ciało Fenn'a przeszedł dreszcz, jednak szybko odwrócił wzrok, próbując skupić się na rozmowie, która toczyła się przy stole. Tak wiele słów zlewały się w pojedyncze zdania, które traciły sens im więcej myślał...

– Zatańczysz ze mną?

Jej głos przebił się przez plątaninę innych głosów. Uniósł wzrok, napotykając jej oczy, a gdy rozejrzał się wokół dostrzegł również pozostałe oczy z tym samym, dziwnym wyczekiwaniem.

Nie odpowiedział, jednak wstał i chwycił jej dłoń, prowadząc w stronę pustej przestrzeni (lub prawie pustej, bo wypełnionej innymi parami).

– Jesteś strasznie spięty – skomentowała, gdy niemal się do niego przytuliła. Rozejrzał się szybko wokół, nieco speszony. Nikt nie zwracał na nich szczególnej uwagi. Wszyscy zajęci były rozmową, bądź spożywaniem wytrawnych trunków, w tym ne'tra gal, którego zapach unosił się wokół niej. – To tylko taniec, Rau – zamruczała. Bo-Katan Kryze zamruczała cicho, wprost do jego ucha.

– Jesteś pijana, Mand'alor – powiedział trzeźwo. Odsuwając się od niej delikatnie. Nie chciał tego robić, ale tak wypadało. Był człowiekiem honoru, był gotowy uszanować odległość, która powinna ich dzielić.

– Tylko trochę – odezwała się, odgarniając włosy na bok. Tak bardzo chciał zanurzyć w nich palce...

– Powinnaś odpocząć, to był długi dzień – wyszeptał tuż przy jej uchu, gdy ponownie do niego przylgnęła.

– Odprowadzisz mnie, Obrońco? – zapytała, przymykając oczy i uśmiechając się.

– Naturalnie, Mand'alor – odpowiedział.

Zabrał jedynie jej hełm, który zostawiła na stole i nie oglądając się za siebie, wyprowadził ją z namiotu. Na zewnątrz uderzył w nich powiew chłodnego wiatru, sprawiając, że po plecach Fenn'a przebiegł dreszcz. Spojrzał na Bo-Katan, jednak miał wrażenie, że nie poczuła zimna, zbyt wciągnięta w swój własny świat.

Przytuliła się do jego ramienia, gdy ruszyli w stronę jej namiotu. I było jak dawniej... prawie...

*

– Muszę wrócić nad ranem – oznajmiła, mocno przytulając się do jego ramienia. Fenn nie odpowiedział, jednak skinął głową w mroku. Bo-Katan uśmiechnęła się, spoglądając na niego, by móc przyjrzeć się jego twarzy. Zmartwił ją jednak poważny ton, który na niej gościł. Miał zaciśnięte usta, a oczy skierował w stronę rozgwieżdżonego nieba. Ona była nieco pijana i radosna, on zupełnie trzeźwy i ponury.

– Co jest? – zapytała wreszcie, gdy w żaden sposób nie skomentował jej wcześniejszych słów.

– Nic – odparł krótko, po czym pochylił się, by cmoknąć ją we włosy.

– Przecież widzę. No dalej, po prostu mi powiedz – zachęciła go, po czym usiadła, by móc spojrzeć na niego pod innym kątem.

– Musimy to na chwilę zatrzymać – szepnął.

– Dlaczego? Nikt nadal nie podejrzewa, że jesteśmy razem. Ani Pre, ani ktokolwiek inny. Nie powiedziałam nawet Ursie. Nikt o nas nie wie, Fenn – zapewniła, jednak jego ciche westchnięcie nie sprawiło, że poczuła się lepiej. Miała wrażenie, że serce podeszło jej do gardła.

– Wysyłają mnie na Kamino. Mam szkolić żołnierzy Republiki – powiedział cicho.

Nie odpowiedziała nic.

Nie znała odpowiednich słów, jednak te wypowiedziane przez niego sprawiły, że na jej sercu pojawiła się rysa. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez tajnych schadzek, które urządzali, bez potajemnych rozmów, gdy wszyscy w obozie spali, a ona leciała na Concord Dawn, by się z nim zobaczyć.

Zaryzykowali całe życie dla tego związku. Choć nie był to tylko związek. To była miłość.

Zakazana miłość.

Obrońca i członkini Watahy Śmierci. Odwieczni wrogowie... do czasu.

*

Pomógł jej usiąść na pryczy, która zastępowała jej łóżko. W Sundari z pewnością sypiała na o wiele wygodniejszych materacach, w otoczeniu wysokiej jakości kołder i poduszek. Tutaj musiała zadowolić się jedynie twardym materacem, niewygodną poduszką i kocem, któremu daleko było do ciepłego, miękkiego materiału. Czasami zastanawiał się, czy za tym tęskniła.

Chciał odejść, jednak gdy tylko się odwrócił, poczuł jej drobną dłoń, zaciskającą się na jego nadgarstku. Spojrzał na nią, dostrzegając głębię jej oczu i rozprzestrzeniony w nich smutek. W uszach wciąż brzmiał mu jej radosny śmiech, roznoszący się po obozie, gdy opuścili ogromny namiot, aby po chwili znaleźć się w jej niewielkim.

Miała w oczach łzy.

– Zostań, proszę – wyszeptała.

– Jesteś pijana, Bo-Katan. Potrzebujesz snu – powiedział łagodnie, mając nadzieję, że kobieta poluźni uścisk. Tak się jednak nie stało.

– Potrzebuję Obrońcy, Fenn. Potrzebuję ciebie.

Jej głos był taki delikatny i tak przepełniony smutkiem.

– Wciąż się boję Fenn, a on wciąż wraca. I wciąż jest w mojej głowie – wyszeptała z powagą. Puściła jego nadgarstek, kładąc dłonie na uszach, jakby chciała odciąć się od wszystkich dźwięków świata.

Fenn usiadł obok niej, bojąc się objąć ją ramieniem, jakby najmniejszy dotyk mógł ją spłoszyć.

– Czego się boisz, Bo?

Nie powinien tak do niej mówić. Nigdy więcej.

– Zniszczenia.

Szept przeszył powietrze.

– Boję się, że znowu nas zniszczę, Fenn.

Koszmary dotyczyły przeszłości. Ich przeszłości.

– Kochałam cię, Fenn. Tak boleśnie cię kochałam. I straciłam cię tylko dlatego, że nie potrafiłam porzucić mojego egoizmu! – powiedziała głośno, wstając szybko. Wyrzucała wszystkie słowa prosto w jego oczy, ale on nawet nie drgnął. – Jestem cholerną egoistką, Fenn. Nie potrafiłam odejść od Pre, wmawiając sobie, że mnie kocha, że jest dla mnie dobry, że na mnie liczy. Żyłam fikcją! A on wciąż do mnie wraca! Wciąż jest w mojej głowie. – Głos jej zadrżał. – Wciąż słyszę jego śmiech i kpiny, wciąż jestem jego więźniem. Zawsze nim byłam... Chciałeś, żebym odeszła, ale nie potrafiłam. Unicestwiłam to, co nas łączyło.

Patrzył na nią z bólem. Krew zaczęła przeciekać przez zasklepione rany, które wcześniej mu wyrządziła. Raniła go. Za każdym razem jej wybaczał, zawsze bezgranicznie ją kochając.

Wstał.

Powinien był wyjść, zostawić ją samą z bólem, które sam czuł.

Nie potrafił.

Podszedł do niej i zamknął w ramionach, przyciskając ją mocno do ciała. Była jego zniszczeniem, ale była także całym jego światem. Była tą cząstką galaktyki, którą zawsze nosił w sobie, i której potrzebował.

Powinien był odejść.

Ale złączyła ich palce razem, a on nie potrafił ich wyplątać. Lub nie chciał.

Przez jego ciało przepłynęło to znajome, przyjemne ciepło, któremu nie potrafił się oprzeć. Ich oczy wypełniły się łzami, jego były prawdziwe, Bo prawdopodobnie nie będzie tego pamiętać. Być może wszystko pozostanie dla niej jedynie snem. Wiedział jednak, że wszystko, co powiedziała było prawdą. Na trzeźwo prawdopodobnie nigdy, by tego przed nim nie przyznała.

Przez lata starał się o niej zapomnieć, jakby była jedynie powtarzającym się snem, niczym więcej. Poświęcił się pracy na Concord Dawn, gdy tylko wrócił z Kamino. Nie nawiązał z nią kontaktu, wypierając ją z pamięci, choć było to bolesne.

Przez lata obserwował jak jego przyjaciele brali za żony wojownicze Mandalorianki, jak powiększali swoje rodziny i klany. On był wciąż sam. Ne'tra gal nawet nie smakował tak samo.

Bo-Katan nigdy nie była snem.


– Słabo mi – wyznała, czując jak nogi zaczynają jej drżeć, a całe otoczenie zaczyna delikatnie wirować. Fenn złapał ją, gdy prawie osunęła się na podłogę.

– Hej, jestem tutaj – szepnął przez zaciśnięte gardło. Tak wiele emocji na raz. Potrzebował oddechu.

– Wiem, wiem, Fenn. Zawsze jesteś, gdy cię potrzebuję – odszepnęła, kładąc się na pryczy przy jego pomocy. Rozłożył koc i okrył ją, po chwili kucając przy niej. Zamknęła oczy, a jej oddech uspokoił się.

Walczył z pokusą pocałunku. Wyciągnął dłoń w stronę jej twarzy i odgarnął rude włosy, które spłynęły na policzek.

– Śpij dobrze, Mand'alor – powiedział cicho.

Wstał i opuścił jej namiot. Potrzebował kilku chwil, by zastanowić się nad wszystkim, co powiedziała. Krótki spacer nie powinien mu zaszkodzić, a być może rozwieje wątpliwości, które kłębiły się w jego głowie.


Tęsknił za nią.

To było realne.

Nigdy nie było snem.

***

Fenn Rau był człowiekiem honoru. Od lat stał na czele grupy znanej jako Obrońcy Mandalore, służąc każdemu, kto zasiadał na tronie i obejmował stanowisko władcy. Teraz, Fenn był jedyną osobą, która mogła nazywać siebie obrońcą. Wszyscy jego kompani zginęli. Został tylko on, sam, jeden, przeciwko wrogom Mand'alor.

Broniłby jej nawet nie posiadając takiego odgórnego obowiązku.

A może by odszedł, wrócił z załogą Ducha na Yavin i znów próbowałby zapomnieć o niej.

Kochał ją i był pewien, że ona kochała jego równie mocno i równie prawdziwie.

***

Pamiętał ich pierwszy taniec, gdy mógł swobodnie owinąć ramię wokół jej talii i nie było w jego geście nic nieprzyzwoitego. Jego policzku zaróżowiły się, gdy ich palce złączyły się lekko, a dotyk jej palców na ramieniu, sprawił, że po plecach przebiegł mu dreszcz.

W tych drobnych gestach było tak wiele młodzieńczej beztroski, choć na zewnątrz toczyły się wojny, szerzyła korupcja, umierali ludzie... Oni zwyczajnie tańczyli pośród innych par w ogromnej sali pałacu w Sundari. Księżna Satine przyglądała się im ze swojego tronu, posyłając Bo-Katan znaczące spojrzenia, które młodsza z sióstr starała się ignorować.

Prawie się wtedy nie znali. Wymienili kilka zdań ze sobą. On był świeżo upieczonym dowódcą Obrońców, a ona młodszą siostrą księżnej i nastolatką, która wypełniała swoje obowiązki (lub od nich uciekała, co zdążył zauważyć po kilku dniach).

Widział w jej oczach buntowniczą naturę, wojnę i poświęcenie, ale dostrzegał także to, co innym umykało – miłość. Kochała siostrę i kochała Mandalorę. Później w tych oczach widział jak kocha jego samego.

Jakim człowiekiem trzeba być by tę miłość wyplenić?

– Nie sądziłam, że będzie mi dane z tobą zatańczyć, Obrońco – uśmiechnęła się delikatnie, gdy muzyka przerodziła się w kolejną melodię, a Bo-Katan była zbyt zmęczona, by dalej tańczyć. Odsunęli się nieco na bok, robiąc miejsce kolejnym parą, które wirowały na środku sali.

– To był zaszczyt, Lady Kryze – odparł, po czym nonszalancko ucałował jej dłoń. Bo-Katan zachichotała. – Coś cię rozbawiło, pani?

– Ten tytuł zachowaj dla mojej siostry. Mam na imię Bo-Katan, tyle wystarczy. I tak odstaję już od dworskich zachowań – powiedziała, wskazując na swoją zbroję. Cóż, nie było to zbyt dworskie, musiał przyznać.

– W porządku, Bo-Katan – odparł.

– A ty, masz jakieś imię? – zapytała. Był pewien, że przedstawiał się, gdy wybrano go przywódcą Obrońców, ale przecież nie miała obowiązku zapamiętywać jego imienia.

– Fenn Rau – odpowiedział pogodnie.

Uśmiechnęła się jedynie, po czym odeszła. Nie patrzył za nią, to nie wypadało. Jednak przymknął oczy, wyobrażając sobie jej kołyszące, krótkie, rude włosy. Z tym wyobrażeniem opuścił salę chwilę później, wezwany do obowiązków jedną wiadomością.

***

– Hrabina Wren? – zapytał, nieco zdziwiony jej obecnością w najbardziej wysuniętej części obozu. Siedziała je jednej ze skał, trzymając w dłoniach wyłączony datapad. To nie była pora na to, by zarządzać klanem, rozsyłać wiadomości czy nawet sprawdzać najnowsze informacje w holonecie. Księżyc był już wysoko, a przynajmniej miał taką nadzieję, na Mandalorze nie widzieli nocnego nieba. Mrok jednak spowił wszystko wokół, utwierdzając ich w przekonaniu, że to pora snu.

– Rau? Nie sądziłam, że cię tutaj spotkam – powiedziała. Cóż, on tez był zaskoczony.

– Moja obecność nie będzie ci przeszkadzać? – zapytał, przeklinając w duszy za sposób, w jaki to zrobił. Zwracanie się do niej na „ty" wciąż przychodziło mu z trudem.

– Nie, właściwie... właściwie to przyda mi się czyjeś towarzystwo – odparła cicho.

Czy była pijana? Nie mógł stwierdzić. Była po prostu miła, a to mu wystarczył, by usiadł obok.

– Przykro mi z powodu twojego klanu – wyznał cicho. Skinęła tylko głową.

– Teraz już wiem jak to jest po raz kolejny wszystko stracić. Odzyskałam męża, to powinno się liczyć, prawda? – zapytała cicho.

Zastanowił się przez chwilę nad jej słowami.

– Powinnam się cieszyć, bo znów moja najbliższa rodzina jest ze mną, ja nie stoję już po stronie Imperium i cóż... chyba odzyskałam przyjaciółkę.

Fenn poczuł na plecach dreszcz.

– Co z nią?

– Zasnęła – szepnął, nie wchodząc w szczegóły.

– Wiesz, jest coś czego ona nigdy ci nie powie, ale myślę... – urwała, jakby szukała odpowiednich słów. – Myślę, że ona potrzebuje kogoś, kto zawsze stanie po jej stronie – zakończyła o wiele ciszej.

– Miałem nadzieję, że wciąż ma ciebie – odparł, ale nie miał jej za złe wyborów z przeszłości.

– Będę musiała pewnie zapracować na jej pełne zaufanie, wcale mnie to nie dziwi. Tobie ufa.

– Była pijana...

– Nie mówię tylko o tym jednym wieczorze – dodała, uśmiechając się lekko. – Jeśli nadal ci na niej zależy, zaopiekuj się nią.

– Nie wiem czy to jest dobry pomysł. Wiele się zmieniło, ja się zmieniłem, ona...

– Przestałeś ją kochać? – zapytała, patrząc na niego. Pokręcił głową, ale nic nie powiedział. Ursa także nic więcej nie dodała.

Siedzieli przez chwilę w ciszy, a wiatr owiewał ich zmęczone ciała. Byli zmęczeni wciąż trwającymi wojnami, strachem, który choć był niewidoczny na zewnątrz, zawsze kłębił się w ich sercach. Jedna spokojna chwila, jak te z ich młodości. Potrzebowali jednej chwili.

Ursa wspominała „włamania" do galerii sztuki, by popatrzeć na niezwykłe obrazy młodego artysty, w którym była zakochana.

Fenn wrócił na Concord Dawn, gdzie po raz pierwszy zabrał Bo-Katan, by pokazać jej swój świat...

Hrabina Wren pożegnała Obrońcę chwilę później, ale i on opuścił tę niewielką skałę i postanowił wrócić. Musiał podjąć decyzję.

***

Pamiętał ich pierwszą walkę. Rzuciła mu wyzwanie, gdy gapił się na nią podczas treningu. Czasami widział jak precyzyjnie uderzała w worek treningowy i musiał przyznać, że ta drobna dziewczyna miała w sobie więcej siły niż niejeden jego kolega.

Przyjął wyznawanie, ponieważ był człowiekiem honoru (i chciał spędzić z nią czas). Czy miał nadzieję, że wygra urokiem osobistym? Nie, ale nie sądził, że Bo-Katan położy go na podłodze po zaledwie dwóch minutach. Nie mógł przegrać, było zbyt wiele świadków, którzy mogliby się z niego nabijać, jednak nie mógł także zrobić jej krzywdy. Jej ciosy były mocne, szybkie, jego wolniejsze, ale dokładniejsze. Walka przypominała taniec, choć musiał przyznać, że znali kroki o wiele lepiej. Jednak to ona była mistrzynią, jakby od dziecka nie robiła nic innego. Imponowała mu.

– Gdzie nauczyłaś się tak walczyć? – zapytał, gdy wyszli razem z sali treningowej. Uśmiechała się lekko, zadowolona z wygranej. I żeby nie było wątpliwości, była to jak najbardziej zasłużona wygrana.

– To moja mała tajemnica – powiedziała cicho, po czym ruszyła szybszym krokiem do przodu, zostawiając go w tyle. – Idziesz?

Fenn uśmiechnął się i przyspieszył.

Pierwszy raz pocałował ją w jej prywatnej szatni. A raczej to ona pocałowała go.

To był bardzo delikatny pocałunek, jakby badała jego usta. Kolejny był już mocniejszy, a następne gwałtowniejsze. Wszystko działo się tak szybko. Wystarczyło kilka dni, tygodni, by stracił dla niej głowę i był w stanie zrobić dla niej wszystko.

Odeszła następnego dnia.

Nie wiedział gdzie, ani na jak długo.

Przysłała współrzędne dzień później na jego prywatną częstotliwość. Przeprosiła i wyjaśniła mu całą sytuację. Nie winił jej, wręcz przeciwnie, zaczął jej współczuć. Zapytał, czy może jej pomóc. Odpowiedziała, że nie.

– Fenn.

– Tak?

– Jesteś jedyną osobą, której mogę ufać, prawda?

Wahał się. Obowiązek, honor, służba władcy Mandalore a miłość do tej młodej dziewczyny.

– Tak.

– Nie mów Satine, gdzie jestem.

– Możemy się spotkać, Bo?

Zachichotała.

– Powiedziałem coś zabawnego?

– Nazwałeś mnie Bo. Podoba mi się. Spotkamy się, wkrótce.

W porządku, pomyślał.

Wplątała go w coś o wiele większego, niż mógł się tego spodziewać. W całym tym chaosie zakochała się w nim, zaufała mu, a pewnego dnia prawie została jego żoną. Prawie.

Decyzje, które podejmowali nie zawsze były dobre i nie zawsze służyły wyższym celom.

Zostawiali się nawzajem, ale na przemian ratowali, wyciągali z kłopotów, a następnie znów w nie wpadali. Nie przeżyli zauroczenia w młodości, ale sidła o wiele silniejszego uczucia spętały ich serca.

A następnie rozbiły na długie lata...

***

Fenn wszedł do namiotu Bo-Katan, mając nadzieję, że ujrzy ją pogrążoną we śnie. Siedziała jednak na pryczy, oparta o jedną w ciężkich belek, podtrzymujących cała konstrukcję. Zauważył, że ściągnęła zbroję i założyła o wiele lżejsze ubrania. Czyn godny podziwu.

– Wróciłeś – szepnęła przez zaciśnięte, wyschnięte gardło.

– Tak, musiałem... pomyśleć – wyjaśnił, po czym chwycił kubek z wodą i podał jej. – Jak się czujesz?

– Wszystko wiruje, a dźwięki po prostu kumulują się w mojej głowie – odpowiedziała. Skinął głową i usiadł na skraju pryczy, patrząc na nią. Wypiła szybko wodę, po czym wychyliła się, by odłożyć kubek. Nie mógł nie zauważyć jak jej koszulka uniosła się w górę, odsłaniając kawałek jej talii. Pokrytej siniakami. Fenn zmarszczył brwi.

– Byłaś u medyka? – zapytał cicho, gdy znów usiadła i przyciągnęła kolana do siebie, otaczając je ramionami.

– Nic mi nie jest, Fenn. Upiłam się, to wszystko. Niedługo stanę na nogi.

– Nie pytałem o to. Sabine mówiła, że Saxon potraktował was promieniem broni.

Westchnęła cicho.

– Przeżyłam gorsze rzeczy. Najważniejsze, że wszyscy wyszliśmy z tego cało – powiedziała cicho.

– Tak, Mand'alor – wyszeptał.

– Wolę być dla ciebie po prostu Bo, jeśli nie masz nic przeciwko.

Nie miał. Uśmiechnęła się lekko, gdy spojrzał w jej oczy. Poklepała miejsce obok siebie, a on przyjął zaproszenie. Z ulgą przyjął przyjemny ciężar jej głowy, gdy oparła ją o jego ramię.

– Zawsze przy mnie byłeś, Fenn. Czy zostaniesz także tym razem? – zapytała cicho.

– Tak – odparł krótko. Uśmiechnęła się.

Spojrzał na nią, a ona uniosła wzrok, by spotkać jego oczy. Spokojne, niebieskie oczy, które lata temu pokochała. Opanowane, niebieskie oczy Obrońcy z Concord Dawn.

Przymknęła powieki, gdy ich usta złączyły się powoli. Wargi poruszały się w znanym rytmie, a palce odkrywały znane ciepło ich ciał, gdy błądziły po policzkach i karku. Pozwoliła łzom wypłynąć, czując szybkie uderzenia jego serca pod jej dłonią, gdy skierowała tam swoje palce.

– Spróbujmy jeszcze raz, Mand'alor – szepnął, zanurzając palce w jej rudych włosach.

– Bo. Po prostu Bo – odszepnęła, sprawiając, że jego twarz rozświetlił uśmiech.


💙

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro